Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2016, 10:27   #119
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Aiden Portner

- No to jest nas dwóch Seth. Instynkt nie podpowiedział ci aby, że chcę cię wciągnąć w pułapkę? Choćby z zemsty?
Starał się nie tracić tej nici. Kurwa. Nawet nie musiał udawać. Czuł ją. To co wyróżniało powitanie, to te ręce na kolbach i rękojeściach. Każda chętna by spłonąć ołowiem w świetle miłościwie panującego Setha.
Nawet nie wysilał się na pokaz przygotowania do walki. Odchylił tylko kurtkę, za którą dyndały dwa granaty i dwie giwery. Dama kierowa i llama Comanche z jedną kulką. Nie by coś zademonstrować. Raczej by nie musieli się domyślać z czym podchodzi i czy aby nie z jakąś niespodzianką.
Stąpał powoli.
- Wyrzuć gnaty w piach - zakomenderował Brigsby a dźwięk odbezpieczanych zamków nadał tym słowom śmiertelnej powagi. - Miałeś szczęście, że byliśmy blisko. Jak nadałeś w eter swoje zaproszenie.
Nie ukrywał rozczarowania odrzucając broń.
- Gdybym chciał ich użyć przeciw tobie, nie wychodziłbym na przeciw.
- Udowodniłeś ostatnio, że jesteś nieprzewidywalny – Seth niemal się zaśmiał. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął płaskie blaszane pudełko z cygarami. Jedno przygryzł w zębach, zaoferował też Portnerowi. - To jak to widzisz?
Poczęstował się. Zapalił. Westchnął wciągając w płuca tytoniowy dym przeciągając przy tym milczenie do granicy jaką była słabość Setha do cygar.
- Nie wiem ile ci już Fala opowiedziała, ale jesteś właśnie w Betel. Na drabinie wiodącej do nieba - zaśmiał się na wspomnienie słów Eddiego - Nie ważne. Ważne jest to, że to miejsce należy obecnie do fanatyków. Nic wydumanego. Mesjasz z bożą misją, którą oczywiście musi wypełnić wciskając pustynnym nomadom ciemnotę. A żeby było zabawniej, bóg go słucha. To właśnie te pioruny, które wam rozpieprzyły wozy. I widzę to tak, że trzeba tych fanatyków wystrzelać co do jednego. A sam niestety nie mam na to dość siły ognia.
- Bóg go słucha? - Seth delektował się w najlepsze aromatycznym dymem. - Od kiedy w ogóle wierzysz w Boga Portner? I zasadniczo... co jest w tym Betel, że warto o niego toczyć bitwę?
- No właśnie, Seth, ten bóg tu jest - Aiden zniecierpliwiony lekko wskazał ręką góry - Chyba nie myślisz, że gdzieś tam siedzi dziadzio z trójzębem i słysząc modły, pierdolnie nim od czasu do czasu w nadjeżdżające pojazdy. Żeby nie było, to nie wiem co tam jest. Nie mam pojęcia. Ale wiem, że tutaj pod nami jest kompleks podziemny typu prewar. Możliwe, że nie zaszabrowany. Możliwe, że militarny. Tak czy inaczej, musi mieć jakiś związek z tym co robią tutaj ci fanatycy, bo sami chyba z patyków sobie piorunów nie wystrugali.
Seth nie odnosił się do rewelacji ex-kompana, ba, zdawał się go nawet nie słuchać z tym błahym spojrzeniem zmrużonych w cygarowej ekstazie oczu. Ale go znał. Wiedział, że to pozory. Drapieżniki pokroju Brigsbiego nigdy nie tracą czujności i morderczych instynktów, nawet gdy wyglądają jak rozespane kanapowe kotki.
- Taaaak, Fala coś tam wspominała o wioskowym pomazańcu i neo-mormonach. Dookoła jest tu trochę infrastruktury wartej przeglądnięcia. Zszabrowania. Biorąc pod uwagę skalę warto się tu na jakiś czas zadomowić. Ale najpierw... sprawdzić to – uposażony w opasłe cygaro palce wskazały górski masyw. - No i poznać domorosłego Zeusa. Znasz mnie – wzruszył niewinnie ramionami. - Tam gdzie jestem nie ma miejsca na dwóch bogów.
Uśmiechnął się ale nie zaśmiał. Szczery spontaniczny śmiech zawsze wypadał w jego ustach tandetnie, jak na siłę skomponowana podróbka.
- To nawet zabawne, wiesz że noszę imię egipskiego boga burzy i pustyni. Burzy... i pustyni... hehe. Rozejrzyj się. Chyba betelski Jezus wpieprza się w nie swoje niebieskie królestwo.

Od jakiegoś czasu z wysypiska campingowych przyczep wyłaniał się ktoś z miejscowych. Zbijali się w nieśmiałą grupę i ufnie podchodzili do świeżo przybyłych. Aiden dostrzegł na czele pochodu silącego się na rezon Rothsteina trzymającego pod rękę swoją śliczną ciężarną żonę.

Jednoczesnie niemal, od strony hacjendy zbliżały się dwie, dla odmiany, uzbrojone postacie. McCarthy i Gun. Aiden widział jak Bob, milczek z Missisipi, wychodzi im na spotkanie a w pół trasy dołącza do niego Rodriguez. Meks zaśmiał się, klepnął w plecy Kaznodzieję, zagadnął przyjaźnie. Wszystko potoczyło się tak szybko, że żaden z Betelczyków nie zareagował. Gun dostał kolbą karabinu w pysk, kaznodzieja miał niefortunną przyjemność skosztować gladiatorskiego sierpowego i dosłownie nakrył się nogami lądując w bajorku krwi. Bob i Rodriguez, jak dzieci po udanej zabawie przybili sobie piątkę.
- Nie chcemy kłopotów – trudno było nie dosłyszeć błagalnej nuty w prośbie Rothsteina.
- Nikt ich nie chce – skonstatował Brigsby ślizgając się wzrokiem po Esterze i jej napęczniałym jak piłka brzuchu. - Ma pan urodziwą córkę.
- To moja żona.
Seth pyknął cygaro i pokręcił z potępieniem głową.
- Degeneracja.

Bob i Rodriquez z powalonymi przeciwnikami nie obchodzili się zbyt pobłażliwie. Ciągnęli ich za nogi po pustynnym żwirze rozbrajając uprzednio i przeszukując.
- Gdzie jest wasz bóg kiedy jesteście w potrzebie? - Seth schylił się po gnaty Aidena. Damę Karową ujął za lufę i podstawił pod nos Portnerowi.
- Nie potrzebujemy obu. Wybieraj.
Gun trzepotał w oszołomieniu powiekami, McCarthy dławił się krwią, jeden z przednich zębów łączyła mu z dziąsłami mizerna nitka tkanki.
- Czujesz ten przyjemny dreszcz Portner? Nie mów, że ci tego nie brakowało.

Eddie Crispo

Zdążył się solidniej zziajać nim dobiegł na tyły cmentarzyska przyczep. Prześlizgując się między camperami i wrakami furgonetek lustrował je fachowym okiem pod kątem przydatności. Czy z któregoś z nich mógłby wydobyć sprawny akumulator? Wszystkie w mniejszym lub większym stopniu podpadały pod kategorię „złom”. Poza tym nie miał teraz do tego głowy.
Na rozciągniętym pomiędzy dwoma przyczepami sznurze suszyło się pranie. Wiatr bez wysiłku poruszał prostymi luźnymi szatami i przewiewnymi szalami. Eddie zgarnął jeden, zarzucił sobie na głowę i nakrył część twarzy.
Przyspieszył kroku słysząc odgłosy zamieszania. Wbił się w szeregi neo-mormonów, skurczył jeszcze wątłe barki, schował w ramiona głowę jakby chciał zlać się z tłem, stać przezroczystym.
- Nie potrzebujemy obu. Wybieraj.
Widział jak Seth wciska Portnerowi broń do ręki. U ich stóp leżą jak kłody szeryf i kaznodzieja z obitymi na miazgę gębami a opodal sterczy struchlały Rothstein, przyciskając do biodra nie mniej struchlałą żonę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 05-02-2016 o 15:57.
liliel jest offline