Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2016, 14:49   #30
Evil_Maniak
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


późny Pflugzeit, 2519 roku K.I.
Prowincja Wissenland
Nuln, dzielnica Faulestadt

Detlef siedział mieszając drewnianą łyżką w zupie, która przypominała raczej rozwodnioną świnię, niż jakąkolwiek odmianę pierwszego dania. Pojedyncze ziarna kaszy pływały w półprzezroczystej brei okraszonej kawałkami wieprzowiny. Największym kawałkiem świńskiego mięsa była racica ugotowana w całym wywarze, a radośnie leżąca na dnie talerza.

- Coś nie tak? – pytanie padło z ust kelnerki.

- Zjem wszystko co mi przyniesiesz – Luden odpowiedział z całym swoim czarem, a kelnerka odpowiedziała zalotnym uśmiechem znikając za ruchomymi drzwiami kuchni. Chłopak westchnął ciężko.

Świeżo upieczony Morryta siedział w zatęchłym kącie portowej karczmy – „Kopnięcie Muła”. Słońce niedawno wstało, więc oberża ogólnie rzecz biorąc była pusta, oprócz nielicznych stałych bywalców, bądź też osób, które zwyczajnie nie miały gdzie się podziać o tej godzinie. Aktualnie w przybytku przebywały cztery postaci, nie licząc nowicjusza i ludzi z obsługi. Jedynie wieczorami miejsce wypełniało się po brzegi, gdy w naprzeciwległym stadionie snotballa rozgrywały się mecze, a kibice musieli dać upust narastającej frustracji, czy też nieokiełznanej radości. Detlef siedział tutaj jednak z kilku innych powodów, i bynajmniej nie była to tutejsza kuchnia.

Po pierwsze była to jedyna tawerna w dzielnicy portowej na jaką było stać nowicjusza. Chłopak żył jedynie z datków jakie otrzymywał po wykonanej posłudze przy zmarłych, a że jego klientela składała się z ludzi najniższych stanem to jego życie skupiało się raczej na brązowych pensach, aniżeli złotych koronach. Wyłącznie najbardziej majętni mogli sobie pozwolić na pogrzeb godny zapłaty w Karlach, jednakże lwią część przeznaczana była na kapłanów i świątynię, a ochłapy spadały do rąk młodych Morrytów.

Po drugie było to jedyna tawerna w dzielnicy portowej do której mógł wejść. „Soczysty Krasnolud”, jak sama nazwa wskazywała, skupiał raczej przybyłe khazady i człowiek nie był tam zbyt mile widziany. Plotka głosiła, że odbywają się tam nielegalne walki w okręgu. Inni zaś mówili, iż krasnoludy uprawiały tam pojedynki na głowy podczas pijackich sesji. Natomiast „Dziura Nuln”, wbrew swojej nazwie, była wysublimowaną trunkodajnią pełną arystokracji i burżuazji z różowymi podniebieniami. Osobnik pokroju Detlefa nie przekroczyłby nawet progu, pomimo odbywanego nowicjatu. Odrzuciłby go nie tylko barczysty ochroniarz w wejściu, ale też znany zapach czarnego lotosu.

Po trzecie była to jedyna tawerna, która była po drodze do dwóch cmentarzy znajdujących się na obrzeżach miasta. Nadal nieprzepełnione Ogrody Morra dzielnicy Faulestadt wraz z niewielką kaplicą przy południowej bramie miasta oraz opuszczony cmentarz na klifie z pięknym widokiem na rzekę Reik. Obydwa te miejsca zapewniały nowicjuszowi zarobek, więc musiał je odwiedzać czy tego chciał czy też nie.

Po czwarte, ostatnie i najważniejsze, była to jedyna tawerna w jakiej pracowała Annabella Mahler. Zauroczenie dopadło Detlefa niczym strzała wypuszczona z długiego łuku. Wpierw podziwiał jej ciało, przyglądając się wszystkim krągłościom z pełnym zachwytem i uwielbieniem. Jasne włosy falowały z każdym drgnieniem, a plisowana suknia od niechcenia ukazywała kawałki nagiego ciała dziewczyny przy gwałtowniejszych ruchach. Następnie Annabell odezwała się zalewając uszy Morryty głosem niczym miód. Z każdym słowem kolana nowicjusza odmawiały posłuszeństwa i miękły jak rozgotowana kapusta.

Od tamtego czasu Detlef Luden przychodził do „Muła” jak najczęściej tylko mógł. Poświęcał się i jadł serwowane posiłki, które pomimo faktu, iż przynosiła je najpiękniejsza kobieta tego świata to smakowały jakby były już raz przetrawione. Przychodził nawet czasami w noc snotballa, mimo braku jakiegokolwiek zainteresowania tym sportem, upewniając się jedynie, że dziewczyna jest bezpieczna i nikt się jej nie uprzykrza. Ich wspólne rozmowy ograniczały się do pojedynczych zdań opiewające tematy pokrewne do pogody, jadła i klienteli tutejszego przybytku, gdyż Detlef nie potrafił zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby poprosić dziewczynę o coś więcej.

Dziewczę przemykało pomiędzy stołami to donosząc posiłki klientom, którzy najwyraźniej nie mieli kubków smakowych, rozdając kufle piwa zdesperowanym alkoholikom pragnącym zatopić swoje smutki w tanich napojach wyskokowych czy też sprzątając karczmę z wszelkiego brudu. Dzisiejsza noc miała być wyjątkowa, dlatego też dziewczyna czyściła podłogę z jak największym zapałem. Wieczorem mieli grać Artylerzyści , czyli nieoficjalna reprezentacja Cesarskiej Szkoły Artylerii, przeciwko zespołowi wystawionemu przez Krasnoludzką Gildię Inżynierów. Zwykły przyjacielski mecz snotballa. Pod stadionem od samego rana krążyli sprzedawcy pamiątek, szalików i kastetów. Detlef obserwował Annabell, a gdy ta pochwyciła jego wzrok uśmiechała się promiennie, co z kolei sprowadzało czerwony rumieniec na lica nowicjusza.

Dawniej jako Edmund szczycił się swoim bezpośrednim podejściem do kobiet. Banickie życie z prawem na bakier wymagało bardzo prostolinijnych rozwiązań. Czasami wystarczyło kilka zręcznych słów i polny kwiat, aby zaprosić dziewkę na samotny spacer po lesie czy wspólną inspekcję siana w pobliskiej stodole. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Teraz mężczyzna przedstawiający się jako Detlef Luden nadal mógł być określany mianem przystojnego, ale dołączany był do tego prostego opisu drugi przymiotnik – otyły. Od niefortunnego festiwalu kiełbasianego we Franzenstein młody nowicjusz nie potrafił powstrzymać się od jedzenia, zapychając swoje policzki niezliczoną ilością żywności. Dzięki temu urósł mu dość pokaźny bauch, jak zwykła mawiać jego matka, a twarz zyskała nieco szerokości zakrywając wystające kości policzkowe. Nowe przymioty obniżyły samoocenę dawnego banity i Detlef musiał ograniczyć się do tęsknego wzdychania do wybranki swojego serca.

Annabell krzątała się chwilowo po kuchni, karczmarz Siggurd wycierał kufle brudną szmatą, a kislevski wykidajło Egor dłubał groźnie nożem siedząc oparty o szynkwas. Młody Morryta wylizał talerz do czysta, ułożył zapłatę za posiłek z nieznacznym napiwkiem w malutką wieżyczkę i opuścił budynek. Chłopak ukrył się w czarnym kapturze zanim deszcz zrosił mu twarz.





Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Karczma „Ziewający Zając”

Pieprzone zwłoki. Detlef miał już do czynienia z ofiarami morderstw. Wbrew obiegowej opinii była to bardzo częsta przyczyna śmierci, bez względu na majętność. Morryta podczas swojego nowicjatu zszywał podcięte gardła, maskował wypalone kawałki twarzy, układał urwane kawałki ciał próbując ułożyć ludzkie puzzle. Nigdy jednak nie spotkał się z czymś takim. Zerwane płaty skóry z pleców nie chciały współpracować z resztą truposza. Gdyby nie Aldric musiałby szukać jakiegoś sposobu na przytwierdzenie wyciętych „skrzydeł”. Wspólnie udało im się ułożyć Felixa na środku łożka, a następnie owinąć zakrwawioną pościelą. Detlef nie był przygotowany na przygotowywanie zwłok w tak polowych warunkach. Mógł jedynie być pewien, że dusza tego nieszczęśnika trafi w dobre ręce. Modlitwa za jego duszę została wysłuchana z pewnością.

Pieprzona noc. Jakoby wiedźmy urok wisiał nad „Ziewającym Zającem”, a dzisiejszego wieczoru nastąpiła kulminacja klątwy. Śmierć zdawała się być częstym gościem tego przybytku, próbując nawet zabrać ze sobą karczmarza w płomiennym uścisku. Najwyraźniej znużona i niezadowolona z efektu wyszła na zewnątrz, gdzie przyjęła postać ostrza miecza, który dzierżył elf…

Pieprzony elf. W zaledwie kilku uderzeniach serca wyeliminował Detlefa z pojedynku. Chłopak mógł dziękować jedynie Morrowi, że nie przywitał swojego boga w jego ogrodach. Obydwa ciosy trafiły niczym grom z jasnego nieba. Gdy jucha z rany na głowie zalała mu oczy długouchy wykręcił mieczem kołowrotek i wbił swój ostry sztych pomiędzy fałdy koszuli. Złogi tłuszczu zadziałały niczym zbroja i zatrzymały ostrze zanim dosięgło narządów wewnętrznych, jednak tryskająca krew zmusiła nowicjusza od odwrotu. Zatamował wolną ręką upływ posoki, oparł się o ścianę budynku trzymając się za rozrośnięty brzuch i ciężko dysząc. Być może głęboko ukryty Edmund chciał walczyć, ale Detlef na wierzchu wiedział, iż martwy się nie przyda nikomu.


Scena jakieś Detlef i Aldric byli bohaterami uspokoiła się nieznacznie. Elficki wojownik uciekł w mrok posiłkując się magicznie usprawnionym wzrokiem. Idiota z kajdanami stał nad krwawiącym bandytą, a garstka gapiów rozglądała się szukając możliwego zagrożenia i kolejnej dawki taniej rozrywki. Ciszę nocy przerywało jęczenie więźnia, łkanie jednego z leśników i tupot podków rozjuszonego rumaka. Detlef podszedł do łowcy i położył mu dłoń na ramieniu.

- Elf uciekł w kierunku stajni, my się zajmiemy więźniem.

Morryta sięgnął po kajdany, będąc przekonanym, iż łowczy posłucha spokojnego głosu i popędzi za długouchym wojownikiem. Natomiast mężczyzna strącił rękę z ramienia i odsunął kajdany od zasięgu ramion Ludena. Nie wypowiedział przy tam nawet najmniejszego słowa, a swoją postawą wzbudził ogólne zdziwienie. Detlef musiał się powstrzymać przed odruchowym walnięciem skretyniałego łowcy niczym nieposłusznego dziecka. W między czasie Aldric uspokoił wierzgającego konia, a następnie poszedł w kierunku stajni. Morryta miał nadzieję, że poszedł zaledwie coś sprawdzić, a nie samemu walczyć z elfem.

Łowca z kajdanami zaczął skuwać bandytę, któremu rozcięte ramie obficie rosiło odzienie. Wierzgał się niczym ryba wyciągnięta z wody, jednak ostatecznie poddał się przeważającej sile i siedział na ziemi z rękami zamkniętymi w kajdanach. Detlef natomiast postanowił sprawdzić ciała leżące na podwórzu. Najpierw podszedł do ciała leśnika, przy którym jego towarzysz stał zdenerwowany. Mężczyzna trząsł się ze złości, a pojedyncze łzy wpadały między włosy rosochatej brody. Morryta wykonał znak Morra nad ciałem i przygotowywał słowa otuchy.

Nieznaczny świst rozerwał mrok. Strzała ugodziła stojącego leśnika prosto w ucho przebijając mózg. Mężczyzna jedynie stęknął, padł na kolana, aby następnie upaść bokiem prosto w błoto. Razem z jego jęknięciem dało się usłyszeć pohukiwanie bardzo głośnego puchacza.

- Do karczmy! – Detlef zagrzmiał odskakując od martwych braci.
Jedynie szczęściem nie poślizgnął się rozmiękczonej ziemi. Wbiegł do karczmy razem grupą roztrzęsionych gości karczmy i zarzucił ich pytaniami.

- Co to za diabelski elf? Kim byli ci leśnicy? Co tu się dzieje na Sigmara?! – Morryta tracił tchu krzycząc kolejne pytania.

- To bracia. Byli – powiedział przestraszony karczmarz. – A elf? – machał obandażowanymi rękoma siedząc w fotelu za barem. – Pojęcia nie mam! Dzisiaj przylazł.

- Wiecie coś więcej? Może cos słyszeliście? Elfy to dumna rasa, nie zabijają bez powodu.

Odpowiedzią było wspólne kiwanie głowami i szemranie, z którego można było wyciągnąć pojedyncze „nie wiem”, „tam pierdolisz” i „co złego to elf”.

- A ta szlachcianka co wymknęła się pośród tego całego zamieszania? – dopytywał zrezygnowany Morryta.

- Wystrachała się pewnie – woźnica zbladł i zająkał się nieznacznie. – Trzeba jaśnie panią ratować!

Łowca wbiegł do karczmy i zaryglował drzwi.

- Gdzie więzień? – Detlef staksował wzrokiem łowce.

- Wstaje – powiedział domokrążca zerkając ostrożnie przez okno.

Wszyscy wydawali się wystraszeni do szpiku kości. Nikt nie zbliżał się do okien, goście karczmy skupili się przy barze czekając na rozwiązanie sprawy. Kucharz zaproponował pomoc Detlefowi, twierdząc, iż kiedyś był pomocnikiem felczera w armii, chociaż sam zdawał się mało przekonany co do swoich umiejętności.

Morryta czuł się uwięziony. Zostali zapędzeni w kozi róg i niczym szczury w klatce mogli tylko się modlić, aby elf nie próbował się dostać do karczmy w jakiś inny sposób. Detlef był głęboko ranny i wiedział, że nie stanowi jakiegokolwiek wyzwania dla elfa, a w nocy przeklęty długouchy ma nad nimi ogromną przewagę. Co więcej Aldric gdzieś zniknął. Detlef musi się upewnić, że jego przyjaciel nadal gdzieś tam jest i jest bezpieczny.
 
Evil_Maniak jest offline