Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2016, 21:26   #34
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zamknąwszy za sobą drzwi Raul dokładnie sprawdził, czy pistolety są podsypane i gotowe do strzału, czy rapier i lewak da się wyciągnąć tak szybko, jak się da. A potem zawinął się w pelerynę, nasunął kapelusz na czoło i ruszył po schodach w dół, zastanawiając się, kiedy Dess uświadomi sobie, że wicehrabia de Thou i zarazem przyszły hrabia de Riquet wybrał się samopas, nocą, do miasta.

W głównej izbie, pełnej klientów, mało kto się zainteresował opuszczającym karczmę mężczyzną. Wszyscy bywalcy "Utracjusza" wiedzieli, że zadawanie niepotrzebnych pytań nie należy do najlepszych pomysłów. Szczególnie w tym miejscu, gdzie rzucone w nieodpowiedniej chwili słowo mogło zaowocować nie tylko mordobiciem, ale i ciosem noża w serce lub plecy. Parę spojrzeń, oceniających, czy wychodzący wart jest zainteresowania i ryzyka - to było wszystko. Nikt nie rzekł ani słowa, nikt wstał, nie ruszył w stronę wyjścia.

Za Raulem zamknęły się drzwi, odcinając go od panującego w "Utracjuszu" gwaru.
Raul przeszedł kilka metrów, a potem schował się w cieniu, obserwując wejście do karczmy i zastanawiając się, czy znajdzie się ktoś, kto zechce podreperować swą sakiewkę cudzym (a dokładniej wicehrabiego) kosztem. Albo jednak wszyscy byli zbyt leniwi, albo też uznano jego osobę za niewartą oderwania się od kufla piwa, butli wina bądź objęć dziewki.
Cisza, spokój... Po chwili Raul ruszył przez wąskie uliczki w stronę bardziej cywilizowanych ulic miasta.

Zniknięcie kardynała Richelieu, najważniejszej osoby w mieście, być może wywołało spore zamieszanie w kręgach arystokracji, lecz na ulicach Paryża niemal nie dało się tego odczuć. Ci, którzy załatwiali nocne interesy wszelakich rodzajów, stale krążyli po ulicach. Patrole straży nocnej przemierzały miasto, jak zawsze trzymając się szerszych ulic. Uczestnicy kończących się spotkań wracali do domów czy ze szlacheckich rezydencji, czy z karcz i gospód rozmaitych kategorii.
Noc jak każda inna. Jedynie gwardziści kardynała chodzili w liczniejszych grupach i byli zdecydowanie nie tak zarozumiali i dumni, jak zwykle. Całkiem jakby brak wieści o tym, co się dzieje z Richelieu, odebrało im znaczną część pewności siebie.

Początkowo Raulem, który w czarnej opończy sam wyglądał na nocnego drapieżnika, nikt się nie interesował. Po kilkunastu przebytych ulicach Raul miał wrażenie, że niebezpieczeństwa, przed którymi ostrzegano wszystkich, co to dopiero przyjechali do Paryża, grzecznie poszły sobie spać, pozwalając tym samym wędrującemu nocą przez wicehrabiemu na pogrążeniu się w rozmyślaniach.
A myśleć było o czym.
Dottore Zerilli kłamać nie mógł. Mówił tylko to, czego był pewien, albo to, czego mu się pozwolono domyślać. Czy i kiedy wprowadzono go w błąd, tego Raul nie wiedział. Warto było wziąć słowa dottore za dobrą monetę i tak podejść do stojących przed Raulem problemów.
Przede wszystkim stawiało to świętej pamięci hrabinę w nieco lepszym świetle. Nie ona była faktyczną zleceniodawczynią zabójstwa swego ciotecznego wnuka. Czy by to zrobiła, gdyby kardynał zatwierdził wyrok? Ostrzegłaby Raula? Wysłałaby go na koniec świata? Do Nowej Francji na przykład?
Jednak nie ostrzegła go, wysyłając w ręce Richelieu, a Raul nie sądził, by powodem była wiara w umiejętności Desire. Praemonitus praemunitus, jak to pamiętał z lekcji łaciny, a cioteczna babka nie dała mu tej broni do ręki.
Za to słowa dottore kazały zwrócić uwagę na signore Mazarina. Czyżby ambitny Włoch okazał się jeszcze bardziej ambitny, niż się tego niektórzy spodziewali, i zapragnął w mętnej wodzie złowić kilka rybek na własną rękę? Zapewne teraz on, mający w rękach wszystkie sznurki, zechce zająć miejsce kardynała. Najpierw powoli wykazując swą użyteczność (i eliminując ewentualnych konkurentów), a potem, gdy będzie już pewne, że Richelieu nie powróci, zajmując jego miejsce. Co przyjdzie mu z pewno trudnością, ale powinno się udać. Królowa nie żywiła do niego takiej antypatii, jak do Richelieu, mogli więc łatwiej dojść do porozumienia. Co prawda wpływ królowej na króla nie był wielki, ale jeden wróg mniej to zawsze zysk, szczególnie gdy ktoś dopiero się przymierzał do zajęcia miejsca na szczycie.

Postać, która wynurzyła się z cienia i ruszyła w stronę Raula, uzbrojona była jedynie w kobiece wdzięki, bez skrupułów zademonstrowane wicehrabiemu.
- Dziesięć sou za noc - zaproponowała.
Biorąc pod uwagę fakt, ze królewski muszkieter zarabiał dziennie jedynie cztery sou, cena mogła się wydać wygórowana, jednak muszkieterowie nie musieli staczać aż tak długich potyczek. Zazwyczaj.
Na dodatek oferująca swe usługi panna nie wyglądała na steraną życiem, zaś owe wdzięki nie prezentowały się źle.
- Nie tym razem - Raul odmówił, mimo widniejących jak na dłoni zalet oferentki.
- Dwie za tę piętnaście sou. - Oferta została podniesiona.
- Masz siostrę bliźniaczkę? - zainteresował się Raul.
- Młodsza, ładniejsza.
Oferta była coraz bardziej interesująca...
Raul sięgnął do sakiewki.
- Masz. - Rzucił dziewczynie monetę. - Powodzenia.
Słowa, jakimi obdarzyła go go w rewanżu dziewczyna, w niczym nie przypominały gorących podziękowań, chociaż z temperaturą wiele miały wspólnego.
Dobroczynność rzadko była doceniana...

Czy propozycja panny zarabiającej na ulicy była szczera, czy też kryło się za nią jakieś drugie dno, tego Raul nie wiedział i nie bardzo go to interesowało. Zresztą ewentualne myśli o tamtej panience zniknęły, gdy na drodze wicehrabiego stanęły podchmielone sylwetki trójki gwardzistów kardynała. Pieszych, mniej słynnych i, niekiedy, gorzej się zachowujących od tych konnych, w których szeregi rekrutowano tylko takich, co w swych żyłach mieli błękitną krew.
- Hej, ty! - Jeden z gwardzistów machnął ręką w stronę Raula. - Też się cieszysz, że kardynał zniknął?
Raul udał, że nie słyszy. Ignorowanie zaczepek jakiegoś pijaka uznał za rozsądne wyjście, jeśli się nie chce brać udziału w rozrywkach różnorakich.
- Stój! W imieniu kardynała! - wrzasnął gwardzista. Zapewne z przyzwyczajenia.
Parę uderzeń serca później Raul, który ów rozkaz zlekceważył, posłyszał za sobą tupot uderzających o paryski bruk butów.
Wyjść było kilka.
Uciec.
Zatrzymać się i przedstawić.
Pokazać tamtym, gdzie raki zimują.
Zabić cała trójkę.
Na podjęcie decyzji nie miał zbyt wiele czasu. No i musiał uwzględnić to, że d'Arqienowie nie uciekali.
Zazwyczaj.
- Won stąd! - obrócił się, trzymając w dłoni gotowy do strzału pistolet.
Miał cichą nadzieję, że arystokratyczny akcent, tudzież broń, przemówią tamtym do rozsądku.
Nadzieja...
- Jednego zatrzymasz, jeśli trafisz! - odparł najbardziej rozmowny z gwardzistów. - Rzuć broń i chodź z nami.
- Ty będziesz tym jednym, a kto drugim? - Raul wyciągnął drugi pistolet. Lufa zatoczyła niewielki łuk, jakby mierzący wahał się między jednym a drugim celem. - Jakiś ochotnik?
Najwyraźniej ilość wypitego piwa (czy co też pijali piesi gwardziści) nie była aż taka wielka, by utopił się w niej zdrowy rozsądek.
- Chodź! - Jeden z gwardzistów szarpnął za rękaw swego kompana. - Widzisz, ze to szlachcic. Porucznik jaja nam pourywa i o żołdzie będziemy mogli zapomnieć.
- Właśnie. Idziemy - dołączył się trzeci. - Prze... przepraszamy.
Ich kompan coś jeszcze zamruczał pod nosem, coś co zabrzmiało jak "Jeszcze się spotkamy", po czym obrócili się i powlekli się w mrok nocy.
Raul przez moment spoglądał za nimi, chcąc się upewnić, że żaden z tamtych nie zmieni zdania, po czym ruszył w stronę pałacu de Riquetów.

Brama była zamknięta, lecz służący czuwał. Na szczęście, dzięki czemu Raul nie musiał go jeszcze w środku nocy wyrzucić na zbity pysk.
Kolejnych dwóch służących czekało w holu na powrót pana na włościach, gotowych na spełnienie wszelakich życzeń. Najwyraźniej los zarządcy, który opuścił służbę w trybie przyspieszonym, mobilizująco wpłynęło na pozostałych.
Raul odebrał od jednego ze służących lichtarz, drugiego wysłał po wino, po czym ruszył do swego pokoju.
Przed drzwiami czekała Lisa.
- Gdy nie było pana hrabiego, przyszło to. - Podała zapieczętowane pismo.
- Możesz odejść. Nie będziesz mi dzisiaj potrzebna. - Raul wziął pismo.
Zamknął drzwi do pokoju, postawił lichtarz na stole, po czym złamał pieczęć i zabrał się za czytanie.
 
Kerm jest offline