Niestety przeszukiwanie ruin klasztoru niewiele dało. Znalazł jednak kilka wisiorów z symbolami Sigmara. Czy był to wyczekiwany znak? Może tak, może nie. Akolita zebrał je i przytroczył sobie do pasa.
Wilhelm czuł się trochę lepiej. Modlitwa i znaleziska pomogły. Utwardziła go w przekonaniu odnośnie jego planów. Odnośnie tego co słuszne.
Trzymając młot w garści ruszył pod las gdzie zbierali się wioskowi. Na plecy zarzucił torbę ze skromnym dobytkiem podróżnym jaki znalazł w skrytce. Kiedy zwalisty akolita doszedł na miejsce rozejrzał się spoglądając na pozostałych śmiałków spod kaptura. Odsupłał z pasa jeden z wisiorów z symbolem młota. Owinął go wokół dłoni i przedramienia, a sam emblemat ucałował. Prowiant był już przygotowany, więc i swoją część do niesienia wziął bez zbędnego gadania. Czekał, aż pozostali będą gotowi do drogi. Tylko co jakiś czas kierował spojrzenie na najemników i przewodzącego im kapłana. Jaki wynik będzie dalszych tarć między chłopami, a wysłannikami kościoła? Już teraz po krzywych spojrzeniach i powarkiwaniach mógł rozpoznać, że brat Hieronim stał się pierwszym celem agresji rozwścieczonych ludzi.
Bo oczywiście… jak mutanci napadną to wina bogów, że na naszą wioskę, a nie na wioskę sąsiadów. A kogo najłatwiej winić jak nie duchownego? Szczególnie, jak duchowny nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc znaczy że się stawia, a jak się stawia to trzeba bardziej się do niego rzucać.
Sytuacja była w tym momencie wyjątkowo napięta - wystarczył pretekst ze strony obcych, aby ludzie rzucili się im do gardeł. Wilhelm sam nie był ponad to, ale panował nad swoimi odruchami. Gniew i nienawiść trzeba było ukierunkować, a jedynym słusznym celem byli zwierzoludzie.
I jeżeli chodzi o zwierzoludzi istniało tylko jedno słuszne rozwiązanie…
… jedno… jedyne…
ostateczne. |