Eddie - Dobrze, mamo... - uśmiechnąłem się do Charlotte. - A może lepiej szefie? Wyobraź sobie, że często ludzie z bronią palną ginęli z rąk tubylców uzbrojonych w "zaostrzone owoce mango", jak zwykli mówić angielscy oficerowie. W pełni rozumiem Twoje obawy, jednak lepiej jest mieć broń niż jej nie mieć. Co zaś się tyczy handlarzy bronią... Jeśli handlują narkotykami, mogą też i bronią, i żywym towarem. A jeśli nawet nie, to zapewne chętnie sprzedadzą nam po cenie hurtowej parę naboji siedem, sześćdziesiąt-dwa.
Ostentacyjnie wyciągam kilka topów i zaczynam je rolować. Nie zamierzam bynajmniej robić zielonego cygara. Chcę po prostu podziałać na nerwy mojej rozmówczyni.
Po chwili zabawy zaczynam zlizywać z palców zasychającą, aromatyczną żywicę. - Chyba zapominasz, że haszysz to lekarstwo. Każdy lekarz, farmaceuta, a zwłaszcza lekoman wie jak go dawkować, by nie narazić się na nieprzyjemne skutki działań ubocznych...
Plan na najbliższe chwile wygląda obiecująco. Pokłócę się chwileczkę, potem do szałasu, zerwać jakiego solidnego liścia, wysuszyć trawę, tytoń (jeśli nie zdążył już sam stracić wilgotnośc w kieszeni), nabić lufkę, ściągnąć malutką chmurkę...
"Koniecznie muszę zaproponować bucha Charlotte..."
__________________ Znowu boli (blog)... |