Kilku wioskowych chwyciło się nadziei jaką nieśli ze sobą najemnicy, ale według Franza było to złudne mydlenie sobie oczu. Wszyscy szli na śmierć, a jedyna szansa na przetrwanie była w podkradnięciu się do wroga, wykradnięciu bliskich i szybkiej ucieczce. Kielichy, modły, święte słowa, a nawet zemsta prowadziły prosto do grobu.
Franz poszedł jeszcze pogrzebać w resztkach, szczególnie na skraju lasu gdzie była chata smolarza. Szukał pochodni, lamp i innego oświetlenia, gdyby przyszło im działać w nocy. Gdy już skończył, to wziął się za ćwiartowanie mięsa. Zarżnięta przez zwierzoludzi świnia nie była jeszcze padliną i jej mięso wystarczy na bezpieczny posiłek, jeszcze przez jakieś dwa, trzy dni. Oprawianie zwierzaka nie było przyjemnym widokiem, ale ktoś to musiał zrobić. Topór i nóż Franza metodycznie kawałkował mięso, a on sam potem rozdzielał je miejscowym i tym z najemników którzy też chcieli skorzystać. Sam też zawinął dla siebie kawał wieprzowiny i schował do plecaka, tak samo jak resztę swoich zapasów żywności. |