Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2016, 19:25   #3
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nie znosił tych chwil zaraz po otwarciu oczu, pomny pułapki w jaką złapała go Małgorzata i jej wspólniczka. Wieczność.
Leżał, nagi jak świeżo narodzone dziecko, i składał wszystko do kupy. Siebie samego, strzępy snów, myśli. Rytuał powitania nocy, machinalny i ciągle tak samo odrażający, jego własna obrzydła, do znudzenia wygrywana melodia trzaskających kości i chlupoczącej krwi. Niby przywykł. Jak mszysty nalot sypie się na zmurszałym pniu tak i on z biegiem dekad obrósł pewną obojętnością, przynajmniej wobec rzeczy, na które nie miał wpływu.

Minął szmat czasu nim usiadł. Albo kilka uderzeń serca, trudno zawyrokować. Wrósł w misternie rzeźbione karło i czekał w pomroce na swoje śniadanie. Dzisiaj był nim strażnik w służbie wojewodziny, stary wyga co w niejednej tłukł się bitce. Jego krew smakowała tak jak on wyglądał. Cierpka, żelazista ale silna vitae zdolna tchnąć w martwe ciało pożądany szwung. Pił łapczywie. Wbił kły w szorstką skórę i żłopał bez opamiętania, jak świnia z koryta, skrajnie wygłodniały. Ronione czerwone strugi spływały niechlujnie po brodzie na szczupłą żylastą pierś i niżej, na deski podłogi. Służce przysporzył roboty. Znów będzie za nim strzyc zestrachanymi oczami ale to i lepiej. Lęk uczyni ją ostrożniejszą a jest się czego bać zaiste, prawdziwe potwory czają się w zaułkach miast i gęstwinach puszcz.

Strażnik zwinął rękaw, skłonił się i wyszedł bez słowa zostawiając Milosa zdrętwiałego jak posąg.
Bezruch mu nie służył. Jak i bliskość Małgorzaty oraz jej nienagannie urządzonych klaustrofobicznych przestrzeni. W karczmie „Pod Rajskim Jabłkiem” czuł się jak zbyt ciężki, ustawiony w przejściu mebel. Więcej swobody oferował mu niegdyś osmański jasyr. W ogóle dni w Krakowie wlokły się niemożebnie. Odliczał noce do przyjęcia Szafrańca gdzie dadzą mu wreszcie rozkazy i poślą w siną dal. To przez to czekanie tak się zasępił.

Dzisiaj było gorzej niż zwykle bo gdzieś za ścianą krążyła Małgorzata przebierając w strojach i pachnidłach, nie mógł się uwolnić od jej gromkiego szczebiotu. Trudno uwierzyć, że po tylu wiekach pozwalała się ukontentować wystawnym przyjęciem. Małgorzata, z całą zmyślnością i wpływami, których nie mógł jej odmówić, bez pojęcia folgowała swej próżności. A przy okazji rozlewała tę próżność na otoczenie, powołane zresztą w większej mierze by dodawało jej blichtru. I tak stał się częścią tego mistrzowsko namalowanego portretu Małgorzaty Tęczyńskiej, ułamkiem więcej niż lamówka na jej sukience.

W karczmie było gwarno, z parteru dochodziły strzępy ledwie odgłosów biesiady, sielskich dyskursów i drażniących woni ludzkiego jedzenia. Ochronny kokon odosobnienia przeciął jak nożem rytm zbliżających się kroków.
Drzwi otwarły się z hukiem i do komnaty wpadła rozanielona Małgorzata z parą strojnych sukni przewieszonych przez ramiona. Światło z korytarza wlało się drażniącą falą zmuszając go by zmrużył oczy.
- Szkarłat czy akwamaryna? - zakręciła się jak fryga wpędzając w ruch fałdy materiału.
- Szkarłat.
- Koafiura wykwintna? Czy luzem puścić pukle?
- Luzem.
Małgorzata wyhamowała piruet i wbiła w niego szpilki oczu.
- Ty mnie wcale nie słuchasz.
- Ależ słucham. Niestety.
- Gdzie się twoja ogłada podziała? Zgubiłeś całą podczas swej eskapady na Ukrainę? - zrugała go spuszczając rozżalone oczy. Chwilę ciężkiego milczenia skonkludowała nakazem. - Odziej się w com ci wyszykowała. Niebawem ruszamy.
Jak dziko wpadła takoż chyżo się wyniosła akcentując hukiem swe niewieście humory.

***
Muzyka

W podziemia Wawelu weszli wespół, prowadził Małgorzatę pod ramię robiąc za kontrast swą surowością i dystansem względem jej urody i towarzyskości. Tylko strojem się wzorowo dopełniali, oboje dystyngowani, jak spod igły. Milos przywdział ozdobny żupan i, wartą niemałą fortunę, szubę z adamaszku podbitą najmiększym sobolem. Cały jednak ten paradny splendor nie był w stanie zamaskować oczywistości.
Możesz ubierać tygrysa w sukienkę ale nie przestanie on być tygrysem.
Wszystko w nim zaświadczało o naturze wojownika. Sprężysty krok, zwinne jak u jaszczurki ruchy, władcze harde choć nieco przygasłe spojrzenie.

Zauważył ją od razu. Nie drgnęła mu jednak powieka, nie obdarzył jej większą atencją niźli pozostałych. Ta jednak, w gorącej wodzie wyraźnie kąpana, naskoczyła na niego jak taran czyniąc z nich centrum uwagi. Zaskoczyła go. Chciał wykpić się rejteradą, ugłaskać sprawę w zarodku ale dogoniła go przy stołach. Ostatnie kroki pokonała na sztywnych jak z drewna nogach. Twarz miała zamarłą w nieokreślonym grymasie i ściągnięte w wąską jak ostrze noża usta. Odczekała, aż zostanie zauważona i wtedy okazało się, że gardło też ma ściśnięte. Pierwsze zdanie zabrzmiało ciche i z trudem, wyduszała je z siebie przemocą.
- To było niepotrzebne.
Kolejne popłynęły już szybciej i mniej więcej tak samo głośno jak poprzednie oskarżenia.
- Wybacz niewczesne i niesprawiedliwe słowa. Spłacę je.
Dopiero teraz podniosła wilcze spojrzenie z posadzki przy butach husarza. Popatrzyła gdzieś w bok nad jego ramieniem i wolno wyciągnęła prawicę na znak zgody.
Milos podniósł na Martę błyszczące nieufnością oczy jakby nie kupował, że burzę z piorunami tak prędko rozwiał wiatr, wyciągnął jednak w ślad za nią i swoją prawicę. Przy pojednawczym uścisku zbliżył twarz na tyle by dosłyszała przy uchu jego szept.
- Nie czas i miejsce.
- W sposób przez ciebie wybrany – dokończyła Marta zawieszoną wpół słowa ostatnią wypowiedź, wyjęła z ręki Milosa dłoń zimną i bezwładną jak zdechła ryba i odeszła w stronę środka sali.
Nie zatrzymywał jej. Rzucił tylko za nią pojedyncze słowo.
- Marta… - wyraźnie smakując sylaby. Przechylił z kielicha spory łyk i skonstatował w zamyśleniu. - Nie pasuje ci.

Długo zwlekał z powrotem. Nie umknęła jego uwadze kłótnia Małgorzaty z Szafrańcem. Wróciwszy z kielichami zapytał o jej powody ale otrzymał w zamian wysyczane z jadem pretensje.
- Niech że cię to nie zajmuje.
Wychylił do dna kielich.
 
liliel jest offline