Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2016, 21:34   #7
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Nie było czasu na zbędne kombinowanie. Prowokowanie Łowców Niewolników samo w sobie było proszeniem się o kłopoty, a te w magiczny sposób podążały za nim aż znad Mississipi. Jeśli go tutaj złapią, może uda mu się jakoś wyłgać, ale szczerze w to wątpił, w końcu goście mający na co dzień do czynienia z pojmanymi ludźmi byli zapewne twardogłowymi skurwielami. A może to całkiem rozumni ludzie interesu, cholera ich wie. W obecnym położeniu wolał nie sprawdzać.

Ringo dopadł do zamka. Wyglądał mu na jakąś nowinkę technologiczną sprzed trzydziestu lat, ale nawet jeżeli był kiedyś podpięty pod elektromagnes to ten zapewne dawno nie miał zasilania. To mogło sporo ułatwić. Mężczyzna wsunął wytrychy w szczelinę i z napięciem oczekiwał zbawiennego kliknięcia.

Mężczyzna z wprawą gmerał w zamku wytrychami. Sama konstrukcja wyglądała na standardową, choć Jackson widział, że ostatnio nie sprzyjało mu szczęście. Kroki na klatce schodowej były już coraz bliżej. Kiedy myślał, że już prawie mu się udało, zamek zgrzytnął, ale nie ustąpił.

- No dalej, złomie, nie rób mi tego...

Dopiero drugie podejście, kiedy gangster z Vegas uspokoił oddech i myśli, przyniosło pożądany efekt, zamek ustąpił, a ciężkie metalowe odrzwia przesunęły się na tyle by mógł się wślizgnąć do środka w ciemność zamaskowanego pokoju.

Hazardzista złapał swój plecak z gamblami, zamknął klapkę skrywającą zamek, wlazł do środka, zasunął drzwi tak by niemal się zamknęły, po czym zaszył się w ciemnościach pokoiku. Nie był pewien co skrywają zakamarki pomieszczenia, jednak zostawił to sobie na później. Drzwi zdążyły się zamknąć za nim z cichym zgrzytnięciem. Wraz z ich zawarciem, w środku zapanowały kompletne ciemności. Do pomieszczenia nie wpadał nawet promyczek światła, nic dziwnego, takie miejsca nigdy nie były wyposażane w okna. Na wszelki wypadek wysunął z kabury berettę, przywarł do obitej pluszem ściany i czekał, aż intruzi się oddalą. Chwilę stał w ciemności zanim oczy przyzwyczaiły się do mroku, w końcu zaczął zauważać kontury stołów do gry. W środku panowała kompletna cisza, przerywana tylko odgłosami z zewnątrz, gdzie ktoś rozbijał szkło i przewracał meble, słychać było śmiech i rechot kilku męskich głosów.

Jackson trwał tak dłuższą chwilę łapiąc się na tym, że wstrzymuje oddech. Miał szczerą nadzieję, że to miejsce było dźwiękoszczelne, ale najwyraźniej się pomylił. Hej, może to i dobrze, bo inaczej nie miałby pojęcia, czy jest już bezpiecznie. Odczekał jeszcze chwilę, by tamci opuścili piętro i zabrał się do przeszukiwania pomieszczenia. Zrobił dwa kroki i zahaczył boleśnie o przymocowany do podłogi stół. Zaklął pod nosem, po czym wyłuskał zapalniczkę z kieszeni marynarki i w wątłym kręgu światła wrócił do przeszukiwania swojej kryjówki.

Nikłe światło z trudem wywalczało sobie ścieżkę w mroku pomieszczenia. Wystrój nie różnił się od widzianych wcześniej w Vegas podobnych przybytków, z tym, że nie był chyba otwierany od wojny. Gdzieś na ścianie po lewej światło zapalniczki odbiło się na ustawionych za barem butelkach i szklankach, czy były całe albo pełne nie mógł ocenić z tej odległości. Na stołach leżały rozrzucone kości do gry, karty i sztony. Walały się pożółkłe banknoty, którymi teraz można sobie było dupę podetrzeć. I ciała, sporo ciał… mężczyźni, kobiety, wszyscy w eleganckich ubraniach, czy to garniturach czy uniformach krupierów. Poszarzała obciągnięta na szczerzących się czaszkach skóra, była praktycznie wysuszona. Musieli umrzeć w tym czasie, kiedy na Birningham spadły bomby, ich ośrodek rozrywki stał się ich grobem.

Niegdyś bogaci i wpływowi ludzie leżeli teraz jak rozrzucone, szmaciane lalki. Tyle zostało z przedwojennego blichtru. Ringo ze smutkiem pokiwał głową nad tragicznym losem zmarłych. Być zamkniętym tutaj, kiedy na zewnątrz rozszalało się atomowe piekło… Nastrój zadumy jednak szybko wywietrzał, a cwaniak zabrał się do metodycznej grabieży, w końcu hołdowanie wzniosłym uczuciom jeszcze nigdy nie przyniosło czegoś dobrego. Jego uwadze nie umknęło nic. Pakował do torby niedziałające już zegarki, rozładowane telefony w eleganckich oprawach i zrywaną z ciał biżuterię. Ktoś będący prawdopodobnie ochroniarzem lokalu miał przy sobie naładowanego Glocka. Hazardzista spojrzał na magazynek. Pełny. Co za fart! Gość miał przy sobie jeszcze działające Zippo. Widać pani fortuna uśmiechała się do niego. Pojemniczek opisany etykietką “Prozac” sobie podarował. Jakkolwiek przedwojenne leki cieszyły się niezłą renomą nie miał ochoty brać czegoś co przez trzydzieści lat trzymał w ręce nieboszczyk, w końcu trzeba się szanować. Jackson zajrzał także za bar i sprzątnął stamtąd resztę cennych gratów, nawet zawartość kasy. Co prawda plik starych banknotów był wart tyle co papier, na których były drukowane, jednak jakoś nie mógł sobie odmówić w niedalekiej przyszłości odpalenia fajki od płonącej studolarówki. Uśmiechnął się do siebie z łobuzerską satysfakcją. Jednak życie w ruinach świata miało swój urok.

Na końcu, gdy skończył szabrować, oparł się o kontuar, wyjął z torby butelkę samogonu i wzniósł toast za swoje małe zwycięstwo. Berbelucha paliła w gardło jak należy. Zgasił zapalniczkę żeby nie marnować więcej benzyny i wokół niego znowu zrobiło się czarno. Poczekał chwilę, aż oczy znowu przyzwyczają się do ciemności, dał Łowcom kolejne kilkanaście minut na wzięcie dupy w troki i pomału przysunął się do wyjścia. Niestety, odgłosy z sali głównej wcale nie zwiastowały rychłego odwrotu. Ringo zaklął i znowu rozniecił ogień.

- Gdzieś tu musi być zapasowe wyjście, nie? - mruknął pod adresem szczerzącego zęby trupa krupiera.

Ten oczywiście mu nie odpowiedział, a nawet gdyby mógł pewnie rzuciłby coś niecenzuralnego pod adresem bezczelnego złodzieja. Jak na życzenie na przeciwległej ścianie zamajaczył kontur drzwi.

- Bingo!

Zamek poddał się bez trudu. Znajdujące się po drugiej stronie schody prowadziły na dół. Z czeluści wionęło chłodem i jakimś stęchłym grzybem, ale lepsza taka droga niż niedźwiedzi uścisk Łowców. Oby na dole nie czekało na niego jakieś chujstwo, bo jeszcze będzie musiał nafaszerować je ołowiem. Z gnatem w pogotowiu ruszył przed siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 09-02-2016 o 19:15.
Dziadek Zielarz jest offline