Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2016, 12:02   #65
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Kathil przeciągała się właśnie rozkoszując się porankiem, gdy Saskia dostarczyła jej pismo.
Siedząc wciąż w łóżku i oczekując na podanie jej posiłku w tym samym miejscu (tak, dokładnie tak jak rozpieszczonej księżniczce), rozwinęła list.
Od Condrada. Uśmiechnęła się i szybko przebiegła pismo oczami. Suche fakty. Zero miłych słówek. Skrzywiła się nieco i skryła rozczarowanie, szczególnie, że Saska była w sypialni. Jej nie chciała pokazywać swojego smuteczku. Zwróciła uwagę na podane przez Condrada liczby.
- Trzydzieści osób? - mruknęła zdziwiona. - Szykują się na podbój?
- Możliwe, ale zważywszy na to że przybywają tu razem… boją się zasadzki, zarówno przygotowanej przez ciebie, jak i przez rywala.- oceniła mniszka spokojnie.
- Dość nieuprzejme… - mruknęła Kathil moszcząc się w łóżku z naburmuszoną minką - … zakładają dość butnie, że gospodarz będzie utrzymywał ich wszystkich. Pfff - prychnęła.
- Na tym chyba polega bycie gospodarzem prawda?- zdziwiła się Saskia wyraźnie zamyślona.- To tylko kilka dni zresztą. Jakoś to przetrzymamy.
- No owszem, ale trudno się spodziewać, że gospodarz mile spojrzy na 15 osobowy oddział. W gościach. Świta to zazwyczaj kilka osób. Nie kilkanaście… Czym się martwisz?
- Możliwe, że obaj planują wykorzystać sytuację i zabić konkurencję do ziem, zrzucając na nas winę.- stwierdziła w końcu Saskia. - To może być ich w stylu, jeśli śmierć twego teścia nie była do końca… pechowym zrządzeniem losu.
- Chyba, że my pozbędziemy się ich pierwsi - wzruszyła ramionami Kathil.- I wcale nie mam na myśli zabójstwa. - nie dodała, że jest to jedna z opcji znajdujących się na szczycie jej listy.
- No to trzeba by to zrobić finezyjnie.- zamyśliła się Saskia drapiąc się za uchem.- Szkoda że… a zresztą nieważne, nie ma co marzyć o smoczym tronie.
- Smoczym tronie? - podchwyciła bardka. - Co to takiego?
- Powiedzenie z moich rodzinnych stron. W Chessencie kiedyś rządził wielki bohater i wojownik Tchazzar… jako jedyny zjednoczył wtedy miasta państwa Chessenty w jedno potężne państwo. Jak się pewnie domyślasz, po jego zniknięciu całość rozsypała się jak domek z kart, a smoczy tron z którego władał stoi w jednym z miast i zbiera kurz. - zaśmiała się cicho Saskia.- Nikt kto nie zjednoczył Chessenty pod sobą, nie ośmieli się zasiąść na tronie władcy. Nie ma zresztą co o tym marzyć, to… życzenie nie do spełnienia.
Kathil poczekała aż służba poda śniadanie i pogryzając powoli świeżą bułeczkę spytała:
- A zniknął jak? No i czemu?
- Nikt nie wiadomo. Znikł… niektórzy wierzą, że został wyniesiony do statusu bóstwa i wzięty ciałem na wyższe plany. Ma nawet swój kult w Chessencie.- zaśmiała się półelfka.
- Ou… - uniosła brewki bardka i łyknęła kawy - trochę bez sensu. A Ty jak uważasz? Faktycznie go wyniesiono?
- Było sporo wielkich władców różnych krańcach Faerunu, dlaczego to Tchazzara miano wynieść do statusu bóstwa?- odparła z przekornym uśmiechem półelfka.- Ale.. wielu tęskni do wielkiej zjednoczonej Chessenty i w tym kulcie wyrażają swoją nadzieję.
- Jeśli wiernym to pomaga… zapewne heroldzi i kapłani tegoż kultu nie narzekają na napływ wiernych i … ich gotówki.
- Nie wiem…- zamyśliła się Saskia dumając i próbując sobie przypomnieć szczegóły.- Chyba jednak nie wiedzie się im za dobrze. Przy tylu z pewnością istniejących bóstwach… niełatwo zdobyć wyznawców dla Tchazzara. W każdym razie ich świątynie nie były imponujące, a kler nieliczny… gdy je widziałam ostatnio.
- No dobrze - Kathil znużyła rozmowa o jakimś dalekim kulcie - Wracając do wujów. Mamy twą dziesiątkę, mamy szóstkę Logana, mego przyjaciela z czteroosobową świtą to daje nam dwudziestu ludzi plus my czyli kolejne pięć osób. Powinno być w miarę wyrównanie, gdyby faktycznie doszło do starcia. Choć podejrzewam, że potyczek bezpośrednich jednak nie będzie.
- Nie sądzę by przyjechali zjednoczeni przeciw nam… w końcu łatwiej byłoby po prostu zignorować twe zaproszenie. -spekulowała Saskia.
- Myślę, że obaj są zbyt ciekawi tej sytuacji i chcą się samodzielnie przekonać kim jestem i co dalej zamierza Ortus.I jakie ma szanse. Jest duża możliwość, że część tej “świty” będzie pozostawiona po drodze. Wiesz, na zasadzie “pułapki”... Prawda?
- To… jest możliwe…- zamyśliła się Saskia.- Zwłaszcza w drodze powrotnej.
Bardka pokiwała głową i odstawiła tacę z resztkami śniadania.
- Twoi ludzie są gotowi? Coś im trzeba?
- Nie… Poradzą sobie z czymkolwiek ci wujowie przyjeżdżają. Czy to zabójcy, czy wojacy czy… magowie pewnie by byli kłopotem.- zamyśliła się Saskia, a właściwie zasępiła.- Czy ten… no… sarkastyczny przystojniak jest jedynym magiem jakiego znasz?
- Jest jedynym magiem jakiemu ufam. - uśmiechnęła się Kathil, myśląc, że Yorrdach się ucieszy z określenia.
- To trochę mało. Ja z magami sobie poradzę, są twardzi tylko za linią przyzwanych sług…- oceniła Saskia.- ...ale z bliskiej odległości łatwo ich pobić. A mnie niełatwo zamieszać w głowie. Moi podwładni jednak nie są aż tak wytrzymali.
- Mmmmm… nie przypominam sobie, bym widziała magów w ich szeregach ale… to nie znaczy, że nie będą mieć żadnych ze sobą. Najęcie maga na dzień przed przyjazdem… myślę to zbyt ryzykowne. - zamyśliła się Kathil.
- Więc poradzimy sobie bez niego…- stwierdziła z uśmiechem Saskia, podczas gdy Wesalt rozważała czy dobrze zrobiła puszczając nieco szaloną, ale użyteczną gnomią czarodziejkę wraz z resztą trupy cyrkowej.
Teraz było na to za późno. Mogła co prawda wysłać gołębia do Ortusa ale na chwilę obecną nie sądziła by była taka konieczność.
Zebrała się z łóżka i ruszyła by przygotować do wyprawy.
- Saskio, pojedziesz dzisiaj ze mną - zakomenderowała - Oddeleguj kogoś od siebie do pełnienia twych obowiązków. - dorzuciła, grzebiąc w swej garderobie i zastanawiając się w co się ubrać.
- Tak jest.- rzekła po żołniersku półelfka i natychmiast ruszyła ku drzwiom, by wykonać polecenie Kathil.
Bardka zdecydowała się jednak na zaskoczenie. Wybrała gustowny strój do jazdy konnej, który pozwoliłby jej jednocześnie na ewentualną eksplorację posiadłości sąsiadów. Chciała zobaczyć miejsce nieco lepiej i na własne oczy przekonać się czego należy tam oczekiwać.
Korzystając z ładnej pogody ruszyła powoli z Saskią i Loganem u boku.


Podróż karocą zakończyła się na szlaku, gdy tylko Kathil dostrzegła zmurszałą czerwoną dachówkę nad drzewami. Od razu wraz z Saskią i Loganem zostawiła karocę pod opieką woźnicy i przesiadła się na luzaki dotąd przywiązane do tyłów powozu.
Konna wycieczka zmieniła się szybko w mozolne przedzieranie się przez wyjątkowo gęste krzewy jeżyn i malin… jakby mur mający nie dopuścić jej w głąb lasu. Sam las, mroczny i ponury… wydawał się być wrogi wszelkim intruzom. Choć oczywiście, mogło to być tylko takie wrażenie, wywołane nagłym półmrokiem. Sama posiadłość...

też robiła nieprzyjemne wrażenie i wydawała się być niezbyt zniszczona pożarem. Co dawało oczywiście nadzieję na znalezienie owych zapisków, acz stawiało jedno podstawowe pytanie. Czemu ją w pośpiechu opuszczono?
Może przez wynurzające się wszędzie z cieni olbrzymie psowate bestie o szarej skórze.
potężnych szczękach i łapach osaczających trójkę wędrowców, którzy zanadto się zbliżyli. Jeden, dwa, trzy… aż dwanaście bestii gotowych do rzucenia się na Kathil i jej towarzyszy. Ale coś je chyba powstrzymywało.
- Co wy tu na dziewięć piekieł robicie?- gniewny głos.

Mężczyzna szczupły i zwinny, uzbrojony we włócznię i drewnianą tarczę. Jego twarz zakrywała maska, całkowicie ukrywając tożsamość, a ciało pokrywały sine tatuaże. Towarzyszyły mu kolejne dwa psy… o wytatuowanych ciała i … czaszkach zamiast pysków.
- Lepiej mówcie od razu, albo spuszczę na was moje pieski.- warknął bardziej niż powiedział.
Przez myśl zaskoczonej Kathil przebiegło “zgubiliśmy się” oraz “jesteśmy tu tylko przejściowo” jako odpowiedź. Głupie myśli jakie czasem wpadają do głowy w chwilach podbramkowych… w chwilach takich jak ta.
- Witaj! - powiedziała ostrożnie sforując się przed dwójkę swych towarzyszy, zaledwie o pół kroku. Kątem oka obserwowała “pieseczki” - Nazywam się Kathil i chciałam zobaczyć tę budowlę, której dachy widać ponad drzewami. Jedziemy właśnie do mej znajomej, a ukryta posiadłość jest po drodze. - rozłożyła ręce - Ciekawość...cóż jest nieładną cechą. - uśmiechnęła się lekko.- A jak zwą Ciebie?
“Spokojnie, wyważenie… jak z dziką bestią.” - napominała siebie w duchu.
- I kończy się śmiercią.- osobnik zignorował pytanie Wesalt dodając.- Kathil…. ta słyszałem o tobie… żona Vandyecka. Cosik mu Malar poskąpił błogosławieństwa na polowaniu.- zaśmiał się chrapliwie. Włócznią wskazał na siedzibę.- No to jaśnie dziedziczko pogapiłaś się na dworek to teraz… zabieraj się stąd. Nakarmiłbym waszymi końmi moje pieski, ale… nie za to mi płacą.
Kathil została zaskoczona po raz kolejny:
“On o mnie słyszał? Muszę chyba zacząć słuchać pilniej co się o mnie mówi”.
- Cóż, nie każdemu dane jest być utalentowanym we wszystkich dziedzinach. Mój świętej pamięci małżonek odkrył tę prawdę, gdy bogowie odwrócili od niego swe oblicza. - powstrzymała swój ciekawski język tym razem, który już formułował pytanie za co mu płacą i zaczęła się powoli wycofywać z Loganem i Saskią - Już idziemy. - uśmiechnęła się lekko i grzecznie, gryząc się w język co i raz. Nie chciała prowokować “piesków”. Jednak na coś się ta wyprawa nadała. Ruszyli powoli wycofując się w kierunku pozostawionej karocy.
Władca psów wypuścił łaskawie całą trójeczkę i pozwolił im odejść. Dopiero gdy byli w oddaleniu i wychodzili z lasu Logan szepnął cicho.- Dobrze, że tu nie było twej ulubionej paladynki, bo ten typek z pewnością nie jest dobry z natury.
- Kto to u licha? I co się stało w tej posiadłości? - mruknęła Kathil. - I kto mu płaci i za co? Za pilnowanie? - metafora nasuwała się samoczynnie.
- Najwyraźniej. - stwierdził krótko Logan.- Czułem mordercze intencje. W moją stronę przynajmniej.
- A Ty? Odczułaś coś? - bardka spytała Saskii.
- Zażenowanie że tak łatwo daliśmy się przyłapać…- odparła z przekąsem Saskia.
- Pytam czy coś odczułaś od niego… - pokręciła głową Kathil. Jej ciekawość została pobudzona do granic.
- Ach… to… no poczułam. Urynę. A właściwie psie siki, musi sypiać w kojcu razem ze swymi pieskami i pewnie jego religia zabrania mu kąpieli.- odparła z cynicznym uśmieszkiem półelfka.
- Ech…- mruknęła Kathil - … dlatego nie często zadaję się z żołnierzami. Za mało wyobraźni, za dużo dosłowności. - pokazała półelfce język i wsiadła na konia z pomocą Logana, który podsadził ją na siodło. Kathil rozejrzała się jeszcze po linii drzew, sprawdzając czy “Piesek” nie kręci się w pobliżu.
- Mam wyobraźnię tam gdzie trzeba… wyobrażam sobie kryjące się w cieniach drzew jego pieski i te całe jeżyny, przez które się przedzieraliśmy jak żywopłot. On jest tu nie tylko dozorcą, ale i ogrodnikiem. To druid.- mruknęła niechętnym tonem półelfka.- Tylko jakiś pokręcony.
- Zaraz tam pokręcony. Po prostu co za dużo to niezdrowo. Życie samotnie w lesie to nie jest bajka. - mruknęła bardka cmokając cicho na konia.
- Nie był samotny… miał psy… i znając druidzkie możliwości, mógł robić bardzo chore rzeczy.- odparła z przekąsem półelfka.
Kathil zagapiła się przez chwilę na Saskię z niedowierzaniem.
- Czy wy przypadkiem nie powinniście lubić lasu, natury i druidów? - zapytał Logan.
- Jacy my?- zdziwiła się Saskia.
- No… wy… elfy.- wytłumaczył Logan.
- Jakoś mój elficki rodzic mi tego nie wpoił… porzucając mnie u bram klasztoru którejś nocy.- odgryzła się Saskia.
- Przestańcie się kłócić. To w niczym nie pomaga. - Kathil była wybijana z zadumy przez trajkoczących towarzyszy. - Zastanawia mnie… - zaczęła. - Na czyje zlecenie pracuje. Chyba… chyba tu jeszcze wrócę. - nie zważała na zaskoczone spojrzenia towarzyszy. Pocwałowała ku siedzibie Achminy.


Oświadczenie tajemniczej służącej niewątpliwie zaskoczyło Kathil. Czyż nie przysłała tu posłańca, który miał powiadomić o wizycie?
Wysłała, co więcej… on powrócił do dworku. Jednym słowem, całe to “zamieszanie” było aktorską grą… ze strony snobistycznej Achminy. Miało na celu przyłapanie gospodyni “nieprzygotowanej”, podczas gdy Timra pewnie już miała dokładny plan spotkania z Kathil. A “zwłoka” służyła pewnie dopięciu ostatnich szczegółów tuż przed ich przybyciem.
W końcu jednak tajemnicza niebieskowłosa istota ruszyła przodem prowadząc Kathil i jej towarzyszy korytarzami w milczeniu. A Wesalt pozostawało zgadywać, skąd wdowa ma taki klejnocik wśród swej służby.
- Mam nadzieję, że nie sprawiamy zbyt wielkiego kłopotu. - Kathil rzuciła przynętę, zwracając się do ochmistrzyni.
- Och żadnego, nie martwcie się… to ja powinnam przeprosić was, że musieliście tyle czekać.- odparła z uśmiechem kobieta.
- Nic się nie stało. Zdążyliśmy odpocząć po podróży. Czy Achmina zdrowa? Dawno się nie widziałyśmy. - ćwierkała Kathil.
- Zdrowa… nad wyraz zdrowa i bardzo energiczna.- wyjaśniła ochmistrzyni z uśmiechem.- I ona ciekawa wojaży panienki, o których słyszała.
- Co za szczęście. Cieszę się, że fortuna jej sprzyja. - uśmiechnęła się w odpowiedzi bardka rozglądając się wokół podczas przechodzenia przez korytarz. -Cieszę się, że teraz będziemy mieć okazję nadrobić nieco informacji.
- Och z pewnością będziecie miały o czym opowiadać.- mruknęła kobieta, podczas gdy Kathil podziwiała rząd obrazów. Niewiele było wśród nich portretów, za to dominowały scenki rodzajowe, w których… zawsze było coś nie tak. Zawsze jakiś stworek czy chochlik czaił się w mroku... z każdego promieniowała zmysłowość. Ukoronowaniem tych obrazów był portret samej Achminy… z młodych lat, zanim jej ciało się postarzało, a włosy pociemniały.
Bardzo odważny, konny portet.
- Kto malował ten portret? - spytała Kathil zatrzymując się przed nietypowym obrazem. Sama wpadła na śmiały pomysł po rozmowie z Ortusem.
- Och… nieboszczyk małżonek mej pani. Nie był zbyt biegły w pędzlu… obawiam się.- wyjaśniła speszonym nieco głosem ochmistrzyni.
- Nie był? - Kathil oceniała obraz stojąc niemalże z nosem w portrecie z zasępioną minką - Malowidło wygląda zacnie choć … nie jestem znawcą.
- Pani nie była zachwycona.- stwierdziła w odpowiedzi niebieskowłosa dama.
- A jednak portret wisi w widocznym miejscu - uśmiechnęła się bardka i podjęła na powrót kroki na spotkanie z wdową.
- Cóż… próżność i nostalgia mają w tym swój wkład.- odparła dyplomatycznie ochmistrzyni i doprowadziła Kathil do drzwi, po których przekroczeniu Wesalt zetknęła się z władczynią tego pałacyku “malowniczo zaskoczoną” przy posiłku… tyle, że zastawa była wyraźnie przeznaczona dla dwóch osób, a aromatyczny grzaniec był jeszcze ciepły w kielichach i parował delikatną mgiełką.
- Achmino! - wykrzyknęła Kathil układając usteczka w przepraszającej mince i zgliżając się do wdowy wyciągnęła do niej ręce - Tak mi przykro, że uchybiłam zjawiając się tak niespodziewanie. - ton głosu faktycznie odzwierciedlał jej rozczarowanie samą sobą. - Dziękuję za cierpliwość i szczodrość w przyjęciu mnie! - wycałowała powietrze w okolicach policzków Timmry.
- Och... drobiazg moja droga. - mruknęła Achmina oddając pocałunek z równą “czułością”.- Ponoć ostatnio jesteś w ciągłych rozjazdach, cieszę że w ogóle znalazłaś czas by odwiedzić mnie tu w mojej ponurej samotni.
- Och tak - pokiwała głową Kathil - tyle się nagle dzieje, od czasu gdy nagle w mym życiu pojawili się dwaj cudowni mężczyźni. - Kathil opadła na fotel - Ani dnia spokoju! - zaśmiała się cicho. - Dlatego teraz korzystam z odrobiny wolności… - zawiesiła głos.
- Dwaj?- zapytała z ciekawością wręcz wyciekającą z jej usteczek. Upiła nieco grzanego wina dodając. - Mężczyźni mają to do siebie, że zawsze wywołują chaos.
- No dwaj - Kathil udała zdziwienie zdziwieniem Achminy - mój mąż i mój szanowny stryj. - upiła grzańca - Prawda? Już prawie zapomniałam, jak to jest mieć kogoś nad sobą codziennie.
- Och… chyba coś źle zrozumiałam.- speszyła się Timra i sięgnęła po jedno z ciasteczek.- A jak się miewa ten czarujący młodzian… Yorrdach? Wydawał się taki speszony i zawstydzony w rozmowie ze mną.
I jego zagadała.
- Och ma się doskonale… - machnęła dłonią bardka - … a jak ty się miewasz, moja droga? - i nie pozwalając jej dojść do słowa kontynuowała - Zauważyłam Twój portret na koniu. Sama myślałam o nowym portrecie. Nie wiem, czy starczyłoby mi odwagi na aż tak niecodzienny, ale … czy masz kogoś do polecenia? Jakiegoś artystę?
- Ten staroć.- żachnęła się niezbyt szczerze Achmina.- Już zapomniałam, że on tam wisi. A co do artystów to z pewnością najlepszym w Ordulinie jest Marteolo Gnaelblum i najdroższym i najniższym.
- A czy masz z nim bliższe kontakty? Skoro najlepszy, zapewne ma długie terminy a wolałabym nie musieć czekać zbyt długo… - westchnęła rozpuszczonym tonem dziewczyna.
- Viralae z pewnością może przygotować list polecający.- mruknęła w zamyśleniu Achmina i uśmiechnęła się dodając.- Ja jak widzisz, siedzę to niczym w klasztorze, samotna i opuszczona… takiż to los wdów, którym przeznaczenie poskąpiło kolejnego męża. Ty jednak dość niespodziewanie wymknęłaś się tej pułapce. Nawet nie wiedziałam, że masz tajemny romans. Wszystkich nas zaskoczyłaś.
- Och to byłoby wspaniale. Będę wdzięczna za wszelką pomoc. - wymruczała Kathil z wdzięcznością. - Moja droga, mówisz jakbyś na łożu boleści już leżała. A przecie piękna z ciebie partia i wielu chętnych do twej ręki by się znalazło. Jeśli chcesz… mogę pomóc - uśmiechnęła się ciepło i opadła na oparcie fotela, sadowiąc się wygodniej.
- A co do romansu - nagle pochyliła się poufale - to tajemne romanse są najlepsze! Nic tak nie dodaje pikanterii. - mrugnęła figlarnie zasłaniając usta dłonią.
- Ależ to takie… niewłaściwe.- Achmina zarumieniła się tak fałszywie, że Kathil mogła tylko chichotać w duchu.- Poza tym… w moim wieku wypada być stateczną damą, a nie poddawać się miłostkom, choć…- zamyśliła się.- ...jesteś mi winna maleńką przysługę, więc jeśli podasz mi adres twego przyjaciela, Yorrdacha. Taki miły młody człowiek nie powinien zamykać się przed damami. Nawet jeśli płeć niewieścia wydaje się go onieśmielać.
Kathil zamyśliła się:
- Mmmm Yorrdach ceni swą prywatność… - zawahała się teatralnie po czym doznawszy “olśnienia” stwierdziła - … może napisz pismo do niego, a ja je mu doręczę do rąk własnych. I przekonam by się z Tobą …. umówił na wizytę.
- Och… nie wypada mi tak pisać. W moim wieku.- Achmina była wyraźnie niezdecydowana.- - Jeszcze by to źle zrozumiał.
Albo zbyt dobrze.
- Bzdura, moja droga! - bardka odrzuciła wątpliwości wdowy - Nie wyjadę bez twego listu - uparła się dziewczyna. - A co do romansów, słyszałam o jakimś nowym zainteresowaniu u Albarada. Wiesz coś o tym? - spojrzała na wdowę jakby to ja podejrzewała o bliższe relacje z baronem.
- Doprawdy? Nie… Nie słyszałam.- Timra była zaskoczona sięgając po kolejne ciasteczko.- Wiesz coś więcej. Z tego co pamiętam, jedyne matrymonialne plany jakie miał dotyczyły ciebie i Peddyra juniora.
- Och… miałam wrażenie, że spoglądał nieco częściej w twoją stronę na przyjęciu u mnie.
-Doprawdy… Pewnie w takim razie pragnął uszczknąć mojej ziemi i planował jak to zrobić. Po tym jak… cóż… krewny twojego męża dość ostro spierał się w kwestii ziemi, jaką twój mąż niestety sprzedał, pewnikiem chciał sobie odbić potencjalne straty.- stwierdziła z cynicznym uśmieszkiem Achmina.- Albarad pochował romantyczne porywy serca wraz z pierwszą żoną, zakładając oczywiście, że jakieś je miał kiedykolwiek.
- Myślisz, że jej śmierć aż tak na niego wpłynęła?Jak ona właściwie umarła? W pożarze?
- W połogu, Peddir junior był dużym dzieckiem. A kapłan nie zdołał przybyć na czas…- wspominała Timra.-.. Nie wiem. Może? Może nie? Albarad zawsze sprawiał na mnie wrażenie uprzejmego acz wyrachowanego. Kupiecka bardziej niż szlachecka mentalność.
- A miał tytuły sam czy nabył przez żonę? - Kathil uszczknęła ociupinkę ciasteczka i popiła wina.
- Oboje mieli tytuły… ona wywodziła się z Cormyrskiego rodu szlacheckiego. Już bez ziemi, ale jeszcze z własnym skarbem… o ile dobrze pamiętam.- Timra upiła nieco wina.- A ty tak ciągle zapominasz się pochwalić, gdzie byłaś w podróży poślubnej.
- Ostatnio coraz więcej przybyszy z Cormyru widać w Ordulinie, zauważyłaś? - Kathil zmarszczyła lekko nosek - Podróż poślubna … jeszcze czekam na nią. - wydęła usteczka - tę krótką przebieżkę trudno nazwać podróżą poślubną. - burknęła nieco gniewnie.
- Och… a gdzież on cię zabrał na tą przebieżkę, łobuz jeden ?- zachichotała Achmina i dodała.- Obawiam się że nie bywam w stolicy tak często jak ty. Wolę ten tu mój mały światek.
- Przejechaliśmy nieco w kierunku jego ziem i zawróciliśmy. Ortus raczył stwierdzić, że najpierw musi przygotować ziemie na moje przybycie. - bardka uniosła oczy - A teraz obaj wyjechali w interesach. - dorzuciła najpierw nadąsana a potem z lisią minką.
- A chociaż się sprawdził w nocy?- mruknęła Achmina uśmiechając się lubieżnie.
- Akurat na to narzekać nie mogę. Zupełnie przeciwnie niż przy Cristobalu. - zaćwierkała radośnie Kathil leciutko zagryzając dolną wargę i niby to zakrywając ten odruch kielichem wina i lekką zmianą postawy. - A on mnie zostawia… - zamarudziła ze smętną minką. - … jakieś porady moja droga? Pamiętam, że świetnie ci się układało z Twym nieboszczykiem mężem.
- Och… tak tttoo prawda.- nagle Timrze zabrało śmiałości. Zaczęła dukać i czerwienić się. I zachowywać się jakby ubyło jej połowy lat. Jej dłonie pochwyciły materiał sukni, gdy mamrotała.- Ale on miał takie… no… pomysły i robił magię w łóżku...i w ogóle.
- Magię w łóżku? - Kathil mocno zaciekawiona pochyliła się do rozmówczyni - podziel się kochana. Młody mąż i nie chcę by historie z Christobalem się powtórzyły. - popatrzyła na wdowę prosząco.
- No… magię, bo on był czarodziejem i robił sztuczki i… kazał… mówił. Patrzył jak się rozbieram… przywoływał muzykę i czasami różne inne istoty, przywoływał i w ogóle…- dukała coraz bardziej zaczerwieniona i speszona. Nagle się przestraszyła.- Ale nie mów tego nikomu. Zaprzeczę wszystkiemu!
- Nie zamierzam, spokojnie, Achmino. - bardka poklepała Timmrę uspokajająco po dłoniach - No cóż, widzę, że faktycznie było wesoło wam… - ponownie wykrzywiła usteczka - … będę musiała wymyślić co innego na zapewnienie, że Ortus będzie …. - nie dokończyła.

Przez chwilkę milczała mierząc wdowę spojrzeniem.

- Achmino… a czy nie orientujesz się, czy Bikslinowie nie chcą sprzedać tego starego zameczku? Widziałam go z oddali przejeżdżając do ciebie.
- Możesz zawsze przebrać się za pastereczkę, albo służkę czy karczmarkę. Na Melfestora bardzo to... działało.- poradziła zawstydzona Achmina, po czym odetchnęła głęboko.- Zamek? A tę ruderę? Nie. Melfestor próbował kupić, nie wiem po co, ale Albarad choć niechętnie… nie zgodził się. Reszta rodziny mu nie pozwala pozbyć się tego obszaru. Nie wiem też czemu Melfestor chciał kupić tę ruderę. Ponoć się spaliła, po co komu ruiny?
- Nie pozwoliła? Przecież Albarad jest nestorem. - zdziwiła się Kathil - Jak to nie pozwala?
Na Ortusa ostatnio podziałało przebieranie się w ozdobę, którą sprezentował mi w prezencie ślubnym. - zaczerwieniła się - Ozdoba była ze złota i … pereł. - wyznała cichutko.
-Och to takie urocze.- roztkliwiła się Achmina i zamyśliła się. - Nestor może być nestorem, ale tym razem cała rodzina się zbuntowała. Wiesz moja droga… rodzinne siedziby budzą wiele sentymentu. Też bym nie chciała zobaczyć mojego ślicznego dworku w obcych łapach.
- Rozumiem. Twój dworek jest prześliczny. Ale… - zawahała się - … co z dziedziczeniem? - dodała ciszej.
- Tu nie wiem… przypuszczam, że Peddyr junior odziedziczy, ale Peddyr starszy może się wtrącić jak i reszta rodziny. - zaśmiała się cicho Timmra.- Przypuszczam, że jak Albarad opuści ten padół u Blisklinów zrobi się wesoło.
- Tak sądzisz? Widziałam na przyjęciu, że między Peddyrem starszym i Albaradem coś się popsuło. Miałam wrażenie, że to przez te zakusy Albarada na nasze potencjalne małżeństwo. Biedny Peddyr chyba nie był zainteresowany. - zaśmiała się cicho Kathil - Ale rodzina u nich niewielka. Bo kto tam jeszcze? Z tego co pamiętam daleka kuzynka…
- Tak, daleka kuzynka i jeszcze paru krewnych z dalszej rodziny. Zbierają się chyba raz do roku… na zamkniętym dla osób z poza rodziny przyjęciu. A co do biednego juniora… to nie dałaś mu okazji się wykazać.- pogroziła żartobliwie palcem Achmina.- Więc skąd wiesz, czy po nocach nie marzył o tobie robiąc… bardzo nieprzyzwoite rzeczy. Jesteś bardzo urodziwa moja droga i będąc młodą wdówką byłaś bardzo gorącą partią.
- Och te tajne, rodzinne zjazdy. Zbierają się by pewnie wymieniać się ploteczkami i objadać ale nazywa się to tajne zebrania rodzinne. - zachichotała Kathil - Nie wiem jak miałabym się mu dać wykazać. Widzieliśmy się raptem może kilka razy. - bardka przyłożyła dłonie do policzków - Och, zawstydzasz mnie Achmino! - mruknęła.
- Za szybko wyszłaś za mąż, by miał się wykazać. Zresztą Albarad o ile dobrze pamiętam podsuwał ci go pod nos przy każdej okazji.- stwierdziła Timmra i ugryzła ciasteczko.- A fałszywa skromność nie przystoi tobie, nawet w tym… stroju… masz figurę która przyciąga spojrzenie.
- Powiem ci w sekrecie Achmino…- zawiesiła głos Kathil - … że dopiero teraz zaczynam odkrywać tego zalety. Z … Ortusem. - uśmiechnęła się z maślanym spojrzeniem - Christobal … cóż… - nie dokończyła.
- No cóż.. ważne że trafiłaś za drugim razem.- oceniła Achmina chichocząc dziewczęco.- A ponoć doświadczenie powinno być lepsze od młodości.
- Aż dziw, że tyle czasu marnowałam - zachichotała niegrzecznie dziewczyna. - No cóż… chyba czas na mnie. Już i tak zajęłam Ci sporo dnia.
- Aaaaa… musisz koniecznie odwiedzić mnie w Ordulinie. Właśnie zakupiliśmy nową posiadłość. Jak tylko odremontujemy, musisz ale wprost obowiązkowo musisz nas odwiedzić. - Kathil powoli podniosła się z fotela.
- Z przyjemnością, dawno nie była…- zanim dokończyła słowa otworzyły się drzwi i wkroczyła niebieskowłosa ochmistrzyni mijając milczących: Logana i Saskię.
- Czy mam podać obiad już? I czy będę potem potrzebna?- zapytała uprzejmie.
- Nie… chyba nie teraz. A co do potrzeby. Zdołasz nakreślić list polecający dla mej drogiej przyjaciółki do Marteolo?- zapytała uprzejmym tonem Achmina.
- Nie wiem czy to coś da. Nie chciałabym robić nikomu fałszywej nadziei.- stwierdziła dziewczyna wyraźnie zaskoczona słowami swej pani.
- To mistrz aż tak zajęty? - spytała zaskoczona dziewczyna.
- Jest dość popularny… w pewnych kręgach.- wyjaśniła enigmatycznie ochmistrzyni.
Kathil spojrzała na Achminę nierozumiejącym wzrokiem z pytaniem w oczach.
- Też nie wiem o co chodzi. Viralae lubi być niezrozumiała, zupełnie jak jej mistrz.- wzruszyła ramionami Achmina.
- Viralae to malarka? - spytała Kathil pozornie zupełnie się gubiąc.
- Och… wcale nie. Viralae jest magiem… czarodziejką. I stąd pewnie plątanie każdej kwestii tak, by brzmiała tajemniczo i mistycznie. Czarodzieje tak mają po prostu.- wyjaśniła Achmina. A Viralae nic nie powiedziała stojąc w milczeniu.
- Ahhh, rozumiem. A jakie to kręgi w jakich mistrz Marteolo jest tak popularny? Może znam kogoś kto dałby radę mnie polecić skoro Viralae nie chce?
- Nie powiedziałam, że nie zrobię… tylko, że nie jestem pewien że coś to da. On jest popularny w kręgach wyznawców Sune.- wyjaśniła czarodziejka.
- Ach… - mruknęła bardka jakby wogólnie nie rozumiejąc powiązań - … no ale może jednak znajdzie czas na kogoś poza kręgiem. W każdym bądź razie będę wdzięczna za pismo. - skinęła magiczce głową.
- Czy jeszcze w czymś mogę pomóc?- zapytała uprzejmie Viralae.- Czy już jestem tu niepotrzebna?
- Achmino, miło mi było znowu cię widzieć. - Kathil zignorowała pytanie magiczki. Jak na ochmistrzynię była dość impretynencka. Zaś Kathil udawała, że nie ma innej opinii na jej temat niż, że służy Achminie - Raz jeszcze dzięki za przyjęcie mnie i liczę na szybkie ponowne spotkanie. - uśmiechnęła się i powtórzyła manewr całowania powietrza. Powoli ruszyła ku wyjściu.

Drogę powrotną również odbywali w towarzystwie Viralae. Tylko, że zamiast iść w dół kierowali się w przeciwnym kierunku. Nie wiedzieć czemu Viralae prowadziła ich kręconymi schodami w górę.
- To inne wyjście? - spytała skonfudowana Kathil rzucając spojrzenia Loganowi i Saskii.
- Oczywiście… że nie. Ale chciałaś pani list polecający. Muszę go napisać wpierw.- wyjaśniła Viralae docierając do dużych solidnych drzwi.- Nie lubię wpuszczać osób do moich komnat, więc pozwolisz że twoi towarzysze zostaną za drzwiami.
- Och… Dziękuję. Myślałam, że prześlecie mi pismo posłańcem. Nie miałam zamiaru naciskać na natychmiastową realizację. Oczywiście. - zgodziła się Kathil dając znać swym kompanom by poczekali na nią.
Viralae otworzyła powoli drzwi pozwalając Wesalt pierwszej zajrzeć do pokoju czarodziejki, pełnego ksiąg na półkach, z kociołkiem z boku wiszącym nad paleniskiem ogniska, jakiś krąg przywoławczy pośrodku… biurko, łóżko, szafa, skrzynie. To wszystko było normalne. Posąg nagiej kobiety i mężczyzny splecionych ze sobą i uchwyconych w momencie ekstazy, pokryty magicznymi glifami… był dziwnym wtrąceniem w tą symfonię magowskiej konwencji. Czarodzieje nie mają takich posągów w swoich komnatach, a już na pewno nie takiej naturalnej wielkości.
- Och… - zadziwiła się Kathil obchodząc posąg dokoła - też jesteś wyznawczynią Sune? - spytała ciekawie nie odrywając spojrzenia od dzieła.
- Cóóż… tak jakby niezupełnie… nie. To pomoc naukowa mego mistrza, a teraz moja.- wymruczała speszonym głosem Viralae wyciągając kartkę z biurka i biorąc się za pisanie tekstu.
- Pomoc w czym? - Kathil spojrzała na ochmistrzynię.
- W teorii błękitnej magii. Mój mistrz się w tym specjalizował. Ja się uczę.- stwierdziła cicho Viralae. No to.. tłumaczyło przynajmniej barwę jej szat, choć samej Wesalt niewiele mówiło.
- A co to jest błękitna magia? - spytała, przesuwając delikatnie palcami po posągu.
- Magia miłosna… w skrócie.- odpowiedziała wymijająco Viralae i nie do końca szczerze.
- Miłosna?- bardka spojrzała uważnie.
- Nnno.. miłosna… właśnie… stąd ten posąg.- mruknęła cicho Viralae bardziej pochylając głowę.
- Aaaaa…. aktów miłosnych… niekoniecznie miłosnych jako uniesień serca… tak? - próbowała wyjaśnić kwestię Kathil.
- Tttteż… ale …- spojrzała zaczerwieniona na twarzy Viralae.- Ale to nie jest żadna magia dla niedopieszczonych czarowników, tylko poważna acz niedoceniania i pogardzana gałąź sztuki magicznej!
- Ale ja nie miałam nic złego na myśli, Viralae! - Kathil zadziwiła taka reakcja magiczki - Wybacz, jeśli Cię uraziłam w jakikolwiek sposób. Nie było to moim zamiarem.
- Dziękuję. Przepraszam. Jestem w tym temacie przewrażliwiona.- mruknęła cicho zawstydzona Viralae.
- Da się zauważyć - mruknęła żartobliwie Kathil z lekko kpiącym uśmiechem. Spoglądała życzliwie na ochmistrzynię. - To co dokładnie czarujesz? - dopytywała ciekawie - Znaczy… jak objawia się ta magia?
- To specyficzne rodzaje czarów… najczęściej zapewniam mej pani miłe towarzystwo w nocy. Trochę to iluzja, więc bierze je za sny. Poza tym manipulacja pragnieniami, ciałem, przyzywanie realnych kochanków. Do rytuałów brak mi… cóż… współuczestniczek i współuczestników. Ale też na pewne rzeczy… nie jestem dość silna, więc poznawanie teorii wystarczy. - wyjaśniła nieco mętnie Viralae.
Kathil postanowiła, że omówi tę kwestię z Yorrdachem. Ten nie powinien mieć problemów z dokładnym wyjaśnieniem.
- Manipulacja ciałem?
- Płcią… rozmiarem… takie tam zmiany…- mruknęła Viralae i zerknęła na Kathil.- Nic co by interesowało tak zgrabnie zbudowaną kobietę jak ty, pani.
- Płcią? Jesteś w stanie zamienić,dajmy na to mnie, na mężczyznę?
- Och...bez problemu.- zaśmiała się Viralae.
- Hmmm. - oczy Kathil błysnęły chochlikowato - A jak długo to trwa?
- Hmmm… kilka godzin?- mruknęła Viralae po chwili zastanowienia.
- Aaaaa… jakie konsekwencje po ...hmm.. powrocie do swojej postaci?
- Nie czułam żadnych.- odparła Viralae, po czym szybko “sprostowała”.- To znaczy… według tekstów żadnych nie ma.
- Próbowałaś tego na sobie? I jak doznania?
- No… inne tam na dole. Ale to tłumaczy, drapieżność mężczyzn. Ciężko wytrzymać z tym czymś dyndającym między nogami.- zaśmiała się Viralae, po czym speszyła się.- Ale wstydzę się tego razu, bo było to mało profesjonalne z mej strony.
- Profesjonalne? - spytała Kathil po czym zaskoczona westchnęła - Och… z Achm…. - nie dokończyła. - A… a ile kosztowałby taki … hm… “eksperyment”?
- Nie nie nie.. nie z Achminą.. ze służką… jest parę ładnych służek i sług w tym zamku.- mruknęła Viralae speszona takim pomysłem.- Mojej pani zapewniam tylko przyjemne noce z iluzorycznymi kochankami.
- Rozumiem… to … jaki koszt?
- Mała wysuszona żaba.- odparła machinalnie czarodziejka, po czym oderwała się od pisania.- A… znaczy… ile musiałabyś mi zapłacić za rzucenie czaru? Nic. Zwój to co innego. Tyle, że rzadko je robię.
- No a przygotowanie zwoju i ewentualna podróż do miejsca rzucenia czaru?
- Moment… zwój… nie wiem. Musiałabym wycenić.- zamyśliła się Viralae, drapiąc za uchem.- A co do reszty. Gdzie miałabym pojechać?
- Do Ordulin. Oczywiście karocę przysłałabym po Ciebie by Cię zabrała i odwiozła.
- Musiałaby Achmina dać pozwolenie.- zamyśliła się Viralae.
- Porozmawiam z nią o tym oczywiście. A czy … kontroluje się wygląd przy zmianie płci? - upewniała się jeszcze bardka.
- Nie bardzo… ale dzięki temu zobaczysz jak byś wyglądała, gdybyś urodziła się chłopcem.- zamyśliła się Viralae.- Takie szczegóły można poprawić kolejnym zaklęciem.
- Mhmm… dobrze… to jeszcze będę w kontakcie. Jak długo potrzebujesz na przygotowanie zwoju? Mam na myśli pewne wydarzenie za około miesiąc. Ile czasu wcześniej powinnam potwierdzić?
- Nie wiem jeszcze czy powinnam się zgodzić.- mruknęła niepewnie Viralae.- To była tylko teoretyczna dywagacja.
- No nie taka teoretyczna skoro już próbowałaś na sobie. Będziesz mieć dodatkowy materiał do badań.- rzuciła Kathil przynętę.
- No nie wiem… miesiąc?- zamyśliła się Viralae, potarła podbródek.- Muszę pomyśleć… a co w zamian? Już sprawdzałam to zaklęcie.
- W zamian zapłata - podasz cenę. - uśmiechnęła się Kathil. Wolała nie wchodzić w układy na bazie przysług. Chyba, że naprawdę musiała.
- Pomyślimy za… miesiąc?- mruknęła czarodziejka, drapiąc się po podbródku.- I pewnie… z jeden dwa dni wcześniej. Próbna inkantacja. Zobaczymy na ile zdołam cię przemienić.
Bardka kiwnęła głową i zamilkła pozwalając magiczce napisać pismo polecające w spokoju.
Po chwili Viralae skończyła zapisywanie zwoju i zapieczętowała go. Po czym wstała i podeszła do Wesalt.- Nie wiem na ile to pomoże, Marteolo jak wszyscy artyści… bywa kapryśny, humorzasty i nieprzewidywalny.
- Cóż… pozostaje mi jedynie się przekonać co uda mi się uzyskać od mistrza. - Kathil uśmiechnęła się, wyciągając dłoń po pismo.
- Proszę.- czarodziejka podała pismo do rąk bardki. A gdy ta wzięła zwój, dodała.- To chyba wszystko więc… mam cię pani odprowadzić do powozu?
- Tak, jeśli możesz. Dziękuję - Wesalt odebrała pismo i uśmiechnęła się do magiczki, czekając na wskazanie jej drogi do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 08-02-2016 o 12:13.
corax jest offline