Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2016, 13:45   #5
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Była na stepach. Pachnących zimą, chłodem, śniegiem niesionym przez północny wiatr. Końskie rżenie i głuchy tęten kopyt wokół niej. Roześmiane głosy i pokrzykiwania, poszczekiwanie psów. Dziecięcy śmiech i niewielkie rączki wokół jej szyi, ciepły policzek dziecka wtulający się...

- Günj , ene ni tsag khugatsaa yum.* – basowy, uniżony szept przypomniał jej o zobowiązaniach. Otworzyła powoli oczy by znaleźć się w innym czasie, innym miejscu. Zamrugała kilka razy by pokryć wzruszenie wywołane obrazami i podnieść się z siadu na piętach. Wielki wojownik, jej prawa ręka, jej arban, odwrócił wzrok i odsunął się zgięty wpół by nie krępować jej swą obecnością w chwili słabości.
Bez słowa skierowała się ku koniom i wraz ze swymi przybocznymi ruszyła ku murom miasta po kolejne zlecenie księcia.


Niewielka, skośnooka kobietka obserwowała obojętnie całą salę wypełnioną nieumarłymi, którzy zwyczajowo ignorowali jej obecność. Podczas przemowy Szafrańca popijała serwowaną vitae powolnymi ruchami – nie wypadało wszak odmówić poczęstunku gospodarza. Przed pierwszym łykiem, zamoczyła w kielichu mały palec prawej dłoni i dyskretnie zadośćuczyniła bogom, wysyłając szkarłatne krople w cztery strony świata.

Słowa księcia ucieszyły ją. Znużona długim, długim czekaniem i uciążliwym siedzeniem w jednym miejscu, cieszyła się na kolejną misję. W zasadzie obojętne jej było dokąd jadą. Liczyła się droga, wolność i cel. Jej wąskie, ciemne oczy rozbłysły na myśl o dziczy i oczekujących walkach.
Z króciutkich rozmyślań wyrwała ją grupka otaczająca księcia i Szalona Wilczyca szarżująca na Robaczywą Różę. Ona sama zaś była w zasadzie gotowa do opuszczenia zebrania, niezainteresowana żadnymi niesnaskami, kłótniami czy konszachtami pomiędzy lokalnymi wampirami. Od tego był Szeryf, wielki jak …. jak brama królewska.
Zanim jednak zniknie, musiała porozmawiać z księciem. Czekała na właściwy moment. W między czasie nie ruszała się ze swojego miejsca,
chowając się za nieruchomą maską twarzy i leniwie bawiąc się swymi długimi warkoczami, ciasno splecionymi i pełnymi srebrnych ozdób i klamr.




W końcu dzikuska dostrzegła swą szansę, by dopchać się do księcia i natychmiast ją wykorzystała.
Skłoniła się Szafrańcowi, chowając dłonie w rękawach, na znak, że przychodzi w pokoju i z szacunkiem schyliła głowę. Lekko.
Odezwała się powoli i ostrożnie cedząc słowa w obcej dla siebie mowie. Polszczyzna jej była ciężka od szeleszczącego akcentu i gardłowych, jakby połykanych części wyrazów. Niezaznajomionym ciężko było zrozumieć, większości też się zazwyczaj nie chciało - brali jej mowę za utrapienie:
- Moszczy ksiunsze, moment twyj uwagy… - zogniskowała spojrzenie na Szafrańcu - … bez inszyk…
-* Cóż cię trapi?*- Jan biegle władał jej rodzimą mową. Skąd się nauczył i od kogo. Tylko diabli w piekle pewnie wiedzieli, ale stamtąd ino infernaliści mogli wiedzę pozyskać, prawda?
Tatarka z widocznym wyrazem ulgi na twarzy zaczęła szeleścić obcą mową:
- *Nasza umowa... *- nie dał jej powiedzieć nic więcej. Położył palce na ustach.- *Interesy tego rodzaju nie wypada omawiać przy tylu ciekawskich uszach, nawet jeśli obcą mową władamy oboje. Jeśli nic innego cię nie trapi, to spotkamy się jeszcze przed wyjazdem i będziesz mogła w ciszy wyrzucić z siebie to co ci na duszy leży.*
To wystarczyło. Dziewczyna odsunęła się zgięta w lekkim pokłonie, wciąż z dłońmi zamaskowanymi rękawami. Trzy kroki przebyła wciąż przodem do księcia, po tym dystansie odwóciła się i wyprostowała. Spokojnie wróciła na swe poprzednie miejsce.
Za nią jednak podążyła Małgorzata z czarującym uśmiechem i spojrzeniem pełnym troskliwości. Gdyby ktoś chciał namalować najświętszą panienkę, to w tej chwili lico szacownej Tęczyńskiej byłoby idealnym modelem.
- Ach… nie przejmuj się tak szybkim odprawieniem. Rola gospodarza tego wymaga.- rzekła z troską Ventrue i rzekła cicho.- Jeśli nie jego, to moje uszy są gotowe do posłuchania, a moje usta mogą wiele ułatwić. Wszak wszyscy jesteśmy jedną rodziną w Krakowie.
Twarz Tatarki nie wyrażała nic - jedna z wielu, “niewielkich” różnic między nią a resztą krakowskiego dworu. Azjatyckie rysy pozwalały zachować maskę, trudną do rozszyfrowania dla europeiskich Kainitów, nienawykłych do rozróżniania dyskretnych niuansów obcej kultury.
Gdyby nie różnica wzrostu, Tatarka byłaby zapewne mylona w tłumie swej świty. Wszak wszyscy obcy wyglądali tak samo.
- Tak. To prawda - stwierdziła zupełnie szczerze, kłaniając się Małgorzacie. Nie zamierzała ułatwiać zadania żądnej plotek Ventrue. Zgodziła się z nią jedynie.
- Słyszałam żeś blisko naszego księcia jesteś. To wielki zaszczyt byś umyślną Jana Szafrańca i wielki, acz trudny obowiązek. Nasz książę nie lubi ruszać się z uczelni, acz… często zagląda do krakowskich krypt.- westchnęła smutno Małgorzata.- Niestety daleko mu do dyskrecyji Trędowatych, już parę razy go przyuważono. Krążą plotki o duchach pod Wawelem.
Sarnai wpatrywała się w Małgorzatę wciąż z tą samą miną choć przy pierwszych komplementach ponownie pokornie schyliła głowę, w podziękowaniu za pochwały.
Oceniała przez chwilę zamiary Małgorzaty i stwierdziła, że Ventrue próbuje karmić ją marchewką, jak nieokiełzanego konika by nagiąć do swej woli:
- Azalysz nie wynna pan...pani mówisz o tem z niem? - spytała cedząc wolno słowa by mieć pewność, że niczego nie pokręci.
- Nie wypada mi wytykać księciu tego małego błędu.- mruknęła cicho wampirzyca.- Zwłaszcza publicznie, to nie wypada. A prywatnie też… mógłby uznać, że go.. atakuję, a przecież jego los leży mi na sercu.- przyłożyła zgrabną dłoń do swych kształtnych piersi, budzących pokusę w każdym śmiertelniku.- A jestem ciekawa twej opinii na ten temat.
- Mondry władcza ma uszy zawszy otwarte na usłyszanie o błendach - Sarnai nawet nie mrugała. Nie musiała - Winc Jan winny doczeniacz twe uwagi, pani. Ma opinia ni ma znaczenia. Jam jego ramionem jestem, nie głowo.
- Och… mogłabyś być kimś więcej, pod właściwym patronem.- wymruczała przymilnie wampirzyca.- Jan wielce cię ceni i chyba z bólem serca odsyła.
- To honor słuszyć jemu. - teraz Sarnai wpiła spojrzenie w wampirzycę, wyraźnie dając do zrozumienia gdzie leży jej lojalność. Skłoniła się ponownie Małgorzacie, tym razem nie spuszczając wzroku spode brwi.
- Och niewątpliwie… honor.- mruknęła w odpowiedzi Małogorzata i spytała nie dając za wygraną.- A poza służbą jemu, gdzie widzisz swą pomyślność?
- Jeszli bendzie czas, pokazacz moge - Sarnai uśmiechnęła się w duchu - Jeślisz sie odwaszysz…
- Zadziorna z ciebie duszyczka pod tym całym delikatnym uśmiechem.- odparła z uznaniem Małgorzata.- Acz bacz… bo sama zadziorność bywa pierwszym krokiem do upadku, drugim jest zadufanie we własne siły, trzecim… samotność, gdy przyjdzie zagrożenie.
- Czenna rada. - skłoniła się ponownie Sarnai. - Po tszykrocz dzienkuje.
Małgorzata odpowiedziała uśmiechem, ale na tym zakończyła rozmowę udając się na środek sali i szukając gniewnym spojrzeniem Milosa. Bo wszak zamarudził strasznie z tymi kielichami.
Tatarka odprowadziła ją spojrzeniem.




*"Księżniczko, już czas."
 

Ostatnio edytowane przez corax : 08-02-2016 o 19:54. Powód: kolor gwiazdki ;)
corax jest offline