Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2016, 17:25   #107
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Mocny wiatr odpędził z przystani smród zgniłych ryb i gnijących w zatoczkach śmieci.
Denis spojrzał wzdłuż widnokręgu przed sobą. Doki w dużej mierze zajmowane były przez dzielnicę przemysłową. Toteż nie dziwiła go obecność ciągnących się w górę słupów ciemnego dymu. Obniżył wzrok. Nabrzeże wypełniała sieć dziesiątek wąskich torów. Wagoniki sunęły po nich, dostarczając materiały ze statków do pobliskich pracowni i na odwrót. Dostrzegł kilka punktów gdzie budowano i naprawiano statki o wyporności do dwóch tysięcy ton włącznie. Poza tym snopy iskier rozświetlały co najmniej tuzin zakładów ślusarzy. Gęsty smog zdradzał obecność parowych młynów.
Wokół Denisa, Malfoya i Papugi zebrał się spory tłumek. Lurker przy pracy był ciekawym zjawiskiem. Wystarczyło tylko że Arcon pojawił się ze swoim kombinezonem w okolicy, a dostał już kilka propozycji zatrudnienia. Majtek natomiast wykorzystał wspólny wypad, aby podziękować nurkowi. Jak stwierdził, dzięki jego wyrozumiałej postawie uchronił się od linczu. Miał u niego dług, który obiecał kiedyś spłacić.


Denis zachodził w głowię, kiedy ostatnio nurkował. Wychodziłoby że jeszcze na Qard, gdzie odwiedził zatopiony teatr i znalazł medalion kobiety z Yarvis. Potem pławił się jeszcze w podziemnym basenie serpensowskiej świątyni. Jednakże bez właściwego oprzyrządowania - to nie było to samo.
Wiele czasu zabrało nałożenie całego akwalungu, szczególnie że nie był doń przyzwyczajony. Dla lurkerów ichni sprzęt był jak druga skóra. Musieli się z nim pierw oswoić, by czuć się swobodnie i właściwie docenić podwodne ekskursje.
Kiedy wreszcie uznał że jest gotowy, powoli wszedł na zaśniedziałą drabinkę. Malfoy podniósł kciuk w jego kierunku na znak iż zrozumiał uprzednie komendy. Mieli porozumiewać się za pomocą radia wbudowanego w kask stroju. Buty inżyniera stanowiły ostatnią rzecz jaką poławiacz ujrzał na powierzchni.
Drugi raz tego samego dnia czuł się jak nowo narodzony. Poczuł chłód wody opływający jego ciało, a widnokrąg przysłoniła zielononiebieska toń. Puścił ostatni stopień i odbił się od pokrytego mięczakami betonu. Opadał w dół, jakby szybując nad ukrytą częścią Antigui.


Będąc w mieście dobrą chwilę zdążyć już usłyszeć, że historia stworzyła na dnie akwenów zjawiskową mozaikę. Po pierwsze przemytnicy często byli zmuszeni przerwać transakcje, jakie prowadzili bezpośrednio między statkami. A to zdybali ich strażnicy, kiedy indziej ktoś okazywał się być szachrajem i miast dukatów, wyjmował broń. Znakiem tego, wiele towarów trafiało na dno, gdzie latami zarastały zielonym nalotem. Denis widział teraz przysypane piaskiem skrzyneczki, owinięte sznurem pakunki czy też malutkie szkatuły. Wewnątrz części z nich nadal potrafił dostrzec nęcący błysk… Spojrzał na swoją prawą stronę. Nie był sam. Jakiś nieszczęśnik, prawdopodobnie niesłowny szmugler stał przed nim, zatopiony od kolan w betonowej bryle. Dziś pozostały z niego tylko kości; przypominał groteskową statuę wzniesioną na piedestale ku czci śmierci.
Dalej jego wzrok skupił się na trzech ulicach prowadzących już do głębi Antigui. Przynajmniej z jego punktu widzenia tak to wyglądało. W istocie widział miastowe kanały, lecz poniżej powierzchni perspektywa rządziła się innymi prawami. Dopiero na tej głębokości dostrzegł, iż przypominają długie aleje z frontami podniszczonych gmachów po obu stronach. Trochę niczym w niedawnych majakach, wywołanych przez gorączkę.
Ten osobliwy widok miał swoje uzasadnienie w przeszłości tego miejsca. Kiedy Antigua cieszyła się jeszcze dobrą renomą i opływała w dostatki, aglomeracja mogła pochwalić się wybitną wręcz architekturą. Wraz z jej upadkiem, przestano dbać o stare budynki, a nowe wznoszono niskim kosztem. Gdy w roku 1096 poziom wody znacznie się podwyższył, nie próbowano nawet ratować lub wyburzać podtopionych dystryktów. Po prostu stawiano kolejne. Doprowadziło to do wytworzenia pod miastem skomplikowanego systemu piwnic. Niektóre utworzyły Pomroki. Część z ruin, choć przygnieciona ciężarem kolejnych i zapomniana, wciąż pozostała widoczna właśnie tu, pod wodą.
Pierwszym kanałem przewożono żywność. Małe kutry wciąż kursowały to w jedną, to w drugą stronę, wypchane po brzegi. Łodzie uginały się pod ciężarem worów z bobem, nasionami, peklowanym mięsem i egzotycznymi owocami. Drugi z nich przeznaczony był dla handlarzy surowców takich jak drewno czy palone cegły. Ostatni wydzielono inżynierom. W ich symetrycznych drobnicowcach wieziono koła zębate, tłoki oraz beczki z ropą. Co znajdowało się dalej? Gdzie rozgałęziały się owe kanały i dokąd prowadziły mniejsze? Niewiedza tylko potęgowała nowo odrodzone podniecenie.



Tym razem Richard nie odprawił Eloizy. Zbyt wiele stało się z jej udziałem, aby nadal traktować ją jako niewinną, trochę naiwną kobietkę. Najpierw wymienił uścisk z siostrą, nie kryjąc radości że widzi ją w jednym kawałku. Widocznie zamierzał powiedzieć co myśli o jej decyzji, dopiero kiedy mieli zostać sami. Następnie rozpoczął długa perorę z Jacobem. Trzeba było przyznać, że jego obecność wyglądała co najmniej podejrzanie. Już sam fakt, że przy siostrze młodszego delegata kręcił się nieznany mężczyzna, wzbudzał uzasadniony niepokój.
Cooper okazał się operować językiem nie gorzej niż wyszkolony szermierz orężem. I dobrze i źle, bo któż w zręcznej perorze oddzieliłby klarowne fakty od dobrze zakamuflowanych kłamstewek? Na każde pytanie Starr miał gotową odpowiedź, którą jakby wyjmował na poczekaniu z głowy. Akurat znalazł się w bibliotece, kiedy odwiedzała ją Eloiza i AKURAT zdążył ją uratować kiedy pojawili się zabójcy. Część osobliwego planu albo zwykły traf. Siostra Richarda zdawała się niczego nie podejrzewać. Raz czy dwa La Croix zauważył jak dziewczyna dość osobliwie wpatruje się w swego wybawiciela. Powiadało się, że jeśli kobieta jest kimś zainteresowana to przy złapaniu jej na ukradkowych spojrzeniach ucieka wzrokiem w dół. Jeśli nie, patrzy w bok. Nie umknęło zatem jego uwadze, że siostra spuszczała oczy.
Spoiwem okazywało się Black Cross oraz ich mocodawcy czyli Barnesowie. Jacob mógłby robić za dobrą wtyczkę informacyjną. Jego obycie oraz znajomości stanowiły lepszą broń niż niejedno, uzbrojone ramię. Dość powiedzieć, że krążyły plotki jakoby niegdyś Cooper został schwytany przez piratów i udało mu się przeżyć tylko dzięki sprytnym łgarstwom. Mimo tego szlachcic długo dawał się przekonywać co do udziału historyka w sprawie. Zawsze dokonywał decyzji uważnie, biorąc uwagę wszystkie za i przeciw. Koniec końców interesy dwójki splotły się w zaczątek wspólnego planu. Jechali na jednym wózku, czy tego chcieli czy nie.
Kiedy Richard wytłuścił ostatnie zdarzenia, dał przybyszom chwilę na strawienie informacji. Ostatnie dni obfitowały w dużą ilość zdarzeń, tylko pozornie niezwiązanych ze sobą. Gdy bowiem spojrzało się na nie globalnie, przynajmniej ułamek z nich tworzył w całość. Po pierwsze każdy zainteresowany Yarvis był dla Barnesów niebezpieczny. Po drugie nie działali pochopnie: Black Cross było ich soczewką, dzięki której badali teren. Wreszcie wątek masowej ucieczki z Andromedy. Wiele wskazywało na powiązanie incydentu z chęcią zemsty na rodzie. Zarażeni mieli swoje racje i również chcieli, aby stanąć po ich stronie. Wszyscy zabrnęli w to już zbyt daleko, aby pozostać neutralnymi.


Sceny do rozwinięcia, kiedy skończycie wspólny dialog. Na razie Jacob nie może porozmawiać z Casimirem (co sugerował Richard) ponieważ nie ma go w pobliżu, o czym z resztą będzie niżej.

Kiedy Richard oraz Eloiza pozostali w gabinecie sami, mężczyzna odniósł wrażenie jakby jego siostra zrzuciła z siebie duże brzemię. W towarzystwie Jacoba wyraźnie próbowała zgrywać twardszą niż rzeczywiście jest.
Spojrzał w jej oczy. Widział w nich strach, ale i szczerą ulgę, że dotarła tu w jednym kawałku i mogą cieszyć się swoją obecnością.
- Doceniam że ta rozmowa przebiegła w mojej obecności. Choć przyznaję, nie wszystko rozumiem. Jesteś bardzo zły?

Jacob oraz Ferat przeszli na balkon, gdzie jeszcze niedawno Denis rozmawiał z majtkiem. Chmury wisiały nisko, toteż panorama miasta ukryta była za szarą ścianą obłoków. Lucjusz oparł się o barierkę. Wyraźnie unikał teraz tematu Rigel i pozostawienia tam Coopera. Od razu przeszedł do merytorycznej części dyskusji, wychodząc z założenia że temat sam się zamknie. Cały on.
- Chyba mam coś nowego, choć to może być tylko przypadek. Utrzymuję dobre stosunki z tutejszym punktem prasowym. Co ciekawe, nawet w archiwum które normalnie nikogo nie obchodzi… usunięto wszystkie artykuły o Barnesach. Ale to nie wszystko. Podobny los spotkał teksty opisujące badaczy północnych krain.



Młodą Kidd ubodło, że ktoś śmiał tak po prostu napaść ją niczym damę w opałach. Rzecz jasna, w żadnym mieście nie mogła się nosić jak typowa piratka. Wciąż jednak irytowała się, że ktoś nie okazuje jej szacunku. W jej oczach ów właśnie zapracował sobie na wyrok śmierci.
Była doświadczonym wojownikiem. Wzięła już udział w dziesiątkach pojedynków. Podczas walki jej umysł działał elastycznie, dostosowując się do zmieniających warunków. Może nie była najlepiej wykształconym ani krasomówczym żeglarzem, lecz na sztuce wojennej znała się jak mało kto.
Piratka wzięła szybki rozbieg i dała susa ponad wydrążonym spływem. Jej cel nie mógł uciec daleko, toteż miała nadzieję dojrzeć go jeszcze w locie. Odbiła się mocno z obydwu nóg i uskoczyła do góry. [Test Zręczności] Już w powietrzu zobaczyła, że rabuś umyka w kierunku północnym na rozstaj dwóch rynien. Wylądowała po drugiej stronie i jeszcze siłą pędu, przesadziła kolejne dwa metry.


Miała gnoja jak na talerzu. Krwawił dość obficie - prąd niósł dalej i dalej czerwony strumień, barwiąc go na coraz dłuższym odcinku. Rabuś dojrzał ją kątem oka. Podniósł swój pistolet, wciąż jednak podążając dalej w zgarbionej pozycji. Nie wiedziała czy zamierzą ją odwieźć od pościgu lub zwyczajnie zabić. Pozostały jej tylko ułamki sekund na decyzję.



Clyde wytrzymał spojrzenie agenta-chirurga. Na jego pobrużdżonej twarzy malowała się jedynie pustka. Nie obawa, nie kpiący śmiech, ani łut zdziwienia. W swoim gabinecie przekabacił już o wiele lepszych oratorów, którzy z zegarmistrzowską precyzją wykładali mu swoje racje. I zawsze odpowiadał im to samo, co za chwilę miał wyrzec do Patricka. Żeby spierdalali. Ponieważ zapominali o jednym: w Pomrokach używano argumentu siły. Piratka to rozumiała, świadomie lub nie. Weszła tu jak do siebie i zaczęła mu grozić. Nawet obecność tuzina straży nie przeszkodziła jej w wyjęciu nabitego skałkowca. Mierzyła do niego bronią, cedząc przez zęby ofertę. Pewnie że trochę ją orżnął. Jednak do jakiejkolwiek transakcji doszło tylko dlatego że szanował temperament dziewczyny.
- Nie - odpowiedział najzwyczajniej spokojnie.
- Tak myślałem. Wciąż skaczesz na smyczy Wolnych Miast - von Tier odchylił się z powrotem. Stał teraz prosty jak strzała.
- W dupie mam tych postrzelonych liberałów. Po prostu widzę ironię w nadstawianiu dupy za kogoś, kto już raz został wyruchany.
- Hanza się o tym dowie.
- O! - Clyde wskazał kciukiem na tamtego - To drugi powód. Chętnie zobaczę jak uruchamiacie tę swoją słynną biurokratyczną maszynę.


Kiedy Patrick opuszczał oszklony gabinet, jego zwykle marsowy wyraz twarzy wyglądał jak ściągnięta maska gniewu. Splunął przez ramię, nerwowo poprawił mankiety zdobionego kiltu.
- Każę go porąbać na części, przyczepię fiuta na czole i przewiozę taczką przez centrum Bellatrix - grzmiał, roztrącając tłuszczę wokół.

Nie wiedział, że człowiek którego jeszcze niedawno ścigał, znajduje się w tym tłumie właśnie. Dewayne wraz z Manuel przepychali się pięćdziesiąt metrów dalej. Korsarz klął siarczyście, z trudem torując sobie drogę.
- Zatem według doktora, nasza pani pirat była dziś w mieście - powiedziała rudowłosa, kiedy trochę się przerzedziło - Myślisz, że jako obcemu fermentowi ktoś nam cokolwiek tutaj powie?
- Pozwól mi się tym zająć - odparł jej towarzysz.
Metody przesłuchiwania kupców według Dewayne’a były bardzo proste. Podnieść głos, zadać kilka pytań, jeśli podmiot nie odpowiada - odwrócić go do góry nogami i powtórzyć. Manuel szybko zrozumiała reguły gry. Trzeba było sprawić, aby się bali. Tylko wtedy uznawali cię za osobą godną rozmowy. Obawiała się co prawda że tutejsza hałastra w końcu się wkurzy i gromadnie przepędzi wścibskie nosy. Właściwie na to się zanosiło, kiedy znikąd wyszedł niewysoki człowieczek.
- Ruda, jak ta panna? - wskazał na pilotkę - Włosy do tyłka, takiego jak dwie śliwki? Twarz przecięta jakim ostrzem? Białe zęby? - wyliczał - Widziałem, a jak! Ta suka rozjebała mi mój wazon. Rozumiem że przyszliście za niego zapłacić.
Casimir doskoczył do mężczyzny i bez problemu podniósł go na kilkanaście centymetrów w górę. W pobliżu wysunęło się kilka ukrytych dotąd ostrzy. Ktoś wyjął drewnianą pałkę. Lecz Dewayne był tego pomny.
- Gdzie. Jest. Kidd - wycedził na tyle głośno, aby usłyszeli jego słowa.
Kiedy grupa potencjalnych agresorów usłyszała znane nazwisko, cofnęli się parę kroków. Nawet w półmroku Manuel dostrzegła że ich twarze pobladły.
- Nie będę dwa razy powtarzać - korsarz uśmiechnął się szpetnie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-02-2016 o 19:40.
Caleb jest offline