Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2016, 13:13   #116
Morfik
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Kaledwyn kurczowo trzymał w rękach lejce, bacznie rozglądając się po okolicy. Wóz to wznosił się, to opadał, głośno skrzypiąc i stukając podbitymi warstwą żelazu kołami o wystające ze ścieżki kamienie. W końcu głośno westchnął i odezwał się, wiedząc, że o dyskrecji może już dawno zapomnieć:
- Tak właściwie to dlaczego wybraliście taki zawód, a nie inny? Stonebrook to dziś stolica kłopotów, a wy, poszukiwacze przygód, legniecie do niej zamiast stąd uciekać. Zwykle źle się to kończy… Moja Moira kiedyś była jednym z was, ale później odnalazłem ją w klatce na targu niewolników w Memnon. Prawda, że okrutne? - Zaśmiał się, choć siedząca obok niego wiedźma nie podzielała jego wesołego usposobienia.
- Okrutne to bardzo łagodne określenie sytuacji, w której się znalazłam - powiedziała ponurym tonem Moira, nie odrywając wzroku od rozpościerającej się przed nimi drogi.
- Ja tylko wskazuję drogę, jaką ukażą mi bogowie - odpowiedziała poważnie z lekkim uśmiechem, nawet nie podejrzewając, że ktoś mógłby ją wyśmiać – Lorath musi przejść pewną ścieżkę i zmierzyć z wyzwaniem znajdującym się na samym jej końcu. Tylko tak zyska ich przychylność - uzupełniła na koniec i westchnęła jakby zmęczona, a może po prostu była znudzona.

- Nam niewolnictwo nie grozi. Póki co nie wstąpiliśmy na drogę, która by nas do niego zbliżała… Ale Moira widzę, że wciąż wokół siebie ma jego piętno. Nie martw się, to może ulec zmianie, jeśli tylko znajdziesz w sobie odrobinę chęci i odwagi, by ją zapoczątkować - zakończyła zwracając się na koniec do kobiety, dosyć pewna siebie, zupełnie jakby mówiła coś oczywistego. Moira skinęła głową w odpowiedzi.
- Nie martwię się - dodała ciszej, sama do siebie, z ledwie zauważalnym uśmiechem.

Markas ziewnął głośno, nudziły go takie rozmowy, trzeba być uważnym i wiedzieć kiedy zwiać, wtedy nie ląduje się w klatce dla niewolników. Powoli zaczął żałować, że nie wziął ze sobą żadnego alkoholu, może wtedy łatwiej by mu było przetrwać całą podróż.
- Niewolnictwo to kiepska sprawa, raz kiedyś o mały włos też trafiłbym w ręce handlarza niewolników, ale udało mi się uciec. Nie takie rzeczy już się w przeszłości robiło – zaśmiał się głośno. – Trzeba uważać, to wszystko. Prawda Szara?
Wyrocznia spojrzała na Markasa i posłała mu znacznie szerszy i milszy uśmiech, niż widniał dotychczas na jej twarzy.
- Uważać i być przygotowanym na wiele możliwości, jakie w odpowiedzi da nam dana sytuacja. Nic nie jest tak oczywiste, jak może się wydawać – odparła, a mówiąc to patrzyła wyłącznie na mężczyznę.
- Co prawda, to prawda, trzeba wiedzieć kiedy brać nogi za pas i uciekać – pokiwał głową Markas.
- No, moja droga Moira musiałaby najpierw spłacić swoją wartość w złocie, a do tego jeszcze długa droga - wtrącił kupiec siląc się na uśmiech.
- Ten twój Lorath chyba nie jest zbyt rozmowny, czyż nie? Co mu jest? Wspominałaś o jakiejś ścieżce... Pochodzicie z Rashemenu? - dopytywał, chcąc jak najszybciej zmienić temat rozmowy.
Szara zerknęła na Loratha, a potem z powrotem na kupca
- Co, jemu? Nic. Po prostu nie lubi rozmawiać, woli skupić się na ważniejszych rzeczach. Przynajmniej będziesz miał pewność, że dobrze ochroni Twój dobytek.
- To podobnie jak Borsik, choć ten od dziecka nic nie mówi. Tylko łby młotami rozwala. Może i lepiej… - odparł Kaledwyn, na co krasnolud odpowiedział niezrozumiałym burknięciem.
- Akurat o dobytek najmniej się martwię, ważne żeby był w stanie ochronić nas - uśmiechnął się do Szarej.
- Chroni światło, które oświeca mu drogę. Nie martw się, jest wystarczająco silny, by być wsparciem i ochroną - rzekła niezbyt konkretnie, by nie wzbudzać niepokoju.
Łotrzyk sapnął głośno.
- Czy ktoś ma ze sobą może coś mocniejszego do picia? Choćby mały łyczek - powiedział głośno do swoich towarzyszy.
- Możesz skorzystać z naszych zapasów, oczywiście pod warunkiem, że Moira ci pozwoli, bo ona zajmuje się dbaniem o mój dobytek. Reszta zbyt głupia jest na logistykę, a zwłaszcza Brog - ruchem głowy wskazał olbrzymiego ogra, który szedł tuż za wozem z niezbyt mądrym wyrazem twarzy.
- Droga pani, czy masz może buteleczkę czegoś mocniejszego? Wezmę tylko łyka, obiecuję.

Moira w końcu odwróciła wzrok i skierowała go w stronę spragnionego mężczyzny. Przez krótki moment wpatrywała się w niego swoimi żółtymi oczami, jakby próbując przeszyć go na wylot.
Po chwili jednak uśmiechnęła się zdawkowo i wskazała na zielonkawą butelkę wystającą spod płachty.
- Nie znam człowieka, który odważyłby się wychylić więcej, niż łyk tego trunku - powiedziała znacznie mniej grobowym tonem, niż wcześniej. Jej głos był nawet całkiem przyjemny dla ucha, z nieśmiałą nutą chrypki przewijającą się przy artykulacji niektórych wyrazów.
Markas z uśmiechem na twarzy wziął butelkę, odkorkował i powąchał zawartość. Rzeczywiście, nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego.
- Tylko mały łyczek na spróbowanie – powiedział, po czym wziął porządny łyk. Reakcja była natychmiastowa, zaczął strasznie kaszleć, ale za to zrobiło mu się przyjemnie ciepło w żołądku.
- Co to jest? - ledwo zdołał z siebie wykrztusić.
Gdy w końcu uspokoił kaszel, postanowił, że na razie nie będzie więcej próbować tego trunku. Może tyle alkoholu wystarczy, żeby przetrwać resztę podróży.
- Braehg - dodał z uśmiechem na twarzy Kaledwyn, po czym sprostował:
- Mieszanka krwi dzika, rzadkich ziół i mleka. A wszystko to połączone z najprzedniejszym krasnoludzkim sikaczem. Wypicie całej takiej butelki dodaje sił i spowalnia działanie toksyn, lecz najczęściej kończy się także omdleniem. Ostatnim razem jak Brog wypił taką jedną przed walką, to przez resztę dnia rzygał całą tęczą barw - zaśmiał się kupiec.
- Dostałem te butelki od plemion barbarzyńskich z Doliny Lodowego Wichru. Jakoś kiepsko schodzą, a szkoda, bo wybuliłem za nie całkiem sporo po tym jak zobaczyłem barbarzyńskich wojowników unoszących ciężkie głazy nad głowę po zażyciu tego srogiego trunku.
- Sprzedaj mi jedną - dotarł do nich głos ponurego barbarzyńcy, który zamykał pochód. Najwyraźniej jego obojętna mina, jedynie na pozór sprawiała wrażenie, że nie słuchał całej rozmowy.
- Huh? Naprawdę? W takim razie będzie to kosztować ciebie dwadzieścia pięć sztuk złota. Cena po zniżce, bo z początku miałem zamiar sprzedawać je po sto sztuk złota, ale jak widać; nie było zbyt wielu chętnych - odparł kupiec, po czym wręczył jedną zakorkowaną butelkę Lorathowi, który skinął jedynie głową w odpowiedzi. Wyciągnął z mieszka garść monet, które zaraz to znalazły się w rękach Kaledwyna, po czym znowu przybrał obojętny wyraz twarzy.
Szarańcza ze zdziwieniem spojrzała na Loratha i ściągnęła brwi. Nie przypominała sobie, by był on przyzwyczajony do picia alkoholu.
- To źle się skończy - skwitowała bardziej mrucząc pod nosem i pokiwała głową. Mimo to nie miała zamiaru nic z tym robić, gdyż decyzje każdy musiał podejmować samodzielnie.

Ich rozmowy nagle zostały przerwane przez głośny, bardzo dziwny śmiech. MArkas tylko przełknął ślinę. Gnolle wyskoczyły na ścieżkę przed wozem blokując awanturnikom drogę. Kilka z tych uzbrojonych w postrzępione szable stworów otoczyło karawanę ciasnym pierścieniem ostrzy. Wydawało się, że zaraz zaatakują, kiedy odezwał się jeden z nich:
- Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Nieco większy od reszty swoich towarzyszy gnoll, zatrzymał się tuż przed karawaną, jedną ręką chwytając za belkę, do której zaprzęgnięte zostały przerażone konie, a drugą wznosząc ząbkowaną szablę wysoko w powietrze.

Gnolle… Mnóstwo gnolli… Cała zgraja gnolli… Przecież dopiero co zdążyli wyjechać z miasta. Myślał, że może chociaż połowa drogi minie im spokojnie, będzie mógł popodziwiać piękno okolicznej przyrody, zrelaksować się leżąc na wozie i słuchając śpiewu ptaków. Niestety, rzeczywistość, niczym mokra ściera wściekłej karczmarki, znów uderzyła go z całej siły w twarz.

Jego towarzysze od razu rzucili się do walki, a może wystarczyło chwilę popertraktować z wrogami, możliwe, że udało by się z nimi jakoś dogadać. Po co od razu rzucać się na nich i tracić niepotrzebnie siły. Zrobiłoby się zrzutkę, uzbierało trochę grosza, przekupiło przodownika tego całego stada i po problemie.

Pierwszy rzucił się Lorath, a po nim poszło już szybko, każdy po kolei wyciągał swoją broń i rzucał się na gnolle. Markas tylko przewrócił oczami, wyciągnął swój sztylet i ruszył za resztą drużyny. Nagle jego drogę zablokował jeden z gnolli, widać było po samym wyglądzie, że był on wyżej w hierarchii niż pozostałe stwory. Carter nie czekając długo zaatakował. Niestety nie udało mu się trafić… Czyżby jeszcze nie doszedł do siebie po ostatniej walce?

Gnoll szybko wyprowadził kontratak, na szczęście Markas był szybszy i udało mu się zrobić unik. Łotrzyk szybko wyprowadził atak i udało mu się zranić czempiona.
- Ha! – krzyknął głośno i uśmiechnął się do stwora. Na twarzy gnolla pojawiła się ogromna złość, krzyknął coś w stronę Markasa i zaatakował łotrzyka całą swoją siłą.
- Oj… – uśmiech zniknął z twarzy Cartera równie szybko jak się pojawił. Oberwał i to porządnie. Zakręciło mu się w głowie, o mało się nie przewrócił na ziemię. Zaczął uciekać w stronę wozu. Kątem oka zobaczył, że któryś z jego towarzyszy zabija czempiona, który tak poważnie go zranił.

Ledwo udało mu się wdrapać na wóz. Położył się na plecach i głośno oddychał. To już drugi raz od momentu poznania tych ludzi, kiedy ledwo uchodzi z życiem, a przecież to dopiero początek ich wspólnej przygody. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Markas obiecał sobie, że jeżeli przeżyje podróż do następnego miasta, swoje kroki skieruje do najbliższej karczmy i nie będzie z niej wychodził przez tydzień. Byle tylko przeżyć…
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 12-02-2016 o 13:27.
Morfik jest offline