Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2016, 19:00   #111
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Piąty anioł zatrąbił: i ujrzałem gwiazdę,
która spadła z nieba na ziemię,
i dano jej klucz od studni Przepaści.
Otworzyła studnię Przepaści, a dym się uniósł ze studni
jak dym z wielkiego pieca,
i od dymu studni zaćmiło się słońce i powietrze.
A z dymu wyszła na ziemię szarańcza,
której dano moc, jaką mają ziemskie skorpiony.


Szara odkąd pamięta, związana była silnie ze Śmiercią. Jej klątwa ukształtowała się w dniu, gdy zginęła bliska jej osoba. Śmierć zawsze łączyła ze sobą pewne elementy układanki, składała je jak puzzle i wyłaniała na wierzch samą prawdę. A prawda była taka, że Szarańcza zbierała swoje żniwo.

Właśnie tak czuła się Wyrocznia. Nie była roztrzęsiona śmiercią setek bezbronnych ludzi, nie była załamana, bo umarł ktoś, z kim spędziła kilka tygodni. Jej stan zawieszenia i rozpaczy powstał na skutek własnego odbioru sytuacji... A odbiór był taki, że to jej wina.

Stan kobiety był na tyle silny, że Lorath nie chciał jej zostawiać samej, na rzecz rozmowy z kapłanką i paladynem. Wziął bale, a w niej ciepłą wodę. Szarańcza robiła to, co powiedział, jeśli wziął ją za rękę, ta podeszła gdzie chciał, jeśli ujął jej dłonie, by je wyszorować, ta patrzyła pustym wzrokiem gdzieś w bok i nic nie mówiła. Samotna łza spłynęła po jej policzku, a Elf nie wiedział, co ma zrobić. Zapewne dręczyło go podobne poczucie winy, co ją trawiło właśnie w tej chwili. Chciała umrzeć, by nikt inny nie musiał umierać. Chciała cierpieć; jednak Lorath zmywał zaschniętą krew z jej dłoni na tyle delikatnie, że nie poczuła najmniejszego bólu.

W owe dni ludzie szukać będą śmierci,
ale jej nie znajdą, i będą chcieli umrzeć,
ale śmierć od nich ucieknie.



Lorath wyszedł na chwilę z pokoju, sądząc, że Szara w końcu zasnęła. Ona jednak nie miała zamiaru zostać tutaj ani chwili dłużej, nie chciała by przez nią ludzie cierpieli, by inne istoty konały na jej oczach tylko dlatego, że znajdowała się zbyt blisko nich. Sadim, Lorath... Ile imion mogła jeszcze wymienić tych osób, które znała od kilku tygodni? Więcej ich nie było...
Wstała niemalże błyskawicznie, zostawiając barbarzyńcy list, wszystkie swoje pieniądze oraz zwierzaka, którego nie tak dawno kupiła. Nawet o jego życie się martwiła.

Opuściła pokój w niezwykłym pośpiechu, stąpając najciszej jak tylko potrafiła. Jej twarz i oczy były opuchnięte od toczących się w nieskończoność łez, od żalu, smutku i poczucia winy, jakie ją zżerało. Drzwi świątyni z lekkim skrzypem uchyliły się, a kiedy Szara przez nie przeszła, dostrzegła stojącą plecami do wejścia Tamarie. Ognistowłosa towarzyszka Sadima nie pozwoliła jej, by ta sama udała się na rzekomą "przechadzkę" po mieście. Błądziła tuż przy niej, rozmawiając kilkanaście minut, o tych wszystkich morderstwach, o swoim życiu, o jej życiu... Rozmowa przyniosła skutek i w końcu Wyrocznia postanowiła zostać. Jeszcze trochę, chociaż jeden dzień, zobaczyć czy Tamarie ma rację, że to nie jest jej wina, tak samo jak nie było winą jej rozmówczyni, gdy za jej życia śmierć poniosło wielu jej żołnierzy.

Szarańcza miała zamiar wrócić do pokoju i mimo, iż na jej twarzy było widać przeszły smutek i płacz, czuła się już lepiej. Rozmowa z Tamarie jej pomogła na tyle, że zaniechała ucieczki od osób, które zdążyła polubić. Nie chciała, by przez nią umarli, a miała wrażenie, że każdy kto ma z nią jakąkolwiek styczność, po prostu ginie. Była już spokojniejsza, niż jeszcze jakiś czas temu. Szła ostrożnie korytarzem, by nie wydawać zbyt dużo odgłosów. Ponownie przetarła oczy, gdy stanęła przy drzwiach swojego pokoju. Wyciągnęła rękę w kierunku klamki, gdy drzwi nagle się otworzyły. Spojrzała w górę, na twarz wyższego od siebie mężczyzny i zaniemówiła z lekko rozwartymi oczami. Poczuła się przez chwile podle, że chciała go zostawić, że wiedząc, iż on przyszedł tutaj za nią, miała zamiar go opuścić i pozwolić, by był sam. Sam, tak jak w wiosce, gdy każdy się od niego odwrócił. Nagle jej usta posmutniały, oczy zamarły w przerażeniu, patrząc na niego zza zaszklonych od łez, szarych tęczówek. Nie wiedziała, co ma powiedzieć.
Lorath najwyraźniej też. Przez krótką chwilę, która trwała dla nich całą wieczność, spoglądał na nią. Przez moment nie był pewien czy to aby nie miraż - złuda, wytworzona przez jego zrozpaczony umysł. W końcu jednak ocknął się i zrozumiał, że oczy go nie zwodzą. Ściskany dotąd w jego dłoni list upadł na ziemię, on zaś objął Szarą i przycisnął ją do siebie. Odruch ten był tak gwałtowny, że wstrząsnął nawet nim. Zapewne przez całe swoje życie, w jednej chwili nie czuł tak żywych emocji.
- Nigdy więcej… - tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
Kobieta stała bezwładnie, z rękami ułożonymi wzdłuż ciała. Kiedy ją obejmował, była na tyle zaskoczona, że nawet nie wiedziała, czy unieść ręce i wykonać jakiś gest, czy po prostu stać jak wryta w ziemie. Bała się, że przestanie ją lubić, że uzna, że jest kłamczuchą i wcale nie ma żadnych mocy. Że nie śni o tym, co będzie, że nie widzi, co może nadejść, a wizje przyszłości innych to tylko bajki wyssane z palca. On jednak był wciąż i chciał być dalej, co było swego rodzaju ulgą, ale i sprawiło, że ścisnęło ją w gardle.
- Ja tylko nie chciałam, żebyś umarł… - wydusiła z siebie, a jej głos był stłumiony przez wetknięte w jego tors usta oraz ukrytą tam twarz, po której spłynęła łza, jednakże szybko się wchłonęła, w jego ubranie. Jej ręce tylko lekko się uniosły, muskając opuszkami palców jego boków.
- Byłem już martwy... - mówił monotonnym głosem. Trzymał Szarą w ramionach mocno, jednak nie na tyle by zrobić jej krzywdę. Jakby obawiał się, że mogłaby mu się wyrwać i znowu uciec. Zniknąć na zawsze. Gobliny, pułapki, bandyci czy inne zagrożenia nigdy nie były w stanie wywołać w nim takiego strachu, jaki wywoływała w nim w ta pojedyncza myśl.
- Dawno temu w wiosce. Dopiero ty przywróciłaś mnie do życia.


Nie zgadzała się z nim. Nie chciała jednak się o to sprzeczać, skoro on tak uważał, to na pewno tak właśnie było w jego odczucia. Być może czuł się zbędny i niechciany, dopiero teraz jego życie nabrało jakiegokolwiek biegu, celu. Możliwe, że w końcu czuł, że jego istnienie nie jest tylko marnym kaprysem bogów, ich nieudanym żartem. Mogła tylko się domyślać, co czuje, a im więcej myślała, tym bardziej czuła się źle ze swoją decyzją. Była głupia, nieprzemyślana i dziecinna. Niedojrzała, zupełnie jak ona, bo mimo licznych lat, wśród swojej rasy wciąż nie uchodziła za osobę dorosłą.
Szarańcza pociągnęła nosem i uniosła niespiesznie głowę. Dała mały krok w przód, zmuszając go tym samym by wycofał się w stronę pokoju, który tymczasowo dostali. Nie chciała rozmawiać na korytarzu i zakłócać ciszy osobom będącym w świątyni. Spoglądając na niego z poziomu swojego wzrostu, uśmiechnęła się smutno i bardzo słabo. Wspięła się na palcach swoich stóp, aby zbliżyć się do niego i musnąć wargami jego milczących ust.
- Przepraszam. – wydusiła z siebie opierając się czołem o jego brodę i spuszczając głowę w dół. - Jestem głupia, pomyślałam po prostu… Pomyślałam, że jeśli zostanę, to umrzesz. Zobacz ilu ludzi dziś umarło, tylko przez to, że to przepowiedziałam… Że powiedziałam, że tak się stanie… Wtedy, przy bramie. Może gdyby nie ja, nic by się nie stało.
Lorath wycofał się do pokoju, praktycznie wnosząc Szarą ze sobą. Uważnie wpatrywał się w nią, wysłuchując tego co mówiła. Nie odpowiadał od razu, ważąc w myślach każde jej słowo. W końcu delikatnie palcami popchnął jej brodę w górę, tak by mogła spoglądać mu w oczy. Nachylił się lekko, tak by mogli zetknąć się czołami, a jej bliskie spojrzenie nie mogło unikać go więcej.
- Nie jesteś głupia. Nie jest to też twoja wina. - mówił już jakby z większym spokojem. Zrobił na chwilę pauzę, by zaraz znowu powtórzyć. - To nie twoja wina. I nigdy więcej tak nie myśl.
Szarańcza pchnęła nogą drzwi, gdy Lorath przenosił jej lekkie jak piórko ciało. Drzwi trzasnęły cicho, dając znak, że są zamknięte i już nie będzie słychać na korytarzu rozmowy dwójki osób. Kobieta westchnęła, potężnie nabierając powietrze do płuc, przez co jej klatka piersiowa mocno się nadęła. Przez to płakanie czuła się zmęczona i nie miała już siły na większą ilość ronienia łez.
Słowa Elfa były dla niej pocieszające. Nie mówił wiele, ale do niej zawsze potrafił coś powiedzieć, cokolwiek. Zazwyczaj były to wartościowe słowa, za które mogłaby mu podziękować, choć pewnie żadne słowa nie oddałyby jej wdzięczności. Patrzyła w jego oczy i na jego twarz. Był niesamowicie blisko, co sprawiło, że serce aasimarki nabrało tempa, a jego bicie stało się niezwykle wyraźne. Patrzyła na niego, a jej ciało lekko zadrżało. Fascynował ją zazwyczaj tylko z daleka, gdy patrzyła na jego siłę, mięśnie rąk, na to jak sprawnie potrafi walczyć. Teraz mogła ręką pogładzić jego umięśnione ramie i nie czuła, że robi coś źle. Zapewne jakby robiła, to szybko by jej o tym powiedział. W końcu, nie łączyło ich nigdy nic więcej, choć zawsze robił na niej wrażenie.
- Jeśli nie jestem głupia… To jaka jestem? – spytała zaciekawiona, nie odrywając od niego spojrzenia, a palce jej dłoni zataczały kółko na jego ramieniu.
Nastała ponowna chwila milczenia. Lorath nigdy nie był mistrzem słowa. Zawsze wolał siedzieć cicho, pozwalając by to inni za niego mówili. Teraz jednak nie mógł… nie chciał milczeć. Spoglądał głęboko w jej oczy. Tylko ona była dla niego prawdziwa, tylko ją mógł naprawdę dostrzec. Tylko ona była mu tak bliska. Tyle mógł teraz powiedzieć. W końcu jednak otworzył usta, a z nich wydobyły się jedynie dwa, banalne słowa.
- Jesteś… doskonała.
Szarańcza zaśmiała się cicho, a jej uśmiech stał się szeroki. Odwróciła spojrzenie w bok, jakby zawstydzona, a jej palce przestały błądzić po jego ramieniu
- Wcale nie jestem. – typowe zaprzeczenie dla osoby, która poczuła się onieśmielona. Niby proste dwa słowa, a jej zrobiło się cieplej. Nie tylko na sercu, tak po prostu… Było jej gorąco. Wciąż jednak miała na twarzy uśmiech. Przegryzła lekko dolną wargę zębami i kątem oka z powrotem na niego spojrzała.
- Podoba Ci się mój dinozaur? – spytała spojrzeniem wskazując na śpiącego na przeciwległym łóżku zwierzaka. Był mały, zielony i zapewne bezużyteczny, ze względu na swój wiek i wzrost, ale ona chyba się cieszyła, że go kupiła.
- Jest zielony. – dodała, pamiętając o wadzie Loratha, choć nie przyszło jej do głowy, że on i tak sobie tego nie wyobrazi.
- Tak - odparł elf. Zdziwił się samym sobą, kiedy uprzytomnił sobie, że na jego twarzy również pojawił się uśmiech. Pierwszy od dawien dawna.
- Zielony… Chciałbym móc go kiedyś zobaczyć takim, jak ty go widzisz.
- Zobaczysz. Obiecuję. - odparła z tym samym uśmiechem co wcześniej i chwyciła go za ręce, by go od siebie odsunąć. Nie mogli stać cały czas w tej samej pozycji.
- Jutro musimy ruszyć do Ostoi. Powinniśmy się położyć. - wytłumaczyła swoje zachowanie i odeszła dosłownie kawałek dalej, aby zdjąć z siebie całe ubranie.
- Możesz w tym czasie rozłożyć kołdrę na podłodze, te łóżka są do niczego. - dodała jeszcze, a jej ręce pociągnęły ku górze bluzkę, która odkryła resztę jej ciała.
Położyła się na nim tak samo jak nocy poprzedniej. Bez żadnego ubrania, zupełnie naga, z ciałem zwiniętym na jego torsie. Tylko nogi błądziły gdzieś dalej, opierając się lekko o jego miednicę oraz uda. Przykryła ich drugą kołdrą, a brak światła w pokoju był dla nich prawie niezauważalny, bowiem obydwoje doskonale potrafili widzieć w półmroku.
Tej nocy było jednak inaczej. Ona czuła się inaczej. Było jej cieplej i mniej obojętnie. Być może to smutek spowodowany utratą ludzi, których znała, bowiem doprowadził on do poczucia samotności.
- Lorath. – zaczęła spokojnym, uroczym głosem i uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Jej ciało było miękkie i ciepłe – Będziesz żył długo, prawda? – spytała z pewną dozą smutku w głosie, a jej dłoń zawędrowała na policzek elfa. – Nie chcę być sama… Nie chcę, by Ciebie nie było.
- Obiecuję… Nie zostawię cię - odpowiedział krótko i spokojnie, ale jego głos był ciepły. Jego ręka dotychczas spoczywająca na jej ramieniu, zsunęła się na szyję, a potem na białe jak śnieg włosy, delikatnie przeczesując je. Spoglądał na nią z lekkim uśmiechem, tak rzadko widniejącym ne jego twarzy.
Szarańcza odwzajemniła uśmiech nie mogąc od niego oderwać wzroku. A serce jej biło szybko i nadzwyczaj głośno. Jego wyczulone uszy nie mogły w tej ciszy nie słyszeć jak próbuje się ono wydostać zza krat żeber. Kobieta wiedziona jego przyjemnym gestem, zbliżyła usta do jego warg. Ucałowała je delikatnie, a serce, tak wyraźnie słyszane, przyspieszyło jeszcze bardziej. Ciepło ciała, cisza, półmrok i jego przyjemny dotyk, sprawiał, że nie mogła się powstrzymać przed skosztowaniem jego ust. Choćby na krótko, byle tylko móc zbliżyć się do niego i nie czuć wokół siebie tej samotności, jaka zaczęła jej towarzyszyć. Przesunęła niespiesznie swoje ciało, siadając na niego okrakiem i nachylając się nad jego twarzą, której policzki objęła w swe smukłe i blade dłonie. Niewielkie, nagie piersi otarły się o jego tors. Nawet w ciemnościach, ze względu na bardzo jasną karnacje, była widoczna. Jej ciało naprężyło się delikatnie, a usta rozwarły się, by ponownie oddać subtelny pocałunek.
Jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, jednak tylko na krótką chwilę. Wyraźnie słyszał bicie jej serca i czuł ciepło rozgrzanego emocjami ciała. W półmroku wyglądała dla niego jak prawdziwa Bogini. Przesunął ręce od jej pleców w górę, przez szyję, aż po głowę, którą pociągnął delikatnie ku sobie. Złączyli się razem pocałunku.
Chwila ta jednak nie trwała długo. Mimo silnej ekscytacji i podnieceniu, obydwoje nie potrafili zrobić nic więcej, niż pocieszyć się chwilą tej delikatnej bliskości. Gdy ich usta oderwały się od siebie, przyjemność wciąż pulsowała, jednakże nie poczynili większych kroków, prócz tego krótkie wsparcia, tej niedługo trwającej radości.
- Zależy mi na tym, żebyś żył. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Chcę, abyś to wiedział. Jesteś… Jesteś kimś, kto mnie fascynuje i nigdy nie poznałam podobnej Tobie osoby. Zrobię wszystko, żebyś przeżył - wyszeptała muskając ponownie jego usta, jednak tylko na krótką chwilę. - Nie opuszczę Cię, póki nie umrę. Dobrze?
- Nie umrzesz - odpowiedział krótko świdrując ją spojrzeniem. - Nikt już więcej nie umrze.
Szarańcza kiwnęła twierdząco głową, a na jej ustach widniał uśmiech. Była spokojna, szczęśliwa…
- Przy Tobie czuję się bezpiecznie. - mruknęła kładąc głowę na jego ramieniu, a po chwili ziewnęła rozdziawiając usta. Potem tylko wtuliła głowę w jego szyję, którą to też ucałowała, wywołując w mężczyźnie krótkie dreszcze.
- Dobranoc. - dodała szeptem i pocałowała go ponownie. Ostatni raz, tak na dobry sen, choć wiedziała, że jak każdej nocy, tak i tej, sama będzie miała koszmary.

Ego sum Alpha et Omega.


- Powinnaś cierpieć.
Szept wyłaniający się z mroku doszedł do jej uszu niczym akustyczny pogłos. Spojrzała przed siebie i ujrzała siedzącą na huśtawce dziewczynę. Trzymała się drutów kolczastych, a te głęboko raniły jej dłonie i przedramiona. Nogi miała całe poharatane, a z każdego rozcięcia sączyła się jasne i lepka krew.
- Spójrz, co mi zrobiłaś. Patrz! - Krzyknęła zjawa wprost do jej ucha, tuż za jej plecami. Jednak kiedy Wyrocznia odwróciła się, nikogo tam nie było, prócz tej samej dziewczyny, która siedziała na huśtawce.

Tik-tok, tik-tok, tik-tok
Tik-tok, tik-tok, tik-tok
Tik-tok, tik-tok, tik-tok

Rozrywające głowę dźwięki towarzyszyły ruchom huśtawki, która poczęła się bujać w tył i przód, a krew tworzyła pod jej siedzeniem ogromną, czerwoną kałużę.
- Każdy z nas cierpi przez Ciebie. Przyciągasz jak światło ćmę, a nie potrafisz pomóc. Przychodzimy do Ciebie i błagamy o uwagę; a Ty nas nawet nie widzisz. Powinnaś cierpieć. Wszyscy umrą.
Pauza, jaka powstała na moment, okazała się być ciszą, przeszywającą na wskroś. Dławiący ból w klatce piersiowej odebrał Szarańczy mowę. Rozwarła usta jak ryba pozbawiona wody, próbując złapać choć trochę powietrza w płuca, ale jedynie dusiła się, a tlen miast wpływać przez krtań, po prostu utykał tuż na jej początku.
- Wszyscy, których kiedykolwiek pokochasz.

Wyrocznia gwałtownie otworzyła oczy. Uniosła się niespodziewanie, niemalże siadając na elfie, dłońmi opierając się o jego tors. Rozejrzała się po pokoju z przestrachem i uspokoiła się dopiero, gdy ten położył swoją dłoń na jej policzku.
- Nie bój się. - wydusił z siebie, a oczy jego nie odstępowały jej przestraszonej twarzy. Dopiero po chwili rzuciła się z powrotem na niego, aby móc objąć.
- Lorath, to było straszne. - zaczęła i przycisnęła go mocniej do swego nagiego ciała. Mężczyzna, mimo silnego uczucia, jakie sprawiało, że miał ochotę błądzić dłońmi po jej ciepłej skórze, był opanowany. Odwzajemnił jedynie uścisk i wiedziony powodzeniem nocy poprzedniej, ucałował jej blade lico.
- Jestem. - potwierdził, jakby miał wrażenie, że śniła o śmierci - I będę. - dodał krótko. Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć, ile słów wydobyć z siebie, by ona czuła się lepiej. Chciał tego, dbał o nią odkąd tylko ją ujrzał w wiosce. Nawet jeśli ona wcześniej tego nie dostrzegała.
Kobieta kiwnęła głową i delikatnie wyrwała się z przyjemnego uścisku. Wstała prostując swoje ciało, a następnie zaczęła się ubierać. Mógł delektować oczy widokiem nagiej, bezbarwnej kobiety, której niespieszne ruchy pomału nakładały na smukłe ciało kolejne warstwy ubioru.

Szarańcza spojrzała na elfa przez ramię i posłała mu ciepły uśmiech wdzięczności. Czuła się dobrze, o wiele lepiej. Czuła się wolna, bez winy i z nadzieją na lepsze dziś oraz jutro. Na lepsze dalsze dni podróży, która będzie im sprzyjała.


Ucałowała Loratha w usta, ostatni raz, póki byli sami. I krótko, by nie przedłużać tej chwili w nieskończoność. Mieli tyle spraw do załatwienia. Jeszcze tyle rzeczy, wysiłku. Wszystko to wymagało skupienia.
Szarańcza chciała jeszcze podziękować tajemniczemu mężczyźnie, który pomagał im dnia poprzedniego w walce. Przed karczmą go wyleczyła, a mimo to on potem poszedł z nimi, pomagał im. Chciała go spotkać i zamienić z nim kilka słów. Chciała się dowiedzieć, jak ma na imię.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-02-2016, 09:45   #112
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Nie z takich tarapatów wychodził już cały. Chociaż rzeczywiście, przez chwilę myślał, że tym razem niestety będzie zmuszony udać się na wieczny spoczynek. Na szczęście los znów mu sprzyjał i mógł spokojnie położyć się i odpocząć. Nie był przyzwyczajony do przebywania, a co dopiero spania w świątyni. Zawsze kończył albo gdzieś na podłodze w karczmie, lub też w objęciach pięknej kurtyzany w jakimś zamtuzie. Nie miał ochoty na rozmowę ze swoimi towarzyszami, wiec po prostu położył się spać. Nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ogarnęło go jakieś dziwne uczucie… Ach tak… Szedł spać trzeźwy… Rzeczywiście przedziwne uczucie.

Nazajutrz Markas powoli zaczynał się nudzić. Całe napięcie związane z walką i z tym, co przeszedł, już z niego opadało. Najchętniej oczywiście poszedłby gdzieś się napić, ale chodzenie teraz samemu po mieście, raczej nie należało do bezpiecznych czynności.

Jego towarzysze nie byli zbyt rozmowni, więc Carter zdecydował się, że pozwiedza trochę całą świątynię. Może natknie się na jakieś cenne kosztowności lub na coś innego. Po kilku minutach okazało się jednak, że w świątyni nie ma zbyt wielu rzeczy do robienia. Zaczął bardzo poważnie brać pod uwagę wyjście z tego miejsca, pomimo niebezpieczeństw na zewnątrz. Gdy już miał ruszyć ku wyjściu, zauważył swoją towarzyszkę idącą w jego kierunku.
Szarańcza rano wyglądała już znacznie lepiej, niż w nocy dnia poprzedniego. Cień, jakim wtedy się stała, zdawałoby się, że gdzieś zniknął i znów szła z lekkim uśmiechem na twarzy, rozglądając się bacznie dookoła. Z początku nawet nie rozpoznała osoby, która wczoraj im pomagała, ale w ostatniej chwili dostała przebłysku, w chwili gdy go mijała.
- Czekaj - mruknęła cofając się o kilka kroków by móc lepiej na niego patrzeć. Z początku poważny wyraz twarzy ustąpił pogodzie ducha.
- Pamiętam Cię z wczoraj, pomagałeś nam. Mam na imię Szarańcza, a Ty? - spytała dość szybko przechodząc do konkretów i wyciągając rękę na przywitanie
- Chciałam podziękować, że z nami byłeś, mimo iż nie musiałeś. Mogłeś wiać, jak wszyscy.

Markas ukłonił się teatralnie i uśmiechnął do kobiety.
- Przepiękne imię, takie oryginalne, że tak powiem. Na imię mi Markas Carter – ucałował szarmancko kobietę w dłoń. Wiedział jak należy postępować z kobietami, lata praktyki robiły swoje.
W życiu trzeba wiedzieć, kiedy lepiej uciec, a kiedy zostać z większą liczbą ludzi. Pomogłem wam, bo wydawało mi się, że tylko tak uda mi się przeżyć. W tej sytuacji uciekając, daleko bym nie zaszedł. Wy jesteście wszyscy z jednej grupy? Od dawna się znacie?
Na bladej jak ściana twarzy kobiety wykwitł wyraźny rumieniec i większy uśmiech. Takie młode dziewczę z niej było, że gesty w tym stylu stały się dla niej zupełnie obce i nietypowe. W jej rodzimej wiosce nikt tak nie postępował.
- Oj, sądzę, że byś uciekł, samodzielnie równie dobrze władasz orężem, co i w grupie, Marcasie - odwzajemniła gest miłym słowem, a uśmiech wciąż rósł na jej twarzy.
- Emm - zamyśliła się na pytanie – Zebraliśmy się parę tygodniu temu, tak w sumie. Tylko ja i Lorath, taki białowłosy, znamy się od dawna. Hmm, zebraliśmy grupę, aby rozwiązać problem z zaginionymi karawanami, w Stonebrook. Teraz jednak musimy udać się jeszcze do Samotnej Ostoi. Mam poczucie winy, że nasza grupa rozpada się, bo ludzie giną w walce. Chcę przywrócić im życie, a tam znajdę druida - przerwała na chwilę by wziąć oddech – Jeśli chcesz, to pójdź z nami. Musimy tylko dogadać się z Kapłanką tutejszej świątyni. Zarobek zawsze to jakiś, ale już nie pamiętam sumy. Była spora. - znów zrobiła chwilę przerwy, którą wypełniła uśmiechem – Na pewno przyda się dodatkowa para sprawnych rąk. A Twoje na pewno takie są. Chciałbyś?
Oczy Cartera rozszerzyły się, gdy Szarańcza wspomniała o wskrzeszaniu zmarłych.
- Naprawdę coś takiego, jak wskrzeszenie, jest możliwe?

Łotrzyk podszedł do niej bliżej i uśmiechną się zawadiacko. Pokazał jej swoje dłonie. Były trochę brudne, ale z pewnością sprawności nie można było im odmówić.
- Ręce mam bardzo sprawne, tylko… - westchnął głośno. – Potrzebują one odpowiedniej motywacji.
Markas odszedł kilka kroków, udając, że bardzo poważnie zastanawia się nad przyjęciem oferty. W końcu złoto zawsze się przyda, a robota teoretycznie nie wyglądała na zbyt trudną. Poza tym będzie podróżował w większej grupie, a to na pewno zwiększy jego szanse na przeżycie.
- Zgoda, mogę się z wami udać. Sowite wynagrodzenie wydaje się odpowiednią motywacją – znów podszedł do niej blisko i uśmiechnął się.
Szara na początku zmartwiła się, gdy ten odszedł kilka kroków zwracając sie do niej plecami. Chciała podejść, by położyć dłoń na jego ramieniu, w sumie była zawsze taka naiwna. Nie pomyślała w sumie, że mężczyzna może jedynie udawać namysł, sądziła raczej, że powiedziała coś źle. Miała już przepraszać, gdy ten nagle się zgodził.
Ucieszyła się. Może nie dlatego, że od razu mu zaufała, że pragnęła bardzo by z nimi jechał… Ale po prostu ich grupa strasznie zmalała, a kolejna osoba zwiększała szansę na przeżycie.
- W takim razie musimy szybko udać się do kapłanki! Chodź!- rozkazała niemal, lecz jej głos był zbyt delikatny, by dostrzec w tym despotyzm. Raczej entuzjazm nastolatki, która ciągle się cieszyła. Chwyciła Markasa za rękę i pociągnęła w głąb świątyni, tak aby się nie rozmyślił i jednak jej nie opuścił. Dał ponieść się chwili, niech jej będzie, że im pomoże. Najwyżej, gdy zacznie robić się zbyt gorąco, a okazja będzie dobra, zrobi to, co umie robić najlepiej, po prostu ucieknie
 
Morfik jest offline  
Stary 04-02-2016, 19:48   #113
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Nie z takimi problemami ojciec uczył go walczyć. Odmieniec wiedział jak walczyć ma z napastnikami, jak pokonywać wysokie skarpy, jak zadbać o pożywienie, jak nie zabłądzić w rozległych, leśnych głuszach świata, ale nikt nie nauczył go, jak ma się opiekować drogą mu osobą. Bezsilność ta dławiła go i przygnębiała.

Po krwawej walce, Lorath zaniósł Szarańczę do przyznanego im pokoju w świątyni. Nie obchodziła go wtedy rozmowa z kapłanką. Nie obchodziła go nagroda. Musiał się zająć swoją towarzyszką. Ta stała się bierna, głucha na otaczający ją świat. Pojedyncza łza spływająca po jej policzku, raniła go bardziej niż ostrze goblińskiego czempiona. Obmył jej ręce z krwi, a później już tylko był przy niej. Każde z jego nielicznych słów zdawało się do niej nie docierać. Poddenerwowany i zmartwiony oznajmił jej po pewnym czasie, że znajdzie kapłankę, która mogłaby spróbować pomóc.

Nie odnalazł jej jednak. Przez pewien czas rozglądał się po świątyni, ale okazało się, że kapłanki nie było - najprawdopodobniej zajmowała się bałaganem, wywołanym przez gobliny. Natomiast gdy ponownie wszedł do pokoju, Szarej już nie było. Serce załomotało mu nagle w piersi, a oczy zaczęło obłędnie rozglądać się po pomieszczeniu. Być może oczy go znów zwodziły? Nie było jej jednak, ale Odmieniec dostrzegł coś, czego nie było gdy wychodził. List. Wziął go w drżące ręce i z pośpiechem zaczął czytać. Raz. Drugi. Trzeci.

Cytat:
Lorathcie,
Przepraszam, że znikam bez pożegnania, ale wiem, że nigdy byś mnie nie wypuścił. Czuję, że wokół mnie narasta cień śmierci, który krzywdzi każdego, kto znajdzie się obok mnie. Nie chcę byś zginął przeze mnie, nie chcę by ktokolwiek więcej umarł. Dlatego muszę odejść, zniknąć… Byście mogli żyć. Zostawiam Ci wszystkie swoje monety, gdy dojdziecie do Ostoi, przywróćcie życie Daegrowi i Tyrionowi. Tylko tyle mogę dla was zrobić. Po prostu nie być obok was. To na pewno uchroni was od śmierci.
Nie idź za mną. Twoim przeznaczeniem jest podążać ścieżką, którą Ci wskazałam. Tylko tak odzyskasz to, co odebrano Ci przez bogów w dniu narodzin. Uda Ci się, jesteś silny. Będzie mi Ciebie brakowało
~ Szara.
Musiał się pomylić. Ona nie mogła tak po prostu…

Zacisnął ręce na skrawku papieru i ruszył w stronę drzwi. Szarpnął za klamkę i zatrzymał się jak wryty. Stała teraz tuż przed nim. Była cała… Z początku niebywale wstrząśnięty, w pierwszej reakcji Lorath objął Szarą. Ta chwila pełna strachu, troski, smutku i radości była również dla niego wielkim przeżyciem. A późniejsze wydarzenia tej nocy, były dla niego wzburzające, a zarazem piękne. Jej pocałunek zrodził w nim nadzieję. Wrażenie, że życie nie musi być jedynie pasmem bitew i przekleństw. Gdy już zasnęła, spoglądał na nią jeszcze długo. W jego dotychczas pozbawionych emocji oczach, pojawiła się iskra. Cel. Konieczność życia... Dla niej.
 
Hazard jest offline  
Stary 05-02-2016, 00:25   #114
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Po audiencji u Verny Tamarie udała się wraz z Sadimem do swych komnat. Jako że nie powiedział nawet jednego słowa, to kobieta również podążała w ciszy za nim.
I wyszło tak, że półelf zamknął przed nią drzwi mówiąc, że chce być sam.
Poczuła się odrobinę tak, jakby się lód pod nią zawalił. Powstrzymała się od tego, by walnąć w drzwi i postanowiła wykorzystać telepatię, by przemówić do swego mistrza.
Niestety - słowa dosłownie odbiły się od postawionej mentalnej ściany. Rudowłosa jedynie zmarszczyła brwii stała tak, dopóki nie dostała komendy od swego mistrza. Komendy, przez którą zrobiło się jej źle na duchu.

~ Idź i nie wracaj. - dźwięk jego słów był całkowicie wyprany z emocji.
~ Ale... - zaczęła, lecz nie dokończyła, bo jej wypowiedź została przerwana.
~ Idź i nie wracaj.
~ ... Tak jest, mistrzu. - posłusznie, lecz ze smutkiem odrzekła Sadimowi.

Tamarie przez chwilę stała jeszcze pod drzwiami opierając się o nie, jednocześnie patrząc na przeciwległą ścianę. Zdarzało się tak, że po prostu ją odrzucano, bo była za słabym sługą. Nie miała dla nich wystarczającej siły. Powstrzymała się od uderzenia pięścią w ścianę i wyszła ze świątyni, by usiąść na zewnątrz na schodach. I tak czuwała, aż w końcu nadeszła noc.


Drzwi od świątyni zaskrzypiały cichutko pod naporem słabych, kobiecych rąk. Szarańcza poczuła na swojej twarzy chłodny powiew wiatru, kiedy to wystawiła przez wąską szparę głowę, a następnie wysunęła się całym ciałem, opuszczając święty budynek. Zatrzymała się jednak patrząc przed siebie, gdyż nie spodziewała się, że kogokolwiek tutaj spotka. Chciała się wymknąć niepostrzeżenie, uciec, nie wrócić.
Tamarie siedziała tyłem do wyjścia, jednakże wszystko doskonale słyszała. Obserwowała księżyc z tego miejsca, błądząc dookoła swym spojrzeniem. Wyrocznia, z policzkami zroszonymi od łez oraz mokrymi oczami, w ciszy starała się ją wyminąć i odejść. W końcu towarzyszka Sadima nie bardzo ją lubiła, więc pewnie będzie udawała, że wcale jej nie widzi.
O dziwo jednak odezwała się, kiedy Szara zamknęła drzwi. Jej głos na pewno nie świadczył o tym, że chciała przypuścić jakiś werbalny atak. Nie odwróciła się, lecz wciąż spoglądała za wiszący wysoko biały dysk.
- Nie możesz spać? Nie dziwię się, bo nad miastem po ataku wisi bardzo zła aura. - ton tych słów sprawił, że w nastroju wojowniczki zdecydowanie można było wyczuć smutek.
Wyrocznia gwałtownie zatrzymała się, stojąc jeszcze za kobietą. Ścisnęła usta w wąską kreseczkę i spojrzała gdzieś w bok, by tylko na chwilę zerknąć na księżyc. Stała w ciszy zastanawiajac się, co powiedzieć.
- Ymm...Tak, jakoś tak wyszło. Wyszłam się przejść, zaraz wrócę - odpowiedziała wymijająco i tak jak słowami, minęła ją już pewniej by wejść po schodach świątyni.
- Jeśli się obwiniasz osobami, które zginęły w trakcie naszej wędrówki, to wierz mi - nie warto. Przechodziłam przez to. - rzekła tonem nauczyciela, lecz wróciła czym prędzej do swego własnego - Przejdę się więc z tobą. Wyglądasz tak, jakbyś miała zaraz wybuchnąć płaczem.
Tamarie ruszyła za Szarańczą wcześniej robiąc dwa duże susy, by ją dogonić. Aasimarka dopiero teraz zauważyła, że ona nie ma żadnej broni przy sobie w tym momencie.
Wyrocznia wciąż milczała. Nie chciała, żeby Tamarie z nią szła, ale nie potrafiła jej tego dosadnie powiedzieć.
- Lepiej płakać w samotności, niż w towarzystwie, czyż nie? - spytała bardziej retorycznie.
- I nie obwiniam się o nic, to raczej oczywiste. Ludzie wokół mnie umierają i lepiej, gdyby mnie już tutaj nie było. Wtedy może pożyjecie dłużej… - wymamrotała cicho, ale w milczącym mieście brzmiało to wystarczająco wyraźnie.
Rudowłosa spojrzała na Szarańczę w jaki sposób, jakby widziała własne odbicie. Pokręciła głową.
- Też kiedyś myślałam, że wokół mnie wszyscy giną. W twoim wypadku nie jest to prawda, bo starasz się pomóc. Nieszczęśliwe wypadki się zdarzają, a niektórzy z naszych znajomych wpadli w pułapkę własnego braku logiki. Zaś atak goblinów był za dobrze skoordynowany, by był po prostu zwykłym zbiegiem okoliczności.
Tamarie zwiesiła głowę. Zastanawiała się nad czymś, aż przed oczyma przeleciały jej fragmentu własnej przeszłości. Zamrugała ze trzy razy.
- Chciałaś odejść?
- Mogłabym lepiej pomagać, w takim razie - Odparła i spojrzała na swoje dłonie, unosząc je na wysokości swojej klatki piersiowej. Jeszcze nie tak dawno były całe we krwi, póki Lorath nie wyszorował jej dłoni, by były czyste. Sama nie była w stanie zrobić nawet tak banalnej rzeczy.
- Wokół ciebie też ginęli ludzie tak często i w sytuacjach, które dało się zmienić? W pułapce umarli przez nas, Tyrion umarł też przez nas… Przeze mnie, bo nie byłam w stanie mu pomóc. Nie chcę od was odchodzić, ja po prostu chcę, byście żyli, a nie jestem pewna, czy w mojej obecności by się to powiodło.
- Zauważ jednak, że gdyby nie ty, to prawdopodobnie martwi byliby również Sadim, Lorath oraz Markas. Oni dokonali własnego wyboru idąc za własnymi decyzjami. A jeśli koniecznie chcesz się dowiedzieć, o czym mówię... - Tamarie na chwilę zawiesiła głos. Słowa nie chciały jej przejśc przez gardło - Najpierw zabiłam wszystkich swoich wrogów w imię własnej idei, a później musiałam zabić wszystkich swoich ludzi, ponieważ zwątpienie sprawiło, że nastąpił bunt. By to wszystko odwrócić sprzedałam własną duszę.
- Chciałam jedynie, by mój kraj wiódł dostatnie życie bez wojen, a sprowadziłam na nich jedynie śmierć.
Szarańcza pociągnęła nosem, a jej oddech zadrżał na moment.
- Jak umarłaś? - spytała nagle, choć słychać było, że nie do końca jest pewna, czy w ogóle wypada zadawać takie pytania.
- Zostałam przebita ostrzem przez jednego z podległych mi dowódców. Na tym by się skończyło, gdyby nie przyszło Limbo. Pewnie w tym momencie świat byłby inny, gdyby to się nie stało - wzdrygnęła się - Ja zginęłam to chyba nawet dwudziestu lat nie miałam.
Szara przetarła dłonią mokry policzek.
- Przykro mi, że też miałaś życie przepełnione śmiercią. Widocznie ona strasznie się nas uczepiła… W sumie, to tylko z Tobą mogę być blisko, bo Ty nie umrzesz przeze mnie już… Nieśmieszny żart. Przepraszam - mówiła wszystko na tyle smutno, że ciężko było dostrzec w tym jakikolwiek przebłysk uśmiechu.
- Źle to zabrzmiało chyba.
Rozmówczyni wyroczni tylko machnęła ręką.
- Wciąż odczuwam ból związany ze śmiercią. - Tamarie przysunęła się i objęła Szarą ją ramieniem - Uratowałaś już od śmierci więcej istnień, niż ci się wydaje. No, przestań już się mazać. Sadimowi byłoby bardzo szkoda, gdybyś odeszła. Jest w tobie zadurzony po uszy.
- Sadim? Na pewno nie. Lubi mnie i to jest wystarczające. Tak w sumie powinno zostać. - drgnęła kiedy poczuła fizyczne wsparcie od Tamarie. Nie było to dla niej codziennością, a już tym bardziej nie od tej kobiety. Sądziła, że bardzo jej nie znosi.
- Już raz męża pochowałam. Tak, z mojej winy umarł, z winy tego kim jestem. Niby mogę widzieć zarys tego, co się stanie… Ale nie zawsze umiem to zrozumieć. Nie, nie chcę by ktoś się do mnie zbliżał, już wystarczy, że Lorath się przyzwyczaił. Ale Lorath jest silny, a jego przyszłość nie jest skalana śmiercią. U Sadima widzę to inaczej, choć może to Ty rzucasz cień śmierci. W sensie, nie to, że sprowadzasz na niego ten cień, tylko nim jesteś. Dlatego mieni mi się w niebezpieczeństwie życia. Rozumiesz, prawda? - Spojrzała na nią ponownie pociągając nosem. Nawet nie zauważyła, kiedy dyskretnie skręciły, by pokierować się z powrotem w stronę świątyni.
- Jeśli byś mogła… Dopytaj go, czy naprawdę coś czuję… Nie chciałabym, żeby tak było. Obawiam się, że umarłby przez to, że się do mnie zbliżył. Zjawy, które mnie otaczają, są złośliwe, złe, zazdrosne… Chcą mnie tylko dla siebie, nie lubią gdy ktoś jest blisko mnie. Słyszałam, że Sadim je widzi, to prawda? Ciekawi mnie, czy naprawdę ich kształt wygląda jak groźba i ostrzeżenie, że można się ich bać… - Szarańcza rozgadała się, gdyż w jej głowie krążyło mnóstwo zagadnień, a nie miała jeszcze komu ich przelać. Być może Tamarie miała pecha, że akurat na nią trafiła, musiała teraz jej słuchać i jeszcze przekonywać, by została. Szara w swoim stanie była podatna na wiele sugestii, także rudowłosa wojowniczka łatwo mogła wymanewrować jej myślami i ruchem, aby jednak została w świątyni. W tej chwili Wyrocznia była jak zjawa, podobna do tych, które krążyły wokół niej.
Rozmówczyni Szarańczy skinęła głową. Rozumiała sytuację i postanowiła pomóc aasimarce.
- Musiałabyś sama porozmawiać z nim na temat swoich duchów. Może jest w stanie dowiedzieć się więcej lub nawet sprawić, że się nagną do jego woli. Widywałam już takich magów. Mogę się też dopytać co do ciebie czuje, lecz nie mogę zagwarantować, że uzyskam odpowiedź szybko. - Tamarie nagle posmutniała. Rozejrzała się dookoła, czy nikt jej przypadkiem nie podsłuchuje - On może skończyć tak, jak ja. Nieświadomie podpisał pakt z Limbo, dlatego podróżujemy razem. Jego ideały mogą go zgubić. Ta osobliwość znajduje takich ludzi jak on obdarzając ich najpierw mocą, a później wydzierając z nich dusze, by służyły innym na wieczność. Wiesz czym jest Limbo?
Szarańcza pokiwała przecząco głową. Mogła jedynie się domyślać, ale nie mogła tego wiedzieć, niestety. Nie posiadała wiedzy na te tematy.
- Limbo to taki plan pomiędzy planami widoczny dla nas - Eidolonów, a niewidoczny dla innych istot planarnych. To jakby bańka unosząca się na morzu astralnym… Coś takiego. - podrapała się po głowie - To skomplikowane. W każdym razie jest nas naprawdę wiele począwszy od szlachetnych dusz, które chciały zbawić świat idąc po różnorakie formy i osobowości żywiołaków oraz mędrców kończąc na degeneratach z piekła rodem. Każde z nas ma określoną formę i pośrednio przynależymy do planów, których forma nas wiąże, jednak są wyjątki. - odgarnęła trochę włosów ukazując szpiczaste uszy, zaś przedramię, które skrywał rękaw koszuli, lekko lśnił metalicznym blaskiem w świetle księżyca - Ja jestem azatą. W “bańce” Limbo istnieją jeszcze demony, diabły, żywiołaki, pośmiertni przewodnicy oraz jeszcze inni niebianie. Niektórzy przybierają formy ludzkie, inni zwierzęce czy też gadzie. Patrzymy na plan materialny do momentu, w którym światu przypadkiem nie zacznie grozić zagłada. Wtedy Limbo wykorzystuje własną energię i zsyła nas, by zrobić “czystki”. Forma na planie materialnym jest również zależna od siły przywoływacza. Można rzec, że widzisz mnie teraz taką, jaka byłam nim zginęłam. - zamilkła na chwilę patrząc na lekko zdezorientowaną twarz Szarej - Rozumiesz coś z tego, co mówię?
- Sądzę, że trochę tak. Tylko skoro jest taka strefa, to czemu i duchy nie mogą do niej przejść? Wolą zostać tutaj i dręczyć innych, mają niedokończone sprawy czy może nie potrafią odnaleźć tej drogi, brak im chęci zwalczenia swej niematerialności i walki o własne ideały? Bo Ty chyba o coś walczysz, dla siebie też?
- Duchami powinien się zajmować Kelemvor. Limbo jest w ogóle poza czasem i przestrzenią. Tak jak mówisz - czasami zostają, bo mają niedokończone sprawy, a czasami bo z jakiegoś powodu utknęły. Niektóre istoty też wchłaniają dusze… Podobno kilka Eidolonów w ten sposób już zniknęło. A ja walczę… Bo muszę. Nie mam już powodu do walki, jednak mistrzowie są w stanie nagiąć naszą wolę do zrobienia czegoś wbrew naszej woli. Kilku w ten sposób mnie już przywołało i zmuszali mnie do robienia złych rzeczy. Dopiero pierwszy raz mam za mistrza normalną osobę, a nie potwora, który zachłysnął się własną mocą.
Tamarie aż kopnęła leżący w pobliżu kamień ze złości. Odzyskała jednak rezon dość szybko i szła dalej spokojnie, ale odrobinę szybciej.
- To przykre, że niektórzy tak robią. Wykorzystują innych dla swoich okrutnych pobudek… Sadim też każe robić Ci coś wbrew Twojej woli? To by było smutne. W ogóle twój byt zdaje mi się teraz taki… nostalgiczny. - przerwała na chwilę w zamyśleniu, starając się nadgonić jej krok - Ooo, to ja mam dla Ciebie prezent! - przystanęła na chwilę dalej pociągając nosem, ale tym razem przynajmniej na chwilę się uśmiechnęła. Ściągnęła z ramienia torbę, w której zaczęła grzebać i po chwili wyciągnęła jakiś zwój. Wręczyła go Tamarie - Jeśli dasz to Sadimowi, to ulepszy Twoją broń. To w podzięce, że ze mną chciałaś pobyć i porozmawiać - słaby uśmiech na jej smutnej buzi gościł przez dłuższą chwilę, gdy patrzyła na reakcję kobiety.
- Z Sadimem podróżuję już od długiego czasu i nie kazał mi zrobić czegokolwiek złego, w sumie traktuje mnie na równi z sobą, nie jak sługę. Nigdy się nie przwyczaję. - kąciki jej ust na chwilę się uniosły.
Gdy Szara pokazała Tamarie zwój, ta najpierw popatrzyła się na twarz dziewczyny, a później znów na zwitek pergaminu. Podniosła go i rozwinęła go próbując przeczytać.
- No znam się na wielu rzeczach, ale na magii to za grosz. Nie wiem czy Sadim da radę to sam zrobić. Najwyżej zwrócimy się o pomoc do ciebie. - zwinęła zwój i popatrzyła znowu na twarz wyroczni. Lekko się zająknęła nie przyzwyczajona do jakichś gestów dobroci ze strony innych - N-nie musisz mi dziękować. Myślę że Sadim sam by to zrobił, gdyby nie czuł się w tym momencie tak źle. Fakt, że jeszcze jestem na planie materialnym mówi sam za siebie - jeszcze nie śpi. Rozmawiałam z nim stojąc na zewnątrz. Jest zły na siebie, bo nie przewidział, że gobliny mogą zaatakować przez studnię. Mówi, że gdyby to przewidział, to by zginęło dziś mniej prostych ludzi.
- To czemu przy nim nie siedzisz? Na pewno byłoby mu raźniej.
- Wolał zostać sam.
- Rozumiem - przytaknęła już smutniej i wykrzywiła lekko buzię. Kiedy były już przy schodach świątyni, nagle zatrzymała się. Poprawiła swoją torbę, a z jej oczu znowu zaczęły płynąć łzy, niespiesznie. Szybko je starła.
- Wydaje mi się, że nikt nie chce być sam - mruknęła słabo i nagle zbliżyła się do Tamarie by objąć ją w pasie i przytulić swoją głowę do jej torsu. - Na pewno nie chce być już sam. Od dziś powinniśmy bardziej trzymać się razem. Nie chcę by znowu ktoś umarł, Tamarie. Nawet nie chcę, by Ciebie odesłało do świata z którego przybyłaś - pociągnęła smutno nosem, przytulając się mocniej. - Pójdziesz do niego, co? - spytała jakby prosząco.
Rudowłosa przytuliła ją do siebie i pogłaskała po głowie. Aż się wzruszyła tą sytuacją. Czyżby znalazła przyjaciółkę?
- Ochronię ich, ciebie i siebie, byś już nie musiała płakać. Zdaj się na mnie. - uśmiechnęła się i otarła jej łzy rękawem - Nie uciekaj od problemów, bo one będą szły za tobą. Poszukaj rozwiązania. Ja i Sadim ci pomożemy. Lorath zapewne też. Za chwilę pójdę do Sadima, by zobaczyć jak się miewa. On trochę przeszedł i może być tak, że po prostu zamknął się w pokoju nie dopuszczając do środka nikogo.
Szara westchnęła głośno i potężnie. Kiwnęła głową i po chwili odkleiła się od kobiety. Wyglądała już trochę lepiej.
- Dziękuję. Dobra z Ciebie istota - powiedziała uśmiechając się słabo. - Mam nadzieję, że teraz Cię wpuści. Kiedyś też byłam sama w najtrudniejszych momentach mojego życia… Wtedy poznałam swojego męża. - zaśmiała się bezgłośnie na miłe wspomnienia - Cierpliwy był, a ja uparta jak osioł. Ciągle go odtrącałam i przeklinałam na niego, by mnie zostawił. On na przekór wszystkiemu był obok. Zawsze. Może się mylę, ale wydaje mi się, że Sadim też nie powinien być sam. Chyba nikt z nas dziś nie powinien…
- Chyba. - po chwili rzekła Tamarie idąc pod świątynną scianę.
Usiadła pod nią operając dłonie na podciągniętych lekko kolanach. Przekrzywiła głowę patrząc na wyrocznię, która zasłaniała jej księżyc, lecz nie miała zamiaru już się skarżyć. Znak na jej czole lśnił czerwonym słabym blaskiem.
- Ja przez całe życie byłam sama, chociaż dookoła mnie było pełno ludzi. Zdarza się. - wzruszyła ramionami mówiąc te słowa tak, jakby nie miały już jakiegokolwiek znaczenia.
Szarańcza ukucnęła przed Tamarie i położyła dłoń na jej ramieniu
- Teraz już nie musisz być sama - słaby uśmiech pocieszenia pojawił się na twarzy aasimarki.
- Mną się nie przejmuj. Martw się o siebie i o innych należących do tego świata - nagle jak jakiś urok ponury humor spadł na rudowłosą. Błyskawicznie zmieniła temat jakby nie miała ochoty ciągnąć dalej poprzedniego tematu - Macie zamiar jutro iść do Ostoi?
- Nieważne, do jakiego świata należysz - odparła Szara mrużac oczy
- Ważne, że jesteś z nami, a my jesteśmy z Tobą… I nie musisz już czuć się sama… Tak bardzo - dodala w zastanowieniu i odchrząknęła, ponosząc się na równe nogi i stając prosto.
- Tak, musimy. Powinniśmy… Tam na pewno znajdziemy druida, który zwróci nam choć dwójkę z poległych. A to już coś, prawda?
- A no… Może się nie zawiodą nowymi ciałami - kącik jej ust drgnął ku uśmiechowi. Szybko wstała.
- No, przestań się już mazgaić tylko wracaj do swych komnat. Już, już! Jutro mamy ciężki dzień! - Tamarie skoczyła od razu za plecy Szarańczy i prawie ją wepchnęła do świątyni - Dobranoc!
I zamknęła za Szarańczą drzwi.

Wróciła do poprzedniego zajęcia - czyli gapienia się bez sensu na księżyc. Nie czuła się najlepiej. Było to dziwne z tego względu, że złe samopoczucie z przyczyn fizycznych się raczej nie imało. Aż się zaśmiała pod nosem, że może zjadła coś nieświeżego. Myśl absurdalna, ponieważ nie musiała jeść ani pić na planie materialnym, by normalnie na nim przebywać... Chociaż mogła. I korzystała z tego przywileju co jakiś czas.
Niestety nie miała pojęcia, co się dzieje teraz z Sadimem...

* * *

Tymczasem w komnatach, które Verna przydzieliła Tamarie oraz Sadimowi, było wyjątkowo cicho. Półelf siedział jedynie na łóżku i trzymał się za głowę. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo całkiem niedawno. Niespodziewany atak goblinów... Śmierć olbrzymiej ilości ludzi... Śmierć pięciu jego towarzyszy. Tamarie ledwo uratowała Szarą, a gdyby nie wsparcie mikstur, to Lorath pewnie też byłby teraz trupem.
Przywoływacz wziął swój kij podróżny do ręki i, obejrzawszy go wcześniej dokładnie, złamał go na pół i rzucił w kąt. Nie chciał więcej o tym myśleć. Czuł się tak, jakby zawiódł cały świat. Chciał po prostu odejść, bo nie chciał widzieć, jak kolejni ludzie giną.
I wtedy stanęło w pokoju coś, czego w ogóle by się nie spodziewał.

Istota ta, cała czarna niczym noc, była wysoka na dobre dwa metry. Miała sylwetkę dumnie stojącej kobiety, lecz jej ręce były znacznie dłuższe niż u przeciętnego człowieka. Za nią unosiło się coś, co miało imitować jakieś dwa kucyki, a nad jej głową - tylko bogowie wiedzą do czego służyły te... Trudno było to nazwać w jakikolwiek sposób. Jej dłonie zaciśnięte dotychczas w pięści rozluźniły się, jednocześnie powodując opadnięcie lewitującej przed nią kuli o jakiś metr. Jej oczy, jeśli można było to nazwać oczami, wręcz przeszywały go spojrzeniem.

Sadim aż odskoczył pod scianę, jednak kreatura zaczęła się bliżać. Już miał się pogodzić z nagłą śmiercią, kiedy ta przemówiła do niego aż niepokojąco spokojnym głosem.
- Poszukujesz siły, by chronić innych? - na pytanie padła odpowiedź tylko w postaci kiwnięcia głową, gdyż półelf nie był w stanie nic z siebie wyksztusić - Przykro mi, lecz nic na tym świecie nie jest w stanie ci pomóc. - na chwilę głos zamilkł. Coś przed przywoływaczem nawet nie miało ust. Słyszał on głos bezpośrednio w swej głowie.
- Jednak ja ci mogę pomóc. - istota znów się odezwała. Wyciągnęła swą dłoń w stronę złamanego kostura, a ten nagle uniósł się w powietrze i wrócił do swej pierwotnej formy. Ba, nawet został ozdobiony jakimś interesującym wzorem. Sadim wielkimi oczami popatrzył na nią z niemym pytaniem "jak?"
- Dotknij kuli, to się dowiesz.

W przypływie idiotyzmu półelf zrobił to, co powiedziała istota. Świat nagle błysnął.
I zniknął.


Poczuł, jak przedziera się przez jakąś galarętę, później było światło, ciemność, gorąc, niesamowity chłód, w coś prawie uderzył, aż wylądował na wieży jakiegoś wielkiego miasta. Dookoła trwała bitwa... Jednak nie mógł uwierzyć, ponieważ bili ze wszyscy. Nie było żadnej chorągwi po czyjejkolwiek stronie. Nawet zwykli cywile się nawzajem zabijali. Gdziekolwiek sięgnął wzrokiem, to wszyscy walczyli ze wszystkimi, a za horyzontem było pełno słupów dymu i ognia.
Usłyszał w swej głowie całkowicie pozbawiony emocji głos:
- Tak skończył pewien świat, kiedy nie było nas. Został całkowicie unicestwiony. A teraz jesteśmy, a twój świat zmierza ku wydarzeniom strasznym, które mogą zmienić jego reguły.

Jego ramię coś mocno chwyciło i znów przedzierał się przez najróżniejsze rzeczy, aż dotarł pod jakiś kamienny krąg, którego iglice skalne okalały spływający z niebios promień energii spływający na jego środek. Od tamtej strony wiał nieustanny wiatr. Ciemne chmury wirowały naokoło wiązki nadając całemu miejscu niepokojącą aurę.


Stała tam jakaś dziewczyna o zielonych włosach i wplecionych w nie zdobienia. Jedno niebieskie oko bez tęczówki wpatrywało się w niego z oczekiwaniem, kiedy drugie było zakryte jakimś bardzo dziwnym materiałem. Sine usta wyginały się lekko w uśmiechu zapraszając swego gościa, by wszedł w objęcia kręgu. Tak też Sadim zrobił. Chciał przyjrzeć się dziewczynie dokładniej. Choć coś, co miała na głowie, a miał nadzieję, że to bardzo dziwna czarna chusta z jakimś jeszcze dziwniejszym motywem, ruszało się we wszelkie możliwe strony bez względu na wiatr, była zniewalająco piękna w oczach Sadima. Luźna szata odsłaniająca ramiona również niewiele sobie robiła z wichury. Posiadała również jakiś znak na prawym ramieniu.

- Chodź! Szybciej! - rzekła ponaglająco, a choć Sadim przez wiatr nie powinien jej słyszeć, to w swej głowie wciąż słyszał ten sam głos, lecz już z emocjami.

Popędził w jej stronę zmagając się z wiatrem. Czuł się poniewierany jak w trakcie burzy śnieżnej w Dolinie Lodowego Wichru, tylko tutaj nie było śniegu. Wiązka nagle zaczęła ciskać w niego piorunami, lecz dzielnie ich unikał. Już prawie był przy bramie, kiedy to trafił go jeden z nich. Zasłonił się rękami.
I zobaczył, że nic się nie stało.
"Co to do cholery było?" - pomyślał patrząc na swe przedramiona, które zaczęły świecić znanym mu blaskiem. Dziewczyna ni stąd, ni zowąd podskoczyła z radości i podbiegła do środka kręgu.
- Ty! Ty jesteś tym wybranym! - krzyczała wręcz z podekscytowania - Zyskasz swą moc! Ochronisz ludzi, których kochasz! Ale będziesz musiał coś dla mnie zrobić - dodała już tonem znającej się na interesach rzeczy.
Półelf tak bardzo nie wiedział, co się właśnie dzieje, że dopiero po chwili przetworzył informację. Bez namysłu rzekł:
- Czego chcesz w zamian?
- Tylko pukla włosów twej przyjaciółki. Szarańcza jej było na imię. - uśmiechnęła się uwodzicielsko - Wiem, że się w niej zadurzyłeś, lecz ja jestem piękniejsza od niej i mogę ci dać znacznie więcej.
"To tylko pukiel włosów" - pomyślał sobie w myślach bez jakiejkolwiek logiki. Pierwszy raz zaufał totalnie obcej istocie prawdopodobnie z innego świata - "Nic złego się stać nie powinno."
- Zgoda. Przyniosę ci pukiel. - kiwnął głową wciaż się wpatrując w jej kształtną figurę.
- Tak więc wyciągnij rękę w stronę wiązki - rozkazała mu z tym samym uśmiechem. Gdyby ktoś tak robił w jego normalnym świecie, to Sadim by pewnie od razu próbował zwietrzyć postęp, jednak był calkowicie zniewolony przez jakąś siłę.

Zrobił jak nakazała, a ta trafiła go w ramię, tworząc identyczny znak na ramieniu, jaki miała ta dziwna dziewczyna. Ta podbiegła do niego, rzuciła mu się na szyję i pocałowała tak namiętnie, że aż pod półelfem się nogi ugięły. Jego umysł był całkowicie pusty. Nie miał pojęcia, że czytała mu w myślach.
- Teraz moc do zbawienia świata jest w twoich rękach. - rzekła cicho w trakcie krótkiej przerwy - Będziesz wszystko wiedział, jak się obudzisz.

I kolejny świat zniknął po kolejnym pocałunku.

* * *

Gdy Sadim otworzył oczy - był ranek. W jego głowie od razu ułożyła się myśl, której nigdy by się nie spodziewał.

Weź kostur i kulę znajdujące się pod łózkiem.

Znowu się złapał za głowę. "Więc to nie był sen?" Szybko popatrzył na swe ramię, a tam faktycznie był znak. Odwrócone h z zakrzywionymi końcami. Szybko wstał i popatrzył pod łózko - a tam faktycznie był pięknie wykonany kostur oraz kula, którą przyniosła Lili przybywając do tego świata, by mu pokazać to wszystko.
Skąd w jego myślach wzięło się imię "Lili"?!

Postanowił dać sobie na razie spokój z rozmyślaniami. Wziął co miał wziąć i zajął się przywołaniem Tamarie, by mogli się przygotować do podróży.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 06-02-2016, 19:21   #115
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Ulice miasta, Stonebrook
17 Mirtul, 1367 DR
Świt


Następnego dnia o świcie, awanturnicy spotkali się z arcykapłanką Verną Lightbreeze oraz towarzyszącym jej paladynem Loganem Duskblade’em, którzy o wschodzie słońca czekali na nich przed świątynią w otoczeniu wierzchowców, obładowanych niezbędnymi w podróży towarami.
- To jak? Podjęliście już decyzję? - Zapytała kapłanka, wychodząc im naprzeciw. Biorąc pod uwagę okoliczność spotkania i przygotowane do wyprawy konie, było to wręcz tendencyjne pytanie, zakrawające o afront.
- To… ech… to nie był do końca mój pomysł - dodała pośpiesznie Verna, widząc wykrzywione w grymasie zniesmaczenia twarze awanturników.
- Logan prosił, abym przygotowała dla was wierzchowce, tak abyśmy później nie tracili na to czasu. Ufa, że pójdziecie z nim, ale jeśli macie inne plany to każę zawrócić je do stajni.
- Jest z tym mały problem - zaczęła niepewnie Szara. - Więc, umówiliśmy się jeszcze z pewnym kupcem, że pomożemy mu przejść przez las do Samotnej Ostoi także… On też z nami pojedzie. A dopiero, gdy druid pomoże odzyskać nam towarzyszy, zajmiemy się waszą sprawą. Innej opcji nie ma.
- Prawdę mówiąc nie mam do kogo innego zwrócić się z tą misją, bo niewielu jest chętnych. Nawet sprowadzeni tu poszukiwacze przygód boją się wejść do Ciernistego Lasu, a wy już tam byliście - zaczęła nieśmiało kapłanka, po czym dodała:
- Zgoda. Pojedziecie z kupcem do Samotnej Ostoi i uratujcie swoich towarzyszy. To jest po drodze i nie powinno zatrzymać was na dłużej.
~ Przysięgam, że jak jeszcze raz coś takiego zrobi, to go kopnę - telepatycznie rzuciła Sadimowi Tamarie opierając dłonie o biodra. Ewidentnie nie kryła tego, że ten człowiek nie przypadł jej do gustu.
- To doprawdy bardzo miłe, że tak bardzo się o nas troszczysz paladynie, lecz następnym razem zaczekaj, aż wyrazimy na coś zgodę - powiedziała te słowa na głos zirytowana już zachowaniem paladyna z dnia poprzedniego.
~ Tamarie, opanuj się. Wiem, że jesteś zła, ale... - zaczął ostrożnie półelf, lecz gdy jego towarzyszka na niego spojrzała, natychmiast zamilkł.
- Och, to nic takiego. Pewnie źle odczytał rozmowę, jaka ponoć wczoraj się odbyła. Każdy wie, że w podróży czas jest jak złoto, naprawdę drogocenny - wtrąciła się Szarańcza dyplomatycznie, chcąc załagodzić powstałe napięcie.
- Miło, że dostaniemy konie. W ten sposób podróż na pewno wygodniej i szybciej nam zleci. Dziękujemy.
Markas słuchał tego wszystkiego uważnie i był tak naprawdę ciekaw tylko jednej kwestii. Wyszedł przed wszystkich i uśmiechnął się delikatnie do arcykapłanki.
- Wszystko bardzo pięknie, ale chciałbym się dowiedzieć, ile dokładnie wynosi nagroda za wykonanie zadania? – Odwrócił się do towarzyszy. – Chyba, że ta kwestia została już omówiona i coś mi umknęło?
- Dwa tysiące sztuk złota. Na głowę - odparła kapłanka z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- To prawie wszystko co mamy, ale od powodzenia tej misji zależeć będzie nasze życie. Los mieszkańców Stonebrook jest w waszych rękach.
Łotrzyk uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie nie mam więcej pytań, bardzo dobra oferta - powiedział i wrócił do grupy.
W przeciwieństwie do Tamarie, Lorath najwyraźniej nie miał żadnych zastrzeżeń, co do niespodzianki jaką przyszykował im paladyn. Nie rozumiał tej nagłej irytacji, w końcu i tak przybyli tu właśnie dla tego zadania. A czym prędzej je wykonają, tym prędzej będą mogli ruszyć dalej.
- Ruszajmy więc czym prędzej. Kupiec miał na nas czekać - rzekł chłodno podchodząc do ich nowych wierzchowców. Gładząc je delikatnie po grzywach, starał się znaleźć najbardziej łagodnego, na którym mogłaby jechać Szara.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam szczęścia. Nie ma co ukrywać; przyda się wam - powiedziała kapłanka, po czym chwyciła za lejce konia i podprowadziła go Sadimowi.
- Gdy już załatwicie swoje sprawy w Samotnej Ostoi, ruszcie w stronę Bolfost-Tor i zbadajcie co się tam wydarzyło. Jeśli będzie ku temu sposobność to pomóżcie krasnoludom. Pamiętajcie, że od przebiegu tej wyprawy ważyć się będą losy Stonebrook - Verna wręczyła Sadimowi lejce, po czym uśmiechnęła się do niego ciepło i dodała:
- Niech Tyr was pobłogosławi - delikatnie musnęła jego policzek swoją dłonią, po czym opuściła w dół wzrok i odsunęła się o kilka kroków. Stała tam przez jeszcze chwilę, machając im na pożegnanie.

Poszukiwacze przygód w towarzystwie Logana Duskblade’a, który jechał na potężnie umięśnionym, bojowym rumaku, ruszyli w stronę bram miasta, gdzie spodziewali się spotkać ze wspomnianym wcześniej przy rozmowie kupcem. Każde z nich miało swojego wierzchowca, były to zwyczajne konie z całkiem wygodnymi siodłami. Zwierzęta były obładowane zapasami żywności, a także linami oraz kilkoma innymi przydatnymi w głuszy przedmiotami, w które zaopatrzyła ich świątynia. Sadim ku własnemu zdziwieniu odkrył, że w wykonanej ze skóry kieszeni siodła znajduje się skrawek pergaminu, który po rozwinięciu okazał się być szczegółowo wykonaną mapą terenów na północ od Stonebrook - dokładnie tą samą, którą minionego dnia pokazywała mu Verna.


Po drodze, awanturnicy dokonali niewielkich zakupów przy prowizorycznym straganie, po czym ruszyli na spotkanie z kupcem, który czekał za nimi pod bramami miasta.
- A więc wróciliście... - Odezwał się Kaledwyn, uśmiechając się szeroko. Obecność zakutego w zbroję paladyna wywołała na jego twarzy konsternację, lecz jego wyuczony uśmieszek nie drgnął ani o jotę.
- Widzę też, że przyprowadziliście ze sobą nowych towarzyszy broni - powiedział spochmurniałym tonem, mając na myśli Markasa i Logana. - Dobrze wiecie, że nie tak się umawialiśmy. Nie zapłacę kolejne sześćset sztuk złota, bo zwyczajnie nie stać mnie na to. Oddałem wam prawie wszystko co miałem i liczę teraz na zyski.
- Oni jadą, bo mają po drodze - odparła kobieta bez większego namysłu, bo w sumie taka była prawda. Ich umowa z kupcem nie dotyczyła.
- Ach, to lepiej w takim razie. W kupie siła jak to mówią - zaśmiał się kupiec, po czym ostentacyjnym ruchem ręki wskazał na swoich ochroniarzy, którzy stali w szeregu tuż za nim.
- Ta kruczowłosa piękność to Moira, to także jedna z najbardziej udanych transakcji z moim życiu - powiedział wskazując palcem urodziwą kobietę o krótkich, czarnych włosach i złotych oczach, które błyszczały lekką poświatą od nagromadzonej w nich magicznej energii.
- Ten niski z brodą to Borsik - wskazał stojącego obok magini, zakutego w zbroję płytową małomównego krasnoluda, który na dźwięk swojego imienia ostentacyjnie zakręcił w powietrzu dwoma młotami.
- A ten sympatyczny olbrzym to Brog - stojący za swoimi towarzyszami, przeszło trzymetrowy ogr uśmiechnął się głupkowato i pomachał wielką jak patelnia dłonią awanturnikom. Zważywszy, że jego imię składało się z czterech liter, a nie trzech, musiał być zdecydowanie inteligentniejszy od większości swoich pobratymców.
- Jak dotychczas, radziliśmy sobie ze wszystkimi niebezpieczeństwami, ale obawiam się, że w Ciernistym Lesie byśmy nie poradzili sobie w pojedynkę, dlatego zwerbowałem was, przyjaciele - dodał z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
Szara kiwnęła głową na znak, że przyjęła do wiadomości słowa kupca, być może nawet zapamiętała imiona. Dziwne zwyczaje na świecie panowały, ale postanowiła podjąć to wyzwanie i im dorównać.
- Ta biała piękność - wskazała na siebie - to Szarańcza, tamta temperamentna o ognistych włosach to Tamarie - zaczęła pokolei wskazywać na wymienianych przez siebie ludzi
- Umięśniony to Lorath, nieumięśniony to Sadim, to jest Pan Puszka, a ten szarmancki to Markas - zakończyła sugerując się schematem przedstawiania ludzi zaproponowanym przez Kaledwyna. Niestety nie pamiętała imienia paladyna.
- Logan Duskblade - paladyn wyszedł do przodu, obdarzając stojącą obok Szarańczę dość gniewnym spojrzeniem, acz nie było w tym akcie ukrytej wrogości, a raczej okaz irytacji.
- Chętnie wspomogę was w tej wyprawie - zwrócił się do Kaledwyna - acz moja misja ma mnie zaprowadzić o wiele dalej, w stronę Bolfost-Tor, a zatem będę musiał was pożegnać, kiedy tylko dotrzemy do Samotnej Ostoi.
Kaledwyn skinął głową w odpowiedzi.
- W takim razie nie będę was zatrzymywał. Po dotarciu do Samotnej Ostoi rozstaniemy się, a wy otrzymacie obiecane złoto - z tymi słowami elf wdrapał się na wóz, do którego zaprzęgnięto dwie klacze, po czym szarpnął za lejce i ruszył w stronę Ciernistego Lasu. A za nim reszta uzbrojonych po zęby poszukiwaczy przygód.


Południowe rejony puszczy, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Świt

Tego dnia pogoda im dopisywała. Słońce wdrapywało się coraz wyżej po nieboskłonie, zsyłając w dół na podróżnych ciepłe promienie, które ogrzewały ich niewyspane twarze. Miniona noc nie należała do najłatwiejszych. Z łzami w oczach i ponurym grymasem, awanturnicy grzebali kolejnego towarzysza, którego śmierć dosięgła w najmniej spodziewanym miejscu - w mieście, które jawiło się jako lśniąca latarnia w bezkresnym oceanie zła. Makabryczne wydarzenia z poprzedniego wieczoru nie pozwalały im spokojnie zasnąć; stosy porozrywanych ciał i wszechobecna krew, która zdobiła ulicę Stonebrook, nawiedzały ich w snach, co kilka godzin budząc co bardziej wrażliwych. Wielu z nich leżało w swoich łóżkach z szeroko otwartymi oczami, czekając na upragniony świt, którego nadejście wydawało się ciągnąć w nieskończoność.
Los ponownie zaprowadził ich na szlak. Tym razem jednak zostali zmuszeni skorzystać z bardziej uczęszczanego gościńca, który prowadził przez sam środek Ciernistego Lasu, co nie podobało się nikomu z wyjątkiem Kaledwyna. Kupiec nie miał zamiaru jechać bocznymi ścieżkami, albowiem obładowany towarami wóz najprawdopodobniej nie wytrzymałby takiej podróży i dobrze wiedzieli o tym awanturnicy, którzy już wcześniej wędrowali jedną z takich dziko porośniętych dróg w stronę świątyni Yuan-Ti.

Pierwsza godzina w podróży minęła jak z bicza trzasnął. Z początku wędrowcy byli bardzo ostrożni - nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, a odzywali się jedynie wtedy, kiedy sytuacja tego od nich wymagała. Bacznie rozglądali się po otaczających ich drzewach i krzewach w poszukiwaniu znienawidzonych goblinów, które nie dość, że były zielone i doskonale wtapiały się w tło, to rozmiarem również nie grzeszyły. Na szczęście dla tych złośliwych bestyj; żadnego nie wypatrzyli.
Wraz z upływem czasu, czujność wędrowców malała. Pozwolili sobie nawet na krótką rozmowę, aby móc się lepiej poznać. Tylko Lorath pozostawał na baczności, acz razem ze Szarą zabezpieczał tyły i nie był w stanie dostrzec szykującej się zasadzki, w którą reszta karawany się pakowała. Dopiero przywodzący na myśl śmiech hieny odgłos dochodzący ze ścieżki przed nimi, przypomniał wędrowcom o niebezpieczeństwach czyhających na nieostrożnych w Ciernistym Lesie.

Spomiędzy leżących w pobliżu drogi skał, wybiegła grupka uzbrojonych w długie szable gnolli. Konie stanęły dęba i trzymający je na wodzy Kaledwyn musiał mocno szarpnąć za lejce, aby uspokoić bliskie paniki zwierzęta. Nim się obejrzeli, awanturnicy zostali otoczeni przez grupę przypominających psy humanoidów. Bez chwili wahania sięgnęli za broń, spodziewając się natychmiastowego ataku, kiedy jeden z tych zapchlonych stworów niespodziewanie wycharczał gardłowym głosem we Wspólnym:
- Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Gnoll zatrzymał się tuż przed karawaną, jedną ręką chwytając za belkę, do której zaprzęgnięte zostały przerażone konie, a drugą wznosząc ząbkowaną szablę wysoko w powietrze.

Reszta jego towarzyszy zatrzymała się zaledwie kilka metrów od wozu. Otoczyli wędrowców dość ciasnym pierścieniem, z którego nie dało się wydostać w żaden inny sposób jak ułańską szarżą. Znad głazów i zza okolicznych drzew, wychyliło się kilku uzbrojonych w łuki gnolli, którzy tylko czekali na komendę od swojego przywódcy. Cięciwy napięły się, głośno przy tym protestując, a strzały zostały wycelowane we wszystkich członków wyprawy. Nie pozostawiało to żadnych wątpliwości co do zamiarów intruzów...


 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-03-2016 o 22:28.
Warlock jest offline  
Stary 12-02-2016, 13:13   #116
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Kaledwyn kurczowo trzymał w rękach lejce, bacznie rozglądając się po okolicy. Wóz to wznosił się, to opadał, głośno skrzypiąc i stukając podbitymi warstwą żelazu kołami o wystające ze ścieżki kamienie. W końcu głośno westchnął i odezwał się, wiedząc, że o dyskrecji może już dawno zapomnieć:
- Tak właściwie to dlaczego wybraliście taki zawód, a nie inny? Stonebrook to dziś stolica kłopotów, a wy, poszukiwacze przygód, legniecie do niej zamiast stąd uciekać. Zwykle źle się to kończy… Moja Moira kiedyś była jednym z was, ale później odnalazłem ją w klatce na targu niewolników w Memnon. Prawda, że okrutne? - Zaśmiał się, choć siedząca obok niego wiedźma nie podzielała jego wesołego usposobienia.
- Okrutne to bardzo łagodne określenie sytuacji, w której się znalazłam - powiedziała ponurym tonem Moira, nie odrywając wzroku od rozpościerającej się przed nimi drogi.
- Ja tylko wskazuję drogę, jaką ukażą mi bogowie - odpowiedziała poważnie z lekkim uśmiechem, nawet nie podejrzewając, że ktoś mógłby ją wyśmiać – Lorath musi przejść pewną ścieżkę i zmierzyć z wyzwaniem znajdującym się na samym jej końcu. Tylko tak zyska ich przychylność - uzupełniła na koniec i westchnęła jakby zmęczona, a może po prostu była znudzona.

- Nam niewolnictwo nie grozi. Póki co nie wstąpiliśmy na drogę, która by nas do niego zbliżała… Ale Moira widzę, że wciąż wokół siebie ma jego piętno. Nie martw się, to może ulec zmianie, jeśli tylko znajdziesz w sobie odrobinę chęci i odwagi, by ją zapoczątkować - zakończyła zwracając się na koniec do kobiety, dosyć pewna siebie, zupełnie jakby mówiła coś oczywistego. Moira skinęła głową w odpowiedzi.
- Nie martwię się - dodała ciszej, sama do siebie, z ledwie zauważalnym uśmiechem.

Markas ziewnął głośno, nudziły go takie rozmowy, trzeba być uważnym i wiedzieć kiedy zwiać, wtedy nie ląduje się w klatce dla niewolników. Powoli zaczął żałować, że nie wziął ze sobą żadnego alkoholu, może wtedy łatwiej by mu było przetrwać całą podróż.
- Niewolnictwo to kiepska sprawa, raz kiedyś o mały włos też trafiłbym w ręce handlarza niewolników, ale udało mi się uciec. Nie takie rzeczy już się w przeszłości robiło – zaśmiał się głośno. – Trzeba uważać, to wszystko. Prawda Szara?
Wyrocznia spojrzała na Markasa i posłała mu znacznie szerszy i milszy uśmiech, niż widniał dotychczas na jej twarzy.
- Uważać i być przygotowanym na wiele możliwości, jakie w odpowiedzi da nam dana sytuacja. Nic nie jest tak oczywiste, jak może się wydawać – odparła, a mówiąc to patrzyła wyłącznie na mężczyznę.
- Co prawda, to prawda, trzeba wiedzieć kiedy brać nogi za pas i uciekać – pokiwał głową Markas.
- No, moja droga Moira musiałaby najpierw spłacić swoją wartość w złocie, a do tego jeszcze długa droga - wtrącił kupiec siląc się na uśmiech.
- Ten twój Lorath chyba nie jest zbyt rozmowny, czyż nie? Co mu jest? Wspominałaś o jakiejś ścieżce... Pochodzicie z Rashemenu? - dopytywał, chcąc jak najszybciej zmienić temat rozmowy.
Szara zerknęła na Loratha, a potem z powrotem na kupca
- Co, jemu? Nic. Po prostu nie lubi rozmawiać, woli skupić się na ważniejszych rzeczach. Przynajmniej będziesz miał pewność, że dobrze ochroni Twój dobytek.
- To podobnie jak Borsik, choć ten od dziecka nic nie mówi. Tylko łby młotami rozwala. Może i lepiej… - odparł Kaledwyn, na co krasnolud odpowiedział niezrozumiałym burknięciem.
- Akurat o dobytek najmniej się martwię, ważne żeby był w stanie ochronić nas - uśmiechnął się do Szarej.
- Chroni światło, które oświeca mu drogę. Nie martw się, jest wystarczająco silny, by być wsparciem i ochroną - rzekła niezbyt konkretnie, by nie wzbudzać niepokoju.
Łotrzyk sapnął głośno.
- Czy ktoś ma ze sobą może coś mocniejszego do picia? Choćby mały łyczek - powiedział głośno do swoich towarzyszy.
- Możesz skorzystać z naszych zapasów, oczywiście pod warunkiem, że Moira ci pozwoli, bo ona zajmuje się dbaniem o mój dobytek. Reszta zbyt głupia jest na logistykę, a zwłaszcza Brog - ruchem głowy wskazał olbrzymiego ogra, który szedł tuż za wozem z niezbyt mądrym wyrazem twarzy.
- Droga pani, czy masz może buteleczkę czegoś mocniejszego? Wezmę tylko łyka, obiecuję.

Moira w końcu odwróciła wzrok i skierowała go w stronę spragnionego mężczyzny. Przez krótki moment wpatrywała się w niego swoimi żółtymi oczami, jakby próbując przeszyć go na wylot.
Po chwili jednak uśmiechnęła się zdawkowo i wskazała na zielonkawą butelkę wystającą spod płachty.
- Nie znam człowieka, który odważyłby się wychylić więcej, niż łyk tego trunku - powiedziała znacznie mniej grobowym tonem, niż wcześniej. Jej głos był nawet całkiem przyjemny dla ucha, z nieśmiałą nutą chrypki przewijającą się przy artykulacji niektórych wyrazów.
Markas z uśmiechem na twarzy wziął butelkę, odkorkował i powąchał zawartość. Rzeczywiście, nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego.
- Tylko mały łyczek na spróbowanie – powiedział, po czym wziął porządny łyk. Reakcja była natychmiastowa, zaczął strasznie kaszleć, ale za to zrobiło mu się przyjemnie ciepło w żołądku.
- Co to jest? - ledwo zdołał z siebie wykrztusić.
Gdy w końcu uspokoił kaszel, postanowił, że na razie nie będzie więcej próbować tego trunku. Może tyle alkoholu wystarczy, żeby przetrwać resztę podróży.
- Braehg - dodał z uśmiechem na twarzy Kaledwyn, po czym sprostował:
- Mieszanka krwi dzika, rzadkich ziół i mleka. A wszystko to połączone z najprzedniejszym krasnoludzkim sikaczem. Wypicie całej takiej butelki dodaje sił i spowalnia działanie toksyn, lecz najczęściej kończy się także omdleniem. Ostatnim razem jak Brog wypił taką jedną przed walką, to przez resztę dnia rzygał całą tęczą barw - zaśmiał się kupiec.
- Dostałem te butelki od plemion barbarzyńskich z Doliny Lodowego Wichru. Jakoś kiepsko schodzą, a szkoda, bo wybuliłem za nie całkiem sporo po tym jak zobaczyłem barbarzyńskich wojowników unoszących ciężkie głazy nad głowę po zażyciu tego srogiego trunku.
- Sprzedaj mi jedną - dotarł do nich głos ponurego barbarzyńcy, który zamykał pochód. Najwyraźniej jego obojętna mina, jedynie na pozór sprawiała wrażenie, że nie słuchał całej rozmowy.
- Huh? Naprawdę? W takim razie będzie to kosztować ciebie dwadzieścia pięć sztuk złota. Cena po zniżce, bo z początku miałem zamiar sprzedawać je po sto sztuk złota, ale jak widać; nie było zbyt wielu chętnych - odparł kupiec, po czym wręczył jedną zakorkowaną butelkę Lorathowi, który skinął jedynie głową w odpowiedzi. Wyciągnął z mieszka garść monet, które zaraz to znalazły się w rękach Kaledwyna, po czym znowu przybrał obojętny wyraz twarzy.
Szarańcza ze zdziwieniem spojrzała na Loratha i ściągnęła brwi. Nie przypominała sobie, by był on przyzwyczajony do picia alkoholu.
- To źle się skończy - skwitowała bardziej mrucząc pod nosem i pokiwała głową. Mimo to nie miała zamiaru nic z tym robić, gdyż decyzje każdy musiał podejmować samodzielnie.

Ich rozmowy nagle zostały przerwane przez głośny, bardzo dziwny śmiech. MArkas tylko przełknął ślinę. Gnolle wyskoczyły na ścieżkę przed wozem blokując awanturnikom drogę. Kilka z tych uzbrojonych w postrzępione szable stworów otoczyło karawanę ciasnym pierścieniem ostrzy. Wydawało się, że zaraz zaatakują, kiedy odezwał się jeden z nich:
- Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Nieco większy od reszty swoich towarzyszy gnoll, zatrzymał się tuż przed karawaną, jedną ręką chwytając za belkę, do której zaprzęgnięte zostały przerażone konie, a drugą wznosząc ząbkowaną szablę wysoko w powietrze.

Gnolle… Mnóstwo gnolli… Cała zgraja gnolli… Przecież dopiero co zdążyli wyjechać z miasta. Myślał, że może chociaż połowa drogi minie im spokojnie, będzie mógł popodziwiać piękno okolicznej przyrody, zrelaksować się leżąc na wozie i słuchając śpiewu ptaków. Niestety, rzeczywistość, niczym mokra ściera wściekłej karczmarki, znów uderzyła go z całej siły w twarz.

Jego towarzysze od razu rzucili się do walki, a może wystarczyło chwilę popertraktować z wrogami, możliwe, że udało by się z nimi jakoś dogadać. Po co od razu rzucać się na nich i tracić niepotrzebnie siły. Zrobiłoby się zrzutkę, uzbierało trochę grosza, przekupiło przodownika tego całego stada i po problemie.

Pierwszy rzucił się Lorath, a po nim poszło już szybko, każdy po kolei wyciągał swoją broń i rzucał się na gnolle. Markas tylko przewrócił oczami, wyciągnął swój sztylet i ruszył za resztą drużyny. Nagle jego drogę zablokował jeden z gnolli, widać było po samym wyglądzie, że był on wyżej w hierarchii niż pozostałe stwory. Carter nie czekając długo zaatakował. Niestety nie udało mu się trafić… Czyżby jeszcze nie doszedł do siebie po ostatniej walce?

Gnoll szybko wyprowadził kontratak, na szczęście Markas był szybszy i udało mu się zrobić unik. Łotrzyk szybko wyprowadził atak i udało mu się zranić czempiona.
- Ha! – krzyknął głośno i uśmiechnął się do stwora. Na twarzy gnolla pojawiła się ogromna złość, krzyknął coś w stronę Markasa i zaatakował łotrzyka całą swoją siłą.
- Oj… – uśmiech zniknął z twarzy Cartera równie szybko jak się pojawił. Oberwał i to porządnie. Zakręciło mu się w głowie, o mało się nie przewrócił na ziemię. Zaczął uciekać w stronę wozu. Kątem oka zobaczył, że któryś z jego towarzyszy zabija czempiona, który tak poważnie go zranił.

Ledwo udało mu się wdrapać na wóz. Położył się na plecach i głośno oddychał. To już drugi raz od momentu poznania tych ludzi, kiedy ledwo uchodzi z życiem, a przecież to dopiero początek ich wspólnej przygody. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Markas obiecał sobie, że jeżeli przeżyje podróż do następnego miasta, swoje kroki skieruje do najbliższej karczmy i nie będzie z niej wychodził przez tydzień. Byle tylko przeżyć…
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 12-02-2016 o 13:27.
Morfik jest offline  
Stary 12-02-2016, 13:25   #117
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Na drogę Kapłanka wraz z Paladynem, naszykowali dla nich rumaki. Nie dość, że płacili sowicie, za wykonanie zadania, dodawali do niego silnego wojownika, to jeszcze konie były za darmo. Lorath sprawdzał, który z nich najlepiej nada się dla Szarej, a ta udawała, że wcale się nie ekscytuje. Z wymuszoną powagą kroczyła niespiesznie między kopytnymi zwierzętami, co rusz któregoś z nich dotykając. W końcu Barbarzyńca zawołał ją do siebie, a ta posłusznie znalazła się tuż obok. Chwycił kobietę w talii i uniósł wysoko zasadzając w siodle. Szara uśmiechnęła się pod nosem i nachyliła patrząc z uwagą na elfa. Nic jednak nie powiedziała. Jej wzrok błądził po jego twarzy, aż w końcu pogładziła dłonią jego policzek. Zaraz potem szybko ruszyli w drogę.


Podróż była długa i z początku całkiem usypiająca. Konie powolnie powłóczyły kopytami, wydając na ścieżce charakterystyczny stukot, poza tym panowała niezręczna cisza. W końcu Kupiec postanowił ją przerwać, zagadując do awanturników, którzy to chyba stracili energię. Jedynie Szarańcza ożywiła się i przebudziła z letargu, w jakim tkwiła przez ostatnią, dosyć dłuższą, chwilę. Wyprostowała się dumnie i poczęła odpowiadać Kaledwynowi w swoim starym, dobrym stylu a'la "jestem Wyrocznią i wiem co mówię". Była przekonywująca i to aż za bardzo, a słowa z jej ust płynęły gładko, niczym melodia pradawnej prawdy. Niektórym mogły włosy zjeżyć się na ciele. Co chwila zerkała na barbarzyńcę, posyłając mu swój uśmiech. Nie mogła wyrzucić go ze swojej głowy. Na początku znajomości nie był nikim ważnym, ot dobry ochroniarz, wierzący we wszystko, co wydobyły z siebie jej usta. Potem znalazła w nim wsparcie przyjaciela, którego tak dawno nie miała. A teraz... Teraz zaś nie była pewna, co tak naprawdę między nimi się stało. Czy on odczuwał to od samego początku? Czy to było zaraźliwe?

Niestety, ale uroczą pogawędkę przerwała im nagle banda Gnolli, która niespodziewanie wyskoczyła zza krzaków. Oczywiście, jak każde rabusie, i te poszukiwały złota, jakby było im wciąż mało. Lorath siedział na koniu tuż obok Szarańczy, która szykowała swe wspomagające czary, w razie nagłego ataku. Jednak nim ktokolwiek zdążył coś odpowiedzieć, Barbarzyńca pognał konia w stronę najbliższego stwora i zabił go jednym machnięciem miecza. Wyrocznia aż nabrała powietrza z wrażenia, patrząc na poczynania elfa. Zaimponował jej tak bardzo, że przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Bless... - mruknęła cicho, rozpościerając przed sobą otwarte dłonie i gestykulacyjnie utworzyła z ich ruchu zamkniętą przestrzeń. Potem już tylko patrzyła się na Loratha. Całkowicie oniemiała, z przyspieszonym biciem serca, z nagłym napadem duszności i fali gorąca, jaka spowiła jej ciało. Uniosła dłoń, aby zacząć się nią wachlować i schłodzić swoją zarumienioną buzię. Oddychała całkiem nerwowo, nie zwracając uwagi na pole bitwy i to, co się wokół niech rozgrywało. Trwało to krótko, póki Sadim nie zaczepił jej z wozu. Przestraszona podskoczyła na koniu i odwróciła się. Przywoływacz nieźle oberwał i ten widok szybko wyrwał Szarańczę ze swych dziecinnych przemyśleń.


Spojrzała na niego ze swej wyższej pozycji, a na twarzy miała uśmiech. Mimo ran, jakie dostrzegała na jego ciele, nie potrafiła powstrzymać gonitwy, jaka natarła na jej i tak skłębiony różnymi szeptami umysł. Wyjęła różdżkę i uleczyła go, a po chwili, zrobiła to ponownie. I tak dobrze, że zdołał przeżyć. Kobieta westchnęła bardzo głośno i gdy Sadim już pełzł po wozie w drugą stronę, kobieta wycelowała z kuszy w oddalonego o kilkadziesiąt stóp gnollskiego łucznika, raniąc go dotkliwie. Nim jednak zdążyła przeładować broń i wycelować ponownie, ten uciekł wraz z resztą towarzystwa. Nie bardzo zorientowana w sytuacji Wyrocznia, zeszła nagle z konia, aby się rozejrzeć.
Tylko jeden poległy; krasnolud, którego w dodatku nie znała zbyt dobrze, a właściwie, to nie znała wcale. "O nie, tego reinkarnować nie zamierzam!" oburzyła się w myślach i fuknęła, aby zwrócić na siebie uwagę.
- Ja na chwilę w krzaczki skoczę - poinformowała zgromadzonych, jak gdyby nigdy nic i udała się na stronę. Ku zdziwieniu wszystkich obecnych, Lorath poszedł za nią i zniknęli razem w niewysokim gąszczu krzewów, za jakąś skałą i drzewem.
Kobieta zdziwiła się, że elf przyszedł za nią. Patrzyła jak wryta na jego twarz, a on po prostu odwrócił się do niej plecami i założył ręce krzyżem na umięśnionym torsie, dając tym samym do zrozumienia, że przyszedł jej pilnować. Wyrocznia któryś raz z kolei w tak krótkim czasie, musiała westchnąć. Ciśnienie w jej tętnicach ponownie się podniosło, choć przynajmniej po wizycie za krzakiem, ucisk na pęcherzu zniknął. Kiedy się wyprostowała, spojrzała na Loratha.
- Twoja szarża, wiesz... Na koniu. - zaczęła cicho, podchodząc do niego bliżej, a on słysząc jej kroki i głos, odwrócił się w jej stronę - To było naprawdę imponujące. - dokończyła opierając otwarte dłonie na jego torsie i przesunęła je do ramion mężczyzny, aby w ostateczności spleść palce tuż za jego karkiem i zbliżyć usta do jego warg.

Nagłe krzyki z okolic wozu przerwały chwilę samotności, ponaglając Szarańczę i chłodząc skutecznie jej gorącą głowę. Całkiem gwałtownie, jak poparzona, odepchnęła się od Loratha. Spuściła ze wstydu głowę, patrząc na grunt pod nogami, a jej oddech znacznie przyspieszył.
- Dziękuję. - wydusiła w końcu mniej śmiało i czym prędzej powróciła do swojego konia, aby móc ruszyć dalej, ku Ostoi. Niezgrabnymi ruchami próbowała się na niego wspiąć, jednak nie szło jej to najlepiej. Nie potrafiła.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 12-02-2016 o 13:57.
Nami jest offline  
Stary 12-02-2016, 20:24   #118
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Podróż mijała mu pod znakiem ciągłego napięcia. Barbarzyńca nie wydając z siebie żadnego dźwięku podążał za wozem. Obok jego rumaka krok w krok podążał drugi, na którym siedziała Szara. Wspólnie, w równym rytmie wygrywały naturalną melodię swymi podkutymi kopytami, które biły w leśny gościniec. Nuta ta, od wieków towarzysząca awanturnikom takim jak oni, stanowiła podkład ich cichej, niezręcznej wymianie spojrzeń.
Po poprzedniej nocy Lorath czuł się dziwnie nieswojo. On - społeczny odmieniec - po raz pierwszy się do kogoś zbliżył. W rodzimej wiosce czuł się wyobcowany przez swych dzikich krewniaków, a nawet własnego ojca, który swym obojętnym spojrzeniem, zrzucał na syna grzech mordercy jego ukochanej żony. Dopiero Szara zdołała przebić się przez twardą i grubą barierę, którą Lorath wytworzył wokół siebie w celu całkowitej izolacji od innych. Delikatny uśmiech, który rysował się na jego twarzy, kiedy ich skrępowane spojrzenia spotykały się momentami, mówił jasno, że cieszył się takim stanem rzeczy.
Jednak wraz ze świadomością własnego zadowolenia, jak dokuczliwe widmo, pojawiła się druga, o wiele mniej przyjemna myśl. Zmartwienie. Czekać ich miała jeszcze długa, pełna niebezpieczeństw podróż w celu wyzwolenia się z okowów klątw, które ciążyły na nich. Szara wierzyła, że podążając tą ścieżką, w końcu zdołają się od nich uwolnić, jednak oboje dostrzegali również cień śmierci, który podążał za nimi i mógł jednym uderzeniem zdruzgotać w pył to, co razem między sobą stworzyli.

Przejęty tą myślą (jednak nie okazując tego wcale) Lorath postanowił nawet zakupić dziwny napój, który podstępny kupiec tak zachwalał. Być może niebezpieczny i nieprzewidywalny, ale wywar mógł w razie konieczności dodać barbarzyńcy sił. A po wydarzeniach poprzedniego dnia doskonale wiedział, jak czasem bywa ona potrzebna.
- Ty nie pić tego - potężny, dudniący głos odezwał się za plecami barbarzyńcy, kiedy ten odbierał butelkę zakupionego trunku od kupca. Nie musiał nawet się odwracać, żeby wiedzieć do kogo należał ten głos.
- Broga boleć brzuch po tym. Brog rzygać cała dzień. Brog być silny, gdy to wypić, ale Brog mieć słaby żołądek - powiedział gigantyczny ogr, który jako jedyny z całej gromady nie miał wierzchowca. Jego długie nogi pozwalały mu łatwo dotrzymać kroku reszcie towarzyszy.
Elf przyjrzał się uważnie olbrzymowi, nie będąc do końca pewnym, jak powinien się do niego ustosunkować. Mimo wrażenia jakie robił swoim wyglądem, ogr nie wydawał się aż taki zły, choć z pewnością wściekły mógłby dokonać niebywałych zniszczeń. Lorath milczał chwilę, po czym jednak zwalczył w sobie nieodpartą chęć zignorowania go i odezwał się w końcu.
- Siła bywa czasem potrzebna - mówił spokojnie, przypominając sobie jeszcze raz wydarzenia poprzedniego dnia. Gdyby nie tamte mikstury, to z pewnością nie dożyłby do tej rozmowy.
- Tak. Borg potrafi podnieć głaz nad głowę i złamać piąchą łeb konia. Borg być silny. Ty też być silny? - Zapytał elfa olbrzym z głupkowatym wyrazem na twarzy.
- Nie aż tak. Zawsze może znaleźć się ktoś silniejszy - odparł Lorath, sam zaskoczony swoją wylewnością. - Dlaczego z nim podróżujesz? - Pytając, wskazał głową na kupca.
- Kaledwyn karmić Borga. Kaledwyn dbać o Borga. Jak Kaledwyn wydać rozkaz, Borg robić - odpowiedział tubalnym głosem ogr. - Borg lubić walka, a Kaledwyn mieć dla niego dużo walka. Borg zgniatać na miazga wróg Kaledwyna - kontynuował swój bystry wywód olbrzym.
Lorath pokiwał w odpowiedzi jedynie głową, nie mając zamiaru przesadzać z poufałością. Zrównał się ponownie z Szarą i milcząc ruszył dalej. Rozmyślał o tym, czy Ogr przy Kaledwyna albo Tamerie przy Sadimie czuli się tak samo zadowoleni, jak on u boku białoskórej.

* * *

Mimo długich rozmyślań i spojrzeń Szarańczy, Lorath usilnie starał się pozostać czujny. Jednak nie mógł być wszędzie równocześnie. Zjeżył się i natychmiast wyszarpał miecz, gdy przed wozem pojawiła się obrzydliwa hiena. Zaraz potem, w krzakach wokół nich pojawiła się cała zgraja tych humanoidalnych kreatur. Nie myśląc nad tym nazbyt długo, Lorath pobudzony instynktem ruszył na Gnolla, który pojawił się od strony Szarej. W ostatnich przebłyskach świadomości, pamiętał jedynie fontannę krwi, która wystrzeliła z futrzanej szyi wroga.
Słyszał krzyki. Bulgot krwi wypływającej z wrogów. Szczęk mieczy. Ruszył na następnego wroga z mieczem nad głową.
Później do końca ogarnęła go wściekłość.

* * *

Ocknąwszy się z krwawej furii, pierwszą reakcją Loratha było zlokalizowanie wśród ocalałych towarzyszy i sterty rozsianych wokół trupów Szarej. Nie musiał długo szukać. Westchnął z ulgą i podążył za nią, gdy ta zakomunikowała, iż musi iść na stronę. W jego decyzji nie było żadnych niemoralnych intencji - aspołecznego Odmieńca nie był zapewne nawet na nie stać - po prostu wolał nie ryzykować. Wróg wciąż mógł być w pobliżu, pragnąc zemsty za pogrom, który awanturnicy im sprawili. Stał więc tyłem do niej, lustrując zarośla w poszukiwaniu stworów.
Jedynie milczące, pogodne spojrzenie opowiedziało na jej niespodziewane słowa pochwały, którymi obdarzyła go później. Lorath oniemiał, gdy Szara przycisnęła się do niego, zarzucając ramiona na szyję. Odruchowo położył ręce na jej biodrach. Ich usta zbliżyły się...
Aż krzyk wyrwał ich z tej krótkiej chwili zapomnienia. Wrócili razem do swoich wierzchowców. Barbarzyńca rozsiadł się już wygodnie w siodle, gdy spostrzegł, że Szara nadal walczyła z wspinaczką na grzbiet rumaka. Zaraz znowu był przy niej, jak poprzednio, chwycił dziewczynę delikatnie w talii i wsadził w siodło. Ostatecznie posłał jej słaby, ale zupełnie szczerzy uśmiech i wrócił do swojego konia.
Czekała ich jeszcze długa droga.
 
Hazard jest offline  
Stary 13-02-2016, 14:06   #119
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Tamarie była zła na Sadima jak osa, gdy się ją odpędziło od jej punktu zainteresowania. Przede wszystkim za to, że kazał jej odejść, a następnego dnia przyzwał jakby nigdy nic, a następnie unikał żądań wyjaśnień. Nie miała zamiaru tego drążyć - w końcu każdy mógł mieć gorszy dzień.

Poczuła się tak, jakby znowu stała na jakimś polu bitwy. Tyle że tym razem znajdowała się przed wierzchowcem, który z obojętnym uporem się w nią wpatrywał. Wojowniczka wyciągnęła rękę w jego stronę i pogłaskała go po chrapach mówiąc pod nosem "dobry konik". W jej głowie jednak na samą myśl o podróży tego typu aż chciała poprosić swego mistrza o to, by ją odesłał.
Ostatecznie westchnęła zrezygnowanym tonem mówiąc pod nosem to, co zawsze mówiła dawno, ale to bardzo dawno temu.
- "Nienawidzę jeździć wierzchem".

*

Kolejna podróż, choć w trochę innym towarzystwie. Kaledwyn był dość niepospolitym elfem, co każdy na pewno już zdołał zauważyć, ogr całkowicie nie wzbudzał zaufania, a pozostali wyglądali w miarę normalnie, gdyby nie niejaka Moira, której żółte oczy nie wyglądały zbyt naturalnie. Postanowiła się przyczepić.

- Żółte oczy nie są zbyt powszechne wśród ludzi. Skąd masz takie? - zapytała bezpośrednio niewolnicy Kaledwyna.

- Wyłupałam kotu, który krzywo na mnie spojrzał - odparła spokojnie Moira, puszczając oko w stronę rudej.

- Ha, Moira… dlaczegoś taka wredna ostatnio? Masz *te* dni, moja droga? - Zaśmiał się kupiec do siedzącej obok wiedźmy. Przez cały ten czas w ciszy przysłuchiwał się rozmowie obu kobiet.

- Ech, pytam całkiem szczerze, bo nie mam zamiaru współpracować z jakimś czarcim pomiotem - stwierdziła po stoicku nie przejmując się elfem lub dosłownie go ignorując.

- Magia nie tylko może namieszać w głowie, ale bardzo często ma też wpływ na wygląd zewnętrzny jej użytkownika - odparła obojętnie Moira, puszczając mimo uszu słowa Kaledwyna. - Poza tym, czyż powszechność nie wydaje się strasznie nudna? Znacznie ciekawiej jest się czymś wyróżniać.

- Na przykład niewyobrażalnym majątkiem - uśmiechnął się elf, w oczach wyobraźni słysząc dźwięk pobrzękujących monet, które strumieniem złota zalewały go w jego wykonanej z kości słoniowej wannie.

- Spotkałam niezliczoną ilość magów. Poza osobami o wrodzonych zdolnościach magicznych nikt nie przejawiał oznak zmian fizycznych - skwitowała patrząc w oczy kobiecie, jednocześnie przeglądając obrazy kilkudziesięciu magów w swej głowie. Nie wyglądali jakoś szczególnie nie licząc niekiedy dziwnych szat.
- Czasami lepiej się nie wyróżniać. A majątek przynosi jedynie cierpienie, Kaledwynie. Jak znam życie zaraz przez to napadną nas jakieś gobliny lub gnolle - wywróciła oczami i wróciła do lektury.

- Bez ryzyka nie ma zabawy. - Moira wzruszyła ramionami.
Przez krótki moment przyglądała się swojej rozmówczyni i nawet przez chwilę chciała zapytać o książkę, którą czytała, jednak ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu i wróciła do obserwowania drogi w zamyśleniu.


W tym czasie pozostali towarzysze byli zajęci innymi rozmowami. Lorath zakupił trochę spróbowanego przez Markasa alkoholu, Szara zamieniła jeszcze wcześniej kilka słów z Moirą... Nic szczególnego.

Tymczasem Tamarie i Sadim siedzieli w milczeniu na swych wierzchowcach, jednak nie dlatego, że nie chcieli się włączać do rozmowy. Półelf w skupieniu rozglądał się dookoła, zaś Tamarie czytała jakąś opasłą książkę jakimś cudem jeszcze mając pewną świadomość otoczenia. Na wspomnienie o Dolinie Lodowego Wichru przywoływacz na chwilę zerknął na rozmawiających, ale zamiast wrócić do obserwacji, to po prostu westchnął niezadowolony z efektów swej pracy sprawiając, iż rozmowa na chwilę ucichła. Jednak wciąż milczał.
Tamarie uniosła brew zerkając kątem oka na działania swojego mistrza i na chwilę zamknęła książkę.

- Może zamiast tego chcesz przeczytać sztukę prowadzenia wojny spisaną przez dowódcę czwartej kompanii cormyrskiej? - zapytała podtykając mu pod nos swoją lekturę.

- Nie, dzięki - odsunął tomisko od siebie i machnął ręką – Na razie obejdę się bez tego.

- [i]Dowódcę czwartej kompanii cormyrskiej? Tego samego, który później zginął na otwartym polu od strzały orka?/i] - Odezwał się Logan Duskblade.
- To takie typowe dla elfów. Wojna psychologiczna, ataki z ukrycia, niszczenie transportów na tyłach wroga i odcinanie go od zapasów. Na tyle oduczył się normalnej walki, że w otwartym polu nie był w stanie dać rady zwykłym orkom - zakpił sobie paladyn, który jechał dumnie wyprostowany na swym potężnie zbudowanym rumaku.

- Jako starzec popełnił niewybaczalny błąd, skoro pozwolił zdziesiątkować swe wojska, jednocześnie ponosząc śmierć - podjęła temat Tamarie z jakimś zadowoleniem, że ktoś zna się na historii.
- Wpierw powinien wiedzieć na jakim gruncie stoi i wiedzieć, że gdy przeciwnik ma przewagę liczebną, to należy wykorzystać odpowiednie ukształtowanie terenu, by zwiększyć szanse na zwycięstwo. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy był młodszy, to napisał wspaniałą księgę - kontynuowała gestykulując żywo.

- Najwyraźniej przyćmiły go zwycięstwa, które odniósł w przeszłości i nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że może przegrać zwykłą batalię z orkami. Duma była zgubą wielu rycerzy, a to jedna z podstawowych nauk jakie nauczają nas w zakonie - odparł Logan.
- W takim wypadku nakazałbym taktyczny odwrót, pod warunkiem, że walka spisana była na porażkę. Przegrupować się, opatrzyć rannych i wrócić z większą siłą, zarazem korzystając z przewagi terenu. Kluczem do zwycięstwa jest pole bitwy, a te powinno się wybierać na własnych warunkach - dodał paladyn, spoglądając na Tamarie z niekrytym zdumieniem. Nie sądził, by jakakolwiek kobieta była tak dobrze obeznana w sztuce wojennej.
- Kto cię wyszkolił? - Zapytał na koniec.

- Gdybym ci powiedziała, to i tak byś nie uwierzył, ale niech ci będzie - zerknęła na paladyna kątem oka. Jeszcze pamiętała tamte bardzo dawne dni. To było paręset lat temu.
- Generał Ragnar Wolfhowl. Również z Cormyru - odpowiedziała krótko. Ciekawiło ją, czy pozna tego człowieka, gdyż był dość sławny w tamtych czasach.

- To chyba jakiś uzurpator. Prawdziwy generał Ragnar Wolfhowl żył wiele wieków temu, a jego skuteczna kampania podbojów rozsławiła jego imię na cały zachodni Faerun - odparł Logan Duskblade, spoglądając na kobietę z zaciekawieniem.

- Nie zawsze była tak skuteczna, jak piszą księgi. Jeśli czytałeś księgę opowiadającą o nim, to na pewno kojarzysz warownię, którą określa się jako Młyniec - zakreśliła łuk w powietrzu tak, jakby rysowała na mapie – Chociaż napisane jest, że podbił tą fortecę bardzo szybko, bo w niecały dekadzień, to jednak jego podkomendni siedzieli pod murami przynajmniej dwa miesiące, nim bitwa w tamtym obszarze rozgorzała na dobre.
- Mówiłam, że mi nie uwierzysz, jednak chodzi mi właśnie o tego "prawdziwego", jak to określiłeś - dokończyła trochę ciszej, by nikt poza zainteresowanymi nie musiał to słyszeć.

Paladyn Logan chciał już coś odpowiedzieć, kiedy nagle zauważył zamieszanie na przodzie karawany. Miał zamiar szarpnąć gwałtownie za lejce, kiedy nagle zaroiło się od wrogów wokół niego. Przypominające śmiech hieny odgłosy powiedziały mu z kim ma do czynienia zanim jeszcze zobaczył intruzów.

Gnolle wyskoczyły na ścieżkę przed wozem blokując awanturnikom drogę. Kilka z tych uzbrojonych w postrzępione szable stworów otoczyło karawanę ciasnym pierścieniem ostrzy. Wydawało się, że zaraz zaatakują, kiedy odezwał się jeden z nich:
- Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Nieco większy od reszty swoich towarzyszy gnoll, zatrzymał się tuż przed karawaną, jedną ręką chwytając za belkę, do której zaprzęgnięte zostały przerażone konie, a drugą wznosząc ząbkowaną szablę wysoko w powietrze.

- O bogowie. Znowu? To się robi nudne. - stwierdziła ze znużeniem Tamarie zsiadając z wierzchowca i dobywając dwuręcznego miecza. Jej nastawienia chyba nie podzielał nikt inny.

To była stosunkowo szybka wymiania ciosów, a wszystko by było w jak najlepszym porządku, gdyby nie paskudne trafienie jej mistrza strzała posłaną przez jednego z łuczników wroga oraz śmierć towarzyszącego im niezbyt wygadanego krasnoluda. Pod wpływem magii powiększającej postanowiła zaszarżować na przywódcę napastników. I zapewne gdyby nie rozkaz Sadima, by go schwytać żywcem, już by nie żył.
Ten jednak przetrwał ogłuszający atak kobiety i wykonał kontratak. Dwa cięcia przeszyły powietrze, a choć pierwsze zostało sparowane mieczem, to drugie trafiło ją w bok posyłając ją na ziemię.

Otworzyła oczy moment później. Dotknęła swojego boku jednocześnie sprawiając, że rana w cudowny sposób zniknęła, lecz wiedziała, że rany wewnętrzne pozostały. Podparła się na swej broni i wstała, by rozejrzeć się dookoła.
Wszyscy byli cali. Poza pewnym krasnoludem, którego imienia nie pamiętała. Nie była Cassisianem, by pamiętać wszystko, co ktoś powiedział w ciągu ostatniego miesiąca.
Dopiero jak podszedł do niej Sadim, to ruszyła się w stronę swojego wierzchowca. Zastanawiała się nad jednym: czemu jej mistrz podjął tak bezsensowną decyzję, jaką było schwytanie żywcem istoty, która zabiła już niejednego podróżnika?
 
Flamedancer jest offline  
Stary 13-02-2016, 21:39   #120
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gorące źródła rzeki Minty, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Świt


Nastrój frustracji panował w obozie najeźdźców, kiedy nad Ciernistym Lasem zaczęło wznosić się słońce. Oddziały posuwały się naprzód, ale czyniły to wolno i opłacały marsz niewiarygodnymi stratami. Elfy walczyły lepiej, niżby sędziwy ork przypuszczał – sądził, że do tej pory dotrze już do centrum puszczy, a w rzeczywistości jego armia zostawiła za sobą dziesięć do piętnastu mil ze stupięćdziesięciomilowego pasa ogromnej puszczy, a co więcej, nie zabezpieczyła zajętego przez siebie terenu. Grothar obawiał się, że jego wojowie ze strachu częściej rozglądają się na boki w poszukiwaniu ukrytych łuczników, niż patrzą przed siebie na szlak podboju.
Lepsze wieści nadchodziły z flanek, gdzie opór był minimalny. Orogowie i orkowie, sunąc wzdłuż podnóża Rozszczepionych Gór, minęli środek puszczy, a plemię goblinów na zachodnich równinach zbliżało się do południowo-zachodniej przełęczy na obrzeżach lasu, gdzie miało założyć obóz i powstrzymywać ewentualne posiłki przybywające od strony Stonebrook.
Grothar wiedział, że nie ma dość ludzi, by otoczyć całą puszczę, a gdyby elfy nadal stawiały taki sam opór jak dotąd, to z całą pewnością uda im się znaleźć sprzymierzeńców, nim potężny wódz zdobędzie ich mistyczną stolicę. A co z wciąż dzielnie stawiającymi opór krasnoludami z Bolfost-Tor? Nawet zuchwały Grothar nie wierzył w szybkie zwycięstwo, a jeśliby uwięzionym w swej kamiennej fortecy obrońcom udało się przerwać oblężeniem przed przybyciem posiłków, cała jego armia złożona w dużej mierze z niestałych i chwiejnych goblinów poszłaby w rozsypkę.
Czas działał na jego niekorzyść, a elfy z zapałem walczyły o każdą kolejną piędź ziemi. Jeśli żywił jakiekolwiek wątpliwości co do zamiarów elfów, ewidentny dowód miał teraz przed sobą. Po drugiej stronie doliny i rwącej rzeki trwała właśnie zacięta potyczka. Grothar przyglądał się jej z uwagą. Mieszaną drużynę orków, goblinów i kilku ogrów zaskoczyła gromada elfów. Wojownicy Grothara przeszli przez pole i zbliżyli się do kępy drzew, gdy grad strzał zmusił ich do natychmiastowego poszukiwania schronienia. Z tak dużego dystansu ork nie wiedział, z iloma wrogami przyszło zetrzeć się jego drużynie, ale podejrzewał, iż elfów nie było zbyt wiele. Niemniej jednak okazały się nad wyraz skuteczne; orkowie i gobliny nie wystawiali bowiem nosów ze swoich kryjówek, zaś kilku ogrów, którzy byli na tyle dzielni i głupi zarazem, by ruszyć biegiem w kierunku linii drzew, padło po przebiegnięciu paru kroków, naszpikowanych dziesiątkami strzał.
- Wysłałeś giganta i drużynę niedźwieżuków? - Rzucił potężny ork do stojącego najbliżej porucznika, słabego, acz sprytnego goblina.
- Tak, generale - odrzekł goblin, kuląc się nie bez powodu. Kilku najbliższych dowódców Grothara nie było już wśród żywych, pomimo iż żaden z nich nie miał okazji zetknąć się z elfami.
Wielki ork łypnął na goblina, a ten skulił się jeszcze bardziej, niemal szorując brzuchem po ziemi. Na szczęście dla tej żałosnej istoty Grothar miał inne problemy na głowie. Ponownie przeniósł wzrok na odległe pole bitwy, usiłując oszacować, ile czasu zajmie gigantowi pokonanie rzeki i zajęcie pozycji, skąd będzie mógł zacząć ciskać w elfy głazami.
Kolejny jęk agonii przeszył poranne powietrze i jeszcze jeden monstrualny wojownik został trafiony strzałą elfów. Grothar odruchowo sięgnął ręką w bok, trafiając swego doradcę wierzchem dłoni i odrzucając go w tył.
- Ten widok powinien być dla ciebie wystarczającym sygnałem do odkopania dawno zawartych sojuszy - nieoczekiwanie odezwał się za jego plecami znajomy, zachrypnięty głos. Zwalisty wojownik natychmiast obrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z upiorną istotą, której oblicze zdobiły białe jak marmur kości policzkowe. Lisz wyprostował się, zrównując się z wodzem plemienia Złamanej Strzały, a jego puste oczodoły, wewnątrz których tliły się szkarłatne płomienie, wydawały się wżerać w duszę czempiona Gruumsha.
- Co tu robisz, czarodzieju? - Warknął w odpowiedzi Grothar, sprawiając wrażenie jakby zupełnie nie przejmował się nagłym i niespodziewanym najściem intruza. - Sądziłem, że zerwaliśmy współpracę.
- A więc twoi ludzie będą wciąż ginąć. Każdy dzień oddala ciebie od upragnionego zwycięstwa, tylko dlatego, że zaślepiają cię uprzedzenia. Nie bądź głupcem, królu Grotharze - odparł Keriann, którego potężna magia była jedynym spoiwem utrzymującym go przy życiu. Była to sroga kara za potęgę, która została zesłana na niego przez Panią Trucizn, Talonę, lecz dla ambitnego maga cena nie grała roli.
- Ostatni sukinsyn, który nazwał mnie głupcem gryzie już ziemię. Ostrożniej władaj językiem, jeśli nie chcesz dołączyć do poległych - Grothar skrzyżował groźnie ramiona na piersi, łypiąc spod łba na nieoczekiwanego przybysza. Przed atakiem powstrzymywała go tylko potęga istoty, która dla zdobycia jej zaprzedała własną duszę. Dla wielkiego orka, który na wszystko zapracował własnymi siłami, był to godny pogardy czyn.
- Nie chciałem urazić, a jednie przestrzec i zaoferować swoje magiczne zdolności - odpowiedział dyplomatycznie czempion Talony, bagatelizując znaczenie wcześnie wypowiedzianych przez siebie słów.
- Dzięki mym zdolnościom w Stonebrook nikt nie wie o oblężeniu Bolfost-Tor, a ukrycie twoich oddziałów przed magicznym wieszczeniem pozwoliło elfom myśleć, że atakują je jedynie niepowiązane ze sobą plemiona goblinów, która coś wypłoszyło z gór - z otwartych ust lisza wydobywał się przeszywający, lodowaty głos, choć jego język wcale się nie poruszał.
- Uważnie przyglądałem się twym poczynaniom. Teraz przeszedłeś do otwartej ofensywy, uderzyłeś na Stonebrook z moją drobną pomocą, choć ostrzegałem, że popełniasz błąd. Twoje wojska są rozciągnięte na stumilowym odcinku i wystarczy jeden precyzyjna atak, aby przerwać linie zaopatrzenia. Jak zamierzasz walczyć z tyloma wrogami na raz? - Grothar zamierzał coś odpowiedzieć w swoim prowokacyjnym, obelżywym wręcz stylu, lecz Keriann nie zamierzał dopuścić go do głosu. Kontynuował swój wywód. - W ciągu ostatniej doby stoczyłeś wiele mniejszych potyczek w Ciernistym Lesie. Zabiłeś kilku elfów kosztem setek żołnierzy. Zaraz udowodnię tobie dlaczego jestem potrzebny...
Lisz odwrócił się plecami do potężna orka, wzniósł ramiona w powietrze, a końcówki jego szat zafalowały od przepływającej przez kończy umarlaka mocy. Na niebie zakotłowało się od gęstych, burzowych chmur, który okryły cieniem znajdujące się poniżej pole bitwy. Zapanował półmrok, a przyzwyczajone do walki pod osłoną nocy oddziały Grothara, zaczęły wreszcie przechodzić do ofensywy.
Z ust Kerianna spłynęła magiczna inkantacja, zaś lisz zaczął kreślić w powietrzu dziwne symbole, które jarzyły się krwistoczerwonym kolorem. Podobne kręgi zaczęły pojawiać się na wzgórzach wokół pozycji, które zajęli elfi obrońcy. Z każdym wypowiedzianym przez maga słowem, owe magiczne runy nabierały kształtu i błyszczały coraz bardziej intensywną poświatą, aż w końcu eksplodowały magiczną energią wraz z ostatnim wersetem tajemnej inkantacji.
Przez moment wydawało się, że zaklęcie nie wypaliło, czego Grothar nie omieszkał skomentować bulgoczącym śmiechem, lecz jego triumfalny uśmiech zniknął z przypominającej buldoga twarzy, kiedy tylko jego oddziały wdrapały się na szczyt wzgórza. Każdy z leśnych obrońców leżał na ziemi pozbawiony życia. Ich ciała nie nosiły żadnych śladów, które mogłyby zdradzić przyczynę śmierci - tak jakby coś wyssało z nich życie.
- Gardzę tobą równie intensywnie jak ty mną - zwrócił się do zaskoczonego wodza, Keriann. Zwalisty ork zmrużył oczy we wzbierającym się w nim gniewie, po czym raz jeszcze ukradkowo spojrzał w stronę pobojowiska, które mag dokonał w pojedynkę. Z gorzkim westchnieniem wypuścił z siebie powietrze, niechętnie przyznając rację czarodziejowi, który kontynuował pozbawionym emocji głosem:
- Jesteś jednak mi potrzebny i jak już pewnie zdążyłeś zauważyć; jesteśmy na siebie skazani.



Południowe rejony puszczy, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Świt

- Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Warknął zwalisty gnoll zatrzymując tym samym karawanę kupiecką, w której jechali awanturnicy. Jego przypominające szczekanie psa słowa szybko utonęły w gardłowym bulgocie, gdy trafił go w krtań rzucony przez Kaledwyna sztylet.
- Niedoczekanie twoje! - Był to dla reszty członków wyprawy sygnał do ataku.
Logan natychmiast spiął wierzchowca i natarł na wybiegającego z zarośli stwora, trafiając go ciężkim, kawaleryjskim młotem w czerep, rozłupując czaszkę na setki drobnych kawałków, które rozsypały się wraz z fragmentami mózgu na leśnym poszyciu.
Boris wraz z siedzącym tuż obok kupcem zeskoczyli z wozu i bronili przerażone konie przed bandą wyłaniających się zza skał przeciwników. Pierwszy z nich trafił krasnoluda toporem w przedramię, lecz ten długo nie pozostawał mu dłużny, okręcił się na pięcie i trafił młotem prosto w rzepkę kolanową. Ścięty z nóg gnoll z impetem upadł na ziemię i chwilę później został dobity przez ostry jak brzytwa topór Kaledwyna.
Znajdujący się na tyłach karawany ogr Brog pochwycił jednego z przypominających skrzyżowanie człowieka z hieną stworów, uniósł wysoko w powietrze i rąbnął nim kilka razy o ziemię, a następnie prewencyjnie dobił wielką jak drzewo maczugą.
- Ja zgnieść was na miazga! - Ryknął w stronę otaczającej go gromady przeciwników, którzy na widok śmierci kompana mimowolnie cofnęli się o kilka kroków do tyłu. W tym samym momencie z otaczających drogę zarośli wytrysnęły strzały w stronę ogra, który zasłonił twarz wielką jak patelnia dłonią. Wystrzelone z łuków pociski nie wyrządziły mu większej krzywdy, za to jeszcze bardziej rozzłościły.
Wzmocniona przez magiczne zaklęcie Sadima, Tamarie siała pogrom wśród zastępów leśnych banitów, a w brutalnej rzezi dorównać mógł jej jedynie Lorath, którego miecz rozczłonkowywał przeciwnika za przeciwnikiem. Wprawiony w swoisty bitewny taniec, Markas skakał od wroga do wroga, znacząc ich ciała ranami pozostawionymi przez krótkie ostrza mieczy, które trzymał w obu rękach jednocześnie. Skończywszy z pierwszym przeciwnikiem, skoczył na wóz i ruszył na pomoc Loganowi, który toczył bój z wyjątkowo doświadczonym gnollem.
Paladyn przyjął na tarczę cios oburęcznego topora i wyprowadził kontrcięcie w okolicę podbrzusza przeciwnika, lecz ten spodziewał się tego manewru i natychmiast odskoczył do tyłu, pozwalając klindze miecza swobodnie prześlizgnąć się w odległości zaledwie kilku centymetrów od jego wzdętego brzucha. Nie spodziewał się jednak nadejścia łotra, który odbił się z wozu i wylądował nogami na nim, zatapiając oba ostrza w jego barki i tym samym przygwożdżając go do ubitego gruntu. Jedno cięcie miecza rycerza było wystarczające, żeby oddzielić głowę od reszty ciała.
W chwili, gdy reszta towarzyszy świętowała drobne zwycięstwa na tyłach karawany, Boris i Kaledwyn zostali zaatakowani przez dwóch kolejnych przeciwników. Obaj okazali się bardzo doświadczonymi wojownikami; jeden z nich uzbrojony był w oburęczny topór, a drugi w zakończony zadziorami bicz, który rozdzierał powietrze z głośnym trzaskiem.
Boris wzniósł młot wysoko ponad głowę, chcąc tym samym przygotować się na atak szarżującego w jego stronę gnolla, który w dłoni dzierżył ciężki topór, lecz w chwili, gdy chciał wyprowadzić cios, wokół jego przedramienia owinął się najeżony kolcami bat i powstrzymał jego atak. Zaskoczony natarciem z flanki, krasnolud próbował zasłonić się drugim młotem przed ciosem stwora, lecz nie był dostatecznie szybki i ostrze topora rozłupało mu czaszkę z głośnym chrupnięciem.
Ciepła krew Borisa zachlapała twarz Kaledwyna, któremu mimowolnie ugięły się nogi na widok śmierci wieloletniego przyjaciela. Szok nie trwał jednak zbyt długo, gdyż szybko zastąpił go nieokiełznany gniew. Elf zasypał gnolla burzą ostrzy - cios za ciosem przeciwnik był spychany do w stronę skał, z których się wyłonił. Sprowadzony do panicznej obrony, gnoll nie był w stanie nadążyć za furią cięć, które raz za razem zdobiły jego ciało ociekającymi krwią ranami, aż w końcu zadany został śmiertelny cios, który spadł na jego głowę, zabijając w ten sam sposób w jaki zginął Boris.
Ostatnim stwarzającym poważne zagrożenie przeciwnikiem był gnoll uzbrojony w zakończony zadziorami bicz, który okazał się przywódcą bandy. Powiększona przez zaklęcie Sadima, Tamarie natarła na niego, wspierając Kaledwyna w pojedynku. Do walki niebawem przyłączył się Lorath, Logan i Markas, kiedy tylko skończyli z przeciwnikami po swojej stronie wozu.
Gnoll widząc znaczą przewagę przeciwnika odrzucił na bok swoją broń i ściągnął z pleców potężny, oburęczny topór, którym natarł na szarżującą w jego stronę Tamarie. Kobieta zatopiła w bok stwora klingę wystawionego do przodu miecza, lecz nie powstrzymało to wodza przed kontratakiem - potężne cięcie, które wykonał ze skrętem tułowia, wbiło się w zbroję wojowniczki i wżarło się w jej ciało, zostawiając po sobie ociekającą krwią ranę. Tamarie z agonalnym jękiem upadła na ziemię przed zwalistym stworem, kompletnie bezbronna, lecz od śmierci uchroniły ją szybkie działania reszty towarzyszy, którzy bez chwili wahania rzucili się jej z pomocą.
Lorath wepchnął się między Kaledwyna i Tamarie a gnolla, przyjmując na siebie całą furię ciosów przeciwnika. Paladyn Logan atakował raz za razem, odwracając uwagę i znacząc futro przypominającego hienę stwora kolejnymi ranami, a stojąca w pobliżu wozu Szarańcza strzelała z kuszy w stronę schowanych za skałami łuczników, chcąc w ten sposób osłonić resztę swych towarzyszy przed gradem strzał.

W chwili, gdy reszta awanturników walczyła z przywódcą bandy gnolli, Brog biegał na tyłach karawany mordując łuczników, którzy próbowali ratować się ucieczką, lecz długie nogi ogra pozwalały mu szybko skracać dystans dzielący go od oddalającej się zwierzyny. Gdy skończył z ostatnim z nich, jego uwagę zwrócił potężny wojownik, z którym walczyli wszyscy jego towarzysze starając się za wszelką cenę nie dopuścić go do leżącej nieopodal nieprzytomnej kobiety.
Widok pięknej niewiasty w tarapatach rozzłościł wielkiego jak monolit ogra, który wzniósł maczugę wysoko ponad głowę i zaszarżował w stronę gnolla, z głośnym świstem zataczając bronią kręgi w powietrzu. Potężny cios, w którego Brog włożył resztki swej siły, spadł z góry prosto na zaskoczonego stwora. Ważąca półtony maczuga zrobiła z przywódcy leśnych bandytów krwawy omlet, który idealnie wkomponował się pomiędzy wystające ze ścieżki kamienie. Ten widok był wystarczającym sygnałem dla pozostałych przy życiu gnolli, aby dały nogi za pas.

Obóz nad źródłem, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie

Po walce ostali przy życiu członkowie karawany lizali rany. Świadomość Tamarie została w pełni przywrócona za pomocą kilku zużytych leczniczych ładunków z magicznej różdżki, która była własnością Szarańczy. Kaledwyn ponaglił swych towarzyszy chcąc jak najprędzej wyruszyć z obawy, że odgłosy walki przyciągną w te miejsce o wiele liczniejsze zastępy przeciwników. Śmierć Borisa była dla niego wystarczającym powodem, żeby za wszelką cenę unikać podobnych walk.
Szczątki krasnoluda przykryto lnianym workiem i ułożono na tyłach wozu. Później jeszcze tego samego dnia planowano pochować towarzysza broni, do czego Kaledwyn uparcie przekonywał. Kupiec jechał przez las myśląc tylko o tym, aby rozbić obóz w możliwie jak najbardziej dogodnym miejscu i wykopać w ziemi grób dla Borisa.
- Boris był niemową odkąd tylko go poznałem, ale dowiedziałem się od jednego z jego dawnych kompanów, którego spotkaliśmy wiele lat później na szlaku prowadzącym do Calimportu, że nie zawsze tak było. Kiedyś miał nawet rodzinę, kochającą żonę i dwójkę małych bachorów, z którymi mieszkał w prostej chatce we Wrotach Baldura. Nieszczęście na nich spadło kiedy popadł w długi, których nie był w stanie spłacić. Jego oprawcy, bardzo źli ludzie, porwali jego rodzinę, a kiedy on przybył im na ratunek, obezwładnili go i związali. Na jego oczach torturowali, a potem wyrżnęli resztę jego najbliższych, a jemu samemu wycięli język, aby nie mógł już nigdy nikomu o tym opowiedzieć… Smutna historia krasnoluda, który nie zasłużył na taki los - mówił ze łzami w oczach Kaledwyn, ledwo powstrzymując się przed rozklejeniem się. Dla niego Boris był niczym brat; przeżyli wspólnie wiele barwnych przygód, ufając sobie bezwzględnie.

Podróż przez las trwała przez wiele godzin, aż w końcu zostali zmuszeni zrobić postój z powodu wycieńczonych wierzchowców, które zaczęły stawiać opór swym jeźdźcom. Nieopodal utartej ścieżki znaleziono ukrytą wewnątrz pierścienia gęstych zarośli polanę, obok której przepływał niewielki strumyczek, gdzie zmęczeni wędrowcy mogli uzupełnić zapasy wody i napoić konie.
Większy od jaskiniowego niedźwiedzia Brog powalił kilka okolicznych drzew, których gęste korony dodatkowo przesłoniły przed niechcianym wzrokiem ich obecność, po czym wyłamał kilka suchych i grubych gałęzi, które następnie zaniósł Lorathowi, aby ten rozpalił ognisko. Dla doświadczonego w sztuce przetrwania barbarzyńcy była to robota na kilka minut i już po chwili, w centrum polany, wesoło tańczyły płomienie.
Szarańcza opiekowała się ranną Tamarie, nad którą przez cały czas czuwał Sadim, zastanawiając się nad odesłaniem astralnej wojowniczki do jej macierzystego planu, gdzie mogłaby w pełni zregenerować swe rany. Ta jednak nie chciała się zgodzić na to, woląc zostać przy swym towarzyszu dla jego bezpieczeństwa.
Markas przeszukiwał drewniany wóz w poszukiwaniu nadających się na ognisko zapasów żywności. Wśród skrzyń i sterty innych przedmiotów znalazł zaledwie kilka kilogramów wędliny, lecz to było wciąż za mało dla tak licznej załogi - zwłaszcza, że w jej szeregach znajdował się wiecznie nienażarty ogr.
- Będzie trzeba coś upolować - zwrócił się do reszty, a następnie wręczył zebraną żywność Moirze, która wzięła się za przyrządzanie posiłku.

Kiedy reszta towarzyszy była bardziej zajęta sobą niż obserwowaniem otoczenia, Kaledwyn stanął gdzieś z boku, woląc w milczeniu opłakać swego towarzysza. W dłoni miał łopatę, którą mozolnie wykopywał w ziemi głęboki rów, w którym miał zamiar pochować Borisa. Pomimo wyczerpującego wysiłku nie zaprotestował słowem, nie zwrócił się też o pomoc do żadnego z poszukiwaczy przygód, ani nawet do potężnego Broga, dla którego wykopanie grobu było rzeczą wręcz śmiesznie łatwą.
Dla Kaledwyna ciężki wysiłek był czymś w rodzaju rytuału, którego musiał przejść, aby móc po raz ostatni oddać hołd swemu towarzyszowi. Tyle jedynie mógł dla niego zrobić, choć w innych warunkach zafundowałby mu porządny pogrzeb.
- Walnąłbyś mnie młotem w łeb, gdybym zorganizował ci taką ceremonię - elf zaśmiał się przez łzy, a jego opadnięte z wysiłku ramiona wzniosły się gwałtownie kilka razy, gdy szlochał nad ciałem przyjaciela. Wiedział, że krasnolud wolałby zginąć na polu bitwy i zostać pochowany w warunkach polowych, niż tkwić w trumnie na nudnym pogrzebie zorganizowanym za pieniądze kupca na jego cześć. Nie potrzebował kohorty płaczek, wystarczyły szczere łzy przyjaciela, który z uporem, mozolnie wykopywał grób Borisa, po raz ostatni przemawiając do niego.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172