|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
01-02-2016, 19:00 | #111 |
INNA Reputacja: 1 | Piąty anioł zatrąbił: i ujrzałem gwiazdę, która spadła z nieba na ziemię, i dano jej klucz od studni Przepaści. Otworzyła studnię Przepaści, a dym się uniósł ze studni jak dym z wielkiego pieca, i od dymu studni zaćmiło się słońce i powietrze. A z dymu wyszła na ziemię szarańcza, której dano moc, jaką mają ziemskie skorpiony.
__________________ Discord podany w profilu |
04-02-2016, 09:45 | #112 |
Reputacja: 1 | Nie z takich tarapatów wychodził już cały. Chociaż rzeczywiście, przez chwilę myślał, że tym razem niestety będzie zmuszony udać się na wieczny spoczynek. Na szczęście los znów mu sprzyjał i mógł spokojnie położyć się i odpocząć. Nie był przyzwyczajony do przebywania, a co dopiero spania w świątyni. Zawsze kończył albo gdzieś na podłodze w karczmie, lub też w objęciach pięknej kurtyzany w jakimś zamtuzie. Nie miał ochoty na rozmowę ze swoimi towarzyszami, wiec po prostu położył się spać. Nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ogarnęło go jakieś dziwne uczucie… Ach tak… Szedł spać trzeźwy… Rzeczywiście przedziwne uczucie. Nazajutrz Markas powoli zaczynał się nudzić. Całe napięcie związane z walką i z tym, co przeszedł, już z niego opadało. Najchętniej oczywiście poszedłby gdzieś się napić, ale chodzenie teraz samemu po mieście, raczej nie należało do bezpiecznych czynności. Jego towarzysze nie byli zbyt rozmowni, więc Carter zdecydował się, że pozwiedza trochę całą świątynię. Może natknie się na jakieś cenne kosztowności lub na coś innego. Po kilku minutach okazało się jednak, że w świątyni nie ma zbyt wielu rzeczy do robienia. Zaczął bardzo poważnie brać pod uwagę wyjście z tego miejsca, pomimo niebezpieczeństw na zewnątrz. Gdy już miał ruszyć ku wyjściu, zauważył swoją towarzyszkę idącą w jego kierunku. Szarańcza rano wyglądała już znacznie lepiej, niż w nocy dnia poprzedniego. Cień, jakim wtedy się stała, zdawałoby się, że gdzieś zniknął i znów szła z lekkim uśmiechem na twarzy, rozglądając się bacznie dookoła. Z początku nawet nie rozpoznała osoby, która wczoraj im pomagała, ale w ostatniej chwili dostała przebłysku, w chwili gdy go mijała. - Czekaj - mruknęła cofając się o kilka kroków by móc lepiej na niego patrzeć. Z początku poważny wyraz twarzy ustąpił pogodzie ducha. - Pamiętam Cię z wczoraj, pomagałeś nam. Mam na imię Szarańcza, a Ty? - spytała dość szybko przechodząc do konkretów i wyciągając rękę na przywitanie - Chciałam podziękować, że z nami byłeś, mimo iż nie musiałeś. Mogłeś wiać, jak wszyscy. Markas ukłonił się teatralnie i uśmiechnął do kobiety. - Przepiękne imię, takie oryginalne, że tak powiem. Na imię mi Markas Carter – ucałował szarmancko kobietę w dłoń. Wiedział jak należy postępować z kobietami, lata praktyki robiły swoje. – W życiu trzeba wiedzieć, kiedy lepiej uciec, a kiedy zostać z większą liczbą ludzi. Pomogłem wam, bo wydawało mi się, że tylko tak uda mi się przeżyć. W tej sytuacji uciekając, daleko bym nie zaszedł. Wy jesteście wszyscy z jednej grupy? Od dawna się znacie? Na bladej jak ściana twarzy kobiety wykwitł wyraźny rumieniec i większy uśmiech. Takie młode dziewczę z niej było, że gesty w tym stylu stały się dla niej zupełnie obce i nietypowe. W jej rodzimej wiosce nikt tak nie postępował. - Oj, sądzę, że byś uciekł, samodzielnie równie dobrze władasz orężem, co i w grupie, Marcasie - odwzajemniła gest miłym słowem, a uśmiech wciąż rósł na jej twarzy. - Emm - zamyśliła się na pytanie – Zebraliśmy się parę tygodniu temu, tak w sumie. Tylko ja i Lorath, taki białowłosy, znamy się od dawna. Hmm, zebraliśmy grupę, aby rozwiązać problem z zaginionymi karawanami, w Stonebrook. Teraz jednak musimy udać się jeszcze do Samotnej Ostoi. Mam poczucie winy, że nasza grupa rozpada się, bo ludzie giną w walce. Chcę przywrócić im życie, a tam znajdę druida - przerwała na chwilę by wziąć oddech – Jeśli chcesz, to pójdź z nami. Musimy tylko dogadać się z Kapłanką tutejszej świątyni. Zarobek zawsze to jakiś, ale już nie pamiętam sumy. Była spora. - znów zrobiła chwilę przerwy, którą wypełniła uśmiechem – Na pewno przyda się dodatkowa para sprawnych rąk. A Twoje na pewno takie są. Chciałbyś? Oczy Cartera rozszerzyły się, gdy Szarańcza wspomniała o wskrzeszaniu zmarłych. - Naprawdę coś takiego, jak wskrzeszenie, jest możliwe? Łotrzyk podszedł do niej bliżej i uśmiechną się zawadiacko. Pokazał jej swoje dłonie. Były trochę brudne, ale z pewnością sprawności nie można było im odmówić. - Ręce mam bardzo sprawne, tylko… - westchnął głośno. – Potrzebują one odpowiedniej motywacji. Markas odszedł kilka kroków, udając, że bardzo poważnie zastanawia się nad przyjęciem oferty. W końcu złoto zawsze się przyda, a robota teoretycznie nie wyglądała na zbyt trudną. Poza tym będzie podróżował w większej grupie, a to na pewno zwiększy jego szanse na przeżycie. - Zgoda, mogę się z wami udać. Sowite wynagrodzenie wydaje się odpowiednią motywacją – znów podszedł do niej blisko i uśmiechnął się. Szara na początku zmartwiła się, gdy ten odszedł kilka kroków zwracając sie do niej plecami. Chciała podejść, by położyć dłoń na jego ramieniu, w sumie była zawsze taka naiwna. Nie pomyślała w sumie, że mężczyzna może jedynie udawać namysł, sądziła raczej, że powiedziała coś źle. Miała już przepraszać, gdy ten nagle się zgodził. Ucieszyła się. Może nie dlatego, że od razu mu zaufała, że pragnęła bardzo by z nimi jechał… Ale po prostu ich grupa strasznie zmalała, a kolejna osoba zwiększała szansę na przeżycie. - W takim razie musimy szybko udać się do kapłanki! Chodź!- rozkazała niemal, lecz jej głos był zbyt delikatny, by dostrzec w tym despotyzm. Raczej entuzjazm nastolatki, która ciągle się cieszyła. Chwyciła Markasa za rękę i pociągnęła w głąb świątyni, tak aby się nie rozmyślił i jednak jej nie opuścił. Dał ponieść się chwili, niech jej będzie, że im pomoże. Najwyżej, gdy zacznie robić się zbyt gorąco, a okazja będzie dobra, zrobi to, co umie robić najlepiej, po prostu ucieknie |
04-02-2016, 19:48 | #113 | |
Reputacja: 1 | Nie z takimi problemami ojciec uczył go walczyć. Odmieniec wiedział jak walczyć ma z napastnikami, jak pokonywać wysokie skarpy, jak zadbać o pożywienie, jak nie zabłądzić w rozległych, leśnych głuszach świata, ale nikt nie nauczył go, jak ma się opiekować drogą mu osobą. Bezsilność ta dławiła go i przygnębiała. | |
05-02-2016, 00:25 | #114 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Po audiencji u Verny Tamarie udała się wraz z Sadimem do swych komnat. Jako że nie powiedział nawet jednego słowa, to kobieta również podążała w ciszy za nim. |
06-02-2016, 19:21 | #115 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Ulice miasta, Stonebrook 17 Mirtul, 1367 DR Świt Następnego dnia o świcie, awanturnicy spotkali się z arcykapłanką Verną Lightbreeze oraz towarzyszącym jej paladynem Loganem Duskblade’em, którzy o wschodzie słońca czekali na nich przed świątynią w otoczeniu wierzchowców, obładowanych niezbędnymi w podróży towarami. Południowe rejony puszczy, Ciernisty Las 17 Mirtul, 1367 DR Świt Tego dnia pogoda im dopisywała. Słońce wdrapywało się coraz wyżej po nieboskłonie, zsyłając w dół na podróżnych ciepłe promienie, które ogrzewały ich niewyspane twarze. Miniona noc nie należała do najłatwiejszych. Z łzami w oczach i ponurym grymasem, awanturnicy grzebali kolejnego towarzysza, którego śmierć dosięgła w najmniej spodziewanym miejscu - w mieście, które jawiło się jako lśniąca latarnia w bezkresnym oceanie zła. Makabryczne wydarzenia z poprzedniego wieczoru nie pozwalały im spokojnie zasnąć; stosy porozrywanych ciał i wszechobecna krew, która zdobiła ulicę Stonebrook, nawiedzały ich w snach, co kilka godzin budząc co bardziej wrażliwych. Wielu z nich leżało w swoich łóżkach z szeroko otwartymi oczami, czekając na upragniony świt, którego nadejście wydawało się ciągnąć w nieskończoność.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-03-2016 o 22:28. |
12-02-2016, 13:13 | #116 |
Reputacja: 1 | Kaledwyn kurczowo trzymał w rękach lejce, bacznie rozglądając się po okolicy. Wóz to wznosił się, to opadał, głośno skrzypiąc i stukając podbitymi warstwą żelazu kołami o wystające ze ścieżki kamienie. W końcu głośno westchnął i odezwał się, wiedząc, że o dyskrecji może już dawno zapomnieć: - Tak właściwie to dlaczego wybraliście taki zawód, a nie inny? Stonebrook to dziś stolica kłopotów, a wy, poszukiwacze przygód, legniecie do niej zamiast stąd uciekać. Zwykle źle się to kończy… Moja Moira kiedyś była jednym z was, ale później odnalazłem ją w klatce na targu niewolników w Memnon. Prawda, że okrutne? - Zaśmiał się, choć siedząca obok niego wiedźma nie podzielała jego wesołego usposobienia. - Okrutne to bardzo łagodne określenie sytuacji, w której się znalazłam - powiedziała ponurym tonem Moira, nie odrywając wzroku od rozpościerającej się przed nimi drogi. - Ja tylko wskazuję drogę, jaką ukażą mi bogowie - odpowiedziała poważnie z lekkim uśmiechem, nawet nie podejrzewając, że ktoś mógłby ją wyśmiać – Lorath musi przejść pewną ścieżkę i zmierzyć z wyzwaniem znajdującym się na samym jej końcu. Tylko tak zyska ich przychylność - uzupełniła na koniec i westchnęła jakby zmęczona, a może po prostu była znudzona. - Nam niewolnictwo nie grozi. Póki co nie wstąpiliśmy na drogę, która by nas do niego zbliżała… Ale Moira widzę, że wciąż wokół siebie ma jego piętno. Nie martw się, to może ulec zmianie, jeśli tylko znajdziesz w sobie odrobinę chęci i odwagi, by ją zapoczątkować - zakończyła zwracając się na koniec do kobiety, dosyć pewna siebie, zupełnie jakby mówiła coś oczywistego. Moira skinęła głową w odpowiedzi. - Nie martwię się - dodała ciszej, sama do siebie, z ledwie zauważalnym uśmiechem. Markas ziewnął głośno, nudziły go takie rozmowy, trzeba być uważnym i wiedzieć kiedy zwiać, wtedy nie ląduje się w klatce dla niewolników. Powoli zaczął żałować, że nie wziął ze sobą żadnego alkoholu, może wtedy łatwiej by mu było przetrwać całą podróż. - Niewolnictwo to kiepska sprawa, raz kiedyś o mały włos też trafiłbym w ręce handlarza niewolników, ale udało mi się uciec. Nie takie rzeczy już się w przeszłości robiło – zaśmiał się głośno. – Trzeba uważać, to wszystko. Prawda Szara? Wyrocznia spojrzała na Markasa i posłała mu znacznie szerszy i milszy uśmiech, niż widniał dotychczas na jej twarzy. - Uważać i być przygotowanym na wiele możliwości, jakie w odpowiedzi da nam dana sytuacja. Nic nie jest tak oczywiste, jak może się wydawać – odparła, a mówiąc to patrzyła wyłącznie na mężczyznę. - Co prawda, to prawda, trzeba wiedzieć kiedy brać nogi za pas i uciekać – pokiwał głową Markas. - No, moja droga Moira musiałaby najpierw spłacić swoją wartość w złocie, a do tego jeszcze długa droga - wtrącił kupiec siląc się na uśmiech. - Ten twój Lorath chyba nie jest zbyt rozmowny, czyż nie? Co mu jest? Wspominałaś o jakiejś ścieżce... Pochodzicie z Rashemenu? - dopytywał, chcąc jak najszybciej zmienić temat rozmowy. Szara zerknęła na Loratha, a potem z powrotem na kupca - Co, jemu? Nic. Po prostu nie lubi rozmawiać, woli skupić się na ważniejszych rzeczach. Przynajmniej będziesz miał pewność, że dobrze ochroni Twój dobytek. - To podobnie jak Borsik, choć ten od dziecka nic nie mówi. Tylko łby młotami rozwala. Może i lepiej… - odparł Kaledwyn, na co krasnolud odpowiedział niezrozumiałym burknięciem. - Akurat o dobytek najmniej się martwię, ważne żeby był w stanie ochronić nas - uśmiechnął się do Szarej. - Chroni światło, które oświeca mu drogę. Nie martw się, jest wystarczająco silny, by być wsparciem i ochroną - rzekła niezbyt konkretnie, by nie wzbudzać niepokoju. Łotrzyk sapnął głośno. - Czy ktoś ma ze sobą może coś mocniejszego do picia? Choćby mały łyczek - powiedział głośno do swoich towarzyszy. - Możesz skorzystać z naszych zapasów, oczywiście pod warunkiem, że Moira ci pozwoli, bo ona zajmuje się dbaniem o mój dobytek. Reszta zbyt głupia jest na logistykę, a zwłaszcza Brog - ruchem głowy wskazał olbrzymiego ogra, który szedł tuż za wozem z niezbyt mądrym wyrazem twarzy. - Droga pani, czy masz może buteleczkę czegoś mocniejszego? Wezmę tylko łyka, obiecuję. Moira w końcu odwróciła wzrok i skierowała go w stronę spragnionego mężczyzny. Przez krótki moment wpatrywała się w niego swoimi żółtymi oczami, jakby próbując przeszyć go na wylot. Po chwili jednak uśmiechnęła się zdawkowo i wskazała na zielonkawą butelkę wystającą spod płachty. - Nie znam człowieka, który odważyłby się wychylić więcej, niż łyk tego trunku - powiedziała znacznie mniej grobowym tonem, niż wcześniej. Jej głos był nawet całkiem przyjemny dla ucha, z nieśmiałą nutą chrypki przewijającą się przy artykulacji niektórych wyrazów. Markas z uśmiechem na twarzy wziął butelkę, odkorkował i powąchał zawartość. Rzeczywiście, nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. - Tylko mały łyczek na spróbowanie – powiedział, po czym wziął porządny łyk. Reakcja była natychmiastowa, zaczął strasznie kaszleć, ale za to zrobiło mu się przyjemnie ciepło w żołądku. - Co to jest? - ledwo zdołał z siebie wykrztusić. Gdy w końcu uspokoił kaszel, postanowił, że na razie nie będzie więcej próbować tego trunku. Może tyle alkoholu wystarczy, żeby przetrwać resztę podróży. - Braehg - dodał z uśmiechem na twarzy Kaledwyn, po czym sprostował: - Mieszanka krwi dzika, rzadkich ziół i mleka. A wszystko to połączone z najprzedniejszym krasnoludzkim sikaczem. Wypicie całej takiej butelki dodaje sił i spowalnia działanie toksyn, lecz najczęściej kończy się także omdleniem. Ostatnim razem jak Brog wypił taką jedną przed walką, to przez resztę dnia rzygał całą tęczą barw - zaśmiał się kupiec. - Dostałem te butelki od plemion barbarzyńskich z Doliny Lodowego Wichru. Jakoś kiepsko schodzą, a szkoda, bo wybuliłem za nie całkiem sporo po tym jak zobaczyłem barbarzyńskich wojowników unoszących ciężkie głazy nad głowę po zażyciu tego srogiego trunku. - Sprzedaj mi jedną - dotarł do nich głos ponurego barbarzyńcy, który zamykał pochód. Najwyraźniej jego obojętna mina, jedynie na pozór sprawiała wrażenie, że nie słuchał całej rozmowy. - Huh? Naprawdę? W takim razie będzie to kosztować ciebie dwadzieścia pięć sztuk złota. Cena po zniżce, bo z początku miałem zamiar sprzedawać je po sto sztuk złota, ale jak widać; nie było zbyt wielu chętnych - odparł kupiec, po czym wręczył jedną zakorkowaną butelkę Lorathowi, który skinął jedynie głową w odpowiedzi. Wyciągnął z mieszka garść monet, które zaraz to znalazły się w rękach Kaledwyna, po czym znowu przybrał obojętny wyraz twarzy. Szarańcza ze zdziwieniem spojrzała na Loratha i ściągnęła brwi. Nie przypominała sobie, by był on przyzwyczajony do picia alkoholu. - To źle się skończy - skwitowała bardziej mrucząc pod nosem i pokiwała głową. Mimo to nie miała zamiaru nic z tym robić, gdyż decyzje każdy musiał podejmować samodzielnie. Ich rozmowy nagle zostały przerwane przez głośny, bardzo dziwny śmiech. MArkas tylko przełknął ślinę. Gnolle wyskoczyły na ścieżkę przed wozem blokując awanturnikom drogę. Kilka z tych uzbrojonych w postrzępione szable stworów otoczyło karawanę ciasnym pierścieniem ostrzy. Wydawało się, że zaraz zaatakują, kiedy odezwał się jeden z nich: - Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Nieco większy od reszty swoich towarzyszy gnoll, zatrzymał się tuż przed karawaną, jedną ręką chwytając za belkę, do której zaprzęgnięte zostały przerażone konie, a drugą wznosząc ząbkowaną szablę wysoko w powietrze. Gnolle… Mnóstwo gnolli… Cała zgraja gnolli… Przecież dopiero co zdążyli wyjechać z miasta. Myślał, że może chociaż połowa drogi minie im spokojnie, będzie mógł popodziwiać piękno okolicznej przyrody, zrelaksować się leżąc na wozie i słuchając śpiewu ptaków. Niestety, rzeczywistość, niczym mokra ściera wściekłej karczmarki, znów uderzyła go z całej siły w twarz. Jego towarzysze od razu rzucili się do walki, a może wystarczyło chwilę popertraktować z wrogami, możliwe, że udało by się z nimi jakoś dogadać. Po co od razu rzucać się na nich i tracić niepotrzebnie siły. Zrobiłoby się zrzutkę, uzbierało trochę grosza, przekupiło przodownika tego całego stada i po problemie. Pierwszy rzucił się Lorath, a po nim poszło już szybko, każdy po kolei wyciągał swoją broń i rzucał się na gnolle. Markas tylko przewrócił oczami, wyciągnął swój sztylet i ruszył za resztą drużyny. Nagle jego drogę zablokował jeden z gnolli, widać było po samym wyglądzie, że był on wyżej w hierarchii niż pozostałe stwory. Carter nie czekając długo zaatakował. Niestety nie udało mu się trafić… Czyżby jeszcze nie doszedł do siebie po ostatniej walce? Gnoll szybko wyprowadził kontratak, na szczęście Markas był szybszy i udało mu się zrobić unik. Łotrzyk szybko wyprowadził atak i udało mu się zranić czempiona. - Ha! – krzyknął głośno i uśmiechnął się do stwora. Na twarzy gnolla pojawiła się ogromna złość, krzyknął coś w stronę Markasa i zaatakował łotrzyka całą swoją siłą. - Oj… – uśmiech zniknął z twarzy Cartera równie szybko jak się pojawił. Oberwał i to porządnie. Zakręciło mu się w głowie, o mało się nie przewrócił na ziemię. Zaczął uciekać w stronę wozu. Kątem oka zobaczył, że któryś z jego towarzyszy zabija czempiona, który tak poważnie go zranił. Ledwo udało mu się wdrapać na wóz. Położył się na plecach i głośno oddychał. To już drugi raz od momentu poznania tych ludzi, kiedy ledwo uchodzi z życiem, a przecież to dopiero początek ich wspólnej przygody. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Markas obiecał sobie, że jeżeli przeżyje podróż do następnego miasta, swoje kroki skieruje do najbliższej karczmy i nie będzie z niej wychodził przez tydzień. Byle tylko przeżyć… Ostatnio edytowane przez Morfik : 12-02-2016 o 13:27. |
12-02-2016, 13:25 | #117 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 12-02-2016 o 13:57. |
12-02-2016, 20:24 | #118 |
Reputacja: 1 | Podróż mijała mu pod znakiem ciągłego napięcia. Barbarzyńca nie wydając z siebie żadnego dźwięku podążał za wozem. Obok jego rumaka krok w krok podążał drugi, na którym siedziała Szara. Wspólnie, w równym rytmie wygrywały naturalną melodię swymi podkutymi kopytami, które biły w leśny gościniec. Nuta ta, od wieków towarzysząca awanturnikom takim jak oni, stanowiła podkład ich cichej, niezręcznej wymianie spojrzeń. |
13-02-2016, 14:06 | #119 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
13-02-2016, 21:39 | #120 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Gorące źródła rzeki Minty, Ciernisty Las 17 Mirtul, 1367 DR Świt Nastrój frustracji panował w obozie najeźdźców, kiedy nad Ciernistym Lasem zaczęło wznosić się słońce. Oddziały posuwały się naprzód, ale czyniły to wolno i opłacały marsz niewiarygodnymi stratami. Elfy walczyły lepiej, niżby sędziwy ork przypuszczał – sądził, że do tej pory dotrze już do centrum puszczy, a w rzeczywistości jego armia zostawiła za sobą dziesięć do piętnastu mil ze stupięćdziesięciomilowego pasa ogromnej puszczy, a co więcej, nie zabezpieczyła zajętego przez siebie terenu. Grothar obawiał się, że jego wojowie ze strachu częściej rozglądają się na boki w poszukiwaniu ukrytych łuczników, niż patrzą przed siebie na szlak podboju. Południowe rejony puszczy, Ciernisty Las 17 Mirtul, 1367 DR Świt - Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Warknął zwalisty gnoll zatrzymując tym samym karawanę kupiecką, w której jechali awanturnicy. Jego przypominające szczekanie psa słowa szybko utonęły w gardłowym bulgocie, gdy trafił go w krtań rzucony przez Kaledwyna sztylet.Obóz nad źródłem, Ciernisty Las 17 Mirtul, 1367 DR Popołudnie Po walce ostali przy życiu członkowie karawany lizali rany. Świadomość Tamarie została w pełni przywrócona za pomocą kilku zużytych leczniczych ładunków z magicznej różdżki, która była własnością Szarańczy. Kaledwyn ponaglił swych towarzyszy chcąc jak najprędzej wyruszyć z obawy, że odgłosy walki przyciągną w te miejsce o wiele liczniejsze zastępy przeciwników. Śmierć Borisa była dla niego wystarczającym powodem, żeby za wszelką cenę unikać podobnych walk.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |