Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2016, 14:44   #7
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ponury nastrój imprezy i panująca cisza potwierdzały fakt, że Jan Szafraniec nie miał za bardzo głowy do przyjęć. A przecież w Krakowie można było posmakować zabawy. Goście snuli się po kątach jak widma, nie było słychać rozmów. Nie było też muzyki, która mogłaby tą ciszę zagłuszyć.

A jednak w tej całej ciszy czuć było napięcie… Nie trzeba wszak było być mistrzem Auspexu, jak nadwrażliwość zwali biegli w łacinie Spokrewnieni, by dostrzec otwartą niechęć i wrogość w spojrzeniach Marty i Małgorzaty. Taak… Nie trzeba było być wieszczem, by widzieć iż te dwie niewiasty nie darzyły siebie sympatią.
A ich wspólną więzią był ów młodzian Milos, podpierający jedną ze ścian wzorem stojącego niczym kamienna postać, Szeryf Krakowa. Gniewko z Bogdańca niewątpliwie przybył tu ze względu na prośbę Księcia i miał studzić bojowe zapędy zebranych wampirów. I póki co… spełniał swą rolę.

W przeciwieństwie do gospodarza.

Przyjęcie zdecydowanie się niepotrzebnie przedłużało, tym bardziej że niektóre Kainitki chciały rozmówić się z Szafrańcem w bardziej kameralnym gronie.
Aż w końcu oczekiwanie zostało przerwane i do sali wkroczył wpierw znany wszystkim w mieście Toreador.


Mistrz dłuta za życia i po śmierci. Najbardziej poważany za swój talent. Dużo mniej za rozliczne wady charakteru… które pozostawiły wypalone piętno za życia na jego policzku.


Sam Wit Stwosz, który po przemienieniu wrócił do Kościoła Mariackiego w Krakowie, by po wieki opiekować się swoim Opus Magnum. Próżny, gadatliwy i chciwy plotkarz był jednak traktowany w Krakowie z wielką wyrozumiałością. A poza tym znający wszystkich żywych i nieumarłych w mieście przywódca klanu Toreadorów był świetnym źródłem informacji i wyjątkowo sympatycznym rozmówcą.
Tu w Krakowie Wit Stwosz nie miał żadnych wrogów, ale w Norymberdze… cóż, krążą po Krakowie plotki że nostalgia za ołtarzem była jedynie wymówką.

Wraz z Rzemieślnikiem weszła też trójka wampirów.


Ich przywódcą był młody z wyglądu Kainita, który stanowczym spojrzeniem rozejrzał się po sali.
Zimny, chłodny i wyniosły Ventrue… rozejrzał się po sali by złamać ów chłód lekkim uśmiechem.

- Widzę wiele… determinacji i silnej woli. To dobrze, bo przed nami dzieło trudne i wymagające wysiłku i poświęceń. Ale im więcej trudu, tym słodsza nagroda nas czeka na koniec.- zaczął się przedstawiać.- Na imię mi Wilhelm Koenitz i toczyłem już boje z Tzimisce którzy stawali przeciw Camarilli. Znam ich wszystkie sztuczki i podstępy. Tym razem mamy łatwiej, gdyż potencjalne wrogie nam siły są rozproszone i niezdecydowane w działaniach...
Podczas gdy Koenitz przemawiał tuż za nim stał niepewny swej roli i nieco zmieszany kalwiński ksiądz.


Osoba, która rozglądała się niepewnie i zachowywała dziwnie jak na Ventrue. Wedle słów Wita Stwosza, to był ksiądz Giacomo, duchowy przewodnik Koenitza. Bowiem podczas płomiennej przemowy Wilhelma wspomaganej wrodzoną Prezencją klanu, słynny rzeźbiarz szeptem opowiadał Janowi Szafrańcowi o towarzyszach Wilhelma. Nie dość cicho i dyskretnie by osoby znajdujące się blisko tej dwójki nie mogły podsłuchać podekscytowanego głosu Wita Stwosza. Otóż Giacomo ponoć przeżył starcie z wampirem z tej nowej sekty zwanej Sabatem… i wykrwawiony będąc na skraju opanowanie przez Bestię, podjął desperacki krok i zdiabolizował umierającego Kainitę. Dla Giacomo, żarliwie popierającego zasady Maskarady było to bardzo traumatyczne przeżycie, z którego jeszcze się nie otrząsnął.

Natomiast francuski czarownik nawet dla Wita Stwosza okazał się tajemnicą nie do ugryzienia. Marcel Lecroix jakoś nie chciał o sobie opowiadać Rzemieślnikowi, więc większość plotek Wit zebrał od Ventrue. Lecroix przybył do Wiednia niedawno i w pośpiechu chciał go opuścić. Marcel kiedyś przed laty pomógł wielce Księciu Wiednia i przywódcy klanu Tremere dyskretnie rozwiązać jakiś drażliwy i bardzo delikatny problem.
Giacomo nie wiedział dlaczego Marcel dołączył do tej wyprawy, ale ponoć Tremere jest biegły w okultyźmie i bardzo potężny, więc jego obecność wielce się przyda… chyba… taką ma nadzieję.
Zaś sam Francuz podobnie jak Giacomo starali się nie przyciągać do siebie uwagi, wszak to była chwila w której sam Koenitz miał błyszczeć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline