Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2016, 13:24   #15
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Tymczasem u Revaliona...


- Tifareth! - Powiedział mag, kiedy tylko wraz z chowańcem opuścili podziemia i zdołali nieco odetchnąć chłodniejszym powietrzem.
- W czym mogę pomóc? - Spytała przez zaciśnięte zęby wyłaniając się dosłownie z powietrza.
- Popełniłem błąd, przyznaję. - Westchnął Rev. - W przeciwieństwie do pozostałej trójki, mnie niepotrzebna jest zbrojownia, a skład z magicznymi świecidełkami ochronnymi. Zwoje magiczne i mikstury też by się przydały do zadania. Możesz mnie skierować w tym kierunku?
- Proszę po prostu zejść tymi schodami dwa poziomy, interesujące pana przedmioty znajdują się tuż nad zbrojownią.
- Dzięki stokrotne. Domyślam się, że to dla ciebie nad wyraz uciążliwe tak biegać na zawołanie. Nie ma gdzieś mapy pałacu, żebyśmy mieli szansę sami się odnaleźć w tym miejscu? - Zasugerował mag.
- Moim obowiązkiem i przyjemnością jest służyć gościom Władcy. - Skłamała niezbyt przekonująco. - Zaś mapy zamku nigdy nie powstały. Do tej pory nie były potrzebne.
- No cóż, zatem idę. - Rev puścił do niej oko i poszedł we wskazanym przez nią kierunku.
- Przynajmniej próbowałem, prawda? - Powiedział do Paskuda, kiedy już oddalili się od kobiety.
- Ano, próbowałeś. - Roześmiało się stworzonko.
Kiedy mag dotarł do magazynu zrozumiał dlaczego przegapił to miejsce. Z pozoru nie rzucało się w oczy. Wielkie ołowiane skrzynie wypełniały rzędy sąsiadujących ze sobą pomieszczeń. Wszystko to było zdecydowanie za mało widowiskowe jak na magazyn z magicznymi przedmiotami. Przyglądając się dokładniej zauważył nad każdym łukiem drzwi niewielką tabliczkę z liczbami zapisanymi smoczym alfabetem. Tabliczka na która aktualnie patrzył miała numer piętnaście tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt trzy.
- Ładnie tu. - Stwierdził mag, przechadzając się pomiędzy pokojami. Zapamiętał numerek najbliżej drzwi wejściowych, na wszelki wypadek.
- Haloo, jest tu ktoś? Ktokolwiek? Czy może skrzynie pełne wartych majątek rzeczy leżą sobie bez opieki? - Zawołał.

Cisza, nawet jeśli ktoś tu był to nie zareagował na wezwanie maga.
- W sumie jakbym ja miał swój plan kieszonkowy to też bym się tym nie przejmował. - Westchnął czarodziej i wrócił do wejścia. Tabliczka z numerem szesnastotysięcznym, równie dobrze mógł zacząć od skrzyń w tym pokoju.
Wieko skrzyni wykonane z ołowiu było absurdalnie ciężkie i magowi podniesienie go przyszło z wielkim trudem. W środku zaś znalazł całą masę niewielkich buteleczek z czerwoną substancją w środku.
Mag westchnął ciężko. Paskud w międzyczasie zdążył władować się do środka i pochwycić jedną z buteleczek, po czym próbował ją otworzyć.
- Zostaw to, durniu! - Wysyczał Rev z irytacją, wyrywając chowańcowi fiolkę. - Mało ci, że prawie zostałeś świetlikiem na resztę życia?
Paskud pokazał mu tylko język, ale posłusznie wyszedł z skrzyni. Mag wziął buteleczkę “na pamiątkę” i zamknął skrzynię możliwie tak delikatnie, jak był w stanie.
- Tifareth! - Powiedział głośno z irytacją. Odczekał chwilę, żeby kobieta go odnalazła, kolejną chwilę, i następną, jednak rekcja różniła się od tej jakiej się spodziewał.
- Magu? - dobiegło do Revaliona wołanie. - Gdzie jesteś?
- Przy wejściu, przy schodach. Numerek szesnastotysięczny. - Wyjaśnił Rev, rozglądając się za towarzyszem.
Ylvaan rozejrzał się po otoczeniu i po chwili znalazł tabliczkę z numerem 16000. Cóż za fart. Wszedł do pomieszczenia, a podwójny sejmitar wesoło pobrzękiwał o świeżo zdobytą zbroję.
- Spore te skrzynie. Wiesz co jest w środku?
- W tej jednej konkretnej? Mnóstwo o takiego czegoś. - Pokazał mu buteleczkę z czerwonym płynem. - W pozostałym milionie? Za cholerę. A w dodatku Tifareth strzeliła focha i nie chce przyjść. Przydałby się przewodnik.
- Mmm… Gdzieś musi być spis, czy przewodnik po tym miejscu. Nie numerowali by pomieszczeń gdyby się to do niczego nie odnosiło.. - elf zaczął rozglądać się po pomieszczeniu oraz prowadzących do niego korytarzach w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. - Zawsze możemy znaleźć pierwsze pomieszczenie, tam jest największa szansa na znalezienie spisu. Przynajmniej tak podpowiada logika.
- Prawda. Choć przestawiłem się już na myślenie, że cały ten pałac i okolice mają niewiele wspólnego z logiką. No cóż, nie zaszkodzi spróbować, chodźmy.
Kilka razy musieli zawracać kiedy okazywało się, że w dalszej części korytarza są wyższe numery. W końcu odnaleźli wzór w numeracji i podążyli jego tropem do pomieszczenia “zero”. Który okazał się wygodnie urządzonym gabinecikiem z typowym dla wielkich bibliotek katalogiem. Chwilę później zorientowali się, że katalogi są dwa, spis alfabetyczny i według rodzajów przedmiotów.
- Miałem rację! - krzyknął Ylvaan. W miarę szybko przeleciał przez katalogi, zastanawiając się co będzie mu potrzebne. W sumie kilka nie potrzebnych rzeczy też mógł wziąć, od nadmiernego przygotowania jeszcze nikt nie zginął. Chyba. - Ugh, wygląda na to że się dziś nachodzę. Do zobaczenie później. - pożegnał maga i ruszył skompletować ekwipunek.
- Powodzenia! - Rzucił za nim Rev, po czym sam przyjrzał się katalogowi grupującego zgodnie z rodzajem w poszukiwaniu “składu” papieru i czegoś do pisania. Postanowił przyjąć chłodne podejście - spisze sobie wszystko co mu potrzebne, zapisze odpowiadający temu numer katalogowy i zaoszczędzi nieco czasu na wracanie do tego miejsca.

Zanotował wszystko skrupulatnie, zauważył przy tym pewną drobną osobliwość. Cały ekwipunek nie magiczny zaczynał się od numerów szesnaście tysięcy jeden wzwyż.
- Ciekawe. Paskud, zadanie dla ciebie. - Rev odciągnął chowańca od szukania kolejnych rzeczy, którymi można rzucić. - Pamiętasz, że żeby tu się dostać zeszliśmy dwa poziomy niżej? Poleć szybko teraz jedno piętro do góry i sprawdź co tam jest. A dokładniej, czy będą takie sale z numerkami powyżej szesnastu tysięcy.
Mefit zasalutował niezdarnie i wyleciał z pokoju.

Chwilę zajęło paskudowi uporanie się z ciężkimi okutymi drzwiami, za nimi zaś znalazł niemal identyczne korytarze i pomieszczenia, najbliższe wyjściu miało numer trzydzieści dwa tysiące i było bardzo przyjemnie chłodne. Wypęłniały je proste regały z rzędami błękitnych buteleczek.
Mefit przez chwilę walczył sam ze sobą, żeby nie zwędzić jednej z buteleczek… były takie ładne i błyszczące… Jednak otrząsnął się i poleciał wzdłuż korytarza, w podobnej manierze, jak jego Mistrz i Brzydki Elf szukali piętro niżej pierwszego numeru. Musiał znaleźć numerek szesnaście tysięcy i jeden. Mijał kolejne pomieszczenia, w większości stały regały z różnymi cudeńkami których nie potrafił rozpoznać, w innych po prostu skrzynie i kufry. W końcu dotarł do szesnaście tysięcy pierwszego, pomieszczenia z plecakami i torbami wszelakimi.
Zadowolony z siebie chowaniec przysiadł na chwilę na jednym z plecaków i z zainteresowaniem zajrzał do środka. W zasadzie nie wiedział czego się spodziewać, bo ten okazał się pus… z wnętrza spojrzała na chowańca para czerwonych świecących ślepi.
- PIP?
Paskud szybko zamknął plecak. Otworzył go ponownie.
- PIP!
Osobista ciekawość chowańca wzięła górę. Wzniósł się do lotu, zostawiając plecak otwarty i lądując na czymś położonym wysoko, żeby obserwować dziwnego cosia z odległości.
Niewielka czarno-biała myszka wygramoliła się z otwartego plecaka, chwilę węszyła zabawnie ruszając wąsikami po czym znów zniknęła między innymi torbami.
- A żeby ci matka już nigdy sera nie dała, paskudo jedna! - Zapiszczał chowaniec, machając groźnie rączkami. - A to mnie nazywają Paskudem, bezczelność!
Stworek rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu, mając na uwadze rzeczy o których jego mistrz myślał, kiedy go tu wysyłał. Przydałaby mu się tuba na zwoje, futerał na fiolki i kilka sakiewek, takie przypinane do pasa. Mefit miał nadzieję, że nie okażą się zbyt ciężkie. I że nie będą zawierały żadnych lokatorów. Zapakował wszystko do plecaka. Zarzucił sobie bagaż na plecy i pomaszerował z powrotem do Revaliona.

Dzięki spisaniu potrzebnych rzeczy z katalogu i wyznaczeniu sobie optymalnej ścieżki chodzenia między pokojami tak, żeby nie musieć wracać się za dużo, mag nie zmęczył się aż tak, jak zrobiłby to przy chodzeniu “na oko”. A przynajmniej tak wolał myśleć, bo i tak po całym zabiegu był wykończony - z tego powodu wziął sobie po drodze dodatkową miksturę mniejszego przywrócenia i po całym maratonie wypił jej zawartość.
Poczuł się nieco lepiej. Miał teraz opaskę na oczy, którą chwilowo zdecydował się nosić jak opaskę na czole. Znalazł sobie też wygodne buty, kilka różdżek, zwoje magiczne, całą armię mikstur, karwasze, kostur i inne, mniej istotne świecidełka.
Tupnął jeszcze ze dwa razy butami, żeby dobrze się uleżały, po czym rzucił do Paskuda:
- To co, idziemy pozwiedzać? Może znajdziemy po drodze tego Brzydkiego Elfa? A w zasadzie poszukałbym tej sali biesiadnej, gdzie byliśmy wczoraj. Umieram z głodu. - chowaniec wyraził entuzjazm dla takiego planu i usadowił się swojemu Mistrzowi na ramieniu. Wyszli z magazynu i skierowali się do biblioteki. Stamtąd zaś mag wybrał drzwi wschodnie - o ile takie były - gdyż uznał, że skoro do magazynów poszli wyjściem zachodnim, to przeciwny kierunek przybliży go do jego celu.
Trafił do pięknego ogrodu-szklarni wewnątrz zamku. Ze wszystkich stron otaczały go niezwykłe egzotyczne rośliny. Większość z nich o czym był całkowicie przekonany nie pochodziła z tego planu egzystencji. Prawdopodobnie nie pochodziły również z żadnej innej pierwszej materialnej. Niezwykła intensywność kolorów i zapachów podpowiadały magowi, że ma do czynienia z florą Zewnętrza. Nie mniej owoce choć dziwnych kształtów wyglądały bardzo zachęcająco.
- To nie jest sala biesiadna… - Stwierdził odkrywczo Paskud, za co został pstryknięty w nos. Mag chciał już wyciągnąć rękę po jeden z owoców, jednak naszło go wspomnienie ostatniego razu, kiedy wziął nieznany, acz smakowicie wyglądający owoc. Przysmak Calimshanu, tak mówili! Słodziutki i po trzykroć lepszy od śliwek, mówili! I z wychodka przez następny tydzień nie wychodził później, psiakrew.
- Leć lepiej sprawdzić z góry jak duże jest to miejsce i gdzie jest jakieś drugie wyjście. - Poinstruował chowańca, na co mefit zasalutował i wzbił się w powietrze, lustrując wzrokiem otoczenie. Tymczasem otoczenie lustrowało wzrokiem maga, owoc po który sięgał mag otworzył oko i teraz bacznie mu się przyglądał. Mag spojrzał na owoc z politowaniem i aktywował pierścień niewidzialności. Pomimo tego zabiegu czuł podążające za sobą spojrzenie.
- Te, śliwa. Czep się żołędzia, co? - Wymamrotał mag, rozglądając się dookoła.
Oko zamrugało dwa razy lecz nie zaprzestało lustracji.

Mefit rozwinął całkiem przyzwoitą prędkość wzbijając się ponad drzewa. Z góry pomieszczenie nie wydawało się tak wielkie, co zapewne było zasługą kopuły zwężającej się u szczytu. Pomimo tego złudzenia mefit bez wahania ocenił rozmiary na prawie dwieście metrów średnicy, albowiem pomieszczenie miało kolisty kształt.
Zadowolony z siebie mefit zniżył nieco lot i starał się wzrokiem wyśledzić ścieżkę, którą dotąd szli. Jednak patrząc z góry z trudem odnajdywał miejsce z którego zaczął swój lot a i to tylko dzięki więzi z magiem. Korony drzew rosły zbyt gęsto by zobaczyć cokolwiek więcej niż kilka gałęzi i może jakieś pełzające liany.
Chowańca ogarnęła chwilowa panika, jaka zwykle na niego spada kiedy grozi mu dłuższe rozdzielenie z jego Mistrzem, zwykle przez zgubienie się w gąszczy, czy innych katakumbach. Czym prędzej wrócił do maga, donosząc mu o swoich odkryciach.
- Eee… Mistrzu? - Zapytał niepewnie Paskud, wyczuwając, ale nie widząc Revaliona tam, gdzie go zostawił.
- Tutaj. - Mag zrzucił zaklęcie niewidzialności, widząc że Śliwa i tak się na niego patrzy. - Ten przeklęty owoc się na mnie gapi i nie wiem czemu.
- No więc… Jesteśmy w kopule o średnicy jakichś dwustu metrów. Nie widziałem żadnych dodatkowych wejść, bo drzewa rosną za gęsto. - Wyjaśnił chowaniec, lądując na ramieniu maga.
- Dżunglę sobie wychodował? Nudzi mu się? - Parsknął mężczyzna, po czym wpadł na pewien pomysł. - Ty, jak to kopuła, to pewnie coś ciekawego jest na środku, nie? Jak widziałeś ją z góry, to którędy do środka?
- Chyba tędy, Mistrzu. - Mefit wskazał kierunek.
Droga przez “dżunglę” nie była ani prosta ani przyjemna. Kiedy oddalili się od wejścia, przez które wpadało świeże powietrze z zewnątrz, klimat stał się nieznośnie ciepły i parny wysysając siły z obu odkrywców.
- X’sentyf. - Powiedział mag, przyzywając Józefa. - Paskud, posiedź na nim, będzie ci wygodniej i przyjemniej. A ty, Józef, toruj nam drogę.
Starał się pamiętać ile już przeszli, bo jeśli jego chowaniec się nie mylił, to nie było sensu iść więcej niż sto, sto dwadzieścia metrów.
Z żywiołakiem lodu droga była o wiele przyjemniejsza, nawet pomimo uciążliwością jaką było przywoływanie go co kilkadziesiąt sekund. O ile dobrze liczył przeszli ponad dziewięćdziesiąt metrów lecz nic niezwykłego, bardziej niezwykłego niż sam “dżungla”, nie dostrzegł.
- Dobra, starczy tego dobrego. - Mag machnął ręką. - Paskud, odlatujemy!

Mężczyzna aktywował swoje nowiutkie buciki, z których wyrosły skrzydełka i wzbił się w powietrze, zaś jego chowaniec za nim. Zamierzał wybić się ponad korony drzew i lecieć prosto, aż nie doleci do granicy kopuły. Tam chciał wylądować i poszukać wyjścia z tego liściastego piekła.
Ponad koronami drzew powietrze było jeszcze gorętsze niż przy ziemi przez co Revaion czuł się bardzo niekomfortowo. Doleciał do brzegu kopuły lecz nie dokładnie do miejsca gdzie znajdowały się drzwi. I oto narodził się kolejny lecz drobny problem, nie miał pojęcia w którą stronę zboczył ze swego poprzedniego szlaku. Lądując mag nie potrafił powstrzymać się od śmiechu, cała ta sytuacja wydawała mu się niezwykle zabawna.
Mag spojrzał na ścianę kopuły, po czym z rozbawieniem polecił swojemu chowańcowi:
- To ty idź na lewo, a ja pójdę na p-p… - Parsknął śmiechem, nie zdołał dokończyć. - Prawo! Jak znajdziemy wyjście to dajemy drugiemu znać!
Rozweselony Rev, poszedł w swoją stronę w poszukiwaniu wspomnianego wyjścia. Wciąż się śmiejąc, wyciągnął z plecaka swoją butelkę z powietrzem i zaczął przez nią oddychać. Poczuł natychmiastową ulgę, jakby wyszedł z bardzo gorączego pomieszczenia. A przynajmniej jego płuca doznały takiej ulgi. Po niezbyt długiej chwili dotarły do niego uczucia radości i podekscytowania, niezbity dowód na to, że Paskud coś znalazł.
Czarodziej natychmiast odwrócił się i poszedł w tamtą stronę, cały czas oddychając przez butelkę. Minęło jeszcze kilka kolejnych chwil i już razem z Paskudem wyszli na korytarz. Chowaniec przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu mistrzowi po czym ryknął dzikim śmiechem.
- A ty co, gorzej ci? - Spytał mag chowając butelkę z powietrzem do plecaka, po czym spostrzegł fioletową osobliwość na swojej skórze. Małe, fioletowe i strasznie jaskrawe plamki zdobiły nie tylko jego dłonie, ale całe ciało.
- Śmiej się, śmiej. Po prostu mi zazdrościsz! - Rev pokazał język chowańcowi, po czym wymówił słowa prostego zaklęcia, które miało wykazać czy fioletowe paskudztwa są efektem trucizny. Czar niewiele powiedział mu o samych plamkach lecz z chwilą wypowiedzenia ostatniego słowa dla oczu maga las i powietrze w nim rozjarzyły się ostrzegawczą czerwienią. Zaś Paskud odkrył u siebie pierwszą fioletową plamkę.
- Sameś też fioletowy, paskudo jedna! - Mag wytknął to samo stworkowi, po czym uznał, że na początek najlepiej będzie oddalić się od tego miejsca, co by trujące opary ich nie ogarnęły jeszcze bardziej. Jednocześnie uruchomił się w nim wewnętrzny hipochondryk i starał się wyczuć, co jest z nim nie tak, w które miejsce uderzyła trucizna. Mimo usilnych starań nie znalazł w sobie niczego niezwykłego… prócz oczywistych dla każdego cętek.
Revalion rozważył swoje aktualne opcje. Byli wraz z Paskudem w drodze powrotnej do biblioteki i musieli postanowić co dalej. Zgodnie uznali, że sala tronowa będzie odpowiednim celem ich dalszej wędrówki. Męska, żelazna logika podpowiadała, że skoro wyglądała prawie jak sala biesiadna, to tamta musiała być gdzieś niedaleko!

Kiedy zbliżali się do sali doleciał ich zapach znakomitego jadła. Może niezbyt dobrze, że było to jadło najprawdopodobniej ciągle jeszcze ciepłe ale jednak jedzenie. Paskud zdecydowanie wyprzedził Revaliona w tym wyścigu do stołu lecz to mag wręcz wpadajac do pomieszczenia jako pierwszy spostrzegł zmiany jakie w nim zaszły. Pierwszą i najbardziej rzucającą się w oczy były nakryte stoły zupełnie jak na uczcie choć nieco skromniej. Drugą zmianą były ściany które znów przypominały te z sali w której zorganizowano im ucztę. Trzecią zmianą był brak Władcy na tronie lecz zamiast niego mag znalazł tam cztery mieszki i dwa zwoje w tym jeden otwarty drugi zaś zapieczętowany.
Wiedziony z jednej strony świeżo nabytym doświadczeniem, z drugiej zaś wrodzoną ciekawością, Rev rzucił zaklęcie wykrycia magii skoncentrowane na tronie i przedmiotach nań spoczywających. Ból poraził jego oczy, tak intensywna była aura magiczna bijąca od tronu. Nim stracił koncentrację i zdolność widzenia zdążył zauważyć, że zarówno mieszki jak i zwoje nie emanowały aury magicznej. Po dłuższej chwili pocierania oczu i obolałych skroni wzrok zaczął mu wracać lecz przed oczami ciągle miał mroczki.
- To może sprawdźmy to… Przecież nic złego się nie może stać, prawda? - Mruknął na wpół do siebie, a na wpół do Paskuda zajadającego sałatkę z kurczakiem. Podszedł do tronu i wziął niezapieczętowany list, po czym zaczął go czytać.

Cytat:
Zostawiam wam drobną sumę na wydatki związane z waszym zadanie, część w platynie cześć w sztabkach handlowych które łatwo wymienicie w Sembii na gotówkę. Drugi zwój jest listem potwierdzającym, iż sztabki zdobyliście w legalny sposób, nie zgubcie go gdyż wówczas nie tylko nie będą dla was miały wartości lecz możecie popaść w konflikt z prawem. Kupcy bardzo zazdrośnie strzegą swego monopolu na wymianę sztabkami.

W.

PS Smacznego!
Revalion uśmiechnął się serdecznie po przeczytaniu listu, po czym wciąż z bananem na twarzy zwinął papier w rulonik. Tę wiadomość, a także wspomniany list potwierdzający autentyczność sztabek, schował do swojej tuby na zwoje i zwinął jeden z mieszków, zaglądając do środka. Nie było tego już tak wiele, zaledwie kilkaset platynowych łamańców i kilkadziesiąt sztabek. Lecz to wartość wybita na sztabkach zwalała z nóg, każda miał liczbę kończącą się trzema zerami.
Mag zamrugał kilkakrotnie z niedowierzaniem, przesypując sztabki w dłoni. Wyciągnął “list potwierdzający” z tuby, żeby przyjrzeć mu się raz jeszcze. Pieczęć… Wolał jej nie zrywać, ani nie robić z nią niczego nieodwracalnego, jednak warto by sprawdzić jej autentyczność, a także całego pisma. Zrobił sobie mentalną notatkę, żeby pokazać to później Avaliye. W końcu cała ta jej szlachetność i arystokratyczny wygląd musiały coś za sobą pociągać, a nuż znała się na takich rzeczach? Póki co jednak Rev na powrót schował certyfikat i zabrał się za pałaszowanie śnadanio-obiado-kolacji. To był długi dzień, należało mu się.
 
Gettor jest offline