Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2016, 02:19   #11
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
To miał być Władca? Wyglądał zdecydowanie mniej… Potężnie niż wyobrażenie jakie na jego temat miał elf.
- Przestań grzebać mi w myślach. Ty, albo któraś z twoich sług. - wciął się, a sejmitar zadrgał lekko w jego dłoniach. - Zazwyczaj nie wykazuję się cierpliwością, więc nie wystawiajcie mnie na próbę. - rzucił agresywnie podchodząc kilka kroków.
- A i dziękuję za wskrzeszenie. - dodał przypominając sobie o dobrych manierach i przyklęknął przed Władcą skłaniając głowę. Miecz zaś położył przed sobą jako znak pełnego poddaństwa. Nic nie mógł poradzić przeciwko potężnej sile która kontrolowała w jego ciało. Po chwili Władca rzucił jedno spojrzenie w stronę Niebieskookiej a siła trzymająca w swym uścisku Ylvaana zniknęła jakby jej nigdy nie było. Elf zatoczył się i chwycił swoje podwójne ostrze. Był zły. Ale nie był przy tym głupi. Zacisnął zęby wiedząc, że nic w tej chwili nie zrobi.
- Uniżony sługa. - wydusił wbrew swoim przekonaniom.
Avaliye wyglądała na o wiele spokojniejszą i ułagodzoną niż można było ją zapamiętać, a w momencie, gdy elf wyraził swoje niezadowolenie wydawało się, że było jej to w smak, a teraz szczególnie wydawała się być z czegoś zadowolona.
Jhin uniósł brew. Więc to tego typu będą relacje. Pełne niespodzianek, półprawd i gdybań. Nie przepadał za tą grą, ale zawsze wolał być po stronie biernej. Szczerze wątpił, aby to była prawdziwa forma "Władcy". Chyba, że to tytuł dziedziczny. Postanowił pozwolić nerwowemu elfowi na… prowadzenie ich negocjacji. Najwyżej niedługo zobaczą, co się stanie jeżeli się zirytuje "Władcę".

- Nie musisz jeszcze dziękować. - Rzekł Władca łaskawym tonem. - Póki nie spłacicie długu, nie odzyskacie ich w pełni. - Pozwolił by prawda zawarta w jego słowach wypaliła swą drogę do świadomości zebranych.
- W jaki sposób możemy w takim razie spłacić dług? - spytał elf.
- Od razu do rzeczy jak widzę. - Władca rozpłynął się w uśmiechu. - Przysługa której pragnę jest naprawdę niewielka w porównaniu z wartością mego daru. Zdobądźcie dla mnie Thanifex.
Avaliye uniosła brew.
- Thanifex? Cóż… Ciekawa przysługa, tylko czy z taką włócznią będzie ci, Władco, do twarzy? - przechyliła delikatnie głowę - W sumie chyba tak.
Jhin skrzywił delikatnie usta, dobrze że miał na sobie maskę.
- Wybacz Władco moją impertynencje, ale czy to aby nie odrobinę… przesada? Przywrócić do życia, bez ich zgody oraz przyzwolenia bogów jak zgaduję, czwórki śmiałków, tylko po to, aby zdobyli dla ciebie jakiś artefakt?
- Ale czyż nie z korzyścią dla was? - Władca odpowiedział przekornym pytaniem.
- Rzuć mi, nam, nieco więcej informacji i miejmy to za sobą. Nie pochodzę z tego planu, ale co nieco wiem o tej włóczni. - rzekł Ylvaan, przewieszając przy tym swoje ostrza przez plecy.
- Thanifex. Sam w sobie jest bezwartościowy lecz nam niezbędny. - Zaczął władca. - Służy swym mrocznym panom zwiększając ich potęgę podczas gdy sam żywi się ich ofiarami. Stanowczo odradzam wam wszelkie próby użycia go. Więcej informacji mozecie znaleźć w bibliotece, Tifareth was zaprowadzi.
Jhin nie odwracał wzroku od Władcy.
- Gdzie znajduje się ten artefakt? Kto go obecnie posiada?
- Gdybym wiedział gdzie i w czyim posiadaniu się znajduje nie potrzebowałbym waszej pomocy. - Władca wpatrywał się szmaragdowymi oczami w Jhina. - Oczywiście są pewne wskazówki. Dokument, list anonimowego awanturnika w którym opisuje ucieczkę swej drużyny przed potężnym rycerzem śmierci z czarną jak noc włócznią wysysająca życie. List ma już trzydzieści lat a opis nie jest jednoznaczny lecz uważam to za znaczącą poszlakę.

- Więc nie tyle "zdobądźcie", co "odnajdźcie". Czy jesteśmy w stanie chociaż uściślić położenie tej włóczni co do kontynentu? Czy musimy zadowolić się planem? - ton Jhin wydawał się delikatnie pouczający.
Władca uniósł brew. - Jesteście w stanie? - Powiódł spojrzeniem po pozostałych gościach.
- Współpracujemy czyż nie? Ja, te dwa elfy i siwiejący człowiek, oraz ty, Władco. Również w twoim interesie jest jak najdokładniej nam pomóc, ponad "Znajdźcie dla mnie Włócznię ostatecznej zagłady". - Jhin zastanawiał się, czy Władca faktycznie nie był dzieckiem.
- Myślę że on chce zobaczyć jak poradzimy sobie sami. Jakaś forma zabawy, rozrywki dla potężnych. - rzekł elf. Znał taki typ ludzi. Aż za dobrze.
- Nie rozsądne, infantylne i marnujące czas.- zamaskowany człowiek skomentował opinię Ylvaana.
- Masz rację, tracimy czas. Idźmy do biblioteki, ustalmy co się da i zacznijmy poszukiwania. Prawdopodobnie mogę nas przenieść w niemal dowolne miejsce na tym planie. Muszę tylko zobaczyć mapy.
- Czyli rozumiem, że jak zdobędziemy dla ciebie Thanifex to wystarczy i jesteśmy odzyskamy już w pełni swoje życia? Bez żadnych kruczków? Nie licząc oczywiście tego, że będziemy skazani na własne towarzystwo... - dodała Avaliye lekko krzywiąc się na tą myśl.
- Czy mamy ograniczenie czasowe? - Jhin zerknął na elfkę, zastanawiał się jak bardzo ona "umili" całej grupie tą podróż.
-Tak, żadnych kruczków, wasze życie będzie należało wówczas tylko do was. Nie narzucam wam żadnych ograniczeń, oczywiście naturalnie ogranicza was długość waszego życia… Ja jednak wolałbym abyście sprawili się z tym nieco szybciej. Udzielę wam też wszelkiej możliwej w tej sytuacji pomocy. - Tu skinął głową Tifareth. - Przygotowania trwają już od dłuższego czasu.

Revalion przez większość dyskusji był jakby nieobecny i obserwował pewien nieistotny element otoczenia w głębokim zamyśleniu. Gdzieś podświadomie przyjął do wiadomości fakt, że Władca wcale władczo nie wygląda i czego od nich oczekuje. Jednak ciężar jego poprzedniego życia wciąż go przygniatał.
- Jeśli pozwolisz, Władco. - Oderwał dłoń od podbródka i skłonił się przed chłopcem na tronie. - Chciałbym dowiedzieć się z pierwszej ręki nieco więcej o aktualnej sytuacji na świecie. Co się wydarzyło przez te lata, kiedy nas nie było? A dokładniej, co aktualnie nurtuje największe mocarstwa, takie jak Thay czy Calimshan? Co się dzieje na Północy? Jakie wieści z Miasta Splendorów? Jestem pewien, że moglibyśmy o nich wyczytać w bibliotece, lub wypytać różne osoby, jednak jestem pewien, że osoba o takiej władzy i potędze ma informacje z pierwszej ręki. Jak sam wspomniałeś, wolałbyś, żebyśmy szybciej się uporali z naszymi zadaniami.
- Wieści z pierwszej reki powiadasz…- Władca zamyślił się. - Oczywiście, nie ma problemu byś osobiście wybrał się w te miejsca i zasięgnął języka. Tifareth zaprowadzi cię do powozu który dla was przygotowałem jeśli życzysz sobie wyruszyć natychmiast.
- Wybacz, Panie, ale nie dostrzegam sensu w takich gierkach. - Czarodziej spochmurniał. - Z jednej strony mówisz, że zależy ci na szybkim wykonaniu zadania, a z drugiej odmawiasz dostarczenia podstawowych informacji. Zechcesz wyjaśnić?
- Panie Artemir. - Tym razem głos zabrała Niebieskooka a ton jej sugerował rozdrażnienie. - Władcy należy się szacunek nawet jeśli nie rozumie pan jego słów. Owszem posiadamy sporo sposobów na zdobycie interesujących pana informacji lecz większość z nich jest czasochłonnych lub z innego powodu niedostępnych. Jeśli chce pan aby były wiarygodne musi pan osobiście się pofatygować.
- Najmocniej przepraszam, jeśli czymś uraziłem. - Skłonił się raz jeszcze w stronę Władcy, tłumacząc sobie w myślach wypowiedź kobiety jako “nie wiemy albo ci nie powiemy, bo nie”. - Po tak długim czasie moje maniery wciąż są nieco zardzewiałe. Zechcesz zatem powiedzieć, o jakiej pomocy wcześniej wspomniałeś, Władco?
- Po pierwsze jak zapewne zauważyliście udało mi się odzyskać część waszego dawnego dobytku, co w przypadku niektórych było dość żmudnym i irytującym zadaniem. Na tym nie poprzestanę, możecie korzystać wedle uznania z mej zbrojowni i magazynów, wyposażę was we wszystko co uznacie za niezbędne w tym zadaniu. A w końcu mam dla was szczególny podarunek. - Sięgnął po małą szkatułkę która do tej pory leżała niezauważona obok tronu. Otworzył ją a oczom zgromadzonych ukazały się cztery perły. - Każda z nich dostraja się do życia posiadacza tworząc symbiotyczny związek. Póki pozostają białe i jasne nic wam nie zagraża lecz jeśli sczernieją pozbądźcie się ich natychmiast. Do tego czasu pozwolą wam znacznie wzmocnić własną witalność.
- Wspaniale, możemy się zabrać do roboty? Mam trzy tysiące lat do nadrobienia. - zwrócił się do zebranych Ylvaan.
- Jeszcze jedno pytanie. Gdzie dokładnie się znajdujemy? W odniesieniu do wszystkich planów, pół-planów, kontynentów i miast. - Jhina zastanawiało jakiego potencjału magią władał ich gospodarz i to mogło mu dać drobny wgląd w to.

Władca odpowiedział bardzo szczegółowo i dokładnie lecz zebranym wydawało się, że przemawia w całkowicie im nieznanym obcym języku i jedynie Revalion odniósł niejakie wrażenie, że ma to coś wspólnego z planem kieszeniowym.
- Czyli formalnie rzecz ujmując, nie jesteśmy w Faerunie, ciekawe… - Czarodziej wymamrotał pod nosem, zamyślając się raz jeszcze nad nieistotnym elementem otoczenia. Przeszło mu jednak znacznie szybciej, niż poprzednio. - Co do tych pereł. Co by się stało jeśli nie pozbędziemy się ich po sczernieniu? Będą nas powoli zabijać? I w jaki dokładnie sposób nam pomagają w swojej aktualnej postaci?
- Śmierć nie jest jedyną możliwością w tym wypadku. Za to korzyści płynące z ich posiadania są niezwykłe, czasami perła pozwala nawet uniknąć śmierci. Wiele zależy od okoliczności.
- I zwykłe wyrzucenie ich wtedy wystarczy? Czy wiąże się z tym jakiś rytuał zniszczenia pereł? - Dociekał mag.
- Związek między perłą a posiadaczem jest bardzo kruchy, by się uformował potrzeba kilku dni lecz zniszczyć go można separując perłę na zaledwie kilka minut.
- Rozumiem. Zatem sugerujesz, że naszym punktem początkowym w poszukiwaniach włóczni powinno być przestudiowanie dokumentu? Żadnego konkretnego miejsca, ani osoby?
- Niczego jeszcze nie sugerowałem jeśli jednak miałbym się posunąć do rozważań w tej materii. Z pewnością przestudiowanie dokumentu nie zaszkodzi, może również uda się znaleźć jego autora. - Władca rozsiadł się wygodniej udzielając Revalionowi odpowiedzi, widocznie podobne rozważania sprawiały mu przyjemność. - Naturalnie niczego wam nie narzucam. Jesteście tu po to by zrobić coś czego mi się nie udało więc wszelkie sugestie z mej strony mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.
- Ach, więc została podjęta przez ciebie już taka próba? - Zaintrygował się mag. - Wśród badaczy jest powiedzenie, że po porażce poprzednika szybciej można dojść do sukcesu. Czy jakoś tak. Jeśli jednak nie chcesz się dzielić poprzednimi ustaleniami, rozumiem.
- Nie wierzę by przyniosło to korzyści. Thanifex, wydaje się, że jego właściciele w jakiś sposób odgadują, kiedy zbliżam się do włóczni. Tym razem nie przyłożę ręki do poszukiwań, zobaczymy czy ten plan zakończy się sukcesem.

- Ach, wykorzystanie zupełnie niezwiązanych osób trzecich. Sprytne, że tak powiem. - Pochwalił do Revalion. - Ostatnie pytanie z mojej strony, czy po dzisiejszej audiencji będzie można cię w jakiś sposób znaleźć? Czy w ogóle będziemy mogli wrócić do tego miejsca, jak już pójdziemy w świat na poszukiwania?
- A jak inaczej moglibyście dostarczyć mi włócznię? Oczywiście sposobów będzie kilka. Po pierwsze o czym już wspomniałem przygotowałem dla was powóz, po drugie kiedy zajdzie potrzeba możecie wezwać Tifareth jej imieniem, moja strażniczka posiada niezwykły talent. W końcu po trzecie, zewnętrzne mury moich włości zakotwiczone są w pierwszej materialnej Torilu. Wystarczy, że się do nich zbliżycie a perły posłużą za klucz do portalu.
- Wobec czego kiedy perły się zepsują to jedyną naszą nadzieją będzie Pańska urocza służka. - Podsumował czarodziej. - Chciałbym rozpocząć poszukiwania natychmiast, najlepiej od wspomnianego dokumentu i wizyty w bibliotece.
- Ja również ruszę do biblioteki. Muszę poznać nieco ten plan. - rzekł Ylvaan.
- To proponuję, żebyśmy poszli razem. - Powiedział Revalion. - Chętnie odpowiem na wszystkie twoje pytania wedle mojej najlepszej wiedzy sprzed pięciu lat. A to co się nie będzie zgadzać, będziemy mogli zawsze zweryfikować na żywo.
- Nie mogę tego przegapić… - mruknęła do siebie z uśmieszkiem elfka - Tak. - powiedziała nagle trochę bez źródła, do którego kierowała to - Też pójdę. Trzeba w końcu przełamać lody… - tu spojrzała jak i na Revaliona, jak i na Ylvaana, co wywołało nieco zdezorientowaną i lękliwą reakcję tego pierwszego, podczas gdy drugi rzucił jej niezbyt przyjemne spojrzenie, co wywołało natychmiastową reakcję w formie miodowo-słodkiego uśmiechu.
Jhin spojrzał na trójkę i nie mógł pozbyć się uczucia, że elfka właśnie w jakiś sposób go uraziła. Skłonił się przed Władcą i ruszył za resztą grupy.
- Jhin, zaczekaj. - Władca zawrócił mężczyznę w pół drogi do drzwi.
 
Gettor jest offline  
Stary 13-02-2016, 02:24   #12
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Biblioteka


- Powiedz mi magu, jaka jest współczesna historia tego planu. Pobieżna, zawierająca tylko najważniejsze wydarzenia. Powiedz mi też coś o ważniejszych krajach. - rzekł elf, maszerując przy tym raźno za Tifareth.
Szybszym krokiem Jhin dogonił resztę grupy, ale postanowił na razie pozwolić rozmowie się rozegrać.
- Hmm, ważniejsze, powiadasz... - Czarodziej musiał się chwilę zastanowić nad odpowiedzią. - Jesteśmy w świecie zwanym Toril, a ja osobiście spędziłem całe życie na największym z jego kontynentów: Faerunie. Szlag, łatwiej by było z mapą.- Dwójka usłyszała zduszone prychnięcie ze strony Jhina.
Revalion w miarę szybko znalazł i rozstawił na wielkim blacie w miarę dokładną mapę Faerunu, po czym podparł jej rogi różnymi księgami.
- A więc tak... Wschód, jak widzisz to w większości Morze Mieczy i niewielkie wysepki. Idąc od południa mamy między innymi Calimshan, o którym wspominałem w czasie audiencji, o tutaj...
Cały wywód czarodzieja trwał dość długo, gdyż mag nie wiedział które fragmenty elfa interesują mniej, a które bardziej. Starał się wyjaśnić powszechną nikczemność czarodziejów z Thay, opisać bezwzględną pustynię Anauroch, piratów z Morza Upadłych Gwiazd, barbarzyńców z Rashamenu, a także pojedyncze wielkie miasta Wybrzeża Mieczy, takie jak Waterdeep czy Neverwinter.
- ... i wreszcie na północy mamy Grzbiet Świata, który jest powszechnie uważany za najzimniejszy i najbardziej wysunięty punkt na północy. - Zakończył w końcu z satysfakcją.
- Hmm, dziękuję. A jak wyglądają tutejsze animozje rasowe? Ktoś rzuci się na mnie gdy tylko mnie zobaczy?
- Hmm, trudne pytanie. Zależy w dużej mierze od regionu i ucywilizowania konkretnego osobnika. - Revalion zadumał się na chwilę. - Z pewnością chcesz unikać orków i innych goblinowatych. Krasnoludy będą pałać do ciebie raczej pogardą, niż otwartą wrogością. Są też pewne szczepy elfów, zwłaszcza Dzikie Elfy, które mogą uznać, że wywyższasz się samym swoim byciem i również zaatakują. Poza tym są też bardziej prymitywne rasy humanoidalne, takie jak giganci, na nich zawsze trzeba uważać. Jeśli zapuścisz się kiedyś do Podmroku, o którym przed chwilą opowiadałem, to tam praktycznie wszystko będzie chciało cię zabić. Kwestią jest tylko wyrafinowaność tego zabójstwa.
-Drowy.- rzucił mimochodem Jhin. Zastanawiało go czy mag wspomni o mrocznych kuzynach dwójki elfów.
- Och, tak, drowy. - odezwała się Avaliye - Czyli mroczne elfy. Jak takiego zobaczysz od razu poznasz i wiedz jedno - możesz mu ufać we wszystkim, więc jak poczęstuje cię zupką z grzybów pij ile wlezie.
- Na eberronie też są drowy. Ciemna skóra, niezbyt przyjemne w obyciu? Prymitywny lud który jest najbliżej elfiego dziedzictwa? - zupełnie zignorował słowa elfki.
- Tak, właśnie oni. - Mag syknął bokiem na Avaliye. - I nie słuchaj jej. W naszej “kulturze” są bardzo wyrafinowanymi zabójcami, którzy zrobili sobie wokół mordowania siebie nawzajem całą społeczność. Ich miasta, owszem, są piękne, ale serca mają czarniejsze od ich skóry. Kłamią, knują, prowadzą intrygi. Wymarzeni politycy i dyplomanci. Dopóki nie wbiją ci sztyletu w plecy.
- Zero zabawy z tobą. - szepnęła półgębkiem do maga.
-Mamy Thay, to wspaniałe miejsce dla elfów.- Jhin nie mógł się powstrzymać przed tym komentarzem.
Revalion zmarszczył brwi.
- Paskud, rzuć w niego śnieżką! - Rozkazał.
- Ale mistrzu, tu nie ma śniegu… - Wybąkał jego chowaniec, na co mag syknął z niezadowoleniem.
- Zrób to, a twój pan będzie musiał sobie znaleźć nowego pupila. - syknął Liang.
- Nieważne. - Revalion machnął ręką i zwrócił się z powrotem do Ylvaana. - Jeszcze jakieś pytania? W zasadzie zapomnieliśmy zapytać Władcy gdzie właściwie nas wyrzuci, kiedy już opuścimy te jego zewnętrzne mury. Jak ktoś będzie miał okazję to niech się dowie.
- Powiedz jeszcze jak wygląda tutejsza kosmologia. Plany się u was materializują na materialnym co parę lat?
- Nie. Mamy jednak dość bliską styczność z Planem Eterycznym i Planem Cienia. Można powiedzieć, że niemalże nakładają się na ten plan. - Odpowiedział mag.
- Dobrze. Bardzo dobrze. - wymruczał wyraźnie usatysfakcjonowany tą informacją elf.
Revalion przytaknął głową, po czym poszedł poszukać bibliotekarza.
- Dobry człowieku. - Zaczął. - Powinien tu być pewien dokument, bądź list, który Władca zostawił dla nas do przestudiowania. Masz go?
Staruszek zlustrował tak maga jak i pozostałych ciężkim spojrzeniem które na dłużej zawiesiło się na niebieskookiej Tifareth. W końcu z ciężkim sercem odpowiedział:
- W zbiorach mamy tylko kopię, oryginał znajduje się w Sembii. - Po czym machnął na Revaliona by poszedł za nim, najwyraźniej znów do pokoju w którym wcześniej przyszło magowi prowadzić małe studia.

Cytat:
Cztery dni wcześniej przekroczyliśmy granicę. Humory nam dopisywały, nawet pomimo piasku który był wszędzie. W naszych butach, ubraniach, włosach, nawet w jedzeniu. Dosłownie cały nasz świat wypełniały drobne żółte ziarenka. Trudność jakich wiele na drodze awanturników walczących z niesprawiedliwością. Garet twierdził, że Lathander nas za to nagrodzi podwójnie.
“Wszystkie trudy” zwykł mawiać “przybliżają nas do doskonałości Pana Poranka.” I może miał rację ale dla większości z nas liczył się inny blask który rozświetlał naszą przyszłość. Złoty blask nagrody za głowę Thaira Valtharona. Poszukiwany piętnastoma listami gończymi Valtharon, ostatni mistrz Akami Oni*, śliski drań wymykający się z każdej obławy. Tym razem miało być inaczej, tym razem mieliśmy plan i przygotowaną magię która go unieszkodliwi jednym skutecznym ciosem.

Trafiliśmy na wioskę. Garet, jedyny znający tutejszą mowę, dowiedział się, że nasz cel przebywa w starej świątyni. Udaliśmy się tam bez zbędnego opóźniania, większość podróżnego majdanu zostawiając pod opieką starszego wioski.
Chłodne mury były miłą odmianą po palącym słońcu południowych krain. Szybko jednak nasze nastroje się pogorszyły gdy okazało się, że krypta ma mieszkańców. Całe chmary nieumarłych. Przedzieraliśmy się masakrując martwe ciała. Garet spalał ich mocą Lathandera jakby byli niewiele lepsi od mrówek, lecz i u niego widziałem oznaki zmęczenia. W końcu dotarliśmy do większej sali. Tu też znaleźliśmy nasz cel Valtharon, a obok niego wielki drab w zbroi z ludzkich kości. Bez wahania uwolniłem nasze magiczne więzienie a wtedy stała się rzecz niezwykła. Olbrzmym w kościanej zbroi odwrócił się w moja stronę i rozbił zaklęcie jednym machnięciem włóczni. Nigdy nie widziałem podobnej broni i nigdy nie zapomnę jej widoku. Była wielka i czarna, choć to za mało powiedziane. Była niczym zestalona ciemność, niczym nocne niebo pozbawione blasku gwiazd i Selune. W następnej chwili usłyszałem jak Garet recytuje modlitwę a chwilę później jego zduszony krzyk i zimny, obojętny głos olbrzyma.
“Rozpaczaj, twoja dusza należy do mnie.” Mówił spokojnie jakby rozprawiał o pogodzie a nie mordował człowieka. Widziałem jak włócznia spija życie Gareta. Bogowie, przysięgam, że chciałem mu pomóc, zrobić coś… Bogowie… nie byłem w stanie. Tak jestem tchórzem, przyznaję. Zamiast ratować przyjaciela uciekłem ile sił w nogach, ta włócznia, do dziś budzę się zlany potem kiedy pojawia się w moich snach… była zła, to było czyste skoncentrowane zło...

________
*Czerwone Demony (pryp. Magister Alora Zefir)

Jhin spojrzał na swych towarzyszy.
- W sumie, nie wydaję mi się, abyśmy dokonali wszystkich formalności. Jestem Jhin Liang, mam nadzieję, że uda nam się wykonać to zadanie.
- Ylvaan. Poprostu Ylvaan, nie lubię przydomków które mi w przeszłości dawano.
- Avaliye Nethiira. - elfka zerknęła na Ylvaana - Nawet nie posiadasz nazwiska rodowego?
- Nazwisko rodowe? U nas to nie funkcjonuje. Chociaż elfy z Khorvairu pewnie mówiłyby mi d’Phiarlan. - rzucił elf.
-Nie istnieją u was rody szlacheckie? - zapytała ze zdziwieniem elfka.
- Zależy od miejsca i czasu. Aernal ma swoistą szlachtę, której członkami są nieumarli przodkowie podtrzymywani przy życiu przez wiarę potomków. Ja urodziłem się przed powstanie Aernalu. - wyjaśnił, a w jego słowach było słychać gniew.
- Revalion Artemir! - Powiedziały im plecy czarodzieja, który kierował się do pokoiku za bibliotekarzem. - Przyjemność was poznać!
Elfka zerknęła za Revalionem i przez moment milczała zanim odpowiedziała Ylvaanowi.
- To smutne. - stwierdziła i dodała - Znaczy, to jakby brak przynależności do większej grupy i możliwości dumy z przodków.
- Ja jestem dumny z moich przodków. Jestem dumny z mężczyzny który nauczył mnie rozpalać ogień w deszczu. Jestem dumny z kobiety która nauczyła mnie cerować własne ubrania. Jestem dumny z nauczyciela który nauczył mnie walczyć tym. - wskazał na swój podwójny sejmitar. - I wszystkich tych którzy nauczali ich zanim się narodziłem. Ale to czym elfy Eberronu są teraz… To abominacja, wykrzywienie pierwotnej wiary.
- Skąd wiesz jak wyglądają teraz elfy z Eberronu? - nawet jeżeli elfowi udało się wrócić na swój robimy plan w podobny sposób jak Jhinowi zeszłej nocy, szczerze wątpił aby uzyskał pełny obraz tamtych elfów… nie licząc zmian jakie wprowadził Władca.
- Widziałem jak się zmieniały. Jak już wspomniałem ja umarłem więcej niż raz. Moja pierwsza śmierć miała miejsce. 415 cyklów temu. To będzie koło 42 tysięcy lat. Teraz z pewnością nie jest lepiej. Tak długo jak wykrzywiają wiarę.
- W takim razie wepchnięcie cię do towarzystwa Tel'quessir będzie zaiste… wspaniałe. - odparła elfka, ale zaraz sposępniała - Tylko załatwi się… pewne… sprawy. - mruknęła do siebie.
- Moim dziedzictwem jest płomień i krew, nie chcesz mnie nigdzie w pobliżu osób na których ci zależy. - powiedział cicho elf. - Wiesz ilu swoich braci zabiłem? Wiesz ile razy Oni posłali mnie w objęcia śmierci? Niech to ominie ciebie.
- Niekompetentni skoro musieli zrobić to więcej niż raz. - mruknął Jhin przeglądając jedną z najbliższych książek.
- Jak uważasz. - rzucił elf i zainteresował się mapą Faerunu.
- Chyba wystarczy mi raz, chociaż z drugiej strony… - podeszła bliżej elfa patrząc na mapę -...Starsi są równie uporczywi co śmierć, a może nawet bardziej. - Ylvaan zareagował na to odsuwając się lekko. Wyraźnie nie czuł się komfortowo rozmawiając z tą dziwną elfką, tak odmienną od tego do czego był przyzwyczajony.
Jhin spoglądał na parę co chwilę, aby upewnić się, że nie zostanie sam w bibliotece.
- Co to jest "Czas Kłopotów"? - zamyślił się przeglądając książkę w swojej dłoni.
-Ech? Brzmi jak coś wymyślone przez ludzi, może jakieś konflikty między nimi. - wzruszyła ramionami i spojrzała jeszcze na elfa -Będzie dobrze. - powiedziała i poklepała delikatnie elfa po plecach. Ylvaan spojrzał elfce głęboko w oczy.
- Ale ręce trzymaj przy sobie. - rzucił.
Avaliye uniosła dłonie odsuwając je od elfa.
- Musisz być bardzo samotnym elfem, skoro stronisz od najmniejszego dotyku kobiety.
- W zasadzie większość czasu jestem martwy, więc tak, jestem samotnym elfem.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 13-02-2016, 10:27   #13
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Jhin uniósł brwi wertując strony.
- 1358 Czasu Dolin, Bogowie ze wszystkich panteonów Faerunu zostają strąceni, aby żyć wśród śmiertelnych jako kara za kradzież "Tablic Przeznaczenia". Wydarzenie zakończyło się pod koniec tego samego roku, zwróceniem Tablic Nadbóstwu Ao, oraz śmiercią wielu bogów między innymi Bane'a, Bhaala i Myrkula…
- Tylko Bane i Myrkul chcieli je ukraść! - Doszło do ich uszu sprostowanie w postaci głosu Revaliona dochodzącego z innego pomieszczenia - Reszcie oberwało się przy okazji!
- Co? Jacy bogowie wśród śmiertelnych? Jakie Nadbóstwo? -zainteresowała się Avaliye patrząc w stronę, z której dochodził głos - I mnie to ominęło?
- No co ja ci na to poradzę, może akurat przespałaś 1358. - Nadeszła odpowiedź. - Nadbóstwo. Ao. Taki jakby bóg nad bogami, na pewno znajdziesz gdzieś książkę o nim. Nie interesuje się za bardzo sprawami śmeirtelnych, toteż niewielu go czci.
- Ale nic się nie stało elfim bogom, prawda? A ostatnie lata jakie kojarzę to… gdzieś 1150, czy coś.
Jhin przeglądał kolejną książkę.
- 1321, w próbie zabójstwa księżniczki Amnestrii, ginie król Evermeet Zaor Moonflower. Znałaś go? - Jhinowi zaczynała podobać się ta biblioteka.
- Och, ten… Tak jakby, znaczy w sumie to był król elfów, ale ja dziada nie lubiłam. - parsknęła elfka i dodała pod nosem - Nic konkretnego…Żaden ewenement…
- Nie znalazłem nic o elfich bogach, najwyraźniej spędzili całe wydarzenie chowając się wśród swoich wyznawców na wyspie. - Jhin sięgnął po kolejną książkę, ta najwyraźniej zawierała informację o "Cyricu".
Ylvaan prychnął słysząc słowa Jhina. - Chowanie się wśród wyznawców. Przynajmniej jedna rzecz jest stała w różnych światach.
- Na pewno się nie chowali! - oburzyła się elfka i skrzywiła - Też mi coś…
- Nie wiem czy wszyscy, ale niektórzy wykorzystali ten czas żeby sobie zrobić krwawą łaźnię! - Raz jeszcze doszło jej wyjaśnienie z innego pokoju. - Taki Bhaal na przykład. Zrobił mnóstwo bękarcich pół-bogów, którzy potem zbierali armię i mordowali się nawzajem, mając nadzieję zostać nowym bogiem mordu!
- Już lubię Bhaala. Udało mu się przynajmniej… Wyprodukować godnego potomka?
Najwyraźniej nie, ponieważ według tej książki, nie ma żadnego nowego boga mordu. - Jhin odłożył książkę - Jest za to bóg szaleństwa, który sam o mało nie doprowadził do swojego upadku.
W międzyczasie do dużej sali wleciał chowaniec maga, dzierżąc w łapach żółtawą, świecącą kulkę.
- Paskud, nawet o tym nie myśl! - Doszło ich wołanie z innego pokoju, jednak było za późno. Stworek zamachnął się już by cisnąć kulka w elfkę jednak krzyk Revaliona był tak przenikliwy iż biedne stworzenie ze strachu upuściło pocisk pod swoje stopy.
To co nastąpiło chwilę potem było eksplozją światła tak jasnego jak samo słońce. Kiedy w końcu goście Władcy odzyskali wzrok oczom ich ukazało się zabawne przedstawienie. Panikując i tarzając się mały mefit próbował ugasić płomienie którymi był pokryty, bezskutecznie.
Elf zareagował natychmiast. Coś w sposobie w jaki się poruszał zmieniło się. Dwoma susami pokonał dystans dzielący go od mefita i dzielnie wsadził rękę w płomienie, mrucząc przy tym coś pod nosem.
- Nosz, do kurwy nędzy! - Revalion zaryczał z frustracją i z powrotem pojawił się w pomieszczeniu z resztą. Podszedł do chowańca, niejako ignorując elfa.
- Mówiłem? Mówiłem?! - Wysyczał, podnosząc ranne stworzonko. Wolną ręką wskazał środek pomieszczenia i powiedział:
- X’sentyf. - Wywołało to zawirowanie magii i stworzenie kilku bloków lodu, które złączywszy się ze sobą stworzyły żywiołaka lodu wielkości człowieka.
- Masz. Siedź tu i przemyśl swoje zachowanie! - Revalion usadził Paskuda na przyzwanym tworze. Chowaniec jedynie popiskiwał cicho.
-Czyli gdyby cisnął tym w nas, my byśmy zajęli się ogniem, oraz te książki?- Jhin spojrzał na mefita.
Avaliye obserwowała całe zamieszanie z niekłamanym rozbawieniem.
- W zasadzie tak, ale on przecież nie mógł o tym wiedzieć. - Mag przyglądał się Paskudowi z zaintrygowaniem. - On po prostu lubi psocić. Jak to Paskud. O szlag, ale świecisz, mały.
Chwilę później zstąpiła na niego aura objawienia.
- Wieczny płomień! - Powiedział na głos, przeklinając przy tym. - No to możesz się przyzwyczaić do świecenia jak takie małe słoneczko.
- Dopiero teraz zauważyłeś? - roześmiała się elfka.
- Wybacz, wasza elfiość, ale byłem zajęty ratowaniem potencjalnie rannego zwierzątka. - Wysyczał w jej stronę mag.
- Och, nie złość się tak. - odezwała się Avaliye - Wyszło dobrze.
- A to co? Jakiś golem? - Ylvaan spytał wskazując posąg.
- A to? To Józef jest. - Wyjaśnił Revalion. - Przy wystarczającym doświadczeniu z magią przywołującą nabyłem pewną szczególną umiejętność przyzywania go. Przychodzi też w mniejszym i większym rozmiarze. Józef, przywitaj się.
Jak na komendę, posąg ruszył ku elfowi, jednak po prostu stanął przed nim, nie wiedząc co ma dalej zrobić.
- Robię się zazdrosny. Przepraszam, jakieś traktaty na temat tutejszej fauny? Najlepiej zabójczej. - zwrócił się elf do bibliotekarza gdy w końcu oderwał wzrok od posągu.
Staruszek wzruszył ramionami i wskazał rząd półek dwie alejki dalej. Po czym dodał z oburzeniem. - Szzz!! - Kładąc palec na ustach. Już po chwili elf zaczął ściągać z półek kolejne tomy kartkując je w poszukiwaniu ilustracji. Nie miał czasu na czytanie ich od deski do deski.
- Mmm, Chult… Ooo… Hmph.... Dziękuję, to wszystko. - zwrócił się do staruszka i zaczął odkładać książki na miejsce.
Avaliye natomiast wertowała tytuły książek, co jakiś czas mrucząc coś do siebie i zdejmując jakiś tom, żeby na szybko przejrzeć jego zawartość, co pewien czas wyglądając tak, jakby coś nagle ją zirytowało.
Revalion zadumiał się przez chwilę nad swoim aktualnym problemem świetlika.
- Dobra, proszę państwa, proszę nie panikować. Rozwiązanie jest już w drodze! - Zakasał rękawy i wskazawszy inny kawałek wolnej przestrzeni, inkantował:
- De wer di wlekjr uoinotai, confn ekess sia distolir! - W efekcie pojawił się tam stwór o skórze barwy ciemnej wiśni i ostrych szponach, zaś jego ryj wyrażał głębokie niezadowolenie byciem sprowadzonym do tego miejsca.
Babau patrzył niechętnie na swojego przywoływacza, który to natychmiast pstryknął palcami i wskazał miejsce obok siebie.
- Proszę się odsunąć na odległość co najmniej pięciu metrów. Panią elfkę proszę o przesunięcie się pod tamten regał, jeśli łaska... - Kontynuował Revalion, po czym zasygnalizował demonowi w jego ojczystym, otchłannym języku, co ma robić.
Demon pokiwał głową i sam zaczął inkantować swoją plugawą magię rozpraszającą, która scentrowana na Paskudzie wyłączyła jego "niechciane światełko".
- Bardzo dobrze, idź już sobie. - Czarodziej pstryknął raz jeszcze, odsyłając demona. - Dziękuję wszystkim za współpracę, kryzys zażegnany!
- Co jeszcze jesteś wstanie przywołać? - zainteresował się elf. - To jest… Użyteczna magia.
- Lawinę, co mogłaby przysypać sporą karczmę, czy inny domek. - Czarodziej uśmiechnął się złośliwie i znów zakasał rękawy. - Zaprezentować?
- W bibliotece?
- Może i racja, za dużo sprzątania by było. Chociaż i tak jak dla mnie to za ciepło tutaj. - Mag opuścił ręce. - Oprócz tego byłbym w stanie przyzwać stwory dostosowane do niemal każdej sytuacji. Dzikie zwierzęta, demony, diabły, archony. Józefa.
- Ciekawa umiejętność. Ja ograniczam się do zwierząt i kilku magicznych bestii. - rzekł elf. - Mniejsza z tym, dowiedziałeś się czegoś z dokumentu?
- Głównie tego, że wybrali się jako łowcy głów na poszukiwanie kogoś. Trafili do świątyni na środku pustyni, gdzie znaleźli miliard nieumarłych, po czym, khem, olbrzym w zbroi z ludzkich kości ich wyrżnął w pień przy pomocy tej włóczni. - Mag wyciągnął z rękawa dokument. - Jakby dostać się do Sembii i znaleźć oryginał, to mógłbym spróbować wywieszczyć położenie jego autora i przepytać go osobiście o te wydarzenia. Zresztą masz, sam zobacz.
-Polowali na tego olbrzyma? - wtrącił się Jhin - Kolejni amatorzy…
Po minucie elf uniósł głowę znad dokumentu i oddał go magowi - Olbrzym. Ja wiem jak polować na olbrzymy. To moja… Specjalność.
Zaciekawiony Jhin również przejął dokument i rozpoczął czytanie, nie dotarł nawet do połowy tekstu, kiedy spojrzał na bibliotekarza.
-Jaka jest data powstania tego dokumentu?
- Najlepsze jest to, że oni nawet nie polowali na tego olbrzyma, tylko na kogoś innego. - Revalion pokazał towarzyszowi fragment tekstu. - Poza tym to niekoniecznie musiał być taki olbrzym, jak ci się wydaje. Niektórzy, których ponosi wyobraźnia, tak mogliby nazwać zwyczajnie wyrośniętego człowieka. Zauważ, że w innym fragmencie autor nazywa go po prostu “drabem”.
-Dwa metry to dość sporo, dla większości to olbrzym. Tak czy inaczej Sembia… dobre miejsce chyba, żeby zacząć. - Jhin ponownie spojrzał na dokument i uśmiechnął się delikatnie pod maską
- A tak w ogóle, nie duszno ci w tej masce? - Zainteresował się nagle Revalion.
-Przyzwyczajasz się z czasem. Poza tym to ceramika, nie ogranicza mi aż tak oddychania.
- Nie to żeby mi to przeszkadzało. Po prostu ciekaw jestem. - Mag zaczął przyglądać się dziwnemu towarzyszowi. - Rozumiem, że jesteś w jakiś sposób przymuszony do jej noszenia? A może to artefakt do zwiększania mocy?
-Pozwól magu, że zadam ci pytanie, które zadawałem akolitom mojego klanu. Które to maska? To co zasłania ci twarz? Czy to co jest twoją twarzą?
- Ach, teraz to wchodzimy na aspekty filozofii i psychologii interpersonalnej. - Mag znów przystawił dłoń do podbródka. - Myślę, że odpowiedź zależy głęboko od osobnika, któremu zadasz to pytanie. Bo i nie wszyscy zrozumieją je w pełni i ignoranci zwyczajnie je zbyją, nie zrozumiawszy w ogóle o co pytasz. Ludzie zadufani i płytcy z kolei uznają, że ich twarz jest ich twarzą i będą przeświadczeni o własnej szczerości i otwartości wobec otoczenia. Jeśli zaś o mnie chodzi, to odpowiem, że moja twarz istotnie jest maską, zaś moje prawdziwe oblicze jest zarezerwowane jedynie dla tak bliskich mi osób, że żadna z nich nie miała jeszcze “zaszczytu” oglądać jej w pełni, jedynie fragmenty, które jej udostępniłem.
-Dla mnie to wygląda inaczej. Skóra, która zdobi kości mojej twarzy przestała być mną dawno temu. Natomiast czerwony kawałek ceramiki, który przesłania tą skórę. Symbol, który reprezentuje, imię i skojarzenia jakie przynosi. To jestem ja.- Jhin westchnął delikatnie -Młodzi nie rozumieli tej subtelnej sprawy. Czas miał to naprawić.
- Chyba rozumiem. - Rev patrzył mimowolnie w grzbiet pewnej księgi na regale, jednak zupełnie go w tamtym momencie nie interesowała. - Zatem zgubiłbyś całą swoją osobowość, albo i gorzej, gdyby oddzielić cię od tej maski? Czy zwyczajnie byłbyś bardzo wkurzony?
-Byłoby to niewygodne, bo musiałbym zrobić nową i zastosować prowizorkę do tego czasu. Jesteś magiem więc rozumiesz istotę symboli. Jeżeli formułka zaklęcia zniknie z twojego umysły, czy to oznacza że zaklęcie przestaje istnieć? Czy strach jakie wywołuje potencjał tego zaklęcia znika, bo nie pamiętasz w tej go w tej chwili?
- No fakt, upierdliwe by to było. Zwłaszcza wczoraj było. - Przyznał mag.
- W takim razie wybieramy się do Sembii? Wszyscy się z tym zgadzają? - przerwał konwersację elf. Zupełnie nie rozumiał o czym mag i drugi człowiek rozmawiają. On był tym kim był i nie nosił masek. Poza tymi które wytworzyli jego bracia na własny użytek.
Elfka uniosła wzrok znad księgi traktującej o smokach i mruknęła tylko:
- Mhm. - po czym wróciła wzrokiem do owej księgi.
- Świetnie. Tifareth! - rzucił głośno.
Niebieskooka zjawiła się niemal natychmiast.
-W czym mogę pomóc - Zapytała niezbyt dobrze ukrywając irytację.
- Chciałbym dostać się do zbrojowni Władcy. - wyjaśnił powód przyzwania.
Avaliye zerknęła znad księgi, po czym odłożyła ją na miejsce.
- Dobry pomysł. - stwierdziła - Żebyś nie czuł się samotny też chętnie się tam udam.
Jhin spojrzał na niebieskooką kobietę.
- Podejrzewam, że lepiej jak się tam wszyscy udamy. Trzeba się będzie przygotować do tej podrózy.
- Rozsądne pragnienie. - Pochwaliła ich Tifareth. - By dostać się do zbrojowni najlepiej ruszyć z biblioteki zachodnimi drzwiami, później prosto aż do sali lustrzanej, następnie na północ aż do schodów. Zbrojownia znajduje się na najniższym dostępnym stamtąd poziomie.
Zamaskowany mężczyzna pstryknął palcami, przypominając coś sobie.
- Właśnie, zapomnieliśmy wszyscy o czymś. - wyciągnął szkatułkę, którą wszyscy zostawili w sali władcy - Daru od gospodarza się nie ignoruje. - otworzył wieko i w środku znajdowały się perły, które ofiarował im młody Władca.
- Nie chowajcie mnie. - mruknął Ylvaan zaciskając dłoń na jednej z pereł.
Elfka przechyliła delikatnie głowę patrząc na perły, po czym wybrała jedną z nich i wzięła ją do ręki, oglądając pod każdym możliwym kątem.
Revalion również “poczęstował się” perłą, jednak ledwo rzucił na nią okiem, bo miał jeszcze jedną sprawę do bibliotekarza:
- Dobry człowieku, w której części Sembii znajdziemy oryginał dokumentu? A może ty, Tifareth, taką informację posiadasz?
- Ordulin, w wielkiej bibliotece. - Odparł sucho starzec.
- Dziękuję. Głupio by było przemierzać całe państewko w poszukiwaniu jednego dokumentu. Zatem, zbrojownia? - Uśmiechnął się mag, teraz badając swoją perłę z bliska.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 13-02-2016, 12:55   #14
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Zbrojownia

Kiedy dotarli na miejsce okazało się, że zbrojownia to nie dokładnie to czego można by się spodziewać. Miast po prostu magazynu z bronią znaleźli się w ogromnych lochach pod pałacem. Powietrze było tu suche i gorace, zdecydowanie zbyt gorace jak na gusta Revaliona i jego chowańca. Potężne kolumny przechodziły u szczytu w łuki podtrzymujące sklepienie ogromnego pomieszczenia. Każde miejsce na ścianach i kolumnach zajmowały stojaki na broń, wszystkie co do jednego zajęte. Nie potrzebne było fachowe oko by stwierdzić, że każda z broni wykonana została z wielkim pietyzmem przez mistrza rzemiosła. Po chwili do ich uszu doleciały odgłosy miarowych uderzeń metalu o metal. Szybko je zidentyfikowali rozwiązując tym samym zagadkę tak wysokiej temperatury panującej w podziemiach.
- Nie, to zdecydowanie nie miejsce dla mnie. - Powiedział Revalion, ocierając pot z czoła po raz setny, kiedy tylko zorientował się że trafili dosłownie do zbrojowni, a nie magazynu z ekwipunkiem. - Bawcie się dobrze, ja wracam szukać innych interesujących mnie rzeczy.
W przeciwieństwie do maga elf zdawał się czuć w tak gorącym pomieszczeniu wyjątkowo dobrze. Na jego czole nie pojawiła się nawet kropla potu. Zainteresowany ruszył w kierunku rytmicznego dźwięku, spodziewając się ujrzeć kogoś kto zawiaduje całym interesem.
Avaliye natomiast… również czuła się tu dobrze. Rozglądała się z ciekawością, jednocześnie spokojnym krokiem kierując się ku odgłosom, co nie przeszkadzało jej w lustrowaniu uzbrojenia.
Jhin spokojnie chodził między rzędami broni, jeżeli temperatura mu przeszkadzała nie okazywał tego. Miał nadzieję, że znajdzie tu broń, która przypadnie mu do gustu.
Ylvaan tymczasem zaczął buszować przy stojakach z pancerzami. Było ich więcej niż kiedykolwiek widział w swoim życiu i każdy jeden był doskonałej jakości. W końcu zdecydował się na stosunkowo prosty mithrylowy napierśnik. Pancerz szybko wylądował w jego rękach i ruszył dalej.

Szli długo mijając niezliczone egzemplarze broni i pancerzy, tarcz i… dziwnych urządzeń najprawdopodobniej służących do robienia krzywdy bliźniemu lecz w jaki sposób tego nie odgadli. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze. W końcu ich oczom ukazała się potężna kuźnia, choć to tez nie było poprawne określenie. Chyba jedynie krasnoludy posiadały w swym języku właściwe słowo określające ogromny kompleks służący do obrabiania metali wszelakich. Pomiędzy miechami i piecami zauważyli adamantowe, sądząc po kolorze metalu, kontrukty humanoidalnych kształtów. Zaś przy głównym kowadle krasnoluda potężnej postury walącego młotem w rozgrzany do białości metal.
- Witaj Mistrzu. - rzekł elf, przekrzykując hałas kuźni. - Chciałbym pożyczyć to, na czas nieokreślony. - dodał potrząsając swoim nowym nabytkiem.
Krasnolud nie usłyszał lub zwyczajnie nie miał ochoty przerywać pracy. Ylvaan odniósł wrażenie, że jest z nim coś nie tak, po chwili zrozumiał co było tego przyczyną. Pomimo żaru buchającego z pieców na łysej czaszce i nagim torsie krasnoluda nie było ani jednej kropelki potu. Ylvaan wzruszył ramionami. Skoro krasnolud jest zajęty to nie widział powodu by mu przeszkadzać. Albo wchodzić w zasięg golemów. Wrócił więc do przetrząsania zebranego w sali ekwipunku. Nie minęło wiele czasu gdy dotarł do broni dystansowej. Nie był to jego ulubiony typ broni, ale zdolność pozbycia się czegoś z dystansu mogła być użyteczna. Wybrał więc długi łuk refleksyjny ozdobiony motywami chmur i błyskawic, a także kołczan ze strzałami. Pokręcił się jeszcze parę minut po czym uznał że nic więcej tu nie znajdzie. Opuścił zbrojownię i ruszył śladem maga. W połowie schodów usłyszał Revaliona wołającego Niebieskooką. Zawrócił i trafił do labiryntu korytarzy pełnego niewielkich komnat.

Avaliye spojrzała po sobie i się skrzywiła. Nie była jakimś tam magiem, aby biegać w sukience. Potrzebowała normalnego, w jej mniemaniu, odzienia, na które dopiero mogła założyć zbroję i całą resztę. Nie czuła się komfortowo w tej sukni i nieważne jak ładna była, była dodatkowo niepraktyczna, a to podejście potrafiło wywołać ból głowy u ojca elfki, jak i zapewne część przodków miała by do niego pewne "ale". Zbrojownia faktycznie była zacna, ale nie samym uzbrojeniem się żyje. Po poszukiwaniach odnalazła rzeczy, w które może się przebrać miast chodzenia w tej sukni, która jak dla niej byłaby świetna, ale tylko dla pewnego typu szlachcianek, czyli tak prawdę mówiąc, dla większości z nich i przez pewną część Avaliye swojego życia przymuszana była to wdziewania takowych kreacji. Rozejrzała się, po czym zauważywszy przestrzeń, która nadawała się na odpowiednie miejsce do przebrania się, chociaż miała dziwne wrażenie, że i tak może być pod obserwacją.

Cóż, niektórzy już tacy byli.

Elfka przebrała się w skórzane odzienie, na próbę wykonała kilka ruchów, aby upewnić się, że leży na niej dobrze i nic nie przeszkadza, po czym odłożywszy suknię na bok zabrała się za wybór ekwipunku, na czym zeszło się jej trochę czasu, bo choć miała pojęcie czego jej trzeba to wybór spośród tej mnogości był… ciężki i zdecydowanie się na jednyną słuszną opcję nastręczało trudności.

Po dokonaniu tego arcytrudnego wyboru ruszyła jeszcze na poszukiwania maga i/lub miejsca, w którym mogłaby się magicznie doekwipować.
Ruszyła schodami i już po minięciu jednego piętra trafiła na zmierzającego w przeciwną stronę lodowego mefita z pakunkiem większym od niego. Stworek dzielnie taszczył na plecach swój ciężar lecz widać było, iż chodzenie niezbyt mu si podoba, wolałby lecieć lecz nie dawał rady z takim ciężarem.
- Zachciało mu się… Ja mu… eee, dzień dobry? - Powiedziało stworzonko, kiedy zauważyło elfkę.
Avaliye spojrzała na stworzonko i pakunek, który ono taszczyło.
- Chyba trochę twój pan przesadził, mam rację?
- E, to? W zasadzie… - Paskud obejrzał się na pakunki, które taszczył, to na elfkę. - ... masz rację, zdecydowanie przesadził! A ty już masz wszystko? Nie szukasz aby mojego pana, albo magazynu z fajnymi rzeczami? Tam są takie fajne buteleczki z czerwonym płynem, ale nie mogłem wypić, bo pan mi nie pozwolił.
- Zimny drań. - skomentowała Avaliye z rozbawieniem - A faktycznie szukam jakiegoś magazynu z fajnymi, magicznymi rzeczami, a jeżeli wpadnę na twojego pana - nie szkodzi. Zawsze może się przydać do czegoś, jak to mag.
- Właśnie, zimny! - Zachichotał stworek, masując sobie chudą rączkę. - To słuchaj no. Ja mam pomysł. Jakbyś mi pomogła z tymi rzeczami, to cię do niego zaprowadzę, co?
Elfka miała ochotę od razu nie zgodzić się na coś takiego, ale naraz przyszło jej co innego do głowy.
- Zrobimy inaczej… Paskud, tak? Pomogę ci z tymi rzeczami, które niecnie twój pan narzucił na tak delikatne stworzenie jak ty, a ty w zamian nie tylko zaprowadzisz mnie do niego, ale też obiecasz mi, że nie będziesz we mnie niczym rzucał, hmm? Oczywiście będziesz mógł rzucać w innych, ale nie we mnie. Umowa?
Stworek wyszczerzył białe, lodowe ząbki w uśmiechu i wzbił się radośnie w powietrze.
- Umowa! - Zakrzyknął radośnie. - To ten tego, w tę stronę! Bo tu są dwa magazyny. Jeden ma magiczne fajne rzeczy, a drugi takie zwykłe.
- Dobrze wiedzieć, przynajmniej nie stracę czasu. - zamyśliła się przez chwilę -[i] A widziałeś może elfa? Nie da się go pomylić, mało elfowaty, z odgryzionym kawałkiem ucha, zapewne przez dziką kochankę, warczący, a nie mówiący?
Paskud przyjął bardzo zamyśloną minę, próbując przez dłuższą chwilę wyobrazić sobie to wszystko, co mu elfka powiedziała. W końcu pstryknął palcami.
- Aa, że ten Brzydki Elf, co wczoraj próbował cię dziabnąć niewiadomo czemu? No jest też gdzieś w tym magazynie z magicznymi cosiami. Ale nie wiem czy łatwo go będzie znaleźć, bo tam jest szesnaście tysięcy pokoików, w każdym po dwie albo trzy skrzynki ze świecidełkami.
- Pewnie się, biedaczysko, zgubiło. - powiedziała z udawaną troską w głosie - Może gdzieś się na niego natknę, ale na razie bardziej mi zależy na magicznych rzeczach.
- A może jedna z tych magicznych skrzynek go zje, haha! - Zaśmiał się złośliwie Paskud, stając przed trudnym zadaniem otwarcia okutych drzwi do magazynu. Mefit dzielnie zaparł się obiema nogami o framugę, ale szło mu nad wyraz ciężko.
- Odsuń się. - powiedziała dla zasady, żeby nie było, że nie mówiła, po czym pchnęła drzwi tak, aby się uchyliły. Lecz choć wysilała wszystkie siły drzwi ani drgnęły.
- Cóż, to mamy problem, prawda? - spojrzała na stworzonko ciekawa co ono teraz zrobi.
Mefit miał zdecydowany dylemat i był wyrysowany na jego twarzy: walczył z usilną chęcią parsknięcia śmiechem, jednak z drugiej strony coś mu podpowiadało, że zrobienie tego elfce prosto w twarz może się bardzo, bardzo źle skończyć.
- E, bo te drzwi to chyba w drugą stronę się otwiera. - Powiedział w końcu, gestykulując.
Elfka westchnęła ciężko i pociągnęła za uchwyt drzwi, które tym razem ustąpiły bez problemu jedynie z cichutkim skrzypnięciem.
- Miiiistrzu! Wróciłem! - Krzyknął Paskud, jak tylko zdołał wlecieć do środka. Musiał swoje wołanie powtórzyć jeszcze kilka razy, zanim cokolwiek mu odpowiedziało.
- O, Paskud. Wróciłeś. - Revalion wyszedł z jednego z pokoi. W międzyczasie zdążył już sobie znaleźć dziwną, czarną przepaskę na oczy, która nie zdawała się przeszkadzać mu w orientacji i widzeniu. Postanowił ją jednak zdjąć po chwili.
- O, i znalazłeś naszą przeuroczą towarzyszkę. - Dodał, zauważywszy Avaliye.
- Tak się złożyło. - odparła - Co musiałam, zdobyłam ze zbrojowni, teraz pora na dodatki. - uśmiechnęła się, po czym dorzuciła - Twój mały przyjaciel obiecał nie rzucać we mnie niczym… I miejmy szczerą nadzieję, że dotrzyma umowy. Prawda, Paskud?
- Prawda, prawda! - Potwierdził energicznie mefit, jednak mag nie wyglądał na przekonanego.
- Paskud, ale wiesz że ta umowa obowiązuje na dłużej niż tydzień? - Zapytał swojego chowańca. Stworek wyglądał najpierw na zmieszanego, potem zasmuconego.
- Ale… - Wyjąkał.
- Żadnych ale. - Przerwał mu Rev. - Obiecałeś nie rzucać, to nie będziesz rzucał. Nigdy, rozumiesz? Nie tylko przez następny tydzień.
- D-dobrze… - Przytaknął Paskud ze spuszczoną głową.
- Świetnie. - dodała Avaliye, jednak sama nie wyglądała na całkowicie pewną tego. Porzuciła jednak temat przechodząc na kolejny - Widziałeś gdzie się udał warczący elf?
- Jak tylko dorwał się do spisu katalogującego wszystkie te pomieszczenia to pobiegł gdzieś i licho go widziało. Zapewne gdzieś się tu kręci, ale mamy tu do czynienia z szesnastoma tysiącami pokoi. Wiesz, zawsze mogę spróbować…
Rev przyłożył sobie dwa palce do ust i gwizdnął z całej siły.
-YLVAAN! JESTEŚ GDZIEŚ TUTAJ?! - Ryknął na całe gardło. Odpowiedziała mu tylko cisza i jego własne echo. - No cóż, chyba go tu nie ma.
Avaliye skrzywiła się widocznie na ten pokaz pojemności płuc maga i wytrzymałości strun głosowych, który jednak testował wrażliwość elfich uszu. Przez chwilę elfka myślała, że mag pozna, iż nie wszystkie elfy są pozbawione sił i pozwoli mu posmakować jej własnej, ale wyszło tak, że policzek Reva znalazł się o milimetry od otwartej dłoni Avaliye, która w ostatniej chwili powstrzymała się przed spoliczkowaniem maga.
- Więcej. Nie rób tak. Bez ostrzeżenia. - wycedziła odsuwając dłoń i masując uszy -Ładnie proszę.
Mag przełknął głośno ślinę i jeszcze przez następną chwilę analizował co się właśnie wydarzyło. Nie spodziewał się po niej takiej… jeśli podmuch wiatru, jaki jej dłoń wytworzyła słusznie odzwierciedlał…
- Dobrze, jasne, załatwione. - Odparł Rev posłusznie. Zauważył, co elfka ma w rękach. - To… byłaś już w drugim magazynie?
- Nie, nie byłam. - spojrzała na trzymane rzeczy - Co mam z tym zrobić? Twój chowaniec był trochę przeciążony.
Mag spojrzał pytająco na Paskuda, ten zaś sugestywnie wskazał na rzeczy i na swojego Mistrza. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Wygląda na to, że przyniósł je dla mnie. W zasadzie dobrze się składa, bo i tak potrzebowałem plecaka i kilku sakiewek. - Wziął od towarzyszki rzeczy. - No dobra, to chyba wrócę do uzupełniania ekwipunku. Uzbrojony w bezcenny plecak, teraz nic mi nie straszne!
- Hmm, powiedz mi tylko jeszcze, gdzie znalazłeś plecak?
- Piętro wyżej, pokój numer szesnaście tysięcy i jeden! - Powiedział radośnie Paskud, lądując na ramieniu maga.
- Świetnie. W takim razie i sama pomyszkuję tutaj, owocnych poszukiwań.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 13-02-2016, 13:24   #15
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Tymczasem u Revaliona...


- Tifareth! - Powiedział mag, kiedy tylko wraz z chowańcem opuścili podziemia i zdołali nieco odetchnąć chłodniejszym powietrzem.
- W czym mogę pomóc? - Spytała przez zaciśnięte zęby wyłaniając się dosłownie z powietrza.
- Popełniłem błąd, przyznaję. - Westchnął Rev. - W przeciwieństwie do pozostałej trójki, mnie niepotrzebna jest zbrojownia, a skład z magicznymi świecidełkami ochronnymi. Zwoje magiczne i mikstury też by się przydały do zadania. Możesz mnie skierować w tym kierunku?
- Proszę po prostu zejść tymi schodami dwa poziomy, interesujące pana przedmioty znajdują się tuż nad zbrojownią.
- Dzięki stokrotne. Domyślam się, że to dla ciebie nad wyraz uciążliwe tak biegać na zawołanie. Nie ma gdzieś mapy pałacu, żebyśmy mieli szansę sami się odnaleźć w tym miejscu? - Zasugerował mag.
- Moim obowiązkiem i przyjemnością jest służyć gościom Władcy. - Skłamała niezbyt przekonująco. - Zaś mapy zamku nigdy nie powstały. Do tej pory nie były potrzebne.
- No cóż, zatem idę. - Rev puścił do niej oko i poszedł we wskazanym przez nią kierunku.
- Przynajmniej próbowałem, prawda? - Powiedział do Paskuda, kiedy już oddalili się od kobiety.
- Ano, próbowałeś. - Roześmiało się stworzonko.
Kiedy mag dotarł do magazynu zrozumiał dlaczego przegapił to miejsce. Z pozoru nie rzucało się w oczy. Wielkie ołowiane skrzynie wypełniały rzędy sąsiadujących ze sobą pomieszczeń. Wszystko to było zdecydowanie za mało widowiskowe jak na magazyn z magicznymi przedmiotami. Przyglądając się dokładniej zauważył nad każdym łukiem drzwi niewielką tabliczkę z liczbami zapisanymi smoczym alfabetem. Tabliczka na która aktualnie patrzył miała numer piętnaście tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt trzy.
- Ładnie tu. - Stwierdził mag, przechadzając się pomiędzy pokojami. Zapamiętał numerek najbliżej drzwi wejściowych, na wszelki wypadek.
- Haloo, jest tu ktoś? Ktokolwiek? Czy może skrzynie pełne wartych majątek rzeczy leżą sobie bez opieki? - Zawołał.

Cisza, nawet jeśli ktoś tu był to nie zareagował na wezwanie maga.
- W sumie jakbym ja miał swój plan kieszonkowy to też bym się tym nie przejmował. - Westchnął czarodziej i wrócił do wejścia. Tabliczka z numerem szesnastotysięcznym, równie dobrze mógł zacząć od skrzyń w tym pokoju.
Wieko skrzyni wykonane z ołowiu było absurdalnie ciężkie i magowi podniesienie go przyszło z wielkim trudem. W środku zaś znalazł całą masę niewielkich buteleczek z czerwoną substancją w środku.
Mag westchnął ciężko. Paskud w międzyczasie zdążył władować się do środka i pochwycić jedną z buteleczek, po czym próbował ją otworzyć.
- Zostaw to, durniu! - Wysyczał Rev z irytacją, wyrywając chowańcowi fiolkę. - Mało ci, że prawie zostałeś świetlikiem na resztę życia?
Paskud pokazał mu tylko język, ale posłusznie wyszedł z skrzyni. Mag wziął buteleczkę “na pamiątkę” i zamknął skrzynię możliwie tak delikatnie, jak był w stanie.
- Tifareth! - Powiedział głośno z irytacją. Odczekał chwilę, żeby kobieta go odnalazła, kolejną chwilę, i następną, jednak rekcja różniła się od tej jakiej się spodziewał.
- Magu? - dobiegło do Revaliona wołanie. - Gdzie jesteś?
- Przy wejściu, przy schodach. Numerek szesnastotysięczny. - Wyjaśnił Rev, rozglądając się za towarzyszem.
Ylvaan rozejrzał się po otoczeniu i po chwili znalazł tabliczkę z numerem 16000. Cóż za fart. Wszedł do pomieszczenia, a podwójny sejmitar wesoło pobrzękiwał o świeżo zdobytą zbroję.
- Spore te skrzynie. Wiesz co jest w środku?
- W tej jednej konkretnej? Mnóstwo o takiego czegoś. - Pokazał mu buteleczkę z czerwonym płynem. - W pozostałym milionie? Za cholerę. A w dodatku Tifareth strzeliła focha i nie chce przyjść. Przydałby się przewodnik.
- Mmm… Gdzieś musi być spis, czy przewodnik po tym miejscu. Nie numerowali by pomieszczeń gdyby się to do niczego nie odnosiło.. - elf zaczął rozglądać się po pomieszczeniu oraz prowadzących do niego korytarzach w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. - Zawsze możemy znaleźć pierwsze pomieszczenie, tam jest największa szansa na znalezienie spisu. Przynajmniej tak podpowiada logika.
- Prawda. Choć przestawiłem się już na myślenie, że cały ten pałac i okolice mają niewiele wspólnego z logiką. No cóż, nie zaszkodzi spróbować, chodźmy.
Kilka razy musieli zawracać kiedy okazywało się, że w dalszej części korytarza są wyższe numery. W końcu odnaleźli wzór w numeracji i podążyli jego tropem do pomieszczenia “zero”. Który okazał się wygodnie urządzonym gabinecikiem z typowym dla wielkich bibliotek katalogiem. Chwilę później zorientowali się, że katalogi są dwa, spis alfabetyczny i według rodzajów przedmiotów.
- Miałem rację! - krzyknął Ylvaan. W miarę szybko przeleciał przez katalogi, zastanawiając się co będzie mu potrzebne. W sumie kilka nie potrzebnych rzeczy też mógł wziąć, od nadmiernego przygotowania jeszcze nikt nie zginął. Chyba. - Ugh, wygląda na to że się dziś nachodzę. Do zobaczenie później. - pożegnał maga i ruszył skompletować ekwipunek.
- Powodzenia! - Rzucił za nim Rev, po czym sam przyjrzał się katalogowi grupującego zgodnie z rodzajem w poszukiwaniu “składu” papieru i czegoś do pisania. Postanowił przyjąć chłodne podejście - spisze sobie wszystko co mu potrzebne, zapisze odpowiadający temu numer katalogowy i zaoszczędzi nieco czasu na wracanie do tego miejsca.

Zanotował wszystko skrupulatnie, zauważył przy tym pewną drobną osobliwość. Cały ekwipunek nie magiczny zaczynał się od numerów szesnaście tysięcy jeden wzwyż.
- Ciekawe. Paskud, zadanie dla ciebie. - Rev odciągnął chowańca od szukania kolejnych rzeczy, którymi można rzucić. - Pamiętasz, że żeby tu się dostać zeszliśmy dwa poziomy niżej? Poleć szybko teraz jedno piętro do góry i sprawdź co tam jest. A dokładniej, czy będą takie sale z numerkami powyżej szesnastu tysięcy.
Mefit zasalutował niezdarnie i wyleciał z pokoju.

Chwilę zajęło paskudowi uporanie się z ciężkimi okutymi drzwiami, za nimi zaś znalazł niemal identyczne korytarze i pomieszczenia, najbliższe wyjściu miało numer trzydzieści dwa tysiące i było bardzo przyjemnie chłodne. Wypęłniały je proste regały z rzędami błękitnych buteleczek.
Mefit przez chwilę walczył sam ze sobą, żeby nie zwędzić jednej z buteleczek… były takie ładne i błyszczące… Jednak otrząsnął się i poleciał wzdłuż korytarza, w podobnej manierze, jak jego Mistrz i Brzydki Elf szukali piętro niżej pierwszego numeru. Musiał znaleźć numerek szesnaście tysięcy i jeden. Mijał kolejne pomieszczenia, w większości stały regały z różnymi cudeńkami których nie potrafił rozpoznać, w innych po prostu skrzynie i kufry. W końcu dotarł do szesnaście tysięcy pierwszego, pomieszczenia z plecakami i torbami wszelakimi.
Zadowolony z siebie chowaniec przysiadł na chwilę na jednym z plecaków i z zainteresowaniem zajrzał do środka. W zasadzie nie wiedział czego się spodziewać, bo ten okazał się pus… z wnętrza spojrzała na chowańca para czerwonych świecących ślepi.
- PIP?
Paskud szybko zamknął plecak. Otworzył go ponownie.
- PIP!
Osobista ciekawość chowańca wzięła górę. Wzniósł się do lotu, zostawiając plecak otwarty i lądując na czymś położonym wysoko, żeby obserwować dziwnego cosia z odległości.
Niewielka czarno-biała myszka wygramoliła się z otwartego plecaka, chwilę węszyła zabawnie ruszając wąsikami po czym znów zniknęła między innymi torbami.
- A żeby ci matka już nigdy sera nie dała, paskudo jedna! - Zapiszczał chowaniec, machając groźnie rączkami. - A to mnie nazywają Paskudem, bezczelność!
Stworek rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu, mając na uwadze rzeczy o których jego mistrz myślał, kiedy go tu wysyłał. Przydałaby mu się tuba na zwoje, futerał na fiolki i kilka sakiewek, takie przypinane do pasa. Mefit miał nadzieję, że nie okażą się zbyt ciężkie. I że nie będą zawierały żadnych lokatorów. Zapakował wszystko do plecaka. Zarzucił sobie bagaż na plecy i pomaszerował z powrotem do Revaliona.

Dzięki spisaniu potrzebnych rzeczy z katalogu i wyznaczeniu sobie optymalnej ścieżki chodzenia między pokojami tak, żeby nie musieć wracać się za dużo, mag nie zmęczył się aż tak, jak zrobiłby to przy chodzeniu “na oko”. A przynajmniej tak wolał myśleć, bo i tak po całym zabiegu był wykończony - z tego powodu wziął sobie po drodze dodatkową miksturę mniejszego przywrócenia i po całym maratonie wypił jej zawartość.
Poczuł się nieco lepiej. Miał teraz opaskę na oczy, którą chwilowo zdecydował się nosić jak opaskę na czole. Znalazł sobie też wygodne buty, kilka różdżek, zwoje magiczne, całą armię mikstur, karwasze, kostur i inne, mniej istotne świecidełka.
Tupnął jeszcze ze dwa razy butami, żeby dobrze się uleżały, po czym rzucił do Paskuda:
- To co, idziemy pozwiedzać? Może znajdziemy po drodze tego Brzydkiego Elfa? A w zasadzie poszukałbym tej sali biesiadnej, gdzie byliśmy wczoraj. Umieram z głodu. - chowaniec wyraził entuzjazm dla takiego planu i usadowił się swojemu Mistrzowi na ramieniu. Wyszli z magazynu i skierowali się do biblioteki. Stamtąd zaś mag wybrał drzwi wschodnie - o ile takie były - gdyż uznał, że skoro do magazynów poszli wyjściem zachodnim, to przeciwny kierunek przybliży go do jego celu.
Trafił do pięknego ogrodu-szklarni wewnątrz zamku. Ze wszystkich stron otaczały go niezwykłe egzotyczne rośliny. Większość z nich o czym był całkowicie przekonany nie pochodziła z tego planu egzystencji. Prawdopodobnie nie pochodziły również z żadnej innej pierwszej materialnej. Niezwykła intensywność kolorów i zapachów podpowiadały magowi, że ma do czynienia z florą Zewnętrza. Nie mniej owoce choć dziwnych kształtów wyglądały bardzo zachęcająco.
- To nie jest sala biesiadna… - Stwierdził odkrywczo Paskud, za co został pstryknięty w nos. Mag chciał już wyciągnąć rękę po jeden z owoców, jednak naszło go wspomnienie ostatniego razu, kiedy wziął nieznany, acz smakowicie wyglądający owoc. Przysmak Calimshanu, tak mówili! Słodziutki i po trzykroć lepszy od śliwek, mówili! I z wychodka przez następny tydzień nie wychodził później, psiakrew.
- Leć lepiej sprawdzić z góry jak duże jest to miejsce i gdzie jest jakieś drugie wyjście. - Poinstruował chowańca, na co mefit zasalutował i wzbił się w powietrze, lustrując wzrokiem otoczenie. Tymczasem otoczenie lustrowało wzrokiem maga, owoc po który sięgał mag otworzył oko i teraz bacznie mu się przyglądał. Mag spojrzał na owoc z politowaniem i aktywował pierścień niewidzialności. Pomimo tego zabiegu czuł podążające za sobą spojrzenie.
- Te, śliwa. Czep się żołędzia, co? - Wymamrotał mag, rozglądając się dookoła.
Oko zamrugało dwa razy lecz nie zaprzestało lustracji.

Mefit rozwinął całkiem przyzwoitą prędkość wzbijając się ponad drzewa. Z góry pomieszczenie nie wydawało się tak wielkie, co zapewne było zasługą kopuły zwężającej się u szczytu. Pomimo tego złudzenia mefit bez wahania ocenił rozmiary na prawie dwieście metrów średnicy, albowiem pomieszczenie miało kolisty kształt.
Zadowolony z siebie mefit zniżył nieco lot i starał się wzrokiem wyśledzić ścieżkę, którą dotąd szli. Jednak patrząc z góry z trudem odnajdywał miejsce z którego zaczął swój lot a i to tylko dzięki więzi z magiem. Korony drzew rosły zbyt gęsto by zobaczyć cokolwiek więcej niż kilka gałęzi i może jakieś pełzające liany.
Chowańca ogarnęła chwilowa panika, jaka zwykle na niego spada kiedy grozi mu dłuższe rozdzielenie z jego Mistrzem, zwykle przez zgubienie się w gąszczy, czy innych katakumbach. Czym prędzej wrócił do maga, donosząc mu o swoich odkryciach.
- Eee… Mistrzu? - Zapytał niepewnie Paskud, wyczuwając, ale nie widząc Revaliona tam, gdzie go zostawił.
- Tutaj. - Mag zrzucił zaklęcie niewidzialności, widząc że Śliwa i tak się na niego patrzy. - Ten przeklęty owoc się na mnie gapi i nie wiem czemu.
- No więc… Jesteśmy w kopule o średnicy jakichś dwustu metrów. Nie widziałem żadnych dodatkowych wejść, bo drzewa rosną za gęsto. - Wyjaśnił chowaniec, lądując na ramieniu maga.
- Dżunglę sobie wychodował? Nudzi mu się? - Parsknął mężczyzna, po czym wpadł na pewien pomysł. - Ty, jak to kopuła, to pewnie coś ciekawego jest na środku, nie? Jak widziałeś ją z góry, to którędy do środka?
- Chyba tędy, Mistrzu. - Mefit wskazał kierunek.
Droga przez “dżunglę” nie była ani prosta ani przyjemna. Kiedy oddalili się od wejścia, przez które wpadało świeże powietrze z zewnątrz, klimat stał się nieznośnie ciepły i parny wysysając siły z obu odkrywców.
- X’sentyf. - Powiedział mag, przyzywając Józefa. - Paskud, posiedź na nim, będzie ci wygodniej i przyjemniej. A ty, Józef, toruj nam drogę.
Starał się pamiętać ile już przeszli, bo jeśli jego chowaniec się nie mylił, to nie było sensu iść więcej niż sto, sto dwadzieścia metrów.
Z żywiołakiem lodu droga była o wiele przyjemniejsza, nawet pomimo uciążliwością jaką było przywoływanie go co kilkadziesiąt sekund. O ile dobrze liczył przeszli ponad dziewięćdziesiąt metrów lecz nic niezwykłego, bardziej niezwykłego niż sam “dżungla”, nie dostrzegł.
- Dobra, starczy tego dobrego. - Mag machnął ręką. - Paskud, odlatujemy!

Mężczyzna aktywował swoje nowiutkie buciki, z których wyrosły skrzydełka i wzbił się w powietrze, zaś jego chowaniec za nim. Zamierzał wybić się ponad korony drzew i lecieć prosto, aż nie doleci do granicy kopuły. Tam chciał wylądować i poszukać wyjścia z tego liściastego piekła.
Ponad koronami drzew powietrze było jeszcze gorętsze niż przy ziemi przez co Revaion czuł się bardzo niekomfortowo. Doleciał do brzegu kopuły lecz nie dokładnie do miejsca gdzie znajdowały się drzwi. I oto narodził się kolejny lecz drobny problem, nie miał pojęcia w którą stronę zboczył ze swego poprzedniego szlaku. Lądując mag nie potrafił powstrzymać się od śmiechu, cała ta sytuacja wydawała mu się niezwykle zabawna.
Mag spojrzał na ścianę kopuły, po czym z rozbawieniem polecił swojemu chowańcowi:
- To ty idź na lewo, a ja pójdę na p-p… - Parsknął śmiechem, nie zdołał dokończyć. - Prawo! Jak znajdziemy wyjście to dajemy drugiemu znać!
Rozweselony Rev, poszedł w swoją stronę w poszukiwaniu wspomnianego wyjścia. Wciąż się śmiejąc, wyciągnął z plecaka swoją butelkę z powietrzem i zaczął przez nią oddychać. Poczuł natychmiastową ulgę, jakby wyszedł z bardzo gorączego pomieszczenia. A przynajmniej jego płuca doznały takiej ulgi. Po niezbyt długiej chwili dotarły do niego uczucia radości i podekscytowania, niezbity dowód na to, że Paskud coś znalazł.
Czarodziej natychmiast odwrócił się i poszedł w tamtą stronę, cały czas oddychając przez butelkę. Minęło jeszcze kilka kolejnych chwil i już razem z Paskudem wyszli na korytarz. Chowaniec przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu mistrzowi po czym ryknął dzikim śmiechem.
- A ty co, gorzej ci? - Spytał mag chowając butelkę z powietrzem do plecaka, po czym spostrzegł fioletową osobliwość na swojej skórze. Małe, fioletowe i strasznie jaskrawe plamki zdobiły nie tylko jego dłonie, ale całe ciało.
- Śmiej się, śmiej. Po prostu mi zazdrościsz! - Rev pokazał język chowańcowi, po czym wymówił słowa prostego zaklęcia, które miało wykazać czy fioletowe paskudztwa są efektem trucizny. Czar niewiele powiedział mu o samych plamkach lecz z chwilą wypowiedzenia ostatniego słowa dla oczu maga las i powietrze w nim rozjarzyły się ostrzegawczą czerwienią. Zaś Paskud odkrył u siebie pierwszą fioletową plamkę.
- Sameś też fioletowy, paskudo jedna! - Mag wytknął to samo stworkowi, po czym uznał, że na początek najlepiej będzie oddalić się od tego miejsca, co by trujące opary ich nie ogarnęły jeszcze bardziej. Jednocześnie uruchomił się w nim wewnętrzny hipochondryk i starał się wyczuć, co jest z nim nie tak, w które miejsce uderzyła trucizna. Mimo usilnych starań nie znalazł w sobie niczego niezwykłego… prócz oczywistych dla każdego cętek.
Revalion rozważył swoje aktualne opcje. Byli wraz z Paskudem w drodze powrotnej do biblioteki i musieli postanowić co dalej. Zgodnie uznali, że sala tronowa będzie odpowiednim celem ich dalszej wędrówki. Męska, żelazna logika podpowiadała, że skoro wyglądała prawie jak sala biesiadna, to tamta musiała być gdzieś niedaleko!

Kiedy zbliżali się do sali doleciał ich zapach znakomitego jadła. Może niezbyt dobrze, że było to jadło najprawdopodobniej ciągle jeszcze ciepłe ale jednak jedzenie. Paskud zdecydowanie wyprzedził Revaliona w tym wyścigu do stołu lecz to mag wręcz wpadajac do pomieszczenia jako pierwszy spostrzegł zmiany jakie w nim zaszły. Pierwszą i najbardziej rzucającą się w oczy były nakryte stoły zupełnie jak na uczcie choć nieco skromniej. Drugą zmianą były ściany które znów przypominały te z sali w której zorganizowano im ucztę. Trzecią zmianą był brak Władcy na tronie lecz zamiast niego mag znalazł tam cztery mieszki i dwa zwoje w tym jeden otwarty drugi zaś zapieczętowany.
Wiedziony z jednej strony świeżo nabytym doświadczeniem, z drugiej zaś wrodzoną ciekawością, Rev rzucił zaklęcie wykrycia magii skoncentrowane na tronie i przedmiotach nań spoczywających. Ból poraził jego oczy, tak intensywna była aura magiczna bijąca od tronu. Nim stracił koncentrację i zdolność widzenia zdążył zauważyć, że zarówno mieszki jak i zwoje nie emanowały aury magicznej. Po dłuższej chwili pocierania oczu i obolałych skroni wzrok zaczął mu wracać lecz przed oczami ciągle miał mroczki.
- To może sprawdźmy to… Przecież nic złego się nie może stać, prawda? - Mruknął na wpół do siebie, a na wpół do Paskuda zajadającego sałatkę z kurczakiem. Podszedł do tronu i wziął niezapieczętowany list, po czym zaczął go czytać.

Cytat:
Zostawiam wam drobną sumę na wydatki związane z waszym zadanie, część w platynie cześć w sztabkach handlowych które łatwo wymienicie w Sembii na gotówkę. Drugi zwój jest listem potwierdzającym, iż sztabki zdobyliście w legalny sposób, nie zgubcie go gdyż wówczas nie tylko nie będą dla was miały wartości lecz możecie popaść w konflikt z prawem. Kupcy bardzo zazdrośnie strzegą swego monopolu na wymianę sztabkami.

W.

PS Smacznego!
Revalion uśmiechnął się serdecznie po przeczytaniu listu, po czym wciąż z bananem na twarzy zwinął papier w rulonik. Tę wiadomość, a także wspomniany list potwierdzający autentyczność sztabek, schował do swojej tuby na zwoje i zwinął jeden z mieszków, zaglądając do środka. Nie było tego już tak wiele, zaledwie kilkaset platynowych łamańców i kilkadziesiąt sztabek. Lecz to wartość wybita na sztabkach zwalała z nóg, każda miał liczbę kończącą się trzema zerami.
Mag zamrugał kilkakrotnie z niedowierzaniem, przesypując sztabki w dłoni. Wyciągnął “list potwierdzający” z tuby, żeby przyjrzeć mu się raz jeszcze. Pieczęć… Wolał jej nie zrywać, ani nie robić z nią niczego nieodwracalnego, jednak warto by sprawdzić jej autentyczność, a także całego pisma. Zrobił sobie mentalną notatkę, żeby pokazać to później Avaliye. W końcu cała ta jej szlachetność i arystokratyczny wygląd musiały coś za sobą pociągać, a nuż znała się na takich rzeczach? Póki co jednak Rev na powrót schował certyfikat i zabrał się za pałaszowanie śnadanio-obiado-kolacji. To był długi dzień, należało mu się.
 
Gettor jest offline  
Stary 13-02-2016, 13:40   #16
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Chronologia przedstawiona z punktu widzenia Ylvaana

Skompletowanie ekwipunku zajęło nieco czasu. Elf był zmęczony, ale dzień się dla niego nie skończył. Musiał zrobić jeszcze jedną rzecz. Potrzebował kogoś komu będzie mógł zaufać w każdej sytuacji, kogoś inteligentnego i posiadającego talenty których Ylvaanowi brakowało. Krótko mówiąc potrzebował przyjaciela, towarzysza podróży. Z tą myślą opuścił magazyn, na palcach błyszczały proste srebrne pierścienie, plecak wypchany był wszystkim czego mógł potrzebować, twarz natomiast przesłaniała kryształowa maska, przez co ta wyglądała na zniekształconą. Niewyróżniający się brązowy półpłaszcz spływał z jego ramion. Oprócz tego przedramiona ozdabiały karwasze, o innych nabytkach nie wspominając. Opuścił podziemia i zaczął przetrząsać pałac w poszukiwaniu tego czego pożądał.
Odwiedził wiele sal, galerie, salę koncertowa a nawet kuchnię. Wszystko na próżno, zdawało się, że w pałacu nie znajdzie tego czego szukał. “W pałacu nie... “ z tą myślą opuścił bezpieczne mury kuchennymi drzwiami. Droga przez niewielki lasek zajęła mu ledwie kilka minut aż usłyszał Jego.
Stworzenie prawie dorównywało mu wzrostem, ostre jak szable kły długie jak przedramię elfa lśniły w promieniach słońca. Potężne mięśnie grały pod skórą a blizny i władcza postawa pozwalały przypuszczać, że to przywódca stada. Brązowa sierść lśniła od potu kiedy węszył w poszukiwaniu posiłku. Wtedy ich oczy spotkały się po raz pierwszy.
Elf klęknął i przywiódł ręce blisko swego ciała, wiedział że próba poskromienia takiej bestii siłą mija się z celem. Spokojnym, wyważonym tonem zaczął mówić o tym co widzi, o sile stojącego przed nim zwierzęcia, o słońcu padającym na otoczenie, o cieniach biegnących od drzew. O szumie liści, dotyku ziemi i smaku letniej wody. Pozwolił by ton jego głosu przekazał wszystko co chciał powiedzieć, o jego potrzebie towarzystwa, o mocy stada i obowiązkach lidera. Równocześnie wyjął z plecaka jeden ze świeżo zdobytych przedmiotów i wyczarował z powietrza nieco suszonego mięsa jak i chleb. Mięso położył przed sobą i cały czas na klęczkach cofnął się o kilka kroków.
Zbierz pochylił potężna czaszkę przyglądając się ciemnymi ślepiami elfowi. Wciągnął powietrze a razem z nim zapachy. Był podenerwowany obecnością intruza na jego terenie lecz nie zdecydował się jeszcze na walkę w obronie swej domeny.
Ylvaan uniósł się i cofnął jeszcze trochę. W końcu się wyprostował i oparł o pień pobliskiego drzewa i postanowił czekać. Zwierz z pewnością poczuł już mięso, teraz musiał tylko poczekać aż ten je zje. I dać mu kolejną porcję.
Stworzenie ostrożnie podeszło kilka kroków, powoli i nieufnie. Traciło mięso pyskiem, raz drugi. Ylvaanowi widok zasłaniała masywna czaszka lecz słyszał mlaskanie i domyślał się, że zwierzę przyjęło jego poczęstunek.
Na ustach elfa zaczął błąkać się delikatny uśmiech. Jak na razie szło mu dobrze. Znowu opadł na klęczki i zbliżył się do bestii, lecz nie za blisko. Trzy metry powinny wystarczyć. Pozwolił by ta solidnie mu się przyjrzała i zbadała jego zapach.
Zwierzę nadal nie do końca ufne lecz zdecydowanie spokojniejsze zrobiło podobnie jak elf kilka małych kroczków zmniejszając dystans między nimi do mniej niż metra. Z tej odległości Ylvaan widział aż nazbyt wyraźnie jak potężną bronią dysponowało.
Krok do przodu i krok do tyłu, oto jak należało tańczyć pod tą melodię.
- Spokojnie, jestem twoim przyjacielem. Nie chcę ci zrobić krzywdy, chcę żebyś zrozumiał świat. - mówił cichutko. - Dookoła nas dzieje się o wiele więcej niż jesteś wstanie pojąć, chcę dać ci tą szansę. - kontynuował zbliżając się. Ton jego głosu był uspokajający. - Czy chcesz z niej skorzystać? - spytał wyciągając dłoń z chlebem.
Poczuł silne dmuchnięcie a po chwili delikatną, wilgotna skórę nozdrzy. Nie widział ich ale czuł na dłoni nacisk mocnych zębów. Po chwili szorstki język zgarnął poczęstunek z jego dłoni. Wątpił by zwierze zrozumiało jego pytanie lecz niewątpliwie zdobył sympatię bestii.
Zaczął więc mruczeć. Powoli wydobywał z siebie dźwięki które miały wywołać u zwierzęcia spokój, dźwięki które miały otworzyć jego umysł. Dźwięki niosące w sobie lata wiedzy. Kiwał się na boki, a lider stada kopiował jego ruchy. Nie był to proces szybki, nie mógł taki być. W każdej chwili łącząca ich więź mogła się zerwać. A do tego dopuścić nie mógł. Mijały sekundy, potem minuty, potem godziny. Słońce zaszło i wstało na nowo, zmęczenie powoli wkradało się do ich wspólnego umysłu. Bo właśnie tak było, w tym momencie byli jedną istotą, ale równocześnie dwiema. Elf skoczył na nogi w nagłym zrywie, czując że rytuał dobiega końca, bestia cała się zjeżyła i pokazała wszystkie swoje zęby.
- Przebudź się! - krzyknął z całą swoją mocą Ylvaan.
- Kwiiiiiiii!!! - Ryknęło zwierze kiedy świadomość się w nim przebudziła.


- Jak się nazywasz? - spytał elf.
Zwierz wpatrywał się w elfa, do tej pory koncepcja imienia była mu całkowicie obca, teraz naglę wydało mu się niezbędne jednak nie potrafił niczego wymyślić. Co prawda błysk w oku podpowiedział Ylvaanowi o wielkiej inteligencji odyńca lecz pytające spojrzenie o braku doświadczenia w jej użytkowaniu.
- Ja nazywam się Ylvaan. Pochodzę z odległej krainy. Krainy gdzie lasy są zupełnie inne niż tutaj. Czy wiesz gdzie jesteś? - kontynuował pytanie.
- *H-h-hus. - Zwierz niepewnie wypróbował nową umiejętność jaką była mowa, lecz tym co bardziej zaskoczyło Ylvaana był język w jakim przemówił. - **Samme, andre.
- ***Jeg har også en gang hadde et hjem. Men brødrene mine hater meg. Ønsker du å se hvordan de ser ut andre steder? Vil du vite hva de betyr?
- ****Vis meg.

_______________
*D-d-dom
**Ten sam, inny.
***Ja też kiedyś miałem dom. Lecz moi bracia nienawidzili mnie. Czy chcesz zobaczyć inne miejsca? Czy chcesz znać ich znaczenie?
**** Pokaż mi.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 13-02-2016, 13:43   #17
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Jak to Avaliye widziała...

Elfka, zakończywszy dobieranie ekwipunku poczuła natarczywą, niemożliwą do poskromienia i groźną dla otoczenia… nudę. Rozejrzała się i westchnęła ciężko, jako że w pobliżu, piętro wyżej niż miejsce, w którym spotkała Revaliona, nie było niczego konkretnego co mogłoby poradzić na nudę. Jhina także nigdzie nie było, a i nie miała pewności czy naprawdę aż tak interesuje ją człowiek, żeby poświęcić na niego siły. Uśmiechnęła się nagle wrednie i postanowiła spróbować czegoś, co próbował już mag… chociaż może nie w takim stopniu, żeby samą siebie poniżyć.
- Ylvaaan… - zaczęła cicho, słodkim głosikiem - Yyyyylvaaaaaan. - uniosła bardziej głos, ale nie krzyczała - YYYYYYLVAAAAAAN… - teraz już wyraźnie uniosła ton przeciągając w ten przesłodzony sposób samogłoski i idąc wzdłuż korytarza. Kiedy to nic nie dało skrzywiła się i spróbowała ponownie - YYYYYYLVAAAAAAN! - znowu na jej usta powrócił wredny uśmieszek -YYYYLVAAAN! CHOLERO JEDNA!
- Czego chcesz?! - warknął elf wypadając z pobliskiego przejścia. - Jestem zajęty.
- A jednak się nie zgubiłeś. - odparła niewinnie elfka - Już zaczynałam się martwić, szczególnie że byłeś głuchy na moje delikatne nawoływania… Co takiego robisz?
- Szukam czegoś. Jakiejś menażerii, czy innego zoo. - odpowiedział elf głęboko wciągając powietrze. Było widać jak bardzo jest wkurzony.
- Ludzie są na dole. - stwierdziła wciąż niewinnie elfka, że to niby nie ona jest problemem.
- Ludzie mają jedną wadę. Zazwyczaj są już inteligentni. Z grubsza. A ja potrzebuję czegoś niezbyt inteligentnego.
- I co zamierzasz zrobić, jak coś takiego znajdziesz? - zapytała, po czym dodała słodko - Poszukamy razem, bo razem zawsze raźniej, nieprawdaż?
Elf westchnął donośnie. - Dobrze poszukamy razem. Tylko siedź cicho.
- Milczę jak grób. - odparła uśmiechając się z własnego żartu.
- Tędy. Wszystko po tamtej stronie już sprawdziłem. - rzekł elf wskazując przejście z którego parę chwil temu wypadł. - Panie przodem.
Elfka wyszczerzyła się w dość drapieżnym uśmiechu i ruszyła pierwsza, ale jednocześnie co pewien czas jakby upewniała się, że Ylvaan jej nie zniknął.
Przez pewien czas podążał za elfką gdy nagle… Rozpłynął się w powietrzu.
Avaliye przez moment stała, żeby po dosłownie chwili ruszyć "tropem" niewidzialnego Ylvaana mrucząc słodkim głosem:
- Ylvaan, Ylvaan, gdzieś ty jest? To nieładnie uciekać przed damą i powinieneś się za siebie wstydzić... - niebezpiecznie przybliżyła się do elfa, żeby nagle stanąć mu na drodze -[i] Gdzie ty jesteś, no gdzie…. Może? Tu? - po tych słowach wyciągnęła rękę tak, żeby dotknąć uciekiniera. W tym momencie niewidzialność elfa dobiegła końca.
- Jesteś lepsza niż myślałem. - wymruczał elf zbliżając się na odległość jednego kroku. - Ale co zrobisz teraz? - spytał. Jego skóra zaczęła płonąć czarnym ogniem, a Ylvaan najwyraźniej próbujący przejść przez ścianę doznał dziwnego wrażenia, zupełnie jakby powstrzymywała go nie ściana, nie magiczna bariera lecz sama pustka.
- Albo nieważne. Jestem na ciebie skazany, wygrywasz tą rundę.
- Nie mogło być inaczej. - odparła dumnie elfka - I nie będziesz już próbował mi uciekać, hmm?

- Czego tak właściwie chcesz? - spytał po chwili ciszy elf. Czarne płomienie wciąż pełgały po jego skórze, ale zdawały się przygasać.
- To proste. Najwyraźniej jestem skazana na towarzystwo waszej trójki, a prawdę mówiąc o wiele bardziej wolę towarzystwo innego elfa, nawet takiego co się chwali zabijaniem swoich, niż jakiś tam ludzi. - odpowiedziała przymilnie i ściszyła głos do teatralnego szeptu - I nudzę się.
- To nie jest takie proste. Nie ja podniosłem na nich dłoń jako pierwszy. Walczyłem za nich. Wiesz że elfy na moim planie były bardzo długo niewolnikami gigantów? Byłem jednym z tych którzy zawsze stali na pierwszej linii walcząc o wolność. Ale moi “bracia” zaczęli się mnie bać. Bo robiłem rzeczy których nie rozumieli. Więc pchnęli mnie w plecy. I zniewolili przez śmierć. Ty nie chciałabyś zemsty? Ja tak.
- Oczywiście, że bym chciała. - odparła pewnie elfka tym razem pozbawionym rozbawienia czy rozbrajającej słodyczy głosem - Bym chciała i bym powzięła, bo tak to już działa.
- No widzisz. A teraz gdzie jest ta menażeria? - rzucił elf zmieniając temat. - Widziałaś w ogóle coś takiego? Mam na myśli tutaj w zamku.

- Hmmm… Nie. - odparła wprost - Ale z drugiej strony nic takiego do szczęścia nie było mi potrzebne. - zapatrzyła się chwilę w Ylvaana zanim to ona zmieniła temat - Ylvaan… Mogę o coś zapytać? Ale to może być osobiste, więc możesz nie odpowiadać.
- Śmiało. Postaram się ciebie nie wypatroszyć. - odpowiedział puszczając przy tym oczko.
- Frapuje mnie po prostu twoje ucho, to, wiesz, uszkodzone. Co się z nim stało?
- Giganty tak oznaczały niewolników. Żeby odróżnić elfy które można bezkarnie zabić, od tych które do kogoś należą. Do tego nosiliśmy amulety roztaczające magię naszego właściciela. - odpowiedział rzeczowo Ylvaan.
- Rozumiem… Niemniej dzięki za odpowiedź. Zawsze jakiś krok w przód. - uśmiechnęła się, tym razem bez wrednego zabarwienia tego uśmiechu, jednak sugerował on, że jest zadowolona.
- A co z tobą? Wcześniej mówiłaś o przodkach, masz jakichś znacznych którym oddajesz cześć?
- Widzisz, moje nazwisko jest mianem rodu szlacheckiego z Cormanthoru, a dokładniej z Myth Drannor. - odparła, jednak zaraz się poprawiła przypominając sobie skąd pochodzi ten elf - Cormanthor to wielki las elfów, zaś Myth Drannor… Najpiękniejsze miasto, ostoja kultury Tel'quessir, które nie miało sobie równych… a przynajmniej tak słyszałam. Co do przodków… Mój ród posiadał wielu znamienitych, którzy zapisali się w pamięci elfów, ale mam wrażenie, że może trochę za mało oddawałam im cześć…
- Sembia jest blisko tego Myth Drannor? Mogłabyś mi je pokazać. - stwierdził.
- Sembia jest dość niedaleko Cormanthoru, jednak Myth Drannor… - westchnęła -[i] To nie tak, że nie chciałabym ci go pokazać w pełnej krasie, ale obawiam się, że może być wciąż opanowane przez bękarty z niższych planów i zapewne wciąż leży w ruinie.
- Mhm. Zawsze można się tam wybrać żeby wyrżnąć nieco tałatajstwa. Skoro tutejsze elfy są nietykalne… A jak u was ze smokami? Często występują? - spytał - Smoków też nie lubię.
- Smoki? Jest ich trochę… ale… zakładam, że masz złe wspomnienia po nich?
- Och wiesz, smoki przekazały gigantom sekrety magii. A potem elfy mnie wskrzesiły i oddały smokom na “przechowanie”. Miałem coś czego chciały. Codzienne życie elfa, nie? - zaśmiał się ze swojego żartu.
- I je też chcesz wyrżnąć? Nawet te dobre?
- Dobre? Masz na myśli metaliczne? - elf nie mógł się powstrzymać i parsknął - Och tak, one są bardzo dobre. One patrzą na “szerszą perspektywę”. Im jest “przykro” że ktoś będzie musiał znosić cierpienia, ale jeśli oszczędzi to ich innym to nie ma problemu, prawda?
- Cóż… O coś takiego nie posądzałabym metalicznych… Tak sądzę…. Czyli jak rozumiem masz wendettę skierowaną na elfy i wszystkie smoki?
- Głównie elfy i giganty. Smoki straciły zainteresowanie moją osobą, ale jeśli jakiś wpadnie mi pod ostrza to z pewnością się nie obrażę. - Ylvaan zamyślił się - Ale to jest nowy plan i tutaj rzeczy są inne. Mogę zaufać twojemu osądowi pod warunkiem że ty zaufasz mi jeśli trafimy kiedyś na Eberron.
Elfka spojrzała dość zaskoczona, ale pokiwała głową.
- Dobrze. Nie będę już dawała ci błędnych informacji. Człowiek miał rację - drowy są złe jeżeli do słowa "złe" dodasz trochę wybuchów i kolorowych światełek. Naprawdę.
- Jestem nie tutejszy, ale nie jestem przy tym głupi. - odpowiedział - U nas też funkcjonuje ironia. Serio. - dodał z kamienną twarzą.
Avaliye zaśmiała się cicho.
- Zapamiętam, jak i zapamiętam, by nie stawać po złej stronie twojej broni.

- No to idziemy? Chyba wiem gdzie znaleźć to czego szukam…
- Dobrze. Prowadź więc i więcej mi nie znikaj.
- Nawet bym nie śmiał. Panie przodem. - powiedział przywołując przy tym swój najlepszy uśmiech.
Avaliye dygnęła w sposób, w jaki pamiętała, że się dyga, czyli niezbyt poradny i ruszyła pierwsza czekając, aby Ylvaan ją pokierował.
- Przez kuchnię i na zewnątrz. - rzekł otwierając przed elfką drzwi. - Możesz iść za mną, ale trzymaj się dość daleko. Koło dwudziestu metrów wystarczy. W ogóle to na twoim miejscu poszukałbym czegoś innego do roboty, wynudzisz się tutaj.
- Długo masz zamiar robić to, co chcesz robić?
- Zazwyczaj zajmuje mi to koło doby. Czasem trochę więcej, czasem trochę mniej.
- Rozumiem… Cóż, ja i tak powinnam chyba chwilę odpocząć, jako że spędziłam czas nocny z Władcą, uznając że wypoczęłam po śmierci.
- Jasne. Do zobaczenia później.
- Tak, do później. - pożegnała Ylvaana, po czym ruszyła w poszukiwaniu dobrego miejsca na spędzenie tych kilku godzin odpoczynku.

Po kilku minutach doszła do wniosku, że lasek o którym wspomniał Ylvaan nada się w sam raz do tego celu. Podążyła więc śladami elfa. Zastała go kiedy wpatrywał się w ślepia olbrzymiej świni z odstającymi kłami.
Uniosła brew, ale nic nie powiedziała w kierunku elfa. Postanowiła pozostawić go samemu sobie… tym razem. Znalazła sobie odpowiednio ładne, tak to też było ważne, i wystarczająco wygodne miejsce, po czym zadowolona z tego, że przy okazji ma Ylvaana, który nie pozwoli jej zabić w transie, usiadła na ziemi i zapadła w elfi ekwiwalent snu…
Chociaż… Może i Ylvaan nie pozwoliłby zabić jej w transie, co wcale nie znaczyło, że sam by tego nie zrobił.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 13-02-2016, 13:46   #18
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Co widziała Twarz Demona...
__________________________________________________ _______________
Jhin zakończył dobierać broń, zostawiając stoiska z zbrojami. Postanowił dobrać trochę dodatkowego sprzętu: lin, haków i tym podobnych. Po czym ruszył za resztą drużyny na górę powybierać odrobinę magicznego wsparcia dla swoich zdolności. Kiedy zadowolił się z pobranych mikstur i biżuterii postanowił wrócić do biblioteki. Szanse były, że się mylą co do kursu, który obierają i przyda się znaleźć więcej poszlak. Do tego będą potrzebowali mapy i rozeznania w lokalnej polityce.
Z pomocą staruszka udało mu się zdobyć kilka map, w tym mapę ziem otaczających Morze
Spadających Gwiazd. W miarę szczegółową choć nie najnowszą mapę Sembii i kilka mniej dokładnych, czyli tworzony na podstawie opowiadań, map całego Faerunu. Połączywszy to wszystko razem można było mieć pojęcie gdzie się obecnie było.
Liang zabrał mapy i ruszył w poszukiwaniu pozostałych. Jeżeli mieli wyruszyć lepiej zrobić to jak najszybciej. Zasięgnąwszy języka u bibliotekarza Jhin ruszył wschodnim korytarzem tam gdzie miał znajdować się Revalion. Jednak zanim mógł znów zjednoczyć się z towarzyszem musiał wpierw pokonać przeszkodę jakiej się na swej drodze nie spodziewał. Przed nim jak okiem sięgnąć roztaczała się tropikalna dżungla z wieloma dziwnymi i egzotycznymi roślinami. Wiele z nich miało niezwykle smakowicie pachnące owoce.
Człowiek westchnął, to miejsce zaczynało działać mu na nerwy. Odetchnął i ruszył przez dżunglę spodziewając się ataku jakiś egzotycznych stworów.
Powoli, na ile pozwalały chaszcze, przedzierał się przez kolejne metry dżungli zaczepiany przez zwisające liany. Miał też nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym.
Nie było tu miejsca na duży miecz, sięgnął do pasa i wyciągnął ostrze ustawione prostopadle do rękojeści. Przy okazji będzie mógł je wykorzystać do ścinania lian.
Od razu zauważył, że lian zrobiło się jakby mniej. Zupełnie jakby same uciekały przed ostrzem. Zaś rozejrzawszy się dookoła zidentyfikował obserwatora. Niewielki jaskrawoczerwony owoc gapił się na niego bezczelnie swoim jedynym okiem.
Jhin przez chwilę rozważał dźgnięcie oka, ale zważając, że nie znał konsekwencji tego czynu zrezygnował. Ruszył dalej, ciągle spodziewając się ataku. Było gorąco i duszno, powietrze było zbyt wilgotne by mógł tu funkcjonować komfortowo. To jednak nie zniechęcało Jhina, była to tylko jedna z wielu przeszkód które musiał pokonać. Ocenił, że pokonał mniej więcej dwieście metrów kiedy jego oczom ukazała się ściana, zwykła ściana jaka najprawdopodobniej otaczała całe pomieszczenie.
-...- Jhin warknął delikatnie pod nosem, przynajmniej miał punkt zaczepienia. Położył wolną rękę na ścianie i ruszył wzdłuż niej, ruszając w prawo. Po drodze zauważył jeszcze kilka tych dziwnie ciekawskich owoców wlepiających w niego gały. Miał wrażenie, że idzie tak całe wieki lecz miast się wściekać sytuacja w której się znalazł zaczynała go coraz bardziej bawić. W końcu nie mógł się już dłużej powstrzymać i zaczął się po prostu śmiać, ze swojego położenia, z otaczających go drzew i w szczególności z gapiących się na niego owoców.
Zdołał tylko oprzeć się o ścianę i próbować powstrzymać śmiech. Chociaż przyznał, że dobrze mu zrobiło wyrzucenie z siebie tego. Kontynuował drogę, chichotając z otaczającego go świata, z pełzających lian i tych zabawnych małych grzybków. Coraz bardziej mu się podobało w tym miejscu, powietrze też nie było tak gorące i duszne, wystarczyło tylko... zrzucił z siebie maskę. Od razu lepiej się oddychało. Może by tak jeszcze coś zrzucić?
Chwilę później chichrający się Jhin przemierzał dżunglę bez koszuli i luźnymi spodniami.
Pląsając radośnie nie zwracał uwagi na upływający czas, w końcu jednak poczuł się zmęczony i usiadł pod drzewem by nabrać sił. Zrobiło mu się przyjemnie i sennie. Świat widział przez bladoróżową mgiełkę i czuł jak ktoś go delikatnie głaszcze po policzku i ramieniu, za chwilę również poczuł ową pieszczotę na torsie.
Jhin uśmiechnął się do siebie i pozwolił pieszczotom kontynuować na razie. Pieszczoty trwały w najlepsze, czuł je coraz niżej, w końcu nawet na swoich udach i w spodniach. Wyciągnął się leniwie by zająć wygodniejszą pozycję. Wtem poczuł lekkie ugryzienie, tuż za prawym uchem. Wojownik leniwie otworzył oczy i spojrzał w kierunku ugryzienia. Dostrzegł ramię w kolorach ciepłego brązu i zieleni.

- Liang obudź się kretynie! - Mocne uderzenie wojowniczki w twarz wyrwało go z przyjemnej iluzji. Wraz z nim przyszła ostrość widzenia.
Całe fioletowe ciało Jhina oplatały liany, niektóre zaczynały powoli wbijać się pod skórę człowieka.
Jhin potrząsnął głową i rozejrzał się, starał się też oswobodzić z lian.
-Co… się stało? Kim jesteś? - Zogniskował wzrok na kobiecie, przez chwilę wydawało mu się, ze widzi wojowniczkę w łuskowej zbroi lecz to była jedynie Niebieskooka Tifareth w swej czarnej sukni.
- Wstawaj ale już! - Rozkazała władczym tonem i zaczęła dosłownie zrywać z niego liany.
W końcu udało mu się oswobodzić i kiedy stanął na równe nogi zauważył swój stan.
- ...Trucizna? Coś co wpływa na umysł?
- Później. - Pomogła mu wstać, świat zawirował a Jhina zemdliło. Chwilę później byli w sali biesiadnej gdzie Revalion z Paskudem kończyli właśnie swój posiłek.
Na widok nowych przybyszów mag przerwał w pół kęsa.
- A witam państwa. - Powiedział przełknąwszy. Zlustrował Jhina pobieżnie wzrokiem, po czym starał się na niego nie do końca patrzeć. - Jhin, gdzie twoje ciuchy? Miałeś sobie dobrać nowy ekwipunek, a nie gubić to co już posiadałeś. I gdzie twoja maska? Myślałem, że jest ona dla ciebie bardzo ważna?
W odpowiedzi Niebieskooka spojrzała na Revaliona z mieszaniną rozbawienia i wściekłości. Machnęła ręką i w powietrzu natychmiast zmaterializowały się wszystkie rzeczy Jhina.
- A teraz jeśli już panowie wiedzą na co trzeba uważać pozwolę sobie wrócić do swoich obowiązków. - Nie czekając na pozwolenie oddaliła się ale nim to nastąpiło Revalion spostrzegł, iż kobieta oszczędzała prawą rękę i ogólnie wyglądała na zmęczoną.
Jhin pospiesznie się ubrał z powrotem i spojrzał na Revaliona i uniósł brew.
- Widzałem kiedyś kogoś w twoim kolorze. Zaraz potem zaczął puchnąć i nie skończyło się to ładnie.
Mag patrzył za Tifareth, chwilowo nie zważając na towarzysza. Spojrzał znacząco na swojego chowańca i wykonał sugestywny gest głową, żeby ten za nią podążył.
- Tylko wróć zaraz i ostrożnie. - Przykazał cicho Rev, na co Paskud poczekał jeszcze chwilę, uruchomił swój pierścień niewidzialności i wyruszył drogą powietrzną na przeszpiegi. Dopiero wtedy mag zwrócił się do Jhina.
- No to miejmy nadzieję, że w twoim wypadku będzie jednak ładniej. Widziałeś się w lustrze ostatnio?
- Nie jestem pewny, czy widziałem tu jakieś, ale zgaduje jak wyglądam. W porównaniu do ciebie nie mam cętek. Swój przypadek też widziałem, przejdzie za tydzień… o spuchła ci ręka.
Revalion zrobił dziwną minę i przyjrzał się swojej ręce. A potem drugiej. Następnie zaś porównał obie dłonie i ramiona.
- Pierdolisz. - Stwierdził w końcu. - Od tych kolorków wzrok ci się chyba chrzani. Albo to z głodu. Siadaj lepiej i zjedz coś, napij się. Nie ma takiego problemu, którego nie naprawi dobra śliwowica.
W tym momencie Jhin odrobinę żałował, że miał maskę. Mag nie mógł zobaczyć uśmiechu na twarzy Lianga.
- Ech, te wasze zachodnie alkohole smakują jak szczyny.- mimo wszystko zamaskowany wojownik odsłonił twarz i delikatnie upił napoju.
- A skąd wiesz, że to “nasz” alkohol? - Zainteresował się Rev. - W końcu formalnie nie jesteśmy ani w Faerunie, ani nawet na Torilu. A skoro jesteś cały fioletowy, to wnioskuję że znalazłeś też Ogródek Śmieszkowatości. On też nie wygląda jak nic, co dotąd widziałem. Nie widzę tedy potrzeby przypuszczać, że alkohol jest Faerunowy. Zdrówko!
- W moich stronach nie fermentujemy śliwek, aby stworzyć alkohol. Skoro to jest alkohol na bazie śliwek to jest przynajmniej porównywalny do Faerunowego. Czytaj: Szczyny. - ponownie pomimo komentarza, Jhin napił się alkoholu.
Mag roześmiał się.
- Ale musisz na bieżąco upewniać się, że każdy pojedynczy łyczek to wciąż szczyAA! - Rev krzyknął nagle wpół zdania. Jednocześnie na środku sali dosłownie pojawił się jego chowaniec, który został rzucony przez jakąś siłę o podłogę. Mag zerwał się z miejsca i podniósł delikatnie swojego stworka z ziemi. Postawił go pierw na stole, a następnie przyzwał Józefa i położył na nim Paskuda.
Jhin uniósł się.
- Czy twój chowaniec sprowadza na nas tarapaty?
- Ty tak na serio? - Rzucił Rev z politowaniem, upewniając się, że Paskudowi nic nie będzie. - Jak to sobie wyobrażasz? To zwykły mefit. No, nie to że zwykły. To mój mefit, ale wciąż… rozumiesz. A jak nie rozumiesz to nieważne. Nie, nie sprowadza na nas tarapatów.
- Miałem na myśli w tej chwili. Chciałbym ci przypomnieć, że twój mefit dla zabawy chciał rzucić w nas kulą, która mogłaby nas uszkodzić.
Mag przewrócił oczami.
- Nudził się, dobra? Wziął pierwszą lepszą rzecz pod ręką i chciał nią w kogoś rzucić. Zresztą nawet nie rzucał w ciebie, więc o co ci chodzi?
- Nie zrozum mnie źle, nie oskarżam malca o nic. Tylko co mu się stało i czy to coś chce to samo zrobić nam?
Mag spojrzał niepewnie na Jhina. Następnie spojrzał na mefita, który potrząsnął lekko głową. Rev pogładził się po brodzie, po czym wyjął z plecaka swój nowo nabyty notatnik, kawałek grafitu i naskrobał małym druczkiem pewne zdanie, które następnie pokazał towarzyszowi:
Cytat:
Zapytaj mnie o to, jak już opuścimy włości.
Kiedy tylko upewnił się, że tamten przeczytał wiadomość, mag zamazał ją kciukiem.
Zamaskowany mężczyzna tylko kiwnął głową i spojrzał na mefita.
- Nic mu nie będzie?
- Z chwili na chwilę jest mu coraz lepiej. Tacy jak on leczą się od kontaktu z lodową powierzchnią, albo przy mroźnej pogodzie. Józef nadaje się do tego idealnie. - Mag rozchmurzył się nieco. - To… jakie ciekawe fanty sobie znalazłeś?
- Wybacz, nie mam zwyczaju zdradzać tego typu rzeczy. To co widzisz przy mnie, jest tym co chcę żebyś zobaczył. - Jhin zerknał na żywiołaka lodu -Czy on nie ma nic przeciwko, byciem przyzywalnym lekarstwem dla… mefita?
- Wiesz, nigdy nie zastanawiałem się nad tym w ten sposób. - Mag podszedł do Józefa, zbliżając swoją twarz do bryły lodu, która powinna być głową tego drugiego. - Nie zbadałem tej domeny Mystry na tyle, żeby wiedzieć co czują istoty, które przyzywam swoimi zaklęciami. Zakładając oczywiście, że w ogóle są świadome tego, że tutaj są i są zmuszone do wykonywania mojego widzimisie. No ale dopóki nie składam w ofierze dziewic i owiec w koślawych pentagramach, nie ma żadnej szansy na to, żeby wyrwał się z mojej kontroli, więc to chyba niczego nam nie zmienia, prawda?
-Chyba nie, po prostu sprawdzam twoje podejście do tego typu spraw
- Bo widzisz. Czy przywołuję diabła, demona, archona, żywiołaka, wynaturzone zwierzę, słuchają moich poleceń co do joty. - Kontynuował mag. - I zawsze znikają po mniej niż dwóch minutach. A Józef nawet szybciej. To nie zostawia za dużo czasu na dyskusję na temat preferencji tych istot, albo debaty na tematy słuszności moich poleceń. Kiedyś rozmawiałem z emerytowanym czarodziejem, który swoje życie poświęcił na badania nad przywołańcami i twierdził, że te kilkadziesiąt sekund, kiedy te istoty są zmuszone służyć takim jak my, są dla nich niby sen albo koszmar senny. Tyle, że w przeciwieństwie do snów, mogą się obudzić ciężko ranne, zatrute, albo gorzej. Rozumiem, że ty magią jako taką się nie parasz?
- W moich stronach mistycyzm przybiera inne formy, ale nie, nie potrafię korzystać z magii, którą obdarowała cię Mystra.
Józef rozpadł się na kawałki, co tradycyjnie oznaczało, że zaklęcie przestało działać i Paskud zaczął machać skrzydełkami, żeby nie spaść na ziemię.
- A co w zasadzie robiłeś w Ogrodzie Śmieszkowatości? - Zapytał mag.
- Szukałem was. Zdobyłem mapy Sembii i okolic, zebrałem ekwipunek dla siebie. Mamy zamiar spędzić tu jeszcze noc, czy ruszamy zaraz?
- Ja to bym najchętniej spędził tu jeszcze co najmniej tydzień. - Przyznał mag, przypominając sobie wszystkie nietypowe miejsca, które zdążył zobaczyć i jak mało o nich wiedział. - Ale myślę, że jeszcze co najmniej jedną noc wypadałoby tu się przespać, żeby wyruszyć na świeżo. A. Właśnie, przypomniało mi się. Władca przesyła pozdrowienia i zostawił dla każdego z nas trochę drobniaków. - Mag wskazał na tron, gdzie leżały trzy mieszki.
- Rozsądnie. W sumie.. - Jhin zerknął na maga - Jaka jest twoja opinia o naszym gospodarzu?
- Jeszcze jej nie mam na tyle wykreowanej, aby warto było się nią dzielić z opinią publiczną. - Rev puścił oko do wojownika. - O wiele bardziej interesująca jest jednak ta jego strażniczka. Jednak jeśli o nią chodzi, to notka z notatnika.
-Obawiam się, że nie twoja liga Revalionie. Chyba jesteś za stary, aby być obiektem jej zainteresowania.
Mag spojrzał na niego znów z politowaniem.
- Ja nie o tym. - Zaczął skubać dolną wargę. - W każdym razie… Mapy zebrałeś? Czegoś innego, ciekawego, się dowiedziałeś o celu naszej podróży?
-Nic aż tak przydatnego. Trochę o lokalnej władzy i zwyczajach.
- To może okazać się bardziej przydatne niż możemy aktualnie przypuszczać. Zwłaszcza zwyczaje. - Mag uśmiechnął się. - Coś szczególnie istotnego, na przykład jak uniknąć nieświadomego obrażenia lokalnych albo wyrazić im szacunek?
- Trzymaj się z dala od ich pieniędzy. Sembia to kraj kupców, nie szczególnie wojowniczy i wolą pilnować swego dobytku. Ponoć chorągiewki jeżeli chodzi o wojnę.
- Rozumiem. A wspominałeś jeszcze że nas szukałeś. Potrzebowałeś czegoś konkretnego?
- Po prostu, żeby się zebrać i ustalić plan działania. Nie widzę dużych szans na dyplomację, jeżeli pozwolimy temu elfowi rozmawiać z dygnitarzami.- Jhin wziął jedną z sakiew i zasiadł z powrotem na fotelu.
Mag parsknął śmiechem mimowolnie. Wyobraził sobie przez chwilę elfiego wojownika próbującego pertraktować z kupcami w taki sposób, żeby ręka go nie świerzbiła do miecza.
- Racja. - Powiedział, zamyślając się na chwilę. - Pierwszym krokiem powinno być dla nas odnalezienie oryginalnego dokumentu w wielkiej bibliotece ichniejszej stolicy. Zakładając, że to faktycznie jest przedmiot należący niegdyś do tego mężczyzny, co zwiedził katakumby świątyni, będę mógł podjąć próbę jasnowidzenia, żeby ustalić jego aktualną lokację. Jeśli wciąż żyje, będziemy mogli go wypytać o tę świątynię i ją odwiedzić. Dalsze kroki zależą od tego, co w niej znajdziemy.
Mag siedział zamyślony jeszcze przez chwilę, po czym dodał:
- No chyba, że masz lepszy plan?
- To dobre, żeby część z nas się tym zajęła. Moglibyśmy też zaciągnąć języka. Popytać w karczmach, targach i tym podobnych. Będzie trzeba odcedzić wartościowe informacje od "znajomy, znajomego, znajomego widział kiedyś"
- Też dobry pomysł, ale… - Mag sięgnął po swoją sakiewkę z pieniędzmi otrzymanymi od Władcy i wysypał niewielką część jej zawartości na stół. - ... do tego wynajmie się odpowiednie osoby. A my zajmiemy się tylko ostatecznym przesianiem prawdy od fałszu.
-"Odpowiednie osoby"? Niby kogo?
- Chociażby karczmarzy i lokalnych chłopców na posyłki. - Odparł po chwili zastanowienia Rev. - W czasie swoich młodzieńczych lat wielokrotnie korzystałem z ich usług. Słyszą i widzą znacznie więcej, niż ktokolwiek śmiałby przypuszczać.
-Wymyślają jeszcze więcej, ale spróbować warto- Jhin podniósł się - Więc, poszukamy naszych ostrouchych towarzyszy? Przyda się im przedstawić nasz plan.
- No nie wiem. Jak ostatnio sprawdzałem to Pani Elfka szukała Pana Elfa. - Odparł z rozbawieniem mag. - A jeśli go znalazła, to myślę, że wypadałoby dać im nieco prywatności. Ja sam to bym najchętniej poszedł się przespać. Przeglądanie trzydziestu dwóch tysięcy pokoików z ekwipunkiem jest naprawdę męczące.
-Marudzisz, ale dobrze zobaczymy się jutro. Oby nasze dwa gołąbki nie pomyliły garderoby.- Jhin kiwnął Rev'owi głową na pożegnanie i ruszył w stronę swojego pokoju. Mag również nie marudził dłużej w sali bankietowej i w ślad za wojownikiem udał się do swojej sypialni.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 14-02-2016, 23:23   #19
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Waterdeep - Najwyższa Rada Wojenna Zjednoczonych Królestw

Dookoła stołu zapęłnionego mapami o sprawozdaniami stali poważni ludzie dyskutując o rzeczach ważnych. Nikt tu nie manifestował symboli swej władzy czy pochodzenia, przed sobą byli równi. Wszyscy tak samo zdeterminowani by stawić odpór pladze południa.
- Nie jesteśmy jeszcze gotowi, nawet jeśli okoliczności sprzyjają wysłanie wojowników przeciw Armii jest samobójstwem
- Nie zgadzam się, to właśnie teraz jest najlepszy moment. Nieumarli się zatrzymali, jeśli plan miał kiedykolwiek szansę powodzenia to właśnie jest ta chwila. Nie możemy czekać aż Armia znowu ruszy.
- Nie zapominajmy o przepowiedni…
Słowa te wywołały długą ciszę. Przepowiednia, dawała nadzieję lecz również z góry skazywała wszelkie próby oporu na niepowodzenie. Doświadczeni stratedzy i przywódcy swych nacji nie mogli się łatwo z tym pogodzić. To na ich barkach spoczywał ten ciężar, to ich rolą było obronić swych ludzi.
- Pamiętamy, ale nasz los spoczywa w naszych rękach. Nigdy nie zaakceptuję twierdzenia, że jesteśmy bezsilni!

Jhin Liang


Dzień przychodzi
słońce z krwi zrodzone
dzień odchodzi
we krwi kona.


Kto był autorem tych słów? Jak dawno temu je słyszał? I dlaczego właśnie teraz mu się przypomniały?
Podziwiał wspaniały szkarłatny zachód słońca z balkonu swej komnaty. Rozmyślał nad rewelacjami dzisiejszego dnia. Wiele się dowiedział a obiecano mu jeszcze więcej wiedzy. Lecz czy wiedza sama w sobie mogła zadowolić Twarz Demona? Nie, z pewnością nie mogła, cenił wiedze wysoko lecz bez działania była niczym. On na szczęście był człowiekiem czynu, człowiekiem który zbierał perły wiedzy i przekuwał je w potężną, śmiercionośną broń.
Jednak nawet on musiał czasami złożyć głowę do snu. Opuścił balkon odwracając się od ostatnich promieni konającego dnia. Nie było mu żal, każdy musi kiedyś umrzeć, lecz nie każdemu dane jest żyć ponownie tak jak dzień który niedługo narodzi się ponownie.
Jednak nim przyłożył głowę do poduszki jego uwagę zwrócił przelatujący za oknem cień. W tym momencie zyskał już niemal pewność, że i cienie tańczące na granicy jego wzroku ne były tylko złudzeniem ani efektem wskrzeszenia. Musiał jeszcze tylko zrozumieć co to dla niego znaczy.

Revalion Artemir

Czarownik zaszył się w pokoju z księgą niedawno zdobytą w wyniku sterroryzowania starego bibliotekarza nawałem pytań. Rozpoczął studia które miały mu dostarczyć odpowiedzi na kilka pytań które nurtowały go od pewnego czasu. Wraz z pochłanianymi stronicami zdecydował ułożyć się wygodniej na łóżku by czytać w bardziej komfortowych warunkach. Było to o tyle ważne, że Paskud nudząc się niemiłosiernie zaczął polować na nocnych gości, a tylko łoże miało baldachim oddzielający maga zarówno od myśliwego jak i jego ofiar.
Rozdział za rozdziałem dowiadywał się wielu ciekawych i pouczających rzeczy, choć zapewne niczego co mogło by się przydać zwykłemu człowiekowi. Większość księgi stanowiły historie, mity i niepotwierdzone badaniami podania lecz zebranie ich wszystkich razem i analizowanie nie osobno lecz w odniesieniu do innych dało zaskakujące rezultaty.

Nie można jednak bez konsekwencji czytać w nocy, zwłaszcza kiedy twój umysł przepełnia magia.

Sen przyszedł niespodziewanie. Revalion widział siebie jako młodego chłopaka kradnącego jabłka z sadu paskudnego Rona którego nikt nie lubił, ale jego jabłka były najlepsze. Śnił o dniach kiedy nie znał jeszcze mocy chłodu, kiedy promienie słońca nie paliły tak mocno. O dniach kiedy ciepły dzień był dla niego czasem beztroskiej zabawy.
- Rev chodź coś ci pokażę! - Dranitr wołał go z gałęzi drzewa a on bez wahania ruszył za przyjacielem. Wspinał się sprawnie i szybko lecz nie był uważny. Pośliznął się i nim zdążył złapać gałęzi...
- Rev, Rev… Revalion! - Dranitr krzyczał wpatrując się w niego swymi niesamowicie błękitnymi oczyma. Te oczy, już je gdzieś widział...
- Doskonale, obudził się pan w końcu.

Avaliye Nethiira

Zapadła w głęboki trans jak przed wiekami kiedy jeszcze żyła. Jak przed wiekami rozpczęła od ćwiczeń mentalnych.
- Opusciłaś trening Armathor'lateu. - Nystan nie mógł darować sobie złośliwej uwagi. - Nie, nie tłumacz się. mamy wiele do nadrobienia, zbyt wiele by tracić czas.
Stanęła w gotowości, on również. Oboje bez zbroi, na ich poziomie umiejętności zbroja przeciwnika nie stanowiła wielkiej przeszkody.
Miecze zaśpiewały kiedy oboje ruszyli do ataku. Ostrza bezbłędnie wyszukiwały słabe miejsca w obronie przeciwnika tylko po to by stwierdzić, że ten naciera już z innej strony. Walka niczym taniec lecz bardziej niebezpieczna niż rozjuszony smok. Ostrza tworzyły wokół walczący ścianę żywej kąsającej stali. Gdyby nalazł się ktoś na tyle głupi by próbować przerwać ten pojedynek z pewnością zginałby w jednej chwili. Nystan był wspaniałym nauczycielem i nie po raz pierwszy Avaliye stwierdziła, że mistrzem walki był jeszcze wspanialszym. Nie sprawiały mu problemy różne rodzaje broni, wszystkie opanował do perfekcji.
- Cieszę się, że nie cała jeszcze zardzewiałaś. - Znów zażartował z jej rudych włosów. - Następną walkę masz z nim.
Ujrzała przed sobą wojownika w adamantowej zbroi z niecodziennym, spotykanym raczej u magów niż wojowników, kosturem. Walka rozpoczęła się natychmiast, elfka szybko przekonała się, że pierwsze wrażenie było słuszne kiedy ogniste promienie poleciały w jej kierunku. Jej przeciwnik był magiem, nie wiedział jednak, że łatwiej utopić rybę niż spalić Avaliye. Natarła wprost na niego, szybkim ciosem w głowę starała się osłabić jego koncentrację, sprawić by główna broń w jego arsenale stała się niemożliwa do wykorzystania.
Cios był silny i precyzyjny lecz adamantowy hełm zatrzymał większość impetu. Elfce udało się jednak pozbawić maga przyłbicy.
Spojrzała na nią twarz jak z koszmaru. Skóra częściowo tylko pokrywała kość, oczy się zapadły a nos niemal całkowicie odpadł. Jedna rysy twarzy były jej znane choć sama nie chciała w to uwierzyć. Smród rozkładającego się ciała przyprawił ją o mdłości gdy ten potwór przemówił.
- Zapomniałaś o naszej krwi Avdwarathileya - Oznajmił gniewnie Iledian Nethiira.
Tylko na chwilę straciła koncentrację, tylko na moment spuściła gardę leczy tyle wystarczyło. Licz momentalnie znalazł się przy niej i zacisnął swe martwe dłonie na jej gardle. Czuła jego smród, nienaturalny chłód jego dłoni. Czuła jak powoli wyciska z niej życie. Lecz myśli jej uciekały do czegoś co zobaczyła gdy dłonie licza zbliżały się do jej gardła. Czarny pierścień z czerwonym kamieniem, wypaczona parodia jej własnego.

Ylvaan
Wiele swych sił włożył w czar. Wiele zaczerpnął z ziemi i powietrza, z wody i ognia. Wiele zawdzięczał swym przodkom którzy nauczyli go jak tego dokonać. Był zmęczony i głodny lecz mimo tego jego myśli kierowały ku nowemu przyjacielowi. Rozmawiali chwilę, gdy nagle odyniec zastrzygł uszami zaniepokojony tym co działo się niedaleko.
Kilkanaście kroków od ich małej polanki gdzie Ylvaan tkał pradawne czary leżała pogrążona w transie elfka. Coś jednak nie było tak jak powinno. Rzucała się i majaczyła coś niezrozumiale. Jednak Ylvaan nie musiał znać słów, wiedział co się dzieje, sam przeżył to ostatniej nocy. Avaliye dręczyły koszmary, lecz sądząc po reakcji znacznie gorsze niż te które dopadły jego samego.
 
Googolplex jest offline  
Stary 17-02-2016, 22:30   #20
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
AVALIYE I YLVAAN WRAZ ZE ŚWINIĄ

- To jest elfka. Jej imię to Avaliye. - zwrócił się Ylvaan do swojego nowego towarzysza. - Teraz przeżywa koszmar. Tak działa to miejsce na istoty z mojej krwi. Czy wiesz co to koszmar?
Odyniec rozumiał sen, teraz zrozumiał koszmar korzystając ze strzępków wiedzy jaka spłynęła na niego z Ylvaana. Podszedł powoli do Avaliye i trącił ją pyskiem, raz, drugi, trzeci. Niewiele to zmieniło.
- Jak wspomniałem nienawidzę elfów bo i oni nienawidzą mnie. Ale ona jest trochę inna, nie jest winna. Spróbujmy ją obudzić. - powiedział elf i podszedł do kobiety. Klęknął obok niej, ustabilizował jej głowę i spoliczkował ją dość mocno.

Reakcja była natychmiastowa i bardzo, ale to bardzo agresywna, choć w tej agresji było sporo desperacji. Avaliye wybudzona spoliczkowaniem nie traciła czasu i od razu rzuciła się w stronę, z której nadszedł ten "atak", w pierwszym momencie chcąc powalić i zadusić przeciwnika… Na co mężczyzna zareagował posyłając potężny sierpowy w splot słoneczny Złotej. Avaliye zakrztusiła się i z trudem łapała oddech, cios elfa skutecznie udaremnił jej próby mordu a jednocześnie całkowicie wybudził ja z transu.
- Uspokoiłaś się? Widziałem jak śnisz. Też przez to przeszedłem. Przez koszmar. - powiedział elf, odsuwając się przy tym na bezpieczną odległość od bez wątpienia rozsiedzonej elfki. Jedną rękę oparł o bok Knura, a drugą o ziemię.
Avaliye przez moment łapała skulona powietrze, a gdy zdołała uspokoić oddech spojrzała wściekle na Ylvaana i krzyknęła na niego - Nic nie wiesz! - po czym dodała równie wściekle, jednak ni to do elfka, ni to do nikogo innego - TO TWOJA WINA! - po czym schowała twarz w dłoniach.
- Tak zachowują się samice mojego gatunku. - wyszeptał odyńcowi do ucha. - Są wiecznym źródłem utrapień i problemów. - Ylvaan uniósł się z klęczek licząc na to że elfka nagle się na niego nie rzuci.
- * Kvinner og unge har til å beskytte. - Odparło zwierze poważnie z lekką naganą w głosie.
- Jak uważasz. Następnym razem upewnię się że nikt cię nie obudzi dopóki nie przejdziesz przez koszmar do końca.
Elfka wzięła głęboki oddech i odsunęła dłonie od twarzy, po czym z dołu zerknęła na Ylvaana mówiąc z irytacją:
- Nie mówiłam do ciebie. - po czym spojrzała trochę niepewnie, jakby uzmysławiając sobie wydźwięk swoich słów, ale porzuciła chęć sprecyzowania do kogo mówiła - Po prostu nie do ciebie.
- Dobrze. Nie będę wnikał do kogo albo czego mówiłaś. - odpowiedział Ylvaan po czym zwrócił się do towarzysza - **Det er ikke min kvinne. Men jeg prøvde å hjelpe. Drømmer bære makt.
Kobieta mruknęła jeszcze coś pod nosem, po czym wstała i nerwowo przeczesała dłonią włosy.
- Czyli… - zerknęła na Ylvaana, a później na jego towarzysza - Och. No tak. Zupełnie jak… - przykucnęła przy knurze i na próbę wyciągnęła delikatnie do niego rękę - Hmm… Witaj?
- ***Velkommen urolig drømmer. - Odparło zwierzę. Elf natychmiast przetłumaczył jego słowa.
- Mogę mówić za siebie i w tym języku. - Zwierze od razu przeszło na wspólny.
- Nie jestem pewien czy ona zna drugi język. ****Jeg er glad å lære raskt.
- Słowa przychodzą same.
- Przynajmniej jeden z was jest na tyle wychowany, aby mówić w języku, który rozumieją wszyscy obecni. - rzuciła Avaliye, masując swoje gardło i odchrząkując, jakby to nie ona chciała dusić, ale ją duszono.
- Czy potrzebujesz leczenia? Mam kilka sztuczek w zanadrzu. - powiedział Ylvaan. Zupełnie zignorował przytyk.
- Sądzisz, że jestem z tak miękkiego materiału zrobiona, żeby koszmary mnie pokonały? - spróbowała się uśmiechnąć, ale dziwnie słabo to wyszło - Ale dziękuję za propozycję i w sumie też za to, iż odważyłeś się próbować mnie wyrwać z transu… - zmarszczyła brwi i dodała ciszej nie kierując słów do nikogo z obecnych - Tobie nie dziękuję…
- Dobrze, w takim razie chodźmy do pałacu. Czy wiesz czym jest pałac? - padło kolejne pytanie. Tak nagłe przebudzenie intelektu miewało różne skutki i wady, a jedną z nich była znajomość słów, a nieznajomość znaczenia. A właśnie to obiecał Ylvaan. Że dzik pozna znaczenie różnych miejsc i wydarzeń.
- Wcześniej tylko widziałem, teraz wiem na co patrzyłem. - Odyniec odparł ze spokojem godnym filozofa.
- Mhm, tak. Pałac. - mruknęła Avaliye wciąż delikatnie masując szyję, a nie zaczerwieniony policzek.
- Tędy.
- Nie! To droga bez powrotu, nikt kto nią poszedł nie wrócił. Mój brat obrał niedawno ten kierunek, nigdy więcej nie wrócił do stada, nigdy. - Zwierzę było przerażone. Zaś Ylvaan przypomniał sobie uroczystą kolację którą powitał ich władca.
Coś niebezpiecznie błysnęło w oczach elfa.
- Ze mną jesteś bezpieczny. Czy nie obudziłem w tobie tak wiele wiedzy? Czy nie dałem ci nowych języków? Ale możemy znaleźć inne wejście. Starczy iść wzdłuż ściany.
- Droga bez powrotu… nie pójdę. - Ylvaan zdał sobie sprawę, że budząc w stworzeniu intelekt dał mu też zdolność która posiadał każdy elf i w ogóle każdy człowiek. Zdolność do przewidywania przyszłości, nie w sposób magiczny lecz codzienny zwykły, tak jak przewiduje się co będzie na obiad. W tym momencie była to niezbyt przydatna zdolność bowiem odyniec przewidywał właśnie co się może stać jeśli zrobi choć krok w tamtą stronę.
- Czy jeżeli znajdziemy inną drogę to będziesz chciał z nami iść? Do każdego celu prowadzi wiele ścieżek. Jedne są bezpieczne, inne nie. Wybieraj tą bezpieczną. - Ylvaan przytoczył sentencję z czasów jego pierwszego żywota. Była używana przez elfy bojące się zbuntować, ale w tej sytuacji mogła mu posłużyć.
- Znajdziemy inną drogę, ja też nie pozwolę cię skrzywdzić. - dodała elfka przestając dotykać swojej szyi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Poszli wzdłuż murów, przez lasek, przez niewielki ogród z ziołami. Dzik z niezrozumiałych powodów obszedł ogród dookoła trzymając się na dystans dziesięciu metrów, odmówił też podejścia choćby na stopę bliżej. W końcu ich oczom ukazały się szerokie schody a za nimi znany już Avaliye ogród z fontanna i rzeźbami, choć w dzień wyglądał odrobinę inaczej niż nocą.
- Czy to wejście jest odpowiednie? - spytał Ylvaan.
- Droga jest dobra. - Odparł zwierz.
Avaliye przyglądała się rzeźbom nic nie mówiąc, patrząc czy nie zmieniły one może swojego kształtu jak nie patrzyła. Prócz oświetlenia i kąta z którego je obserwowała nie zmieniło się nic od ostatniej jej wizyty w tym miejscu.
- W takim razie chodźmy. Jestem gotów zabić za porządne śniadanie.
- Ylvaaan… - zaczęła Avaliye przeciągając znowu samogłoskę - Dwa pytania. Jak ma na imię twój przyjaciel?
- Jeszcze mi go nie ujawnił. A może jeszcze go sobie nie wybrał. Drugie pytanie?
- Chyba kogoś zgubiłam… Nie widziałeś może innego elfa? Tutaj?
- Nie? O co ci chodzi? Żadnego innego elfa z nami nie było.
- No tak, nie było. Oczywiście. - uśmiechnęła się trochę nerwowo - Zapomnij o pytaniu.
- *****Hold et øye med henne. Han ser ting som ikke eksisterer. - zwrócił się do dzika, po czym przyjrzał się badawczo elfce. - Opisz mi tego elfa.
- Cóż… Jest srebrnym elfem o bladej skórze i srebrzystych włosach, zawsze ubrany jak do walki, chociaż to mu się zmienia wedle widzi misie. - odparła elfka - Jeżeli spojrzeć mu w oczy to jakby patrzeć w wiekową mądrość, rozumiesz…
- Jak tylko takiego zauważę to dam znać. Jak mu na imię?
- Nystan. - odpowiedziała Avaliye.
Jak na komendę tuż za Ylvaanem zamigotał przez chwilę blady cień przypominający opisanego elfa.
Nagle Avaliye się rozpromieniła.
- Już nieważne. - powiedziała z ulgą w głosie.
Zaś widmowy elf wyraźnie próbował coś powiedzieć, lecz nie był w stanie wydać z siebie żadnego odgłosu.
- Jest dobrze, ważne że wciąż jesteś. - powiedziała Avaliye patrząc za Ylvaana na widmowego elfa - Nie martw się.
Ylvaan odruchowo odskoczył na bok, a sejmitary jakby z własnej woli wskoczyły w jego ręce. Obejrzał się za siebie, w miejsce w które patrzyła elfka. Nie bez zdziwienia stwierdził, że patrzy na widmowego elfa dokładnie takiego jak go opisała Avaliye. Widmo próbowało coś powiedzieć lecz nie mogło wydać z siebie żadnego dźwięku.
- Co do?! To widmo! On nie jest żywy Avaliye! - wyrzucił z siebie ciągiem elf. Jeśli było coś czego nienawidził bardziej od elfów to były to tylko… Nieumarłe elfy.
- To mój przyjaciel i mentor! - poirytowała się elfka - I wiem, że jest martwy!
Widmo powoli zaczynało tracić ostrość konturów i rozpływać się w powietrzu.
- Nieważne. Poddaje się, nie rozumiem tutejszych elfów. - mruknął Ylvaan przewieszając podwójny sejmitar przez plecy. - Idźmy coś zjeść.
- Tak będzie najlepiej. - odparła elfka obserwując jak Nystan znika.

______________________________________
*Samice i młode trzeba chronić.
**To nie moja samica. Ale starałem się pomóc. Koszmary niosą moc.
***Witaj niespokojnie śniąca.
****Cieszę się że się szybko uczysz.
*****Miej na nią oko. Widzi rzeczy których nie ma.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 17-02-2016 o 22:59.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172