Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2016, 18:57   #49
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Las przedstawiał się bardzo złowieszczo w oczach Katariny. Trop znaczył drogę naprzód pod powykręcanymi, grubymi konarami rzucającymi złowrogi cień na wszystko, co znajdowało się pod nimi. Trzeszczenie gałęzi po jakimś czasie mógło doprowadzić umysł samotnego wędrowca do szaleństwa, który byłby zbyt lekkomyślny, by zapuszczać się w to miejsce. Dźwięki te dawały złudzenie tego, iż ciągle ktoś za kimś takim podążał i czekał, aż na moment spuści wartę, by mógł go pochłonąć las, tak jakby żył własnym życiem. Zasnute ciężkimi chmurami niebo tylko potęgowało to uczucie doprowadzając dziewczynę na skraj przerażenia. Nie znała tego miejsca od tej strony. Nie oddalała się aż tak daleko od Krausnick. Nie zmieniało to faktu, że od domu zdecydowanie już była za daleko. Jej zmysły ciągle powtarzały, iż ten las nie chce ich w sobie i ich zabije, kiedy nadejdzie okazja.


Jedyną istotą, jaka dodawała jej otuchy, był Grom. Choć równie niespokojny, to parł do przodu niby przekonany o szczytności podróży, którą właśnie odbywa. "Może również nie chciał tutaj iść, ale towarzyszył jej w głupocie aż do samego końca?" - tajemny głos powtarzał jej to, kiedy nie chciała zwracać uwagi na otoczenie. A choć było dookoła wiele osób, to Katja wcale nie czuła się tak, jakby ktoś jej towarzyszył poza jej psim przyjacielem.

Póki nie ujrzała zmierzającej w jej stronę Norsmanki, to uznała, że powoli zaczęła się przyzwyczajać do otoczenia. Szła jednak do przodu udając, że wcale nie widzi, iż się do niej zbliża. "Może faktycznie mi się przyglądała tam w osadzie?" - twierdziła po wymianie kilku pierwszych słów. "Chyba muszę częściej słuchać swoich przeczuć".
Po krótkiej rozmowie jednak zmieniła zdanie co do najemniczki. Choć do najmilszych nie należała, to jednak sam fakt, że się przedstawiła i zaoferowała pomoc w razie, kiedy działa by się jej krzywda sprawiał, że opowieści, które zasłyszała w Kislevie jakby starały się mniej wiarygodne. Postanowiła do niej zagaić przy rozłożeniu obozowiska. Na początku nauczy ją wymawiać jej imię. Aż się uśmiechnęła na tą myśl.


Kłótnia Lamberta oraz Schulza wcale nie zdziwiła Katariny. Ba, to było nawet do przewidzenia. Konfrontacja osób, które nie chcą iść ze sobą ramię w ramię, lecz sytuacja do tego zmusza, przychodzi z czasem. W Kislevie nie ma czasu na sprzeczki, czego widocznie tutejsi mieszkańcy nie rozumieją, bowiem surowy klimat odbija się na każdym. Dla Schulza najprawdopodobniej była ważna jego własna urażona duma, kiedy dla Lamberta - chęć odzyskania kielicha. Dlatego w jej oczach ten drugi jednak wygrał to starcie, gdyż działania Sigmaryty prowadziły do zjednoczenia obu grup, przynajmniej w lekkim zakresie, oraz ostatecznie mogły doprowadzić ich do celu. Katarina przyglądała się całemu zajściu z obojętną miną, chociaż niektórzy najemnicy sięgnęli po broń.
Gdyby mogła, to by się zaśmiała pod nosem. Wieśniacy nie znoszą inności, a ona prawdopodobnie się nią wyróżniała - przede wszystkim wykorzystywała swój mózg w przeciwieństwie do reszty. Nawet postanowiła nawiązać kontakty z najemnikami. Ciekawiło ją kiedy to wioskowi po prostu stwierdzą, że powinna albo dołączyć do najemników, albo iść w cholerę. "Ech. Ostatecznie nie należę ani do mieszkańców Krausnick, ani do najemników. Zabawne. Wygląda na to, że jestem osobą trzecią" - pomyślała patrząc w zasnute chmurami niebo - "Mam nadzieję, że Tor nie zacznie za chwilę ciskać gromami z powodu głupoty niektórych tutaj zgromadzonych."


Katarina czasami wydawała się drobną i przestraszoną młodą dziewczyną, a czasami w jej oczach było widać chłód mrożący krew w żyłach, lecz zdarzało się również, że była po prostu miła i pomocna. W tym lesie dominowała jednak ta pierwsza część jej charakteru, chociaż mówią, iż kobieta zmienną jest.
Może to i prawda. Ale przede wszystkim wolała być sobą.
Podróż się dłużyła. Zastanawiała się jak długo będą musieli przeć do przodu, by dogonić istoty, które porwały panią Natalyę i innych mieszkańców wioski. Przez znużenie powoli zaczynała tracić czujność, kiedy to nagle jej krew przyspieszyła, serce zaczęło jej bić szybciej, oczy rozszerzyły się, gardło ścisnął strach, a sama stanęła w miejscu sparaliżowana. Rozejrzała się gorączkowo na boki zaciskając roztrzęsione dłonie na kiju podróżnym.
- Czuję w powietrzu śmierć... - powiedziała cicho, lecz panująca cisza pozwalała usłyszeć jej słowa każdemu, kto ją otaczał.
I jej przeczucie okazało się prawidłowe, bowiem niecałą sekundę później krzyk Klausa wyprowadził z niemego przyglądania się jej każdego, kto był na tyle nierozsądny, by jeszcze nie dobył broni. Z innej strony Katarina pewnie sama by na siebie patrzyła jak na wariatkę, gdyby ktoś tak powiedział.

I śmierć przyszła szybko. Spadła z nieba niczym błyskawica Tora i objęła Franza w swe czułe, lodowate ramiona. Seria warknięc, szczeknięć, krzyków przerażenia oraz bitewnych okrzyków rozległa się dookoła Katji wciąż stojącej nieruchomo jak słup soli. Jej przerażenie sięgnęło ponad limit, w którym mogła jeszcze sprawnie funkcjonować. Nie wiedziała co robić. To było bezpośrednie zagrożenie dla jej życia, a nie wiedziała co robić. Chciała krzyczeć, lecz jej gardło zostało tak zaciśnięte przez strach, że nie mogła nawet się odezwać. Wszystko wydawało się takie odległe... Zamazane. Wszystko trwało do momentu, w którym pewien wilk zwrócił na nią swą uwagę, lecz nim zdołał podnieść rękę, to został zabity przez któregoś z wioskowych.
Katarina popatrzyła na swe dłonie. Zacisnęła je i dobyła znaleziony w Krausnick krótki łuk. Naciągnęła cięciwę z założoną nań strzałą...
I strzeliła - tym samym zabijając ostatniego wroga, który się ostał na polu.

Dziewczyna od czasu zakończenia walki wpatrywała się w swój łuk w niemym zdziwieniu. "O bogowie, ja trafiłam?" - zapytała sama siebie nie wierząc. Już miała się roześmiać pod nosem, kiedy to niczym chluśnięcie lodowatej wody dotarł do niej pewien fakt.
Franz nie żyje.
Jak jej cera była blada, to prawdopodobnie pobladła jeszcze bardziej. Uświadomiła sobie, że sama może skończyć w ten sposób. I nie tylko ona. Chciała przestać być kompletnie bezużyteczna. Musiała.
Jednak co mogła zrobić?
Rozejrzała się za jakimiś rannymi. Jak się okazało, poza Franzem - wszyscy byli cali. Tak sądziła, póki nie ujrzała sączącej się z rany Lexy krwi. Wyglądała na wściekłą.
"Nie umiem walczyć, to przynajmniej jej pomogę. Cholera, ciekawe co sobie pomyśli" - podrapała się za uchem zastanawiając się co o tym myśleć, następnie pobiegła w stronę kobiety lekkim truchtem, kiedy to Grom zajął się obwąchiwaniem zesztywniałych wrogów.

Krótka groźba ze strony Harpii całkowicie ostudziła jej zapał. Nie mogła jednak tak po prostu dać sobie krwawić jakiejś tam niewielkiej ranie, bo może się z tego zrobić coś większego. Albo zostanie zakażona. Podążyła więc za kobietą w pewnej odległości, by całkiem przypadkiem zostać świadkiem rozmowy pomiędzy Lexą, a jednym z najemników. Czując się całkowicie ignorowana, chociaż być może to i lepiej. Raczej nie chciała być wpleciona w dyskusję o ilości blizn i ran na swym ciele. Stała z załozonymi za plecami rękami z miną jakby ktoś ją skarcił za nieposłuszeństwo.

Moment później jednak odezwała się najemniczka mówiąca, by zajęła się jej rozmówcą. Odniósł znacznie bardziej paskudne obrażenia w trakcie tej walki.
Dziewczyna zrobiła krok w stronę Wilhelma i wyciągnęła dłoń w stronę jego rany. Nie miała jednak zamiaru jej dotykać.
- Dużo nie zdziałam, ale przynajmniej ból minie szybciej - jej kącik ust drgnął lekko w uśmiechu i zaczęła odmawiać jakąś modlitwę pod nosem:
- Ulryku, ojcze bitew, dziękujemy ci za kolejną wygraną bitwę i proszę, byś wejrzał na tego wojownika i obdarzył go swym błogosławieństwem.
I kto by pomyślał, że rana zaraz zacznie się zasklepiać, a przynajmniej jej fragment. Rana przestała boleć.
- Więcej nie jestem w stanie zrobić... Ale wasz szef chyba tak - odsunęła się od najemnika i spuściła głowę - Pewnie gdyby nie wy, to znacznie więcej osób by zginęło, dziękuję.
- W każdym razie do wesela się zagoi! - powiedziała aż za szybko, by nie wyglądać jak zbity kundel. Grom właśnie w tym momencie trącił ją o łydkę dając znać o swej obecności. Uśmiechnęła się do niego wesoło jak zawsze wtedy, kiedy nie wiedziała co robić. Przynajmniej u niego zawsze mogła szukać wsparcia. Choć milczącego, ale wciąż wsparcia.
Wilhelm z zadziwieniem spojrzał na poczynania dziewczyny. Wcześniej nie zwracał na nią uwagi, myśląc jedynie przelotnie, jak szybko ta drobna dziewczyna zginie w tym lesie. Dopiero teraz, z uśmiechem uprzytomnił sobie, jak zwodnicze potrafią być pozory.
- Niesamowite… Czuje się o wiele lepiej, dziękuję. Mam u ciebie dług wdzięczności - gdybyś potrzebowała pomocy, to daj znać. Nie było nam dane chyba wcześniej rozmawiać. Wilhelm Andree, do usług - powiedział, kłaniając się w uprzejmym geście. W miejscu i sytuacji taka jak ta, czyn ten wyglądał doprawdy komicznie.
Katarina uśmiechnęła się do Wilhelma szeroko stwierdzając w myślach, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Wystarczy po prostu być miłym. “Jej, wreszcie komuś pomogłam!” Dygnęła w odpowiedzi.
- Katarina Zakarova. Skromna akolitka Ulryka. Dzień dobry - odpowiedziała w Kislevskim zwyczaju, po czym przestała się uśmiechać znów tracąc pogodę ducha - Gdyby Ulryk tego nie chciał, to twa rana by pozostała taka, jaka była.
- A to jest Grom. Mój przyjaciel - patrzyła na psa wskazując, że mówi o nim. Podrapała go za uchem.
- W sumie... Jestem akolitką, a nie umiem nawet walczyć - skonsternowana popatrzyła na swoje buty i schowała łuk za plecami.
W reakcji na ostatnie słowa dziewczyny, przez twarz mężczyzny przeleciał wyraz ironicznego rozbawienia, jakby przypomniał sobie nagle jakiś kawał. Naraz jednak oprzytomniał i uśmiechnął się przepraszająco.
- Na pewno walczysz o niebo lepiej niż ten. - Wilhelm nie odwracając się wskazał za siebie kciukiem, celując w Severusa. - Chyba powinienem cofnąć poprzednie słowa - Bogowie jednak nas nie opuścili. Nigdy nie byłem nazbyt religijny, a Ulryk to już w ogóle był mi odległy. Niemniej jednak, dziś zyskał we mnie nowego, skromnego wyznawcę.
Spojrzenie Katariny przewędrowało najpierw na Severusa, a później znowu na Wilhelma, lecz nie zastanawiała się jednak za bardzo nad sensem wypowiedzianych przez tego drugiego słów, bowiem nawet ich nie zarejestrowała. W jej głowie za to kotłowało się jedno pytanie: "Katja, co ty do cholery robisz. Przestań, bo jeszcze będziesz miała kłopoty!"
- Em, bo tego... - jeszcze bardziej skonsternowana cofnęła się o krok - To bardzo raduje me serce. A teraz... Wrócę do swoich.
Zrobiła jeszcze jeden krok w stronę wioskowych, kiedy to jeszcze raz się odwróciła do Wilhelma. Na jej twarzy na pół sekundy zagościł jakiś cień uśmiechu.
- Spodziewałam się, że będziecie bezlitośni i bez uczuć jak Kislevska zima. Patrz jak pozory mogą mylić - powiedziała szczerym tonem i zaczęła iść dalej zostawiając najemnika w rękach Lamberta i Lexy.

Pobiegła truchtem w stronę mieszkańców Krausnick, a za nią ruszył Grom. Poczuła jeszcze czyjeś zagadkowe spojrzenie na plecach, ale nie chciała się odwracać. Podniosła upuszczony przez siebie w walce kij, kiedy to reszta była zajęta modlitwami za Franza kierowanymi do Morra. Spuściła głowę zasmucona, lecz wciąż nie rozumiała idei czczenia boga śmierci. Po prostu odeszła od grupy, by nie musieć na to wszystko patrzeć. Poprawiła splamiony krwią biały szalik i oczekiwała, aż pochód ruszy dalej.
 
Flamedancer jest offline