Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2016, 21:39   #120
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gorące źródła rzeki Minty, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Åšwit


Nastrój frustracji panował w obozie najeźdźców, kiedy nad Ciernistym Lasem zaczęło wznosić się słońce. Oddziały posuwały się naprzód, ale czyniły to wolno i opłacały marsz niewiarygodnymi stratami. Elfy walczyły lepiej, niżby sędziwy ork przypuszczał – sądził, że do tej pory dotrze już do centrum puszczy, a w rzeczywistości jego armia zostawiła za sobą dziesięć do piętnastu mil ze stupięćdziesięciomilowego pasa ogromnej puszczy, a co więcej, nie zabezpieczyła zajętego przez siebie terenu. Grothar obawiał się, że jego wojowie ze strachu częściej rozglądają się na boki w poszukiwaniu ukrytych łuczników, niż patrzą przed siebie na szlak podboju.
Lepsze wieści nadchodziły z flanek, gdzie opór był minimalny. Orogowie i orkowie, sunąc wzdłuż podnóża Rozszczepionych Gór, minęli środek puszczy, a plemię goblinów na zachodnich równinach zbliżało się do południowo-zachodniej przełęczy na obrzeżach lasu, gdzie miało założyć obóz i powstrzymywać ewentualne posiłki przybywające od strony Stonebrook.
Grothar wiedział, że nie ma dość ludzi, by otoczyć całą puszczę, a gdyby elfy nadal stawiały taki sam opór jak dotąd, to z całą pewnością uda im się znaleźć sprzymierzeńców, nim potężny wódz zdobędzie ich mistyczną stolicę. A co z wciąż dzielnie stawiającymi opór krasnoludami z Bolfost-Tor? Nawet zuchwały Grothar nie wierzył w szybkie zwycięstwo, a jeśliby uwięzionym w swej kamiennej fortecy obrońcom udało się przerwać oblężeniem przed przybyciem posiłków, cała jego armia złożona w dużej mierze z niestałych i chwiejnych goblinów poszłaby w rozsypkę.
Czas działał na jego niekorzyść, a elfy z zapałem walczyły o każdą kolejną piędź ziemi. Jeśli żywił jakiekolwiek wątpliwości co do zamiarów elfów, ewidentny dowód miał teraz przed sobą. Po drugiej stronie doliny i rwącej rzeki trwała właśnie zacięta potyczka. Grothar przyglądał się jej z uwagą. Mieszaną drużynę orków, goblinów i kilku ogrów zaskoczyła gromada elfów. Wojownicy Grothara przeszli przez pole i zbliżyli się do kępy drzew, gdy grad strzał zmusił ich do natychmiastowego poszukiwania schronienia. Z tak dużego dystansu ork nie wiedział, z iloma wrogami przyszło zetrzeć się jego drużynie, ale podejrzewał, iż elfów nie było zbyt wiele. Niemniej jednak okazały się nad wyraz skuteczne; orkowie i gobliny nie wystawiali bowiem nosów ze swoich kryjówek, zaś kilku ogrów, którzy byli na tyle dzielni i głupi zarazem, by ruszyć biegiem w kierunku linii drzew, padło po przebiegnięciu paru kroków, naszpikowanych dziesiątkami strzał.
- Wysłałeś giganta i drużynę niedźwieżuków? - Rzucił potężny ork do stojącego najbliżej porucznika, słabego, acz sprytnego goblina.
- Tak, generale - odrzekł goblin, kuląc się nie bez powodu. Kilku najbliższych dowódców Grothara nie było już wśród żywych, pomimo iż żaden z nich nie miał okazji zetknąć się z elfami.
Wielki ork łypnął na goblina, a ten skulił się jeszcze bardziej, niemal szorując brzuchem po ziemi. Na szczęście dla tej żałosnej istoty Grothar miał inne problemy na głowie. Ponownie przeniósł wzrok na odległe pole bitwy, usiłując oszacować, ile czasu zajmie gigantowi pokonanie rzeki i zajęcie pozycji, skąd będzie mógł zacząć ciskać w elfy głazami.
Kolejny jęk agonii przeszył poranne powietrze i jeszcze jeden monstrualny wojownik został trafiony strzałą elfów. Grothar odruchowo sięgnął ręką w bok, trafiając swego doradcę wierzchem dłoni i odrzucając go w tył.
- Ten widok powinien być dla ciebie wystarczającym sygnałem do odkopania dawno zawartych sojuszy - nieoczekiwanie odezwał się za jego plecami znajomy, zachrypnięty głos. Zwalisty wojownik natychmiast obrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z upiorną istotą, której oblicze zdobiły białe jak marmur kości policzkowe. Lisz wyprostował się, zrównując się z wodzem plemienia Złamanej Strzały, a jego puste oczodoły, wewnątrz których tliły się szkarłatne płomienie, wydawały się wżerać w duszę czempiona Gruumsha.
- Co tu robisz, czarodzieju? - Warknął w odpowiedzi Grothar, sprawiając wrażenie jakby zupełnie nie przejmował się nagłym i niespodziewanym najściem intruza. - Sądziłem, że zerwaliśmy współpracę.
- A więc twoi ludzie będą wciąż ginąć. Każdy dzień oddala ciebie od upragnionego zwycięstwa, tylko dlatego, że zaślepiają cię uprzedzenia. Nie bądź głupcem, królu Grotharze - odparł Keriann, którego potężna magia była jedynym spoiwem utrzymującym go przy życiu. Była to sroga kara za potęgę, która została zesłana na niego przez Panią Trucizn, Talonę, lecz dla ambitnego maga cena nie grała roli.
- Ostatni sukinsyn, który nazwał mnie głupcem gryzie już ziemię. Ostrożniej władaj językiem, jeśli nie chcesz dołączyć do poległych - Grothar skrzyżował groźnie ramiona na piersi, łypiąc spod łba na nieoczekiwanego przybysza. Przed atakiem powstrzymywała go tylko potęga istoty, która dla zdobycia jej zaprzedała własną duszę. Dla wielkiego orka, który na wszystko zapracował własnymi siłami, był to godny pogardy czyn.
- Nie chciałem urazić, a jednie przestrzec i zaoferować swoje magiczne zdolności - odpowiedział dyplomatycznie czempion Talony, bagatelizując znaczenie wcześnie wypowiedzianych przez siebie słów.
- Dzięki mym zdolnościom w Stonebrook nikt nie wie o oblężeniu Bolfost-Tor, a ukrycie twoich oddziałów przed magicznym wieszczeniem pozwoliło elfom myśleć, że atakują je jedynie niepowiązane ze sobą plemiona goblinów, która coś wypłoszyło z gór - z otwartych ust lisza wydobywał się przeszywający, lodowaty głos, choć jego język wcale się nie poruszał.
- Uważnie przyglądałem się twym poczynaniom. Teraz przeszedłeś do otwartej ofensywy, uderzyłeś na Stonebrook z moją drobną pomocą, choć ostrzegałem, że popełniasz błąd. Twoje wojska są rozciągnięte na stumilowym odcinku i wystarczy jeden precyzyjna atak, aby przerwać linie zaopatrzenia. Jak zamierzasz walczyć z tyloma wrogami na raz? - Grothar zamierzał coś odpowiedzieć w swoim prowokacyjnym, obelżywym wręcz stylu, lecz Keriann nie zamierzał dopuścić go do głosu. Kontynuował swój wywód. - W ciągu ostatniej doby stoczyłeś wiele mniejszych potyczek w Ciernistym Lesie. Zabiłeś kilku elfów kosztem setek żołnierzy. Zaraz udowodnię tobie dlaczego jestem potrzebny...
Lisz odwrócił się plecami do potężna orka, wzniósł ramiona w powietrze, a końcówki jego szat zafalowały od przepływającej przez kończy umarlaka mocy. Na niebie zakotłowało się od gęstych, burzowych chmur, który okryły cieniem znajdujące się poniżej pole bitwy. Zapanował półmrok, a przyzwyczajone do walki pod osłoną nocy oddziały Grothara, zaczęły wreszcie przechodzić do ofensywy.
Z ust Kerianna spłynęła magiczna inkantacja, zaś lisz zaczął kreślić w powietrzu dziwne symbole, które jarzyły się krwistoczerwonym kolorem. Podobne kręgi zaczęły pojawiać się na wzgórzach wokół pozycji, które zajęli elfi obrońcy. Z każdym wypowiedzianym przez maga słowem, owe magiczne runy nabierały kształtu i błyszczały coraz bardziej intensywną poświatą, aż w końcu eksplodowały magiczną energią wraz z ostatnim wersetem tajemnej inkantacji.
Przez moment wydawało się, że zaklęcie nie wypaliło, czego Grothar nie omieszkał skomentować bulgoczącym śmiechem, lecz jego triumfalny uśmiech zniknął z przypominającej buldoga twarzy, kiedy tylko jego oddziały wdrapały się na szczyt wzgórza. Każdy z leśnych obrońców leżał na ziemi pozbawiony życia. Ich ciała nie nosiły żadnych śladów, które mogłyby zdradzić przyczynę śmierci - tak jakby coś wyssało z nich życie.
- Gardzę tobą równie intensywnie jak ty mną - zwrócił się do zaskoczonego wodza, Keriann. Zwalisty ork zmrużył oczy we wzbierającym się w nim gniewie, po czym raz jeszcze ukradkowo spojrzał w stronę pobojowiska, które mag dokonał w pojedynkę. Z gorzkim westchnieniem wypuścił z siebie powietrze, niechętnie przyznając rację czarodziejowi, który kontynuował pozbawionym emocji głosem:
- Jesteś jednak mi potrzebny i jak już pewnie zdążyłeś zauważyć; jesteśmy na siebie skazani.



Południowe rejony puszczy, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Åšwit

- Dawajcie złoto, albo wygrzebiemy je z waszych stygnących szczątków! - Warknął zwalisty gnoll zatrzymując tym samym karawanę kupiecką, w której jechali awanturnicy. Jego przypominające szczekanie psa słowa szybko utonęły w gardłowym bulgocie, gdy trafił go w krtań rzucony przez Kaledwyna sztylet.
- Niedoczekanie twoje! - Był to dla reszty członków wyprawy sygnał do ataku.
Logan natychmiast spiął wierzchowca i natarł na wybiegającego z zarośli stwora, trafiając go ciężkim, kawaleryjskim młotem w czerep, rozłupując czaszkę na setki drobnych kawałków, które rozsypały się wraz z fragmentami mózgu na leśnym poszyciu.
Boris wraz z siedzącym tuż obok kupcem zeskoczyli z wozu i bronili przerażone konie przed bandą wyłaniających się zza skał przeciwników. Pierwszy z nich trafił krasnoluda toporem w przedramię, lecz ten długo nie pozostawał mu dłużny, okręcił się na pięcie i trafił młotem prosto w rzepkę kolanową. Ścięty z nóg gnoll z impetem upadł na ziemię i chwilę później został dobity przez ostry jak brzytwa topór Kaledwyna.
Znajdujący się na tyłach karawany ogr Brog pochwycił jednego z przypominających skrzyżowanie człowieka z hieną stworów, uniósł wysoko w powietrze i rąbnął nim kilka razy o ziemię, a następnie prewencyjnie dobił wielką jak drzewo maczugą.
- Ja zgnieść was na miazga! - Ryknął w stronę otaczającej go gromady przeciwników, którzy na widok śmierci kompana mimowolnie cofnęli się o kilka kroków do tyłu. W tym samym momencie z otaczających drogę zarośli wytrysnęły strzały w stronę ogra, który zasłonił twarz wielką jak patelnia dłonią. Wystrzelone z łuków pociski nie wyrządziły mu większej krzywdy, za to jeszcze bardziej rozzłościły.
Wzmocniona przez magiczne zaklęcie Sadima, Tamarie siała pogrom wśród zastępów leśnych banitów, a w brutalnej rzezi dorównać mógł jej jedynie Lorath, którego miecz rozczłonkowywał przeciwnika za przeciwnikiem. Wprawiony w swoisty bitewny taniec, Markas skakał od wroga do wroga, znacząc ich ciała ranami pozostawionymi przez krótkie ostrza mieczy, które trzymał w obu rękach jednocześnie. Skończywszy z pierwszym przeciwnikiem, skoczył na wóz i ruszył na pomoc Loganowi, który toczył bój z wyjątkowo doświadczonym gnollem.
Paladyn przyjął na tarczę cios oburęcznego topora i wyprowadził kontrcięcie w okolicę podbrzusza przeciwnika, lecz ten spodziewał się tego manewru i natychmiast odskoczył do tyłu, pozwalając klindze miecza swobodnie prześlizgnąć się w odległości zaledwie kilku centymetrów od jego wzdętego brzucha. Nie spodziewał się jednak nadejścia łotra, który odbił się z wozu i wylądował nogami na nim, zatapiając oba ostrza w jego barki i tym samym przygwożdżając go do ubitego gruntu. Jedno cięcie miecza rycerza było wystarczające, żeby oddzielić głowę od reszty ciała.
W chwili, gdy reszta towarzyszy świętowała drobne zwycięstwa na tyłach karawany, Boris i Kaledwyn zostali zaatakowani przez dwóch kolejnych przeciwników. Obaj okazali się bardzo doświadczonymi wojownikami; jeden z nich uzbrojony był w oburęczny topór, a drugi w zakończony zadziorami bicz, który rozdzierał powietrze z głośnym trzaskiem.
Boris wzniósł młot wysoko ponad głowę, chcąc tym samym przygotować się na atak szarżującego w jego stronę gnolla, który w dłoni dzierżył ciężki topór, lecz w chwili, gdy chciał wyprowadzić cios, wokół jego przedramienia owinął się najeżony kolcami bat i powstrzymał jego atak. Zaskoczony natarciem z flanki, krasnolud próbował zasłonić się drugim młotem przed ciosem stwora, lecz nie był dostatecznie szybki i ostrze topora rozłupało mu czaszkę z głośnym chrupnięciem.
Ciepła krew Borisa zachlapała twarz Kaledwyna, któremu mimowolnie ugięły się nogi na widok śmierci wieloletniego przyjaciela. Szok nie trwał jednak zbyt długo, gdyż szybko zastąpił go nieokiełznany gniew. Elf zasypał gnolla burzą ostrzy - cios za ciosem przeciwnik był spychany do w stronę skał, z których się wyłonił. Sprowadzony do panicznej obrony, gnoll nie był w stanie nadążyć za furią cięć, które raz za razem zdobiły jego ciało ociekającymi krwią ranami, aż w końcu zadany został śmiertelny cios, który spadł na jego głowę, zabijając w ten sam sposób w jaki zginął Boris.
Ostatnim stwarzającym poważne zagrożenie przeciwnikiem był gnoll uzbrojony w zakończony zadziorami bicz, który okazał się przywódcą bandy. Powiększona przez zaklęcie Sadima, Tamarie natarła na niego, wspierając Kaledwyna w pojedynku. Do walki niebawem przyłączył się Lorath, Logan i Markas, kiedy tylko skończyli z przeciwnikami po swojej stronie wozu.
Gnoll widząc znaczą przewagę przeciwnika odrzucił na bok swoją broń i ściągnął z pleców potężny, oburęczny topór, którym natarł na szarżującą w jego stronę Tamarie. Kobieta zatopiła w bok stwora klingę wystawionego do przodu miecza, lecz nie powstrzymało to wodza przed kontratakiem - potężne cięcie, które wykonał ze skrętem tułowia, wbiło się w zbroję wojowniczki i wżarło się w jej ciało, zostawiając po sobie ociekającą krwią ranę. Tamarie z agonalnym jękiem upadła na ziemię przed zwalistym stworem, kompletnie bezbronna, lecz od śmierci uchroniły ją szybkie działania reszty towarzyszy, którzy bez chwili wahania rzucili się jej z pomocą.
Lorath wepchnął się między Kaledwyna i Tamarie a gnolla, przyjmując na siebie całą furię ciosów przeciwnika. Paladyn Logan atakował raz za razem, odwracając uwagę i znacząc futro przypominającego hienę stwora kolejnymi ranami, a stojąca w pobliżu wozu Szarańcza strzelała z kuszy w stronę schowanych za skałami łuczników, chcąc w ten sposób osłonić resztę swych towarzyszy przed gradem strzał.

W chwili, gdy reszta awanturników walczyła z przywódcą bandy gnolli, Brog biegał na tyłach karawany mordując łuczników, którzy próbowali ratować się ucieczką, lecz długie nogi ogra pozwalały mu szybko skracać dystans dzielący go od oddalającej się zwierzyny. Gdy skończył z ostatnim z nich, jego uwagę zwrócił potężny wojownik, z którym walczyli wszyscy jego towarzysze starając się za wszelką cenę nie dopuścić go do leżącej nieopodal nieprzytomnej kobiety.
Widok pięknej niewiasty w tarapatach rozzłościł wielkiego jak monolit ogra, który wzniósł maczugę wysoko ponad głowę i zaszarżował w stronę gnolla, z głośnym świstem zataczając bronią kręgi w powietrzu. Potężny cios, w którego Brog włożył resztki swej siły, spadł z góry prosto na zaskoczonego stwora. Ważąca półtony maczuga zrobiła z przywódcy leśnych bandytów krwawy omlet, który idealnie wkomponował się pomiędzy wystające ze ścieżki kamienie. Ten widok był wystarczającym sygnałem dla pozostałych przy życiu gnolli, aby dały nogi za pas.

Obóz nad źródłem, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie

Po walce ostali przy życiu członkowie karawany lizali rany. Świadomość Tamarie została w pełni przywrócona za pomocą kilku zużytych leczniczych ładunków z magicznej różdżki, która była własnością Szarańczy. Kaledwyn ponaglił swych towarzyszy chcąc jak najprędzej wyruszyć z obawy, że odgłosy walki przyciągną w te miejsce o wiele liczniejsze zastępy przeciwników. Śmierć Borisa była dla niego wystarczającym powodem, żeby za wszelką cenę unikać podobnych walk.
Szczątki krasnoluda przykryto lnianym workiem i ułożono na tyłach wozu. Później jeszcze tego samego dnia planowano pochować towarzysza broni, do czego Kaledwyn uparcie przekonywał. Kupiec jechał przez las myśląc tylko o tym, aby rozbić obóz w możliwie jak najbardziej dogodnym miejscu i wykopać w ziemi grób dla Borisa.
- Boris był niemową odkąd tylko go poznałem, ale dowiedziałem się od jednego z jego dawnych kompanów, którego spotkaliśmy wiele lat później na szlaku prowadzącym do Calimportu, że nie zawsze tak było. Kiedyś miał nawet rodzinę, kochającą żonę i dwójkę małych bachorów, z którymi mieszkał w prostej chatce we Wrotach Baldura. Nieszczęście na nich spadło kiedy popadł w długi, których nie był w stanie spłacić. Jego oprawcy, bardzo źli ludzie, porwali jego rodzinę, a kiedy on przybył im na ratunek, obezwładnili go i związali. Na jego oczach torturowali, a potem wyrżnęli resztę jego najbliższych, a jemu samemu wycięli język, aby nie mógł już nigdy nikomu o tym opowiedzieć… Smutna historia krasnoluda, który nie zasłużył na taki los - mówił ze łzami w oczach Kaledwyn, ledwo powstrzymując się przed rozklejeniem się. Dla niego Boris był niczym brat; przeżyli wspólnie wiele barwnych przygód, ufając sobie bezwzględnie.

Podróż przez las trwała przez wiele godzin, aż w końcu zostali zmuszeni zrobić postój z powodu wycieńczonych wierzchowców, które zaczęły stawiać opór swym jeźdźcom. Nieopodal utartej ścieżki znaleziono ukrytą wewnątrz pierścienia gęstych zarośli polanę, obok której przepływał niewielki strumyczek, gdzie zmęczeni wędrowcy mogli uzupełnić zapasy wody i napoić konie.
Większy od jaskiniowego niedźwiedzia Brog powalił kilka okolicznych drzew, których gęste korony dodatkowo przesłoniły przed niechcianym wzrokiem ich obecność, po czym wyłamał kilka suchych i grubych gałęzi, które następnie zaniósł Lorathowi, aby ten rozpalił ognisko. Dla doświadczonego w sztuce przetrwania barbarzyńcy była to robota na kilka minut i już po chwili, w centrum polany, wesoło tańczyły płomienie.
Szarańcza opiekowała się ranną Tamarie, nad którą przez cały czas czuwał Sadim, zastanawiając się nad odesłaniem astralnej wojowniczki do jej macierzystego planu, gdzie mogłaby w pełni zregenerować swe rany. Ta jednak nie chciała się zgodzić na to, woląc zostać przy swym towarzyszu dla jego bezpieczeństwa.
Markas przeszukiwał drewniany wóz w poszukiwaniu nadających się na ognisko zapasów żywności. Wśród skrzyń i sterty innych przedmiotów znalazł zaledwie kilka kilogramów wędliny, lecz to było wciąż za mało dla tak licznej załogi - zwłaszcza, że w jej szeregach znajdował się wiecznie nienażarty ogr.
- Będzie trzeba coś upolować - zwrócił się do reszty, a następnie wręczył zebraną żywność Moirze, która wzięła się za przyrządzanie posiłku.

Kiedy reszta towarzyszy była bardziej zajęta sobą niż obserwowaniem otoczenia, Kaledwyn stanął gdzieś z boku, woląc w milczeniu opłakać swego towarzysza. W dłoni miał łopatę, którą mozolnie wykopywał w ziemi głęboki rów, w którym miał zamiar pochować Borisa. Pomimo wyczerpującego wysiłku nie zaprotestował słowem, nie zwrócił się też o pomoc do żadnego z poszukiwaczy przygód, ani nawet do potężnego Broga, dla którego wykopanie grobu było rzeczą wręcz śmiesznie łatwą.
Dla Kaledwyna ciężki wysiłek był czymś w rodzaju rytuału, którego musiał przejść, aby móc po raz ostatni oddać hołd swemu towarzyszowi. Tyle jedynie mógł dla niego zrobić, choć w innych warunkach zafundowałby mu porządny pogrzeb.
- Walnąłbyś mnie młotem w łeb, gdybym zorganizował ci taką ceremonię - elf zaśmiał się przez łzy, a jego opadnięte z wysiłku ramiona wzniosły się gwałtownie kilka razy, gdy szlochał nad ciałem przyjaciela. Wiedział, że krasnolud wolałby zginąć na polu bitwy i zostać pochowany w warunkach polowych, niż tkwić w trumnie na nudnym pogrzebie zorganizowanym za pieniądze kupca na jego cześć. Nie potrzebował kohorty płaczek, wystarczyły szczere łzy przyjaciela, który z uporem, mozolnie wykopywał grób Borisa, po raz ostatni przemawiając do niego.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline