Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2016, 22:47   #50
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
W chwili przekroczenia granicy leśnej głuszy, Wilhelm zamilkł i sposępniał. Niebezpieczeństwo, jak zapach gówna, unosił się w powietrzu, zmuszając go do zamknięcia gęby i skoncentrowania się na robocie. Oczywiście, jego robota wymagała tylko podążania naprzód za resztą “Zgrai Mścicieli” - jak ładnie ich nazwał w myślach - zachowując przy tym ostrożność i baczenie na zarośla. W każdej chwili mogli zostać zaskoczeni, zaatakowani i rozgromieni. Nie byli w końcu panami tego lasu. On, jak i kilkoro innych z grupy, w ogóle nie miało doświadczeń z dziczą i nie znało zasad jakie w nich obowiązywały. W przeciwieństwie do bandy zwierzoludzi za którą podążali. Las był domenom tych plugawych bestii, znały go na wylot, tak jak on znał je. Toteż Wilhelm z jeszcze większą siłą wytężył zmysły. Wiedział dobrze, że startowali z przegranej pozycji.

“Po jaką cholerę ja się tu pchałem?” - myślał długo, nie odnajdując przy tym żadnej sensownej odpowiedzi. Parł jednak naprzód, mimo, że nie wiedział dlaczego… Maska przywarła do jego twarzy jeszcze mocniej.

Idąc tak, przez groźny las, najemnik modlił się o to, by jeden z dwójki “przywódców”, przepadł przez jakiś korzeń i złamał kark. Gdyby przytrafiło się to Schulzowi, przynajmniej nie musiałby słuchać jego bzdurnej, acz wzniosłej paplaniny. A w dodatku, to on prowokował resztę mieszkańców spalonej wioski, do negatywnej postawy względem nich. Napięcie rosło z każdą kolejną jego uwagą, mimo, że mieli przed sobą karkołomne zadanie, które i bez tego nie należało do najłatwiejszych. Natomiast gdyby Lambert przypadkowo zmarł, to Wilhelm nie miałby powodów, by dalej podążać w czeluść tej puszczy. Nie szukał w końcu zemsty, ani nie kierowały nim “wyższe cele” - czymkolwiek one mogły być. A na dodatek, Wilhelm odczuwał dziwną, raczej podświadomą, niechęć do Sigmaryty. Nie mógł nawet powiedzieć, skąd brały się u niego takie odczucia. Być może powodem były sentymenty. W końcu Lambert nie miał w sobie tyle energii, pogody ducha i zdolności przywódczych, co Ludwig - głowa jego dawnej bandy. A może było w tej niechęci coś więcej? Odpowiedź na to pytanie, również pozostała pusta.

Rozmyślania, w które popadł Wilhelm, całkowicie zaprzątnęły jego głowę i przyćmiły zmysły. Nie wiedział co się dzieję, dopóki gdzieś z przodu nie doszedł ich krzyk, wzniecający alarm. Dopiero później odwrócił się z trwogą, widząc pędzącego w jego stronę wilka… który okazał się nie tak do końca wilkiem. Bardziej pasowało do niego określenie “zmutowanej kreatury wilczopodobnej”, bądź po prostu - jak nazwał to w pierwszej sekundzie po ujrzeniu - “kurewskie bydle”. Odruchowo chciał chwycić miecz, jednak krzyk krasnoluda zmusił go do zmiany planów. Nie miał czasu do namysłu, dlatego zrobił co Thravar mówił, w końcu - “znał się”.

Najemnik wyciągnął zza pasa garłacz i - pamiętając dobrze instrukcję - pociągnął za spust. Rozległ się huk wystrzału, który przeszył leśną gęstwinę i zmusił Wilhelma do niespodziewanego, przedłużonego zawarcia oczu. “Kurwa, dlaczego zrobiłem coś tak głupiego” - pomyślał w chwili, gdy pazury bestii musnęły jego rękę. Bestia zbliżyła się do niego, nim jeszcze otrząsnął się z nagłego dźwięku wystrzału. Grad pocisków trafił kreaturę, jednak nie na tyle skutecznie by pozbawić ją życia. Co gorsza, Wilhelm nie miał jak parować kłów i pazurów bestii, gdyż garłacz w tej kwestii okazał się jedynie bezużytecznym kawałkiem złomu.

Nim zdążył chociażby sięgnąć po broń, bestia wbiła kły w jego bok - niezbyt głęboko, ale wystarczająco, by wywołać intensywny ból. Wilhelm uniósł nieszczęsną spluwę, by rąbnąć wilka w łeb. Krew wytrysnęła jak fontanna. Zmutowana kreatura została niemalże wbita w ziemię. Bynajmniej nie przez potężny cios Wilhelma, który koniec końców nie zdążył dotrzeć do celu. Sigmaryta okazał się szybszy od najemnika. Jednym sprawnym ruchem zawinął oburęcznym młotem, ratując Wilhelmowi życie.

“Całkowicie zmieniam o nim zdanie” - pomyślał na sam koniec walki.

Najemnik z początku przeklął, sądząc, że jako jedyny dał się zranić. Dopiero później zrozumiał czym był ten bezwładny kształt, wokół którego zebrali się wioskowi. Z dwojga złego, Wilhelm wolał mieć swoje lekkie rany, niż zostać pozbawiony głowy jak Franz.

Kilka chwil później, zbliżyła się do nich Lexa. Andree nie mógł przez chwilę uwierzyć własnym oczom i uszom. Norsmanka - ponura, irytująca i zmierzła przez całą ich podróż - tryskała teraz energią, entuzjazmem i dumą. Gadała jak najęta, racząc go nawet złośliwymi, acz niezbyt rażącymi uwagami na temat jego ran. Przez chwilę miał wrażenie, że byłby w stanie ją nawet polubić, gdyby ciągle obnosiła się z takim nastrojem. Jednak, jedyną sposobnością na to, była krwawa jatka każdego dnia. “Przyjaźń nie warta takiego ryzyka” - stwierdził.

Kiedy Lambert odciągnął Lexe, przed nim stanęła niebieskooka, drobna dziewczyna z wiernym psem u boku. Mocą modlitwy zagoiła nieco jego ranę i sprawiła, że pulsujący z niej ból zniknął. Po krótkiej rozmowie, Wilhelm nabrał do niej szacunku i sympatii.
- Spodziewałam się, że będziecie bezlitośni i bez uczuć jak Kislevska zima. Patrz jak pozory mogą mylić - powiedziała szczerym tonem i zaczęła iść dalej zostawiając najemnika w rękach Lamberta i Lexy.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - powiedział szeptem do siebie, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.

Potem, widząc opatrunek założony na norsmaknę, zwrócił się do Lamberta.
- Dzięki za uratowanie dupy. Następnym razem od razu dobędę miecza… no, albo wezmę sobie przynajmniej tarczę - powiedział, zachowując twardą minę. - Dasz radę moją ranę również oporządzić, tak jak tą Harpii? Nie wydaje się poważna - zwłaszcza po modlitwach tamtej dziewczyny - ale wolałbym, by nie wdała mi się w nią jakaś zaraza.
 
Hazard jest offline