Szanuj swojego wroga, albowiem wszyscy jestesmy ludźmi. Bla bla bla, sranie w banie. Dla Ortegi krwawiący gnojek nie był niczym więcej, niż kolejnym problemem i to z gatunku tych, jakie plasowały się na samym czubku jej listy "nie znoszę najbardziej", zaraz po tłumach, Morrisonie i beztroskiej improwizorce.
Strzały w wątrobę w większości przypadków kończyły się mogiłą. Jak przez mgłę pamiętała smędzenie na ten temat, wskazujące że organy o zbitej strukturze szczególnie źle znoszą wszelkie postrzały. Sama w sobie kula gówno robiła, o niebo większe zagrożenie stanowiła pozostawiana przez nią jama kawitacyjna i fala uderzeniowa. Energia kinetyczna broni nie szła psu w dupę, ale rozchodziła się po flakach, robiąc z nich siekaninę. Płuca jako miękkie i gąbczaste najlepiej to znosiły. Mózg, serce i wątroba najgorzej. Poza tym żelastwo w trzewiach mogło ulec fragmentacji... i takie tam, przyjemności.
- Koleś ma przesrane. - wyprostowała plecy i nie oglądając się za nie, zaczęła rozkładać bajazol z medycznej torby. - Może nam zejść po drodze. W trzęsącej furgonetce go nie poskładam. Trzeba kroić tutaj. - zakończyła z miną tak zrezygnowaną, że na sam swój widok odechciałoby się jej czegokolwiek. Wzruszyła ramionami i dodała głośniej. - Raczej nie przeżyje, ale nie spróbujemy to się nie dowiemy. Niech Cosmo się tu przytelepie. Potrzebuję drugiej pary rąk.