Atomowa Kwatera Dowodzenia (podziemia), Puszcza Kampinoska, okolice Lasków, wieczór, 11.11
Indi ocknęła się i przytuliła ochronnie do siebie Alex, która przestraszona zaczęła pochlipywać słysząc niecodzienne hałasy z góry.
- Lulu? Co się dzieje? - zerwała się na równe nogi i poprawiła broń za paskiem.
- Wiejemy. Uruchomiła się mikrobomba… Trwa odliczanie… Nie wiem ile mamy czasu. Indi… tylko nie na zewnątrz. Nie wolno nam wychodzić na zewnątrz. - Mówiła szybko, ale nie panicznie. Nie krzyczała, ale miała uniesiony głos. Zarzuciła plecak na ramię, odłączyła komputerowi Internet, po czym energicznie zaczęła podchodzić w stronę Amerykanki. Z bebechów kompa faktycznie wydobywał się dźwięk i coś mrugało ostrzegawczym czerwonym światłem.
Indira kiwnęła głową i przytuliła dziecko.
- Chodźmy, wróćmy do … poprzedniego miejsca.
Ruszyła szybko z powrotem do pomieszczenia, gdzie "odprawiała rytuał". Nuciła kołysankę pochlipującej Alex.
- Kopia? - spytała po drodze, spiesząc się.
- Mam połowę na jednym pendrive i drugą połowę na drugim pendrive. Musimy znaleźć chwilę na połączenie danych. Ale Indi… one są i tak zaszyfrowane. Skubany… nie dało się inaczej ich wyciągnąć. To nie koniec walki z tym gównem…
Indira coś kminiła.
- Dobrze. Ty weź jeden, ja wezmę drugi. Gdyby coś, będziemy mieć karty przetargowe. Jeśli uda się nam wyjść, wtedy się spotkamy i zrobisz, co trzeba. Tak? - rzekła w końcu.
- I tak i nie. Bo co jeśli nam je po prostu zabiorą? - Grażynka sięgnęła do kieszeni, wydobywając z niej dwa identyczne pendrive opatrzone logo Uniwersytetu Warszawskiego. Skierowała dłoń z nimi w stronę towarzyszki.
- Wybieraj. Jeśli znajdziemy czas… zobaczymy.
Gemmer sięgnęła po prawy pen.
- Może poszukajmy innego wyjścia? - spojrzała niepewnie na Różową.
- Może jest stąd jakieś wyjście, którego nie obstawili. - Najpierw znajdźmy się daleko od tej bomby… - Grażynka wyciągnęła telefon by po drodze szybko napisać smsa.
Cytat:
Do [SMS] Klara: Wyciagnelam ile się dalo sa zaszyfro zaraz bedzie male BUM ostateczne zabezpiecz kompa idziemy jak najdalej nie wychodzimy
|
- ... nie powinnyśmy wychodzić na zewnątrz. - Upierała się przy swoim. I wtedy właśnie dzięki sieci wentylacji uciekające dziewczyny znalazłszy się poziom wyżej zaczęły słyszeć wyraźniej dobiegające z góry, najprawdopodobniej z poziomu gruntu strzały i wybuchy.
- To… to ten twój ktoś? - spytała Indi, gdy odchodziły coraz dalej i dalej od pracowni Wieszczyckiego na poziomie -3.
- Oby tak Indi… - odparła z westchnięciem i nadzieją w głosie.
- Oby tak…
Szły pośpiesznie i przez jakiś czas w milczeniu.
- Indi. W razie czego… zapamiętaj mojego e-maila, okej? Lulu małpa lula kropka pl. - Ok. Żaden inny. - Amerykanka wsunęła pena do stanika i pokręciła głową na sam gest. Nigdy nie podejrzewała, że użyje bielizny właśnie w taki sposób. A może dodać kieszonki, rodzaj schowku? Teraz by się przydał. Pomyśli nad tym w nowej linii. Grażynka zerknęła na to kątem oka. Jej brwi na chwilę uniosły się lekko w górę.
- Nie mam kieszeni - wyjaśniła ciemnoskóra dziewczyna. Nagle coś zakminiła i wystrzeliła do przodu pospieszając Różową.
Wpadła za przypadkowy róg i postawiła Alex na ziemi, wyciągnęła broń zza paska i trzęsącymi dłońmi przeładowała sprawdzając, czy to nie była podpucha. Te wszystkie lekcje z “opiekunkami”.
- Łoł. Widzę, że nie jesteśmy tak bezbronne jak myślałam… - Grażynka patrzyła oceniając to co zobaczyła… jakby analizowała czy dziewczyna potrafi posługiwać się bronią i jest w stanie to robić. W głosie była nuta zdziwienia, nie spodziewała się, że jej kompanka ma broń, ale jednocześnie ulgi, jakby ucieszyła się, że ją ma.
- To… ostateczność. - Indi miała minę jakby bardzo nie lubiła samego pomysłu posługiwania się pukawką. Zaś jej towarzyszka miała dokładnie przeciwstawną minę… jakby właśnie dostała niezły prezent na gwiazdkę.
- Okej. Skoro działa to pośpieszmy się… może lada chwila być bum… musimy przejść przynajmniej do korytarzy, gdyby stropy się zapadły… - Postąpiła kilka kroków do przodu jakby pokazując co to znaczy “iść dalej”... zatrzymała się przy małej Alex pośpieszająco patrząc na jej mamę.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Amerykanka capnęła małą i pognała w drogę powrotną dziękując bogom joggingu za motywację.
Po drodze jeszcze rzuciła:
- Przypomnij …. mi…. - mówiła dysząc
- żeby ci pogratu…..lować… świetnie… się… spisałaaaaś. - szybkim tempem szła ku wyjściu z poziomu -3.
Lulu z kondycją była nieco na bakier… ale nie miała na rękach dziecka, więc dotrzymywała Indi kroku, będąc tuż za nią.
- Nie przy...pominaj mi. Wolała...bym, żeby były wszyst...kie i nie zaszy...frowane - przemówiła przez nią sapiąc dusza perfekcjonistki. Uzyskała według siebie efekt dostateczny, nie doskonały. Nawet jeżeli efekt dostateczny był i tak cudem...
Szły przez zrujnowane pomieszczenia w kierunku schodów na wyższy poziom. Biec nie mogły, Indi z dzieckiem na rekach… zresztą przy świetle latarek biegać tutaj nie byłoby zbyt zdrowo. Gdy wyszły na poziom -2 skierowały się ku kolejnym schodom wciąż nie wiedząc co dalej. Odgłosy “bitwy” (bo palba dobiegająca z góry miała takie natężenie, że ciężko byłoby nazwać to inaczej) - były coraz głośniejsze. Ktokolwiek napadł na ‘armijkę’ Sebastiana musiał być silny, a wściekła wymiana ognia wskazywała na raczej spore siły użyte na atak. Kto? Tego nie wiedziały, ale szczególnie Indi zrobiło się miło na myśl, że tam w górze pewnie “Sebastianowa czeladź” obrywa. Obrywa mocno. Lulu zaś wspomniała obietnice Klary. Ciemnowłosa obiecała być “bardziej niegrzeczną dziewczynką” niż jej kochanka. Cóż, widać Pani Wilczek miała styl i rozmach w wersji hard. Nawet fakt iż różowowłosa właśnie odpaliła jakiś zapalnik bomby nie mógł równać się z bitwą co najmniej kilkudziesięciu osób z użyciem broni automatycznej. No chyba, że niespodzianka w komputerze Wieszczyckiego była mocniejsza niźli mogło się zdawać biorąc pod uwagę wielkość osłony dysków i zasilaczy. Miło byłoby gdyby pieprznęło naprawdę epicko, by porywalizować z Klarą o poziom rozpierduchy, o to kto mocniej uderzył z grubej rury. Byłoby. Gdyby wciąż nie tkwiły w tych podziemiach.
Lulu szła przodem, Indi z małą za nią, dochodziły już do schodów na -1 gdy coś z nich nagle zleciało. A właściwie chciało po nich zlecieć ale zatrzymało się po pierwszych dwóch stopniach. Różowowłosa dziewczyna uniosła latarkę wręcz odruchowo, tylko po to by zobaczyć puszysty ogon znikający przed światłem. Obie usłyszały coś jakby zwierzęce, kocie? Prychnięcie. Było to coś za duże na zwykłego kota ale w Kampinosie żyły przecież rysie, myśl o tym, że biedny zwierzak spieprzył przed strzelaniną w jakiś kanał wentylacyjny nasuwała się sama. Ale czemu dopiero teraz? Już wcześniej ludzie robili spory raban, płosząc wszystko co żyło.
- Indi. Dasz mi na chwilę broń? Pójdę przodem. - Lulu spojrzała na dziewczynę niosącą córkę… cóż, niezbyt dogodne by jakby co móc jej użyć.
- Wiesz jak się posługiwać? - spytała Indi.
- Miałyśmy nie wychodzić. - Jasne umiem… Tak, nie możemy wychodzić, słyszysz co tam się dzieje… tylko jak inaczej dostaniemy się na korytarz? Stań na schodach. - Sama Lulu tak uczyniła… wolała mieć pod nogami coś twardszego.
- Może… może zostańmy tutaj aż się uspokoi? - Amerykanka szepnęła jakoś odruchowo. Gładziła Alex uspokajająco. Podała broń Lulu.
Hakerka odbezpieczyła pistolet. Wolała być gotowa… paranoja?
- Okej… może zróbmy tak. Staniemy na środku schodów, by w razie czego móc biec w górę. Ja powoli zrobię dwa kroki wyżej i zerknę co się tam dzieje. Jeśli nikogo nie będzie… pobiegniemy szybko do korytarza - mówiła cicho i powoli, jakby analizowała i planowała w trakcie.
- Ok, ale bądź ostrożna… - Indi zaczęła powoli wychodzić obracając się tak by chronić Alex.
A przed nią powolutku Lulu, trzymając broń w pogotowiu.
Wyjrzała na powierzchnię.
Grażynka starała się bez pomocy latarki przebić wzrokiem ciemności panujące w pomieszczeniu i wychwycić jakikolwiek ruch. Pierwsze było nierealne. Drugie? Też, bo palba wystrzałów nie pozwalała działać na słuch.
- Śliczna ta malutka, uroda zatem po mamusi? - rozległ się męski miękki głos, mniej niż metr od jej głowy.
- Czy też może po obojgu rodziców?
Indi wysztywniło.