Niewiele przeto rozmyślając, Panowie Bracia ruszyli w ślad za Panem Błudnickim w stronę karczmy. Jako, że strzeżonego Pan Bóg strzeże, broń przedtem sprawdzili, ażeby niespodziewanych przygód przy tym nie zaznać. Tymczasem Seheń został z tyłu, wpatrując się w oddalających Lachów (i Francuza) z wyrazem zmieszania na licu, służbę niewdzięczną w myślach przeklinając zapewne.
Pan Andrzej, który jako pierwszy zbliżył się do stojącej na środku pola karczmy, z uwagą śledził wszystko, co mogłoby uwagę jego przykuć. Z eksperiencji własnej znał, iż wiedza i zwiad kluczem są do zwycięstwa, zaś lud Ruski do najsubtelniejszych przeciwników nie należał, o Ordyńcach nie wspominając. Istotnie, pod strzechą obok budynku stały trzy konie. Sądząc z tego co widać, osiodłane i z jukami, lecz broni ognistej żadnej nie dostrzegł, przynajmniej tej długiej, podobnież jak pistolców w olstrach. Korzystając ze swej biegłości w czytaniu śladów w stepie, naprędce rzucił okiem na trakt prowadzący obok karczmy. Wszystko wskazywało na to, iż goście owi razem przyjechali od strony Kijowa, nie dawniej, jak z tuzin pacierzy temu. Jeno ich ślady do stajenki prowadziły, prócz nich bowiem trakt pełen był odziwo oznak konnych jadących tedy przed paroma dniami, a to dlatego, iż niedawne deszcze zmyły inne ślady, przeto musiało ich być niemało od tego czasu, może i cała chorągiew. Część musiała przed karczmą krążyć, były bowiem ślady kopyt w okolicach wejścia. Pan Błudnicki wątpił, by taka ilość podróżnych w przeciągu ledwo dni paru jechała owymi traktami. Wojsko alboli jakowa banda swawolników, kto go tam wie... ślady owe były na tyle wyraźne i oczywiste, iż pozostali Panowie Bracia takoż wątpliwości nie mieli, iż trakt ów wyjątkowo uczęszczany być musiał niedawno. Widać dotąd nie zwrócili na to uwagi, będąc własnymi myślami i sprawami zajęci. Teraz wraz z groźbą niebezpieczeństwa zmysły i rozum wrócić musiały zapewne.
Wkrótce do stojącego nieopodal karczmy konno Pana Andrzeja dołączyli jego pozostali kompanioni. Jak dotąd nikt na powitanie nie wyszedł, nikt też słowem dobrym i gorzałką strudzonych wędrowców pocieszyć nie zechciał. Z drugiej strony nikt takoż kulami ich równie gorąco przywitać nie raczył. Cisza panowała kompletna, zwierząt w zagrodzie brak, nie było tedy komu skubać trawy, czy wydziobywać robaków z ziemi. Nawet odgłosów z wnętrza budynku żadnych nie słychać było, drzwi zaś drewniane zamknięte czekały na pierwszego odważnego śmiałka. W okiennicach stąd nic widać nie było. Z komina zaś nadal radośnie dym się unosił, obecność czyjąś zwiastując.
Zaiste, dziwne powitanie.