Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2016, 06:55   #72
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Chłopak z nadbrzeżnego Baltimore odległego po drugiej stronie kontynentu rzucił się w bok w coloradiański las. Musiało się udać! Musiało! Ta myśl jeszcze przez moment wypełniła desperacką odwagą ciało młodego mężczyzny gdy robił pierwszy skok a potem był już tylko rozmazany ruch, smugi, skaczące światło ogniska i latarek, ciemność, ledwo zarysowane drzewa i ich konary, łomoczące ze strachu serce, sam strach aż wreszcie nagłe przecinające wszystko inne rozrywające uczucie bólu jakiego nigdy wcześniej nie zaznał.

Przeturlał się w bok i chciał się podbić na nogi by skoczyć ale stwór już był przy nim! Już widział jak zamierza się swoimi łapami na niego więc nie czekał tylko kicnął w dal jak żaba ale gdy lądował jakimś cudem stwór był przed nim! Jak kurwa?! Pieprzony teleporciarski cziter! Ale nie było czasu na złorzeczenie, wylądował ledwo na jednej nodze i odkoczył jeszcze w tym samym ruchu w bok a łapy stwora świsnęły ponad ruchomą ludzką sylwetką. Jeszcze z tuzin kroków! O kurwa jak daleko!

Wylądował ale trafił na jakąś dziurę czy obnżenie po ciemku nie był pewny. Reka zamiast trafić na spodziewaną płaszczyznę trafiła na czarną pustkę a na nią dopier z kilkanaście centymetrów poniżej. W efekcie góra powędrowała mu niżej niż planował więc by się nie wyłożyć na płasko przefiknął już resztę ciała. Ale wyladował na grzebiecie a stór już znowu stał nad nim! Się kurwa gnój nie zmęczy czy mana mu się nie wyczerpie!?

Frank znów się odturlał w bok ale po ciemku nadział się na jakiś pieniek czy głaz który brutalnie go zastopował. Pociemniało mu w oczach nie tylko od tego uderzenia, stwór znów przy nim był. Kamień go blokował więc nie mógł tak uciec. Odepchnął się więc rakami i nogami od niego jakby odbijał się od krawędzi basenu i poszorował plecami i bokiem po ściółce.

Zdołał już obrócić się by być na czworakach i chciał już wstać gdy poczuł jak szpony rozrywają mu nogawkę, skórę i ciało pod spodem. Fank ze strachu wrzasnął krótko a z zaskoczenia stracił równowagę i znów wyłożył się na mokrej ściółce. Nagle coś hukło, zauważył jakąś smugę i tuż nad nim i za nim eksplodowała fala gorąca i światła. ~ Rakietnica! Bear odpalił rakietnicę! ~ moment później dotarło do niego co się stało ale sam był dziwiony, że jeszcze cokolwiek odbiera. Jak poczuł na sobie szpony stwora był przekonany, że już po nim a jednak wciąż żył!

Podniósł twarz z ziemi i spojrzął za siebie. Stwór mógł go przecież teraz dorwać! Ale nie było nic. Zauważył coś jakby znikający obłok dymu wśród opadających iskier z wystrzelonej flary. Nie zamierzał czekać aż to coś wróci! Zerwał się i wciąż obkręcając się co chwilę zaczął biec ku kuszącemu bezpieczeństwem światłu ognsiska. Nick'a który biegł ku niemu niby widział ale zeszło to w jego perspektywie na dalszy plan tak samo jak to co się działo w obozie. Liczyło się tylko by dotrzeć do ognia! Więc gdy poczuł na sobie uchwyt Polaka i tak go to zaskoczyło jakby nagle zjawa okazała się materialna. - O kurwa! Widziałeś?! Dorwał mnie! Prawie mnie kurwa dorwał! Ja pierdolę był wszędzie! Nie moglem mu zwiać! - Frank czuł naturalną potrzebę wywrzeczenia tego strachu z siebie nawet jeśli Nick i reszta i tak wszystko widzieli sami. Ale odczuł ulge bo już po paru krokach zorientował się, że ze zranioną nogą nie może już tak sprawnie biegać. Wsparty ramieniem Nick'a razem dobiegli do obozu. Tam Frank upadł na kolana przy samym ognisku i najpierw łapał oddech i myśli klęcząc tuż przy płonących jeszcze polanach które wcześniej z John'em uzbierali wieczorem a wśród których teraz jarał się chyba jakiś namiot ale i tak na długo to starczyć nie mogło.

- Co... Co tu się stało? Słyszałem jakieś wrzaski ale... No byłem trochę zajęty... - spytał widząc resztki płonącego zezwłoka i wskazując kciukiem gdzież w stronę ciemnej masy lasu. Potem dopadł go Connor i zaczął mówić i robić swoje. No tak. Noga. Teraz gdy nią poruszył by dać do niej dostęp strażakowi to jakoś jakby od razu zaczęło go boleć bardziej. Wcześniej jakoś zdawało mu się jak draśnięcie ale teraz jak się już trochę uspokoiło to jednak już zaczynało boleć tak całkiem solidnie.

- Aa... No tak... Tak zerknij na to jak możesz. To nic poważnego no nie? Więcej chyba mnie nie szarpnął... Wpadłem w jakieś krzaki... I w bok wyjebałem w jakiś kamień...Ale w sumie nie... Tylko ta noga... To nic poważnego no nie? - rzekł siadając tak by Connor mógł zrobić swoje. Czuł potrzebę mówienia nie był pewny czy to szok czy coś innego. W każdym razie na bieżąco jak starał sobie przypomnieć wyarzenia z ostatnich paru minut i tak sobie przypominał to chyba nie, tylko w tą nogę tamten go poszarpał. - Ja pierdolę... Jak mnie dorwał myślałem, że już po mnie... - wyznał szczerze wciąż ciężko dysząc gdy teraz uświadamiał sobie, że znalazł się śmierci tak blisko jak nigdy wcześniej. Odznaczyła go normalnie na tej nodze. Całe życie nic, cisza, spokój, miasto co najwyżej raz z impete wjechał w maskę samochodu co jak debil wyjchał z podporządkowanej jakby rowerzysta nie był pełnoprawnym użytkownikiem drogi a w tłoku Frank nie miał gdzie odjechać więc przygrzmocił w te jego nadkole po czym przekulał się w poprzek maski i spadł po drugiej stronie. Dobrze, że miał kask. Ale wówczas w sumie nic mu się nie stało. Nic tak poważnego jak przed chwilą. Poza tym samochód czy rower i ruch uliczny to było coś co znał od dziecka a to cholerstwo co to kurwa było?!

- Tak... Connor ma rację... Trzeba stąd spadać! - skwapliwie poparł strażaka. To, że wspominał o tym tuż po ataku na namioty już chyba nie było konieczne. - Ale jaka Echo Baza? Jest tu jakiś obóz kogoś jeszcze? Gdzieś blisko? Wiesz gdzie? Jakby co to ja mam mapę. - rzekł już spokojniej gdy oddech wracał mu do normy. Jakby gdzieś w pobliżu byli jacyś ludzie mogłoby im się udać. Musieli tylko tam dotrzeć. A jak jakaś baza ratowników czy kogośtam to mogło być naprawdę dobrze. Tylko tam dotrzeć.

- Ale nie lasem nawet skrajem. Nie stąd. To coś jest w lesie. Dorwie nas ledwo wyjdziemy w ciemność. Nie boi się światła latarek. Tylko ogień. Musimy mieć ogień na to coś. Wtedy powinno sę udać. Zaatakowął nas w nocy dopiero ja ognisko wygasło. Boi się ognia. Musimy mieć ogień. Bez tego zginiemy. - nawijał krótkimi, płytkimi zdaniami nie dając sobie przerwać. Złapał już oddech i myśli zaczynał już myśleć racjonalniej nad tym jak się wyplątać z sytuacji.

- Kajaki. Wsiadamy w kajaki i odpływamy. Może się boi wody albo nie umie pływać? Wrócmy ile się da tak jak w dzień. I kajakiem płynie się szybciej niż maszeruje na przełaj bez ścieżek i przy latarkach. Nie możemy tu zostać. Dopłyniemy dokąd damy radę i tam wysiądziemy. Ale na drugim brzegu. Może to coś da. - powstał na nogi i mówił już szybciej i bardziej pewnie. To coś odeszło. Odeszło w las i ciemność. Nie uśmiechało mu się maszerować przez las i ciemność na terenie tego czegoś nawet wzdłuż rzeki. Woda może i coś zmieniała a może i nie. Ale była nowym elementem w tym równaniu więc szansą na odkrycie kolejnego ogranczenia stwora. Ale nawet jak nic nie zmieniała to kajak, nawet pod prąd, poruszał się szybciej niż pieszy przez las. Jeszcze z plecakiem i na przełaj. Każdy metr i minuta przewagi jaką by zyskali zwiększała czas i odległość od zaatakowanego obozowiska. Wodospaduu i tak by nie dali rady pokonać pewnie nawet w dzień a co dopiero w nocy. Ale od wodospadu woda była dużo spokojniejsza niż w samej kipieli. Mieli szansę przynajmniej.

- I ogień. Musimy mieć ogień. Te butle turystyczne, alkohol cokowliek. Trzeba zrobić pochodnie, nawet z żywego drewna z czymś łatwopalnym może się rozpali. Chociaż jedna pochodnia na kajak. Bez ognia zginiemy. - rzucił prędko i ruszając już w stronę swojego namiotu by zabrać co potrzeba. Planował zabrać też kuchenke turystyczną choć sam jak myślał chyba w swoich zapasach niewiele miał do rozniecania i podtrzymywania ognia. Choć przydała się laga którą przytargał z lasu wieczorem i walnął przed namiotem. Materiał na pochodnię był z niej wręcz wyborny.

- Aha... - zatrzymał się w połowie drogi jakby sobie o czymś przypomniał. - Ee ten... Nick dzięki, że po mnie wybiegłeś.. Connor dzięki za latarę no i zabandażowanie nogi... I Bear dzięki za ten strzał. Kowboj normalnie z ciebie. Dorwałby mnie gdyby nie ten strzał. - imiennie zwrócił się do każdego z trzech mężczyzn którzy w ten czy inny sposób przyczynili się by go wyratować. W sumie złość, że musiał iść sam do tego cholernego lasu już mu przeszła. W tej chwili nie było to istotne skoro wszyscy musieli się w niego zagłębić tak samo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 17-02-2016 o 07:06.
Pipboy79 jest offline