Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2016, 09:58   #71
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Udało się! Najpierw kopnięcie doszło celu, powalając Mounta, a reszty dopełniła Angelique ze swoim prowizorycznym miotaczem ognia. Connor odskoczył na bezpieczną odległość, jedynie patrząc, jak Mount - niczym żywa pochodnia - próbuje dopaść kogokolwiek, aż w końcu zszedł z tego świata. Jeden problem z głowy, kolejne przed nimi.
- Dobra robota, Ange, dzięki za pomoc. - Skinął tylko dziewczynie głową, bo na dłuższą gadkę nie było teraz czasu.
To, co działo się w obozie, to było jakieś szaleństwo. Do tej pory myślał, że te wszystkie duchy i inne potwory są jedynie wymysłem człowieka; stworzone na potrzeby hollywoodzkich produkcji grozy. Teraz przekonywał się na własnej skórze, że one istnieją naprawdę! Cieszył się, że Shelby z nim nie było i że zawsze była taka uparta, bo już od paru spływów namawiał ją, żeby się z nim wybrała, bo to będzie fajna zabawa i jej się spodoba. No, na pewno by jej się teraz spodobało. Jak cholera.

Gdy tylko ujrzał poranionego Franka wychodzącego z kniei, gestem dłoni przywołał go do siebie i chwycił za apteczkę.
- Klapnij sobie na ziemi, Frank, muszę sprawdzić twoją nogę - rzucił do towarzysza. - Trzeba oczyścić ranę, żeby nie wdało się jakieś paskudztwo i założyć opatrunek. Gdzieś jeszcze jesteś ranny? Jak się czujesz?
Część opatrunków poszła na rany nieszczęsnego Mounta, ale wciąż jeszcze trochę zostało, więc Mayfield zabrał się do roboty. W tym samym czasie las znów zaczął szumieć złowieszczo, a w podmuchach nasilającego się wiatru było coś niepokojącego i złowieszczego. Łapacze snów spadały z drzew, a coraz bliżej obozu dało się słyszeć dziwne odgłosy. Nagle błysnęło i po kilku sekundach usłyszeli w oddali przetaczający się po niebie grzmot. Wciąż daleko, ale chyba szło w ich stronę. Burza. Jeszcze tego im brakowało tej porąbanej nocy.

Zabezpieczając ranę Jacksona, odezwał się do kompanów.
- Musimy się stąd zwijać. Kto się czuje na siłach, niech poskłada namioty, żeby wiatr nam ich nie porwał. Jestem za tym, żeby się cofnąć i wracać do Echo Base. Trzymać się blisko rzeki i przede wszystkim trzymać się razem. W tym nasza szansa na przeżycie tego koszmaru. Pójście dalej w las i próba dotarcia do Idaho Falls to samobójstwo, zwłaszcza, że coś się do nas zbliża od tamtej strony. Cokolwiek nas zaatakowało, wciąż tam jest i nie da nam spokoju, tym bardziej, jeśli zapuścimy się dalej na jego teren, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie wycofać się do bazy. Zajmie nam to trochę na piechotę, ale mamy zapas żarcia i póki co nikt nie został poważnie ranny. Pomijając nieżyjącego Mounta, ale dla niego nic już nie zrobimy. Szybka decyzja, panie i panowie - rzucił, zerkając po nich przelotnie. - Ja w każdym razie nie zamierzam tutaj zostać i czekać, aż zostanę przerobiony na sushi przez stwory z lasu. Wam też to radzę. Trzeba też opróżnić plecak Wellexa i jego rzeczy równomiernie rozdzielić między nas, żeby jedna osoba nie musiała tachać wszystkiego sama. Cokolwiek tam jest: ubrania na zmianę, apteczka, prowiant… wszystko może nam się jeszcze przydać.

To nie było eleganckie rozgrabiać zwłoki, ale okoliczności były wyjątkowe. Mieli przed sobą zapewne kilka dni marszu, a rzeczy Johna mogły się przydać. Zresztą, Connor podejrzewał, że przewodnik postąpiłby dokładnie tak samo. Gdy skończył opatrywać nogę Franka, odebrał od niego swoją czołówkę i skinął głową na Nicka.
- Pomóż mi z poskładaniem naszego namiotu, Nick. - Mayfield ruszył w stronę ich schronienia. Przez moment zastanawiał się, czy nie zabrać ze sobą jednego z łapaczów snów, ale widząc cieniste paskudztwo, które z niego wylazło, odpuścił sobie.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 17-02-2016, 06:55   #72
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Chłopak z nadbrzeżnego Baltimore odległego po drugiej stronie kontynentu rzucił się w bok w coloradiański las. Musiało się udać! Musiało! Ta myśl jeszcze przez moment wypełniła desperacką odwagą ciało młodego mężczyzny gdy robił pierwszy skok a potem był już tylko rozmazany ruch, smugi, skaczące światło ogniska i latarek, ciemność, ledwo zarysowane drzewa i ich konary, łomoczące ze strachu serce, sam strach aż wreszcie nagłe przecinające wszystko inne rozrywające uczucie bólu jakiego nigdy wcześniej nie zaznał.

Przeturlał się w bok i chciał się podbić na nogi by skoczyć ale stwór już był przy nim! Już widział jak zamierza się swoimi łapami na niego więc nie czekał tylko kicnął w dal jak żaba ale gdy lądował jakimś cudem stwór był przed nim! Jak kurwa?! Pieprzony teleporciarski cziter! Ale nie było czasu na złorzeczenie, wylądował ledwo na jednej nodze i odkoczył jeszcze w tym samym ruchu w bok a łapy stwora świsnęły ponad ruchomą ludzką sylwetką. Jeszcze z tuzin kroków! O kurwa jak daleko!

Wylądował ale trafił na jakąś dziurę czy obnżenie po ciemku nie był pewny. Reka zamiast trafić na spodziewaną płaszczyznę trafiła na czarną pustkę a na nią dopier z kilkanaście centymetrów poniżej. W efekcie góra powędrowała mu niżej niż planował więc by się nie wyłożyć na płasko przefiknął już resztę ciała. Ale wyladował na grzebiecie a stór już znowu stał nad nim! Się kurwa gnój nie zmęczy czy mana mu się nie wyczerpie!?

Frank znów się odturlał w bok ale po ciemku nadział się na jakiś pieniek czy głaz który brutalnie go zastopował. Pociemniało mu w oczach nie tylko od tego uderzenia, stwór znów przy nim był. Kamień go blokował więc nie mógł tak uciec. Odepchnął się więc rakami i nogami od niego jakby odbijał się od krawędzi basenu i poszorował plecami i bokiem po ściółce.

Zdołał już obrócić się by być na czworakach i chciał już wstać gdy poczuł jak szpony rozrywają mu nogawkę, skórę i ciało pod spodem. Fank ze strachu wrzasnął krótko a z zaskoczenia stracił równowagę i znów wyłożył się na mokrej ściółce. Nagle coś hukło, zauważył jakąś smugę i tuż nad nim i za nim eksplodowała fala gorąca i światła. ~ Rakietnica! Bear odpalił rakietnicę! ~ moment później dotarło do niego co się stało ale sam był dziwiony, że jeszcze cokolwiek odbiera. Jak poczuł na sobie szpony stwora był przekonany, że już po nim a jednak wciąż żył!

Podniósł twarz z ziemi i spojrzął za siebie. Stwór mógł go przecież teraz dorwać! Ale nie było nic. Zauważył coś jakby znikający obłok dymu wśród opadających iskier z wystrzelonej flary. Nie zamierzał czekać aż to coś wróci! Zerwał się i wciąż obkręcając się co chwilę zaczął biec ku kuszącemu bezpieczeństwem światłu ognsiska. Nick'a który biegł ku niemu niby widział ale zeszło to w jego perspektywie na dalszy plan tak samo jak to co się działo w obozie. Liczyło się tylko by dotrzeć do ognia! Więc gdy poczuł na sobie uchwyt Polaka i tak go to zaskoczyło jakby nagle zjawa okazała się materialna. - O kurwa! Widziałeś?! Dorwał mnie! Prawie mnie kurwa dorwał! Ja pierdolę był wszędzie! Nie moglem mu zwiać! - Frank czuł naturalną potrzebę wywrzeczenia tego strachu z siebie nawet jeśli Nick i reszta i tak wszystko widzieli sami. Ale odczuł ulge bo już po paru krokach zorientował się, że ze zranioną nogą nie może już tak sprawnie biegać. Wsparty ramieniem Nick'a razem dobiegli do obozu. Tam Frank upadł na kolana przy samym ognisku i najpierw łapał oddech i myśli klęcząc tuż przy płonących jeszcze polanach które wcześniej z John'em uzbierali wieczorem a wśród których teraz jarał się chyba jakiś namiot ale i tak na długo to starczyć nie mogło.

- Co... Co tu się stało? Słyszałem jakieś wrzaski ale... No byłem trochę zajęty... - spytał widząc resztki płonącego zezwłoka i wskazując kciukiem gdzież w stronę ciemnej masy lasu. Potem dopadł go Connor i zaczął mówić i robić swoje. No tak. Noga. Teraz gdy nią poruszył by dać do niej dostęp strażakowi to jakoś jakby od razu zaczęło go boleć bardziej. Wcześniej jakoś zdawało mu się jak draśnięcie ale teraz jak się już trochę uspokoiło to jednak już zaczynało boleć tak całkiem solidnie.

- Aa... No tak... Tak zerknij na to jak możesz. To nic poważnego no nie? Więcej chyba mnie nie szarpnął... Wpadłem w jakieś krzaki... I w bok wyjebałem w jakiś kamień...Ale w sumie nie... Tylko ta noga... To nic poważnego no nie? - rzekł siadając tak by Connor mógł zrobić swoje. Czuł potrzebę mówienia nie był pewny czy to szok czy coś innego. W każdym razie na bieżąco jak starał sobie przypomnieć wyarzenia z ostatnich paru minut i tak sobie przypominał to chyba nie, tylko w tą nogę tamten go poszarpał. - Ja pierdolę... Jak mnie dorwał myślałem, że już po mnie... - wyznał szczerze wciąż ciężko dysząc gdy teraz uświadamiał sobie, że znalazł się śmierci tak blisko jak nigdy wcześniej. Odznaczyła go normalnie na tej nodze. Całe życie nic, cisza, spokój, miasto co najwyżej raz z impete wjechał w maskę samochodu co jak debil wyjchał z podporządkowanej jakby rowerzysta nie był pełnoprawnym użytkownikiem drogi a w tłoku Frank nie miał gdzie odjechać więc przygrzmocił w te jego nadkole po czym przekulał się w poprzek maski i spadł po drugiej stronie. Dobrze, że miał kask. Ale wówczas w sumie nic mu się nie stało. Nic tak poważnego jak przed chwilą. Poza tym samochód czy rower i ruch uliczny to było coś co znał od dziecka a to cholerstwo co to kurwa było?!

- Tak... Connor ma rację... Trzeba stąd spadać! - skwapliwie poparł strażaka. To, że wspominał o tym tuż po ataku na namioty już chyba nie było konieczne. - Ale jaka Echo Baza? Jest tu jakiś obóz kogoś jeszcze? Gdzieś blisko? Wiesz gdzie? Jakby co to ja mam mapę. - rzekł już spokojniej gdy oddech wracał mu do normy. Jakby gdzieś w pobliżu byli jacyś ludzie mogłoby im się udać. Musieli tylko tam dotrzeć. A jak jakaś baza ratowników czy kogośtam to mogło być naprawdę dobrze. Tylko tam dotrzeć.

- Ale nie lasem nawet skrajem. Nie stąd. To coś jest w lesie. Dorwie nas ledwo wyjdziemy w ciemność. Nie boi się światła latarek. Tylko ogień. Musimy mieć ogień na to coś. Wtedy powinno sę udać. Zaatakowął nas w nocy dopiero ja ognisko wygasło. Boi się ognia. Musimy mieć ogień. Bez tego zginiemy. - nawijał krótkimi, płytkimi zdaniami nie dając sobie przerwać. Złapał już oddech i myśli zaczynał już myśleć racjonalniej nad tym jak się wyplątać z sytuacji.

- Kajaki. Wsiadamy w kajaki i odpływamy. Może się boi wody albo nie umie pływać? Wrócmy ile się da tak jak w dzień. I kajakiem płynie się szybciej niż maszeruje na przełaj bez ścieżek i przy latarkach. Nie możemy tu zostać. Dopłyniemy dokąd damy radę i tam wysiądziemy. Ale na drugim brzegu. Może to coś da. - powstał na nogi i mówił już szybciej i bardziej pewnie. To coś odeszło. Odeszło w las i ciemność. Nie uśmiechało mu się maszerować przez las i ciemność na terenie tego czegoś nawet wzdłuż rzeki. Woda może i coś zmieniała a może i nie. Ale była nowym elementem w tym równaniu więc szansą na odkrycie kolejnego ogranczenia stwora. Ale nawet jak nic nie zmieniała to kajak, nawet pod prąd, poruszał się szybciej niż pieszy przez las. Jeszcze z plecakiem i na przełaj. Każdy metr i minuta przewagi jaką by zyskali zwiększała czas i odległość od zaatakowanego obozowiska. Wodospaduu i tak by nie dali rady pokonać pewnie nawet w dzień a co dopiero w nocy. Ale od wodospadu woda była dużo spokojniejsza niż w samej kipieli. Mieli szansę przynajmniej.

- I ogień. Musimy mieć ogień. Te butle turystyczne, alkohol cokowliek. Trzeba zrobić pochodnie, nawet z żywego drewna z czymś łatwopalnym może się rozpali. Chociaż jedna pochodnia na kajak. Bez ognia zginiemy. - rzucił prędko i ruszając już w stronę swojego namiotu by zabrać co potrzeba. Planował zabrać też kuchenke turystyczną choć sam jak myślał chyba w swoich zapasach niewiele miał do rozniecania i podtrzymywania ognia. Choć przydała się laga którą przytargał z lasu wieczorem i walnął przed namiotem. Materiał na pochodnię był z niej wręcz wyborny.

- Aha... - zatrzymał się w połowie drogi jakby sobie o czymś przypomniał. - Ee ten... Nick dzięki, że po mnie wybiegłeś.. Connor dzięki za latarę no i zabandażowanie nogi... I Bear dzięki za ten strzał. Kowboj normalnie z ciebie. Dorwałby mnie gdyby nie ten strzał. - imiennie zwrócił się do każdego z trzech mężczyzn którzy w ten czy inny sposób przyczynili się by go wyratować. W sumie złość, że musiał iść sam do tego cholernego lasu już mu przeszła. W tej chwili nie było to istotne skoro wszyscy musieli się w niego zagłębić tak samo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 17-02-2016 o 07:06.
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-02-2016, 21:16   #73
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bear trzymając pochodnię, obserwując sytuację… nawet nie próbował jej analizować. Brały górę instynkty prostego chłopaka z prowincji. Byli w porypanej sytuacji, to fakt.
Osaczeni przez drapieżników, które nie były zapewne tak straszne jak to co się zbliżało z porywami wichru.
Bobby oddychał ciężko patrząc na to co zostało z Mounta. A więc ostatecznie miał jednak rację. Mount był podpuchą… nie wabikiem a wnykami, pułapką samą w sobie.
W przeciwieństwie do Connora pogratulował Ange jedynie lekkim uśmiechem. Gadanie go męczyło, zajmowało za dużo czasu. A czasu wszak nie mieli.
Mayfield miał rację… musieli się stąd ruszyć jak najszybciej. Musieli się spakować i ruszyć w górę rzeki.

Marsz z pochodniami. Musieli mieć ogień, musieli się trzymać blisko brzegu.
Musieli. Frank zaczął gadać jak nakręcony czasami przecząc sobie. Jak w przypadku ognia i kajaków. Nie mogli mieć obu rzeczy na raz. W ogóle… gadał jakby to był jego pierwszy spływ. Być może zresztą był.
Barker miał jednak więcej doświadczenia.
- Kkajaki zoostają.. marszsz ss pochodniaami. -wydukał stanowczo patrząc na wszystkich.- Ttteraz ppo nocy.. na takkiej rzeccce płyyywaać. Najjleepszym mmoże by sieeee udałło… Reszta.. ppotopiła by się… ttoo nie jest rzeczka na niedździelnneee wycie-czki.. do cholery.
No i wskazał na kajaki leżące na brzegu.- I ten ktto… ppłynął z Mounteem… jest bez szans. Przeppłynięcie przez rzekę rryzykowne… pppłynięcie w górę...poza najl lep lepszzzymi… sssammobójstwo.
Barker odetchnął głęboko i ryknął jak cóż… niedźwiedź.- Składdać naaamio... mioty i zbierrać grraty… ruszammy jak Co Co Co... szefu przykkazał jak naaajjjjszybciej! Każddy z pochooodnią! No… rrruszać sie!
Bear zamierzał zabrać namiot Mounta w ramach rekompensaty za swój zniszczony i część jego klamotów. A resztę.
-Aaange… Brrucee.. pomoóżcie mi zaabrać rzeczy Mountta.- zaproponował. Mapa Franka mogła się przydać za dnia… w mroku nocy ciężko jednak wypatrzeć było jakiekolwiek charakterystyczne punkty terenu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-02-2016 o 11:24.
abishai jest offline  
Stary 17-02-2016, 23:09   #74
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Mikołaj słuchał narady w milczeniu. Starał się wymyślić jakieś sensowne wyjście z tego szamba, w które władowali się po same uszy.

Na podziękowania Franka odpowiedział tylko -Tak, jasne. Nie ma sprawy.- ale w zasadzie go nie słuchał.

- Tak, musimy się stąd zbierać. I to, kurwa mać, szybko. Ale nie rzeką. Potopimy się, poza tym chcesz płynąć z prądem? W przeciwnym kierunku, z którego przypłynęliśmy? W głąb...- z braku odpowiedniego słowa Mikołaj machnął rękami w powietrzu, wskazując las -...tego?- zgadzał się z Bobbym, został im jedynie marsz i nadzieja, że ogień utrzyma... mrok? na odległość...

Muszą opuścić las. To racja. Ale jak to zrobić, gdy wzmaga się wichura, która zapewne stłamsi wszelkie źródła ognia? Wtedy płonąca żagiew nie wystarczy, a nawet pochodnia.
~Choć... zaraz... Myśl Mikołaj, kurwa MYŚL!~ Chłopak wytężył swój umysł, aby wygrzebać z zakamarków pamięci coś przydatnego, co mogłoby im pomóc. Wtem przed oczami Mikołaja stanął rysunek, który dawno temu widział w książce do survivalu. Oto jak zrobić pochodnię, żeby była osłoniętą przed wiatrem..

Szybko podzielił się swoim pomysłem z towarzyszami i przeszedł do przeszukania obozowiska w poszukiwaniu odpowiednich rzeczy. Koszulka, puszka i kawał czegoś na podstawę to nie problem. Chłopak bał się, że nie znajdzie odpowiedniego płynu do nasączenia materiału, jednak nie poddawał się w poszukiwaniach.

Pozostawała jeszcze kwestia kierunku, w którym mieliby się udać. Mikołaj zgadzał się tutaj z Connorem, muszą zawrócić, nie mogą pchać się dalej w... paszczę lwa?

-Tak, zawracamy. Nie ma opcji, żebym szedł na spotkanie z tym skurwysyństwem. Problemy zaczęły się tutaj, więc dalej jest pewnie jeszcze gorzej.- powiedział spokojnie Mikołaj, cały czas próbując zmontować pochodnie, które miały ciut większe szanse przetrwania przy silnym wietrze, a następnie spakował swoje rzeczy i pro forma sprawdził telefon, czy aby nie złapał sygnału.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 18-02-2016, 12:55   #75
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Przerażona Ange trwała długo przy Bruce'sie i patrzyła oniemiała na płonącego przewodnika. Żywa pochodnia miotała się w tę i nazad, a kobieta wtuliła głowę w tors brata. Nie chciała na to patrzeć, nie mogła. Bała się, że przez jej głupotę zapłoną również ubrania osób jeszcze żywych i nieagresywnych, jak Mount. Mogła trwać tak długo, łapać oddech i próbować dogonić własne, skołatane myśli, jednak w końcu się ocknęła. Nadmierny potok słów z ust Franka dał jej do zrozumienia, że wszystko jest w porządku, że może już otworzyć oczy i się odwrócić, że może patrzeć bez strachu.
- To... To już poszło? - spytała niepewnie a ręka w której trzymała pochodnie cała drżała, czego nie dało się nie zauważyć. Pociągnęła nosem i przetarła policzek wierzchem dłoni. Mimo, iż Connor opatrywał kolegę, ona też postanowiła się dołączyć do tego procederu. Robienie tak mechanicznych i prostych jak dla niej czynności, pozwalało jej uspokoić się i odetchnąć. Zajęła swoje myśli opatrywaniem ran, co ruch stykając się z Connorem dłonią, która chciała zrobić to samo, co on. Westchnęła głęboko ponownie pociągając nosem. Tak bardzo się bała. Tak bardzo miała ochotę się rozpłakać, choć miała świadomość, że płacz jeszcze nikogo nie uratował. Milczała więc bardzo długo, póki nie usłyszała o propozycji pójścia dalej.
- Tak, musimy iść. Ja doskonale pamiętam drogę, mam pamięć do terenu, jeszcze nigdy się nie zgubiłam - dodała od siebie rozglądając się po wszystkich, aż w końcu Mikołaj dodał swoją propozycje. Wyprostowała się podchodząc do niego. Jej drobne ciało wciąż drżało i choć policzki wyschły, to w oczach błyszczał strach. Nie spodziewałaby się po takim mężczyźnie, że będzie miał wiedzę na temat survivalowych czynności. Świadomość, że tak wielu mężczyzn ma tutaj głowy na karku, zdecydowanie ją uspokoiła
- Nicholas, a mnie mógłbyś też zrobić taką? - spytała plątając się koło niego i patrząc niebieskimi oczami, pełnymi przerażenia. Wiedziała, że niedługo ruszą w dalszą drogę, że będę musieli przebrnąć przez ten ciemny las, że tak naprawdę potwór wcale nie zginął... On po prostu czekał na dogodną okazję, aby ich zniszczyć.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 18-02-2016, 14:34   #76
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
John przez chwilę leżał na ziemi, nieruchomy, niczym rażony piorunem. Kiedy jednak potwory zniknęły, obmacał swoją klatkę piersiową. Był zdziwiony, że bydle obaliło go na ziemię, ale nie spowodowało odczuwalnych obrażeń. Największym szokiem był jednak fakt, że dziwadło przeszło przez niego na wylot. Kiedy pozostali zaczęli już snuć plan ucieczki, on dopiero zbierał się z ziemi.
- Wiać trzeba, i zgodzę się, że z powrotem będzie łatwiej. Jeśli atakują tylko w nocy, to od świtu będziemy mieć kilkanaście godzin spokoju, pytanie tylko jak szybko będziemy się przemieszczać idąc wzdłóż rzeki? Ile zajmie nam cała podróż? -
John popatrzył na Bear'a, który wydawał mu się największym specjalistą od tego typu marszu, potem poszedł do swojego namiotu w celu zapakowania plecaka na drogę.
- I cokolwiek to jest, powinniśmy się też zastanowić, czy ogień to jedyna skuteczna metoda obrony. Widzieliście te łapacze snów? Te cienie jakby z nich wyłaziły. Zastanawiam się czy rozpieprzenie wszystkich napotkanych łapaczy nam pomoże, czy bardziej zaszkodzi. Kto tu się zna na folklorze indiańskim? -
Kiedy już był spakowany zmajstrował sobie dość grubą gałąź i przy pomocy scyzoryka zaczął ostrzyć jej końcówkę, chcąc w ten sposób wyprodukować prymitywną dzidę. Był mocno poddenerwowany. Nigdy nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone, a teraz całe jego życie stanęło na głowie. Postanowił więc zdać się na instynkt, wyłączyć myślenie i skupić się jedynie na tym jak przetrwać. Miał wrażenie, że rozmyślania o naturze ich zagrożenia mogą doprowadzić go do obłędu, trzeba było oszacować zagrożenie, i opracować metody przeciwdziałania, postanowił skupić umysł wyłącznie na tym. Jeśli przeżyją, będą mieli całe życie na wyjaśnienie zdarzeń, które właśnie miało miejsce w tym przeklętym lesie.
 

Ostatnio edytowane przez Komiko : 18-02-2016 o 14:39.
Komiko jest offline  
Stary 18-02-2016, 16:36   #77
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Burza... Je*ana burza... I wszystkie możliwości szlag trafił.

"KUUUURRR*AAAAAAAA" - wydarła się w myślach. Zrobienie tego na głos prawdopodobnie przyniosłoby większą ulgę. Nie było to jednak za bardzo w jej typie zachowania.

Schyliła się opierając wyprostowane ręce na kolanach. Żadne próby przełamania jej wypracowanego w głowie scenariusza jak na razie nie dały nawet najmniejszego efektu. W burzy z deszczem i wiatrem nie ma ognia. Nie ma ognia, nie ma bezpiecznego dla nich terenu. Nie ma bezpiecznego dla nich terenu, cienisty duch może ich nękać jak tylko chce. Co Arisa miała powiedzieć reszcie? Że podczas pieszej przebieżki gęsiego z jakimiś marnymi płonącymi kijami nie zostaną wyławiani jak ławica ofiar przez drapieżników? Gdzie będą mogli się schować? Za drzewem? Łudzić się, że znajdą jakąś jaskinie? Bądź, że silny wiatr rozwieje zmaterializowanego cienistego ducha? Kretynizm. Byli w czarnej dupie. Japonka nie chciała nawet dowiadywać się ile z osób jest tego świadoma, a ile dalej trwa w naiwnym przeświadczeniu, że z tego wyjdą. Jeśli nawet komuś by się udało, byłoby to tylko przez margines błędu. Ludzi było za dużo, by jakkolwiek liczyć na to, że w tym marginesie znajdzie się właśnie ona, Bruce, czy Ange. Co mogli robić? Nie stać w miejscu. W sumie mogli robić cokolwiek, strach i tak nie pozwoliłby im stać w miejscu.

- Nie wszystkie groźnie wyglądające duchy są złe - odezwała się, gdy jaśnie pan nadęty burak zaczął analizować swoje poczynania. - W wielkim amulecie mogło być to, co... Po części wlazło w puste ciało Mounta. Cholera wie, co jest w mniejszych. Ale Reagują na obecność tego... czegoś. Przyda się to nam.

Jej osowiała twarz spojrzała na pozostałość po ludzkiej pochodni. Podeszła na sensowną odległość, by mógł mu się przyjrzeć, lecz guzik mogła wywnioskować do tego, co ją interesowało.

- Connor, tak? - zwróciła się do strażaka, starając się odtworzyć jego imię z gadulstwa Bruca. - Możesz sprawdzić, czy jego... Czaszka... Jest pęknięta? To jakby ważne...

Trzeba było się pakować. Wiedziała, że z namiotów za cholerę nie skorzystają. We własnym plecaku miała to, co potrzebowała. Przebrała się w sposób bardziej odpowiadający do burzy. Popatrzyła na przywiązany do rączki plecaka łapacz snów.

- Każdy bierze dla siebie, albo ładuje wszystkie do plecaka - zakomunikowała zachowując się odpowiednio do reakcji grupy.

Myślenie w przód nie opuszczało jej, a prognozy pieszego powrotu były jednoznaczne. Musiała dokończyć wydrapywanie wiadomości, lub zostawić coś innego, większego. Podpalenie lasu odpadało natomiast sprzęt Calgarego znaleziono nietknięty. Spojrzała na ich kajaki i wyciągnęła nóż.
Indianie wiedzą, co dopadło nas i Calagarego. Wracamy do Echo Base pieszo. Szukajcie srebrnej taśmy. A.K.
Droga, jaką było im trzeba przejść, nie prowadziła przez wydeptane szlaki a szukanie owiniętych drzew silvertapem mogło być ciężkie bez pomocy psów. Dezodorant nadałby charakterystycznego zapachu. Arisa spryskała kawałek silvertepa i przykleiła go obok wydrapanej wiadomości. Co jakiś czas musiała wykonywać tę samą czynność, by można było odtworzyć ich ślady. Miała ponure przeświadczenie, że tylko to tak na prawdę im pomoże.
 
Proxy jest offline  
Stary 18-02-2016, 19:56   #78
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Cokolwiek działo się w lesie… Wróć! Cokolwiek było przyczyną stanu umysłu w jakim się Aron znajdował musiało być naprawdę silne. Mimo tego Cage zachował resztki zdrowego rozsądku. Przeszukiwał właśnie gorączkowo swój plecak w poszukiwaniu jednej rzeczy która wydawała mu się w tej konkretnej chwili najważniejsza. Jasne chętnie by wrócił do bazy ale spływali dwa dni rwącą rzeką. Ile zajął by powrót na pieszo, dwa, trzy razy tyle? Nie, była lepsza opcja tylko potrzebował tego czego nie mógł znaleźć.
Coraz bardziej nerwowo przerzucał swoje rzeczy, coraz trudniej mu było się skupić a rece coraz bardziej drżały.

- Mapa! Cholera ma ktoś mapę?! - Krzyknął rozdrażniony a po chwili uznał, że szybciej zadziałają jeśli zrozumieją jego punkt widzenia. - Mount mówił, że gdzieś tu mieszkają indianie... znaczy rodowici amerykanie, a psia krew nie ważne. Ale to pewnie bliżej niż baza, jakbyśmy mieli mapę… - Przerwał gdyż nagle go olśniło.

W jednej chwili przeszukiwał swoje rzeczy w następnej popędził grzebać w plecaku Mounta, kto jak kto ale przewodnik na sto procent miał jakieś mapy, a może i jakiś działający sprzęt do komunikacji? Było mu obojętne co, byle tylko mogło pomóc wrócić do cywilizacji. Wprawdzie chciał się mierzyć z naturą ale dodatkowa atrakcja w postaci halucynacji przeszła jego najśmielsze oczekiwania.
 
Googolplex jest offline  
Stary 18-02-2016, 20:37   #79
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
- Cholera - Bruce przeklął przeciągle i głośno, kiedy jego plan nie wypalił. Chyba pierwszy raz w życiu żałował, że organizatorzy jakiegoś wyjazdu nie odstawili fuszerki i nie zafundowali im jakichś tandetnych, chińskich namiotów. W dodatku istota najwyraźniej nic sobie nie robiła z przedmiotów materialnych. W takim wypadku noże i inne narzędzia przeciwko temu czemuś z pewnością na niewiele im się zdadzą. Ogień i mocne światło mogły być dla nich jedyną bronią.

Kiedy już, sytuacja nieco się opanowała, Bruce podszedł do Aneg i Arisy. Nie miał czasu na zbyt wiele czułości. Wszyscy wyczuwali, że coś się do nich zbliżało.
- Jesteście całe? Wszystko będzie dobrze, tylko musimy się trzymać razem.

Frank gadał jak najęty, ale co się dziwić, biorąc pod uwagę jego bliskie spotkanie z cienistym stworem. Spojrzał na spopielone truchło Mounta, a mu nasunęło się pytanie, czy również może tak skończyć. Ta myśl wzburzyła nim. Perspektywa, że mógłby jako żywy trup zaatakować dziewczynę albo siostrę, przerażała go nawet bardziej od samej istoty za to odpowiedzialnej. W razie gdyby skończył jak ich przewodnik, Bruce dobrze już wiedział, co będzie musiał zrobić.

- Również jestem zdania, że spływ jest zbyt ryzykowny, nawet biorąc pod uwagę to, co czai się na nas w lesie. John, sam widziałeś, co się stało, jak tamten wielki talizman pękł. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, wygląda na to, że talizmany stanowią więzienia dla… tego czegoś - powiedział, po czym odwrócił się do Beara, kiedy polecił by zebrali rzeczy Mounta. Nie rozwodząc się rzucił krótkie “dobra” i ruszył prędko w stronę namiotu przewodnika.

Po drodze szybko sięgnął po jeden, nie zniszczony jeszcze talizman i ostrożnie schował go sobie do kieszeni. Później, z pochodniami - o ile burza samym powiewem ich nie zdmuchnie, miał zamiar ruszyć z resztą w drogę powrotną do miejsca startu całej wyprawy.
 
Hazard jest offline  
Stary 20-02-2016, 09:38   #80
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wiatr szalał coraz bardziej. Wprawiał las w drżenie , ożywiał dziwnymi dźwiękami – jękami, trzaskami, skrzypieniami i …. Krzykami. Czy były to spłoszone przez nadchodzącą burzę nocne ptaki, czy coś innego, pozostawało jedynie w sferze szaleńczych domysłów przerażonych uczestników spływu.

Nie mieli zbyt wiele czasu na zebranie swoich rzeczy. Nie to, żeby coś ich ponaglało, pośpieszało czy bezpośrednio zagrażało ich życiu, jednak … czuli potrzebę pośpiechu zrodzoną gdzieś, w głębi ich dusz, ich serc, ich podświadomości. Instynkt ucieczki.

W rzeczach Mounta znaleźli kilka przydatnych, wartych zabrania; apteczkę wojskową, kilka zestawów do oczyszczania wody, dwie solidne latarki z zapasem baterii – jedną nadczołową, drugą normalną, krótkofalówkę, która jednak nie łapała niczego, poza dziwacznymi trzaskami i szumami, rakietnicę i trzy flary, kilkanaście małych petard, mapę tradycyjną i tablet, niestety zabezpieczony hasłem. Znaleźli też jedzenie – wojskowe racje, lekkie i pożywne, w metalowej folii. Równo trzydzieści porcji.

Connor posłuchał prośby Arisy. I tak babrał się już we krwi i flakach ich przewodnika. Mógł równie dobrze obejrzeć zwęglone szczątki. Ostrożnie, bojąc się że trup za chwilę otworzy oczy i zaatakuje ponownie, sprawdził czaszkę znajdując na niej podłużne pęknięcie. Biegło ono przez kość czołową, aż do ciemieniowej. Jakby ktoś rozłupał czaszkę siekierą lub innym, ciężkim i ostrym narzędziem.

Udało się też przygotować dwie takie pochodnie, jakie zasugerował Mikołaj. Za paliwo posłużyła podpałka do ogniska, której niewielki zapas przezwoił Mount w swoim kajaku. Nim opuścili obozowisko, zabrali też wszystkie butle turystyczne z gazem, jakie znaleźli w obozie. Nie było tego wiele, zaledwie cztery dwukilogramowe baniaczki, zachowane zapewne na wszelki wypadek. Chociaż pewnie Mount nie wiedział, jak ekstremalnie dziwny będzie ów przypadek.

Ruszyli w ciemność… na spotkanie przeznaczenia…

* * *

Trzymali się razem. Blisko siebie. Światła latarek i płomienie pochodni wyznaczały ich pozycje, rozświetlały czerń nocy przed nimi. Kierowali się w stronę jeziora Wampunawanuk. Leśna ścieżka, wydeptana chyba prze dziką zwierzynę nocą była trudna do wypatrzenia, ale na szczęście nie targali ze sobą ciężkich kajaków i mieli człowieka, który znał się na puszczy. Bear był ich oczami. Rozwiewał wątpliwości. Prowadził, kiedy pojawiał się jej cień. No i i mieli jeszcze łapacze snów. Targane wiatrem amulety podskakujące na wietrze.

Pomagały też oznaczenia robione przez Arisę, chociaż zajmowały wiele czasu.

Pełniący funkcję przewodnika Bear zatrzymał się nagle. Coś było nie tak ze ścieżką. Pień drzewa. Charakterystycznie pochylony pień, który … no właśnie… który minęli kilka minut wcześniej. Mimo, że szli w zasadzie prawie cały czas prosto, to znów znaleźli się przy nim. Przy tym cholernym drzewie! Światło latarki odbiło się od srebrnej taśmy zawieszonej na drzewie. I faktycznie, mimo że wydawało się to niemożliwe, najzwyczajniej w świecie … znów wrócili niemal do punktu wyjścia i znajdowali się góra dziesięć minut marszu od obozowiska.

Bear chciał przekazać ludziom wiadomość i wtedy okazało się, że kilku z grupy brakuje.


BOBBY, CONNOR, ANGELIQUE, FRANK, ARISA, MIKOŁAJ

Krzyczeli, nawoływali resztę, ale wichura zagłuszała ich nawoływania. Las drwił sobie z ich starań jęczeniem drzew, świstem, skrzypieniem konarów i budzącymi grozę odgłosami, które skutecznie tłumiły wszystkie inne dźwięki.

Spojrzeli po sobie zaskoczeni, zszokowani!

Przecież to było niemożliwe! Przecież trzymali się razem! Blisko siebie. Niemal o krok. Jak to możliwe, żeby trzy osoby tak nagle znikły. Jakby wyparowały. Jakby pochłonęła je ciemność. Chociaż ta ostatnia myśl wcale nie musiała aż tak bardzo odbiegać od prawdy. Może tajemnicze stworzenie polowało nocą skuteczniej, niż sądzili i … no … cóż … słowa i myśli podpowiadały obrazy, których nie chcieli widzieć.


FRANK

Mimo, że rana została opatrzona, zdezynfekowana i nie przeszkadzała w chodzeniu to jednak… to jednak … Frank czuł się źle.

Dziwnie.

Jakby od strony zranienia napływały do niego nieznane wcześniej bodźce. Pulsowanie. Drżenie. Znów pulsowanie. Jak drobne żyjątko, które wpełzło pod skórę i teraz przesuwało się, wyżej i wyżej, torując sobie drogę przez żyły, mięśnie, tłuszcz. Rana pulsowała i frank nie bardzo wiedział, czy tak powinno być, czy też…

Czuł krew. Własną krew. Jej woń… jej woń i zapach spoconych ciał kompanów… pachniały… jak …. Kurwa… jak aromatyczny bekon na rozgrzanej patelni.

Tak właśnie pachnieli kompani ze spływu.



ARON, BRUCE, JOHN


To, że w jakiś niewyjaśniony sposób rozdzielili się z grupą, dotarło do nich dopiero po chwili. Stali pośród drzew, nie bardzo wiedząc, w którą stronę mają pójść. Gdzie podziała się reszt a ekipy. Nawet gdzie jest obóz czy też jezioro Wampunawanuk. Zagubieni w ciemnościach czuli się, jak dzieci.
I wtedy go ujrzeli. Doskonale znany im kształt. Rogaty cień stojący miedzy drzewami, zaledwie kilkanaście kroków od nich.

Tym razem jednak nie atakował. Tym razem …. Słyszeli go. Słyszeli dziwny, przyprawiający o ciarki na plecach szept.

- Onnnnn… - wielka, szponiasta łapa wskazywała wyraźnie na Bruce’a. – Winnnyyyyy…. Świętokradca….. Winnnyyyy….. Zabijcie…. a zosssstwaię wassss…. Odejdęęęęę…. Zabijcieeeee….. dla ….. mnieeee...

Wiatr wył. Huczał. Ledwie słyszeli swoje myśli, ale ten szept, ten upiorny, zły szept, słyszeli tak wyraźnie jakby…. Jakby….. jakby przemawiał prosto do ich głów. Prosto do ich dusz.

Zrodzony z cienia stwór czekał. Wiedzieli jednak, że nie będzie czekał długo.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172