Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2016, 14:13   #15
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Indi wraz z Alex ruszyła. Obejrzała się tylko raz na Wojtka.
- Alex, kochanie, zabierzemy Janka i jedziemy do domku, dobrze? Wytrzymaj kochany szkrabeczku. Nic się nie bój, ja jestem przecież tuż obok. Nie dam ci zrobić nic złego. - szeptała gorączkowo do córeczki.

Po krótkim spacerze zobaczyła je…wśród huków wystrzałów i hałasu z dobiegającego z zewnątrz.
Dziewczynki stojące pod schodami na parter.
Matylda była spięta i przygotowana. Czekała na pierwszą ofiarę. Moniczka wygladąła za to na zasmuconą.
Obie były dużo mniej widoczne.
Dwa niewielkie, nieszczęśliwe cienie zamęczonych dzieci.
Zostały same.
Serce Indi ścisnęło się z żalu.
Indi wychyliła się znad schodów i dostrzegła Janka.
- Janek! - krzyknęła niezbyt głośno.

Spojrzała na Wojtka bojąc się co sobie pomyśli o szalonej dziewczynie. Czy też będzie próbował zabrac jej córkę?
Przytuliła mocniej Alex.
W głowie zakwitł jej plan, ryzykowny. Ale nie mogła nie spróbować.

- Matyldo… - popatrzyła na duszkę - … Matyldziu… posłuchaj… proszę Cię. Potrzebuję zabrać jednego z tych mężczyzn korytarzem. Pozwolisz mu przejść? Zaufałaś mi już tak bardzo. Proszę. Tylko jego.

Spojrzała z kolei na Moniczkę:
- Kochanie moje, nie smuć się. Dziadziuś jest już w spokoju. Już nie płacze i jest szczęśliwy. Czeka na was obie z niecierpliwością. Tak jak i wasza Mama. Ja muszę wyprowadzić córeczkę i tego mężczyznę stąd. Ochronić oboje. Tak jak wy chroniłyście dziadzia. A korytarze to jedyne wyjście.

Popatrzyła na obie dziewczynki:
- Wiem, że nie chcecie być same. Do czasu, aż dopełnię poprzedniej obietnicy, będę tu przyjeżdżać by się z wami spotkać i pobawić i pośpiewać wam.

Tuląc Alex do siebie mocno, spojrzała na jedną i drugą duszyczkę.
Czekała na ich odpowiedź.
Tylko raz rzuciła okiem na Wojtka.


Ojciec Alex (przynajmniej biologiczny…) wyglądał na lekko spiętego, gotowego do reakcji, aczkolwiek nie sprawiał wrażenia jakby bał się zmarłych dzieci. Za to na Indirę patrzył z zaciekawieniem, spod zmrużonych oczu. Czy tak reagował na już jawnie widoczny związek emocjonalny dziewczyny z prawą ręką człowieka jakiego nienawidził, czy też na jej słowa kierowane do upiora jaki tylko czekał na zadawanie śmierci? Tego nie można było wyczuć.
- Cemu kces zablać jednego z tych złych? - spytała martwa dziewczynka nazywająca sie kiedyś Moniką. Spytała, a jej głos był cichy, dochodził jakby z oddali, jak szept rezonuujący w pomieszczeniu z jakiego schody prowadziły na górę. Choć wyraźnie słyszalny pomimo strzelaniny.
- Bo on pomaga mi i Alex. Pomógł nam już parę razy. I… myślę, że nie jest do końca taki zły skoro znajduje w sobie miejsce na to by kochać i martwić się o nas. - Indi popatrzyła na obie duszyczyki tłumacząc po mamusiowemu - Czasem ludzie robią złe rzeczy nie z własnej woli. Tylko dlatego, że ktoś albo coś ich zmusza i nie mogą postąpić inaczej. A on tak właśnie ma. Ernest ma nad nim władzę. Nie wiem jaką, kochanie. Wiem tylko, że ma.
- Dlatego Matyldo…
- spojrzała na starszą duszkę. - i ty wiesz, słoneczko. Dla takich jak ten mężczyzna, trzeba znaleźć spokój. Dla takich, jak Ernest, wymierzyć sprawiedliwość.
- Matylda kce krwi. Ich krwi. Baldzo - A najbalciej tego co tam jest na gósze. I tego co jest tam na gósze dzieś dalej.
- Wiem, kochanie. Ale tamtego nie sprowadzę tutaj, on tu nie przyjdzie. Mówiłyśmy o tym. A na górze to który? Ten przy drzwiach, słoneczko?

- Ten ranny.
- A czemu akurat tego?
- spytała Indi kontrolnie. Coś mówiło jej, że przez tą cholerną więź. Nie wiedziała o co chodzi.
- Bo on jom czymał nie dajonc pomoc dzadkowi, gdy go ten stlasnie zly bil i robil ksywde.
Indi przytuliła córeczkę do siebie, cmoknęła mięciutki policzek.
- Wojtek, możesz go przyciągnąć bliżej tutaj? Na szczyt schodów. - spytała mężczyznę obok.
- Mogę - powiedział. - Jak mnie za to nie zastrzeli ten drugi, przy wejściu. Z resztą, Indi… - w jego wzroku odmalowały się błyski współczucia, widoczne nawet w świetle latarki. - Ech, nie ważne.
- Mów, co masz mówić.
- Indi wyciągnęła broń i odbezpieczyła. Zupełnie nie była sobą. Jakiś twardy guzeł zablokował ją. - Osłonię Cię. Więc? - spojrzała na Wojtka twardo.
W pierwszej chwili mężczyzna zrobił lekko uśmiechniętą minę jakby nią mówił “tym czymś chcesz mi grozić. Ale gdy dodała kwestię o ‘osłonie’ zrozumiał złą ocenę zachowania dziewczyny. Nie wyglądał jakby chciał kontynuowac to co zaczął. Ale na górze było coraz bardziej srogo. Spojrzał na Alex, potem na Indi. Znów na Alex.
Był coś winny.
- Indi… - zaczął ostrożnie. - Nie wiedziałem, że ten ‘twoj’ “Janek” tu był gdy… - nie dokończył. - Ale on wiedział. I chciał tu schodzić dla ciebie. Ale starczy jedno słowo Ernesta, a poderżnie ci gardło. Płacząc, może sobie potem w łeb palnąć. Tak jak może płakał trzymając tu w podziemiach tę dziewczynkę. DOBRZE zastanów się nad tym co chcesz zrobić. Dopóki Ernest żyje, to on ma wiekszą władzę nad tym gorylem, nawet gdy ten kocha cię bardziej niż ceni własne życie. I jak powiesz “Nie rozumiem” do dostaniesz w pysk.
Irracjonalnie Indi zaczęła się śmiać.
Trzymała w dłoniach odbezpieczoną broń wycelowaną w ziemię. A facet, którego widziała w życiu po raz drugi, grozi jej waleniem w pysk. Po tym wszystkim co już przeszła. Razem z Alex. Przypomniał się jej gabinet w Tworkach, gdy Janek zabierał córkę na rozkaz Ernesta.
Łzy wyciśnięte przez śmiech potoczyły jej się po policzku.
- Rozu…. rozumiem. - ramiona jej się trzęsły od śmiechu.
Alex jest priorytetem.
Zawsze.
Nie ważna jest ona.
Wychyliła się raz jeszcze by krzyknąć do Janka.
Potem się zawahała.
Jeśli Janek będzie wiedział, że ona żyje… Ernest będzie wiedział.
Cofnęła się.
Chwyciła Alex na ręce.

- Dziewczynki, wrócę tutaj. Wkrótce. Nie martwcie się, kochane.

Potem popatrzyła na Wojtka:
- Idziemy stąd. Prowadź do wyjścia.

Wojtek tylko skinął głową, choć obserwował Indi zmrużonymi oczyma.
Nie pytał nic w stylu “Ok?”, “Jesteś pewna”, lub cos podobnego.
- Pospieszmy się - rzucił tylko idąc w kierunku korytarzy co jakiś czas sprawdzając czy za nim idą. W pewnym momencie przystanął patrząc na dziewczynę. Ręce jej mdlały, nosiła Alex od… nie liczyła czasu. Nie powiedział nic, tylko wyciągnął ręce.
Spojrzała na niego. Uważnie. Nie zdawała sobie sprawy ale w jej oczach błysnęło ostrzeżenie.
- Szkrabku… może cię on teraz ponieść? - spytała córeczkę obserwując jej reakcję.
- Moze… - Alex kiwnęła główką i wyciągnęła rączki do Wojtka. Z jednej nich dyndała jej Ana. Złapała mężczyznę za szyję i popatrzyła mu uważnie w twarz z bliska.
Indi westchnęła z lekką ulgą i ponownie ruszyła za Wojtkiem z wczepioną w niego córeczką.
Mężczyzna wziął małą na ręce i patrzył przez chwile na dziewczynkę. Alex przez chwile patrzyła na niego ale mimo drzemki w pracowni Wieszczyckiego była koszmarnie zmęczona, marudna i smutna. Nie wiadomo czemu po prostu spokojnie złozyła głowkę na jego ramieniu.
- Cem do domu mamo, telaz, jus. - powiedziała.
- Już idziemy kochanie. Właśnie wychodzimy. Wytrzymaj jeszcze troszkę.
Wojtek ruszył korytarzem jakos tak szybciej, jakby ciężar małej nie stanowił dla niego problemu, Indi musiała przyśpieszyć kroku by nadążyć… choc to ona miała latarkę, a on szedł w większej ciemności gdyż jej blask padał głównie na jego plecy. W pewnej chwili Wojtek zerwał się do biegu, Amerykanka pobiegła za nim oświetlając sobie podłoże.
Zniknął jej z oczu, odruchowo przejechała latarka na wszystkie strony, była w jakimś pomieszczeniu piwnicznym.
Wojtek z małą na rękach przypadł do ściany przy schodach w góre i nasłuchiwał. Gestem dał znać Indi by wyłączyła latarkę.
Wyłączyła chociaż nagle zaczęła się zastanawiać po jaką cholerę dała mu swoje dziecko.
Powoli dołączyła do niego, starając się nie narobić rabanu w ciemnościach. Wyciągnęła dłoń by po omacku nie wpaść na nikogo. Po każdym kroku zamierała w bezruchu.
Poczuła mocny uścisk i Wojtek pociągnął ją za sobą po schodach. W pewnym momencie Indi zobaczyła jasność, wychodzili na hall budynku mającego robić za koszary. Gdy wyszli przez okno widziała co się dzieje na zewnątrz i sparaliżowało ją. Na terenie przy obiektach rozgrywała się prawdziwa bitwa.
Wojtek wyskoczył z małą przez okno (!). Indi desperacko dobiegła do otworu okiennego, zobaczyła, że nic im nie jest. Parter, ale wysoki, jak to z podpiwniczeniem.
- Zwariowałeś?! - syknęła cicho i wściekle.
Wsunęła zabezpieczoną broń za pasek i przełożyła nogę za nogą, powoli osuwając się zawisła na rękach. Ciężar ciała i grawitacja zaczęły sprawiać, że w palce i dłonie powbijały się drobne kamyczki i inne śmieci. Puściła się i spadła.
Zeskoczyła całkiem miękko. Dzisiejszy wieczór był tak nierealny, abstrakcyjny, szalony.. że zanim jej stopy dotknęły ziemi, pomyslała, że gdyby była w jakieś naprawde bardzo udanej swojej kreacji i wokół tego szaleństwa były kamery. Zbierając się do pionu po zeskoku zaczęła chichotać. Strach zostawiła dawno za sobą puściła się biegiem za Wojtkiem jaki z Alex czekał na nią na skraju lasu.
Rzuciła okiem na linię lasu…
- Dokąd teraz? - wyszeptała przystając tuż obok dwójki.
- A dokąd ci śpieszno, Mała? - spytał Wojtek. Tu w lesie odprężył się, jakby nic im już nie groziło.
- Jak to dokąd? Ogłupiałeś? - zabrała córkę z jego ramion bez pytania. - Do domu. Muszę nakarmić Alex. I załatwić parę kwestii. - Indira patrzyła na niego jak na raroga. Nieufnie. Podejrzliwie.
- Różowa mówiła, że masz dane.
- Mówiła też, że są bezużyteczne i że odda je dopiero jak odkoduje. -
rozejrzała się bacznie szukając drogi wyjścia. Zapatrzyła się na rozgrywany przed nimi obraz walki:
- O co tu chodzi? Czemu oni ze sobą walczą? Kim oni są?
- Wiesz jak to jest. Ktoś komuś da w pysk, to ten ktoś bierze kolegów by się zemścić. Obici biorą więcej kolegów, gdzieś po drodze pojawia się siekiera… a w pewnym momenc…

Indi popatrzyła na niego:
- Jesteśmy na nogach od dawna, bez picia, jedzenia wrzucone w sam środek jakiegoś chorego układu. Mała spała chwilę. Rozmawiałyśmy z duchami, byłam świadkiem tortur, uciekałyśmy przed bombą i bitwą. Zostawiłam kogoś tam na dole. Więc przestań zgrywać idiotę! Nie chcesz mówić to wystarczy powiedzieć “nie powiem”. Wyprowadź nas gdzieś, gdzie mogę znaleźć transport do miasta. Muszę zająć się córką.
- Gdzie mieszkasz?
- spytał.
- Na Ursynowie. Wyprowadzisz nas?
- Ursynów 20 kilometrów? Przez miasto. Kilometr stąd mam chatkę.
- Wojtek. Nie obraź się. Ale my chcemy do domu. Obie. Nie byłyśmy tam odkąd Sebastian i Ernest nas złapali. I przetrzymywali u siebie. Chcę do siebie do domu. Możesz to zrozumieć?
- Nie. Ale się staram. Dane
. - Wyciągnął rękę.
Indi uśmiechnęła się:
- Lulu je ma. - obserwowała go przez chwilę
- Indi. Dane.
- Wojtek. Wyjście do miasta. Chyba, że zaczniesz teraz się bawić w Ernesta. Dziecko też na świadka jest.
- Mhm, brać ojca na dziecko. Jak chcesz. Tylko pod jednym warunkiem…
- zawiesił głos.
- Jakim?
- Że masz wygodną kanapę.
- Zamierzasz się wprowadzić? Czy tylko na jedną noc? -
schowała twarz w Alex by ukryć lekki uśmiech.
- Na stałe? - roześmiał się. - Skoro tak bardzo prosisz… Nie. - dodał. - Za blisko lasu Kabackiego, tam jest niezdrowo.
- I co? Nad ranem znikniesz po przeszukaniu mieszkania? Któredy do wyjścia do miasta?
- Po co przeszukiwać mieszkanie nad ranem, jak można Ciebie przed snem.
- To na co ci kanapa? Zrobisz swoje i znikniesz.
- wzruszyła ramionami.
Spojrzał na nią uważniej. Strzelanina w tle chyba dogasała, choć wciąż było tam srogo.
- To nie ja zniknąłem blisko pięć lat temu - powiedział. - Ja tu jestem cały czas. Chcę dobrać się do dupy Sebastiana i reszty. Ty masz klucz. Nienawidź mnie za Aless jeżeli chcesz, choć dowiedziałem się dopiero dzisiaj. Jeżeli ci to w czymś pomaga.
- Nie nienawidzę Cię, Wojtek. Jestem zmęczona. I nie zniknęłam. Wróciłam do domu z fałszywym numerem telefonu chłopaka spotkanego na imprezie
. - zawiesiła głos - I też chcę się dobrać Sebastianowi i Ernestowi do zadów. A tego ostatniego za….. - urwała - Nie jestem twoim wrogiem, ale nie wiem, czy mogę ci ufać. Bardzo niewiele jest takich osób, którym mogę. A ty nie pomagasz, żądając w pierwszej kolejności “danych”. Chodźmy już. - ruszyła w kierunku, w którym wydawało jej się, że powinna iść.
- Ursynów, czy tu?
- Ursynów, mam kanapę. Dwuosobową.
- Ty nie wiesz co się dziś dzieje w mieście, prawda?
- Uśmiechnął się ale ruszył powoli w kierunku… czego? Indi miała słabą orientacje. Głębiej w las. - Musimy iść kawałek lasem, działaj tą latarką.
- Nie
… - powiedziała ostrożnie - … a co się dzieje? - ruszyła przyświecając. Zdała sobie sprawę, że Alex zasnęła zmęczona.
- Dziś 11 listopada, Indi. - Roześmiał się.
- Aha. - mruknęła jakby rozumiała o co chodzi. - To … dobrze?
Rozległ się jego smiech.
- U was w stanach nie ma takich problemów - zaśmiał się. - Po ośmiu latach prawica wygrała wybory. A dziś święto narodowe. Pewnie połowa squatów już płonie, a kibole i nacjozjeby krążą po ulicach. Ale pewnie uda nam się dotrzeć do metra.
- To dobrze. A taksówki będą? Mam w mieszkaniu gotówkę. Sebastian zabrał mi dokumenty, karty, komórkę. Dobrze, że mam zapasowe klucze u znajomej
- zaczęła wpadać dla odmiany w tryb organizatorki - Mamusi. - Wojtek… - zaczęła i zawahała się.- … jak … dobra nie ważne.
- Nie mam przy sobie komórki, ani portfela. Taksówka? Ok, ale czeka nas jakieś dwadzieścia minut drogi częściowo przez las zanim dojdziemy do miejsca gdzie kogoś można będzie złapać aby zamówił nam taksówkę - odwrócił się przystajac. - Sebastian mam nadzieję nie wie gdzie mieszkasz?
- Wie…
- Indi przystanęła już potwornie zmęczona - Muszę zabrać stamtąd coś. Muszę ukryć małą, a do tego potrzebuję tej rzeczy z mieszkania.
Przez chwilę myślała.
- Mogę poprosić kogoś, żeby to wyciągnął z mieszkania. Póki jeszcze trwa ta rozróba, zanim się zorganizują na nowo, chcę wywieźć Alex. Schować. Później wrócić by dokończyć z Ernestem. Ale to i tak oznacza przedostanie się na Ursynów. - spojrzała na Wojtka.
- Ach, nasza mała Indi ma plan - rzekł jakby do Alex. - Jak rozumiem wywieźć ją z powrotem do Londynu. A przez czas czekania na wydanie nowego paszportu to będziesz czekała na Sebastiana na Ursynowie? Dobrze zrozumiałem? Bo mówiłaś, ze on ma twoje dokumenty.
- Paszporty i zapasowe karty, gotowkę i broń mam w mieszkaniu. Zabrał mi to co miałam w torebce. Zezwolenie na pobyt, prawo jazdy, itd. Portfel. Komórkę. Reszta jest w mieszkaniu. Nie do Londynu. I
… - machnęła ręką. Nie miała siły się kłócić.
Pokiwał głową dając znak że zrozumiał.
- Nie rozumiem tylko jednego. - powiedział po jakichś pięćdziesięciu metrach wędrówki. - Czemu nie chcesz jej chronić.
Jakby mogła to by rozszarpała na drobne kawałki.
- Co?! - zabrakło jej powietrza i zakręciło się jej w głowie. - Co.Powiedziałeś?!
Odwrócił się przystając. Patrzył chwilę na dziewczynę zdziwionym wzrokiem jakby nie bardzo wiedział o co jej chodzi, skąd ta reakcja i co takiego powiedział, że nagle zaczęła się tak zachowywać.
- Nooo, chronić małą. - Wskazał głową dziewczynkę śpiącą głową na jej ramieniu.
- Nic.Innego.Nie.Robię.Od.Prawie.Pięciu.Lat - wycedziła przez zęby spoglądając wściekle i błyskając ślepkami.
Wzruszył ramionami.
- Chcesz ją gdzieś wywieźć, stracić z oczu, nie wiedzieć co się z nią dzieje, nie mieć przy sobie - powiedział odwracając się i podejmując marsz przez las. - Czyli nie chcesz jej chronić. O to mi chodziło.
- Chcę ją ukryć. Przed nimi. Zabrać im kartę przetargową. Ona przeżyła już dość jak na 4-letnie dziecko.

Roześmiał się.
- Ukryć, przed Sebastianem?
- Widzę, że doskonale się bawisz…
- ojciec Alex zaczynał działać jej ostro na nerwy - … Skoro tak to podziel się informacjami, żebym też mogła się pobawić a nie opowiadaj głodne kawałki o kolesiach co się tłuką dla funu.
Chciała usiąść w wannie ciepłej wody, zanurzyć się z głową i na chwile! na chwilę znaleźć choć trochę spokoju. Była głodna, zła, przerażona całym bagnem, brudna i nie tylko fizycznie. Miała wrażenie, że jest ubrudzona też od środka i miała… po prostu dość łażenia po omacku, na ślepo i odbijania się od ścian. Wojtek nie ułatwiał pozując na wszystko wiedzącego. Podsunęła Alex nieco do góry w ramionach, które znów zaczęły boleć od ciężaru dziecka.
- Gdybyś zadarła z kimś takim jak Sebastian w dajmy na to Ciechocinku, Pile, czy a niech tam… Poznaniu nawet. To mogłabyś liczyć na to, że taki na przykład “poznański Sebastianek” byłby za krótki aby sięgnąć cię za granicą, choć wykluczyć nie można. - Wojtek faktycznie się świetnie bawił ale raczej dobierając pewne określenia, których zazwyczaj chyba nie stosował. To o czym mówił… chyba po prostu nie mówił wprost. Szukał alternatyw jak nazwać coś inaczej. - Ale nasz Sebastian to Sebastian warszawski, to stolica. Ma prestiż, ma władzę, ma znajomości. Sebastianek londyński może mu oddać przysługę równie dobrze co Sebastianek z LA. Bo nasz Sebastianek ma możliwości się realnie odwdzięczyć. Można się przed nimi ukryć, sam to robię inaczej mimo sojuszu Ernest by mnie dawno zabił. Ale sam wyjazd? Nie mała, to nic ci nie da.
- I co? Ukrywać się do sądnego dnia? Poza tym ja z nikim nie zadzierałam. To oni uparli się mnie mieszać w swój burdel. Ukrywanie się kosztuje. Bez zarobku nie będę mogła się utrzymać nie mówiąc o małej. Ona potrzebuje przedszkola. Mam ją chować w lesie? Tańczyć z wilkami pod księżycem i cieszyć się, że żyję?
- Indi kręciła głową.
- Z wilkami to nie radzę - burknął. - Ja nie wnikam w wasze relacje, kto kogo do czego sprowokował. Wiem czego od ciebie chcieli. Sebastian ma dwie opcje. Liczyć, że dopadli cię ci co zaatakowali jego bandę, będzie przerażony. - Roześmiał się na samą myśl. - Hehe, bo to da mu podejrzenie, że przechwycili cię z danymi. Albo liczyć, że uciekłaś, a jak tak to możesz mieć dane. Ale co ja tam wiem machaj paszportem wtedy na lotnisku na zdrowie. Pokaż mu się, twoja wola Indi.
- Nie chciałam machać paszportem na lotnisku. Przedostać się do Londynu promem. W Unii nikt nie kontroluje przepływu ludności. W Londynie zapewne…
- umilkła. - Masz tam u siebie prysznic?.... I telefon?
- Prysznica nie, wannę. A co do telefonu… znasz kogoś kto nie ma?
- Tak… na przykład siebie.
- wystawiła język do mądrali. - To chodźmy. Do ciebie. Muszę zadzwonić do znajomego. I pojechać odebrać torbę z betami. I to zanim ci skurwiele się ogarną. - na przekór zmęczeniu przyspieszyła i wydłużyła kroku. Próbowała zignorować słowo “wanna” bo słysząc to jej umysł zaczął zmieniać się w watę cukrową. - Masz coś do jedzenia? Cokolwiek? - poczuła szarpiący głód.
- Ok. To już niedaleko - odpowiedział, nie zmienił kierunku wciąż szedł jakąś sobie znaną leśną ścieżką w tą samą stronę. - A do żarcia coś się znajdzie. Choć frykasów się nie spodziewaj.
Pacnęła go w łopatkę.
Jeszcze raz.
- Nie prowadziłeś nas na Ursynów - stwierdziła cicho raczej niż zapytała.
- Nope, byłem pewny, że się ogarniesz.
Pacnęła mocniej w to samo miejsce, piąstką, jak uczyli ochroniarze ojca, kciuk na zewnątrz by nie złamać.
- Przestań mną manipulować. - pokazała mu język i błysnęła ślepiami.
- Jeszcze nie zacząłem - mruknął i zatrzymał się. Gestem dał znać Indi by szła przed nim. Nie musiała pytać dlaczego, snop światła z latarki wyłuskał spomiędzy krzewów jakąś starą leśniczówkę.
- Zacząłeś - również mruknęła chcąc go podrażnić. Z niewiadomych powodów wizja drażnienia Wojtka stawała się coraz bardziej kusząca. - jakieś pięć lat temu. - Omiotła leśniczówkę snopem światła. Ruszyła w jej kierunku


Z mroku niechętnie wyłaniał się stary, zapuszczony budynek. Otulony drzewami i roślinnością jak kołdrą, nieśmiało ukazywał swe oblicze. Nie wyglądał zachęcająco - ciemny i w środku nigdziebądź.
W środku jednak okazało się, że dom nie jest aż tak niezachęcający na jaki probował pozować z zewnątrz. Wnętrze było przytulne i cieplutkie. Całe w drewnie i kamieniu. Meble wyglądały na robione ręcznie, niekoniecznie fachowo ale wygodnie. Na jednej ze ścian, ktoś próbował być artysta: pobielił ją częściowo, pozostawiając gdzie niegdzie wystające surowe cegły. Pod ścianą stały regały z jakimiś książkami.
Jedno z pomieszczeni okazała się kuchnia - Indi rozglądała się powoli i ostrożnie. Jakby nie chcąc … sama nie wiedziała czego. Stary, potężny piec
zwrócił jej uwagę, tak samo jak kuchnia
- Ładnie tu. Dziwne… - mruknęła układając małą na wielkim łóżku i kierując się do łazienki, w której królowała stara, żeliwna wanna.
- Czemu?
- Bo zupełnie nie pasuje do Ciebie.
- odwróciła głowę, by schować uśmiech wywołany oburzonym prychnięciem. Zaczęła ściągać buty, jęknęła z ulgą gdy w końcu pozbyła się obuwia.
- Na wodę trzeba poczekać. - zaczął rozpalać w piecu - woda się musi zagrzać. No chyba, że bardzo ci się spieszy.
- Spieszy mi się tylko z dobraniem się do swoich rzeczy. Dasz telefon?
Wojtek wygrzebał telefon z szuflady, przesuwając go w kierunku Indi:
- Zawsze tak przechowujesz gadżety? - mruknęła z rozbawieniem.
- Tylko te istotne.
Podszedł do dziewczyny, gdy wybierała numer do Marcina. Indi spojrzała pytająco, ale nie skomentował. Co chwilę rzucał spojrzeniem sprawdzając czy nie przegląda mu zawartości “istotnego gadżetu”.
Marcin odebrał po czwartym sygnale.
- Indi!!! - wrzasnął zaspanym, zachrypniętym głosem, gdy usłyszał jej głos.
Dziewczyna odsunęła telefon od ucha z lekkim skrzywieniem.
- Cześć, Marcinku. No to ja…
- Gdzie jesteś? Tereska się znalazła to teraz ty zaczynasz odwalać mambę i znikać?
- Marcin był wkurzony.
- Marcin, mam kłopoty ale nie chcę sprawiać ich tobie. Jesteśmy całe z Alex i chwilowo chyba bezpieczne. Słuchaj…
- Gdzie. Jesteś?
- fotograf zgrzytnął zębami.
- Nie powiem Ci. Lepiej dla ciebie jeśli nie będziesz wiedział. Obiecuję opowiedzieć wszystko jak się uspokoi tutaj, dobrze? - Indi leciała na oparach, i najchętniej wcisnęła by się w przyjaciela i zapomniała wszystko. Wizja była przyjemna i kusząca, ale … rzeczywistość natychmiast zastukała pazurem pod czaszką dziewczyny. - Muszę cię prosić o przysługę.
- Indi…
- To nie powinno narazić cię za bardzo. Potrzebuję, żebyś pojechał do mnie do mieszkania. W garderobie jest przyszykowana torba sportowa Adidasa. Dorzuć do niej laptopa i zasilacz i pada z rysikiem. Wszystko leży na biurku.
- Indira! Co się dzieje?
- Marcinku… muszę przysiąść na chwilę. A ta torba zawiera sporo rzeczy jakie mi i Alex będą potrzebne. Weź torbę i przywieź do….


Zwróciła się do Wojtka:
- Jakaś stacja paliwowa tutaj jest?
- Jest. BP, przy Warszawskiej 9, w Łomiankach, Poland - zażartował. - Jakieś 8 km.
- Pffff.
- fuknęła z żarciku.
- Marcinku, przywieź torbę na stację BP…
- Słyszałem… ten koleś… ufasz mu?

Indi słyszała to pytanie po raz drugi dzisiejszego wieczora.
Odpowiedź wciąż pozostawiała ta sama.
- Później pogadamy o tym. Na stacji kup mi z 10 różnych batoników, pieniądze są w torbie. Złotówki też. I kup mi też jeśli będą mieć telefon na kartę. Na jakieś 50 złotych. Tylko nie zapisuj numeru.
- Ech, dziewczyno…
- w tle dały się szłyszeć hałasy jakby fotograf się zbierał do “akcji”. - Będę. Zadzwonię na ten sam numer jak dotrę.
- Ach… jeszcze jedno.
- Tak?
- To będzie ten koleś. Wysoki, ciemny blondyn. W bojówkach i polarze. Całkiem fotogeniczny.
- Indi oceniała Wojtka okiem fashonistki.
- Ale ja nie będę leciał przecież taki kawał drogi - wtrącił oburzony Wojtek. - Jak zrobi ci te zakupy to niech podjedzie na skrzyżowanie Zachodniej i Sierakowskiej, osiedle Dąbrowa Zachodnia w Łomiankach.
- Aha … Marcinku… słyszałeś?
- Mhm…jaśnie panisko z niego...
- No trochę tak…
- zgodziła się Indi zagryzając wargę by nie parsknąć śmiechem. Wyczuwała silną nić porozumienia między gderliwym fotografem a Wojtkiem. - Ale wiesz, że dziękuję Ci za pomoc?
- Mała…
- Wiem, wiem, osiwiejesz przeze mnie…
- Indi uśmiechnęła się do telefonu. - Pa.
- Pa.


Wojtek w między czasie udawał, że robi kanapki.
- Dzięki za telefon. - rozłączyła się i podsunęła słuchawkę w kierunku mężczyzny. - Dasz radę skoczyć po tę torbę, prawda? - znowu znalazła malutką pociechę we wbiciu mini szpileczki. Zanim zdążył się odgryźć, roześmiała się - Proszę. Ja mogę pójść, ale to i tak oznaczałoby ciąganie ciebie, a nie chcę zostawić Alex samej w obcym miejscu.
Capnęła jedną kanapkę i pochłonęła ją w błyskawicznym tempie. Potem drugą.
- Jutro jakieś zakupy zrobimy? - spytała bezczelnie.
- Zakupy? - ironicznie uśmiechnął się i uniósł brew. Wziął telefon i wyjał z szuflady portfel. - Czyli wprowadzasz się na dłużej? - spytał w drzwiach i nie czekając na odpowiedź wyszedł.
Indi zaś pokazała mu dojrzale język, po czym zaczęła napełniać wannę.
Po kilku rundach z wodą w końcu zanurzyła się w płytkiej wodzie. W końcu mogła zmyć z siebie brud.
W myślach nuciła piosenkę, którą słuchała po kolejnej nocy z Johnnym
i przełykała wszystkie przeżycia minonych… godzin? dni?
Ukryła twarz w dłoniach i oparła o kolana. Rozpłakała się dając upust szaleństwu kotłującemu się w niej. Tworki. Alex w łapach Ernesta i Sebastiana. Swoja własna bezsilność. Janek ranny i zostawiony na …. Wizje Matyldy. Indi drżała mimo, że woda była gorąca. Zagryzała zęby z całej siły by nie zacząć wyć szaleńczo i nie zbudzić małej.

Straciła poczucie czasu.
W końcu strumień łez wysechł.
Czuła się pustą skorupą i tak.. potwornie… potwornie zmęczoną.
Zapakowała się w ręcznik.
Ze stanika wyciągnęła pendrive i schowała go jednej z puszek. Upewniła się, że jest niewidoczny wśród ryżu. Odstawiła puszkę na miejsce.
Ostatkiem sił rozebrała Alex z ubranka zostawiając ją tylko w koszulce i majteczkach.
Odsunęła koc i narzutę i wsunęła się obok córeczki.
Nakryła je obie po czubki głowy, przytulając małą mocno do siebie.
Zasnęła zanim zdążyła pomyśleć jak bardzo kocha córkę.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 20-02-2016 o 15:40.
corax jest offline