Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2016, 15:37   #72
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Hagne… - zamruczała leniwie do postawnej kobiety, kryjącej siwiejące włosy pod brudnawą, jasną peruką. Nachyliła się nad nią tak blisko, że czuła zapach pudru i bieliczki, którym kurwa przypruszała włosy i twarz. - Cieszysz się, że mnie widzisz...?

Burdelmama skrzywiła się, jakby zgryzła kwaśne jak przekwitanie ziarna aswetysu.

- Straszysz mi klientów, Nekri - fuknęła i jakby na potwierdzenie tych słów kilka osób opuściło lokal. Uśmiechnęła się, pokazując rząd nierównych, żółtych zębów. - Niech twój chłopiec się zabawią, na mój koszt, a my porozmawiajmy u mnie. Kaspis. - Skinęła na jedną z dziewczyn opierającą się o brudny fotel. - Zaparz herbaty. Przekaż dziewczynom, że mamy gości. Zapraszam, Nekri. - Uchyliła drzwi do pokoju przylegającego do salonu.

Oprawczyni weszła do środka jak do siebie, jak te wszystkie razy, gdy pojawiała się w burdelu. Kiedyś - gdy przybytek należał jeszcze do Platesa i jego suchej jak jałowe ziemie żony - jako szczerbaty szczeniak wyłudzający słodycze; później jako tagmatissa pod skrzydłami Białego; w końcu zaś jako jedna z anakratoi. Rozejrzała się ciekawie, z cieniem jakiejś cichej nostalgii, bo pomieszczenie, do którego zaprosiła ją Hagne, pozostając niemal niezmiennym od wielu lat, zdawało się jednocześnie kurczyć i zapadać w sobie za każdą z jej kolejnych wizyt. Jakby czas bezlitośnie wysysał przestrzeń z budynku i pracujących w nim kobiet. Wszystko malało. Łóżko z zakurzonym baldachimem, stolik, szafa, lustro z nierównej blachy, poplamiony dywan przykrywający skrzypiącą podłogę. Cała ta komnata królowej. Leże emerytowanej kurwy.

Zatknęła kciuki za skórzany pas, podchodząc do arrasu wiszącego na jednej ze ścian. Ten był nowym nabytkiem, nie widziała go wcześniej. Na tkaninie odbywał się bal ze złotych nici i kolorów, których odcieniom oprawczyni nie potrafiła nawet nadać nazw. I był to bal, jakiego nie widziała nigdy wcześniej - było coś obcego w krojach ubrań, w zdobieniach wnętrz, w rozmieszczeniu obecnych na nim postaci. Dopiero po chwili, zdała sobie sprawę, że patrzy na świat, którego już nie ma, który minął wieki temu - na świat nieznający morfy. Dlatego na tkaninie nie było symboli Zakonu, dlatego na zaszczytnych miejscach, odziane w bogate szaty, rozpierały się ponad stołami wizerunki nadętych kapłanów, dlatego w końcu było to bal - motyw po Rozdarciu wzgardzony przecież. Nekri zagwizdała cicho, nie kryjąc podziwu, bo nawet z postrzępionymi nićmi, kilkoma plamami i wyraźnymi przetarciami - ten stary arras wciąż był piękny. I zbyt cenny jak na brudny zamtuz Zaułka.

- Ładny - rzuciła, oglądając się przez ramię na Hagne. - Skąd go wzięłaś?

Kobieta wlepiła wzrok w tkaninę, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu.

- Piękny, prawda? - spytała, nie odpowiadając na pytanie. - Myślisz, że jeszcze kiedyś...

W powietrzu zawisła niewypowiedziana, podstarzała tęsknota - spęczniała nierealnymi marzeniami, jak tłusty kleszcz opita snami o dawnym, i zawsze lepszym świecie. Nekri musiała się na to roześmiać i zaśmiała się - krótko, całkiem miło, całkiem melodyjnie. Jedynie z lekką nutą szyderstwa.

- Pierdolisz, ślicznotko.

Hagne zacisnęła usta w wąską kreskę, splotła dłonie na piersi i uciekła wzrokiem, na jeden, krótki moment.

- Po co przyszłaś, bo chyba nie porozmawiać o sztuce.

- W norze obok siedzi Brown - wyjaśniła oprawczyni. Odwróciła się do kobiety, oparła plecami o arras i jej śniada, pokryta sinymi tatuażami twarz, popielne usta i szara jak kamień tunika, były jawnym zaprzeczeniem beztroskich ludzi bawiących się beztrosko na zdobnej tkaninie. - Chcę się z nim spotkać.

- Hmm...
- zamruczała rajfurka, przechodząc od swoich dziecięcych tęsknot, przez urazę do miękkiego, porozumiewawczego mruczenia tak płynnie, że niemal nienaturalnie. - I przychodzisz do mnie żeby...?

Zanim Nekri zdążyła odpowiedziec, drzwi uchyliły się po delikatnym puknięciu i do pokoju weszła ciemnowłosa dziewczyna z tacą. Imbryk parował. Gliniane naczynia telepały się jak przestraszone. Syntyche zmrużyła oczy z podejrzliwością wypracowywaną wiele, wiele lat. Po pokoju rozszedł się delikatny zapach mięty i czegoś słodszego.

- Wszystko załatwione, Hagne. - Dziewczyna odłożyła tacę na stół i wycofała się, zamykając za sobą cicho drzwi.

Burdelmama uniosła czajnik i spojrzała pytająco na oprawczynię. Ta wzruszyła ramionami, pokręciła głową, odpychając się od ściany i gdy się odezwała, trochę ciepłych nut zniknęło z jej głosu:

- Albo otwórz mi drzwi do drugiej nory, bo kutas na pewno kazał je wstawić, albo zawołaj go tutaj. Mi za jedno.

Hagne przechyliła imbryk. Bursztynowy płyn chlupnął w naczynie.

- Czysto teoretycznie - spytała nie przerywając czynności. - Jaką masz sprawę do... kutasa?

- Teoretycznie... - Anakratissa pozwoliła słowu miękko spaść z języka, przymrużyła ślepia jeszcze bardziej. - Teoretycznie - powtórzyła - to ciągle sprawa między mną a kutasem. - Znów pojawił się uśmiech na jej wargach, szybki jak jaszczurka. - Praktycznie zaś, z racji twojego fachu, powinnaś rozumieć to doskonale.

Gdzieś za ścianą trzasnęły drzwi. Hagne uśmiechnęła się blado. Podniosła naczynie, zamoczyła suche wargi, kryjąc za kubkiem niewyraźny uśmiech.

- Rozumiem - rzekła poważnie. - Nie wiem jednak czy...

Wszedł jej w pół słowa. Drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie. Nekri nie zauważyła ich wcześniej, dokładnie ukrytych za blaszanym lustrem.

- Kutas ma ochotę porozmawiać. - Brown też się uśmiechnął. Szeroko, samymi ustami, bo oczy miał chłodne. - Zostaw nas Hagne.

Zabrał jej z ręki kubek i łyknął. Gdy kurwa odeszła bez słowa, splunął herbatą, skrzywił się, otarł usta rękawem.

- Syntyche Nekri. - Szeroki uśmiech ponownie wypełzł na jego twarz. - Czym sobie zasłużyłem na tą wizytę?

Popatrzyła na niego spokojnie. Uważnie.

- Wiesz czemu. Naprawdę chcesz dzisiaj grać w puste słowa?

Spojrzał na nią spod byka, odkładając naczynie. Usiadł na wytartej, czerwonej sofie i wskazał ręką miejsce po drugiej stronie.

- Siadaj, Nekri. - Jego hardy ton zmiękł. - Mów z czym przyszłaś.

Nie siadła. Zamiast tego podeszła do lustra, przesunęła palcem po drewnianej ramie, kryjącej zawiasy ukrytych drzwi.

- Jest w bustuarium - powiedziała prosto, decydując się nie kluczyć. - Zabroniłam wrzucać go w mały ognień.

- Głupia cipa - burknął, bardziej do siebie niż do niej. - Powinna przyjść do mnie zamiast... - Machnął ręką. Rozchmurzył się. - Co chcesz z nim zrobić?

- Jak nic na murach wywiesić dla własnej uciechy - burknęła ze zjadliwym sarkazmem. Szarpnęła za chustę, jakby ją dławiła, zmięła w dłoni i rzuciła na rozchwierutany stolik. Machinalnie przeczesała krótkie, siwiejące włosy. - Mamy umowę. Ty i ja. Pośród tych wszystkich znajd, które przygarniasz jak bezdomne kundle, to krew z krwi. Dlatego zachowałam ciało. Dlatego przygotowałam do obrządku. Możesz pochówek wyprawić mu wedle własnego uznania. Tyle mogłam zrobić i tyle zrobiłam. Ale opłakiwać za ciebie go nie będę.

Milczał przez chwilę ze wzrokiem wbitym w upstrzony kawałek ściany.

- Doceniam - rzekł w końcu. - Cholera, na prawdę doceniam. Ale ja go już opłakałem, Nekri. Po swojemu. Nic mi z trupa. Oddaj go płomieniom.

- Oddam więc.


Oparła się biodrem o jedną z szafek, ramiona splotła na chudej piesi i przez chwilę milczeli obydwoje. Ona znowu wpatrzona w arras, on ze wzrokiem wciąż utkwionym w spękanym fragmencie ściany. Przechyliła głowę, oblizała szare usta.

- Ale na dezolacji się nie skończy, prawda? Nie starczy całunu, lamentu i żałoby. Jest jeszcze zemsta. Sprawiedliwość. I krew do przelania.

Zabębnił palcami o oparcie. Przeciągnął chwilę.

- Jego matka była kurwą, którą wyciągnąłem z szamba. Niewdzięczną kur... - urwał w pół słowa. - Wychowałem go najlepiej jak potrafiłem. Był porywczy po mnie, a głupi po matce. - Zaciął się. Oderwał wzrok od ściany i spojrzał na nią, opartą o mebel. - Ale był mój. Krew z krwi, jak powiedziałaś. A kto mojej krwi utacza musi liczyć się z konsekwencjami.

- Kto?
- zapytała krótko.

- Kuszniczka i anoterissa - odpowiedział prosto.

Zacisnęła usta. Wiedział. Przyszła zbyt późno.

- Kurwa. Kazałeś już zabić?

Nie odpowiedział, ale jego milczenie było aż nadto wymowne.

- Kurwa, Brown - powtórzyła z jakąś bezradną złością. Już nie stała nie ruchomo, prysnęła iluzja spokoju. Chwyciła stojący na szafce świecznik i cisnęła nim z całej siły o lustro z wypolerowanej blachy. Brzęknęło, gdy odbił się jękliwie od płaskiej powierzchni. Za mniej niż uderzenie serca jego śladem poleciała drewniana szkatułka. Świecidełka rozprysnęły się po pomieszczeniu, potoczyły po podłodze. - Wojny chcesz z tagmatą, bo dwie głupie pizdy były nadgorliwe? Nie mogłeś poczekać? Nie mogłeś, kurwa, przyjść do mnie? Biały skłonny był ci je wystawić - syczała wściekle, jakby krzycząc szeptem. - Biały oddałby ci te jebane cipy i załatwilibyśmy to po swojemu.

Przeczesała włosy, ponownie oparła się o cholerną szafeczkę.

- Kurwa. - Podsumowała całą sytuację wielce elokwentnie. - Możesz to odwołać?

Przeczekał jej atak. Odprawił skinięciem dłoni człowieka, który wychylił się zza zniekształconego lustra. Wypuścił powietrze z cichym świstem.

- Obawiam się, że już jest za późno. Źle wyszło - przyznał niechętnie po chwili.

- Będzie burdel, Brown. Będzie kurewski, wyruchany burdel. Kogo posłałeś? - "Cyrica?" chciała dopytać, ale przełknęła imię. Nie musiał wiedzieć, że ona wie, że słyszała.

- Jakie to ma znaczenie? - wzruszył ramionami. - Źle wyszło - powtórzył. - Mów

- Jak będzie sprytny, może problemu nie będzie. Jeśli na krwawe porachunki nie będzie to wyglądało. - Przesunęła palcami po nasadzie nosa i czole, jakby chciała rozprostować zagnieżdżające się w skórze zmarszczki, prostym gestem przegonić ból głowy, którego przecież przegonić się nie dało. Nie można było tego zdawać na kruchą nadzieję. - Niech pójdzie w miasto, że anoterissa kurwiła się ze stołecznymi. Że podlegli jej ludzie przekupieni byli. Że stołeczni, Meresius z Satorem pospołu Fitzgeralta ubić próbowali. Że Wistelana odsunęli, żeby złoto skilthryjskie dla siebie zagarnąć. Ubij też Satora. Kurwa, ubij kupca nawet. Nie, jego nie zabijaj - odwołała natychmiast. - Ten może być Radzie żyw potrzebny. Bezuchy z nimi trzyma. Chcesz coś na tym ugrać, to go umocz. Albo tą jego wesz, co kurczowo mu się dupy trzyma. Polityką zamaskuj swój interes. Ale tak, żeby nie wróciło do ciebie. Jeśli zbyt wielkie w tym ryzyko widzisz, jeśli się nie uda, będziesz musiał odżegnać się od tych trupów, wydać mi mordercę, publicznie potępić, dać mi na stół. Ale lepiej on niż ty. - Oparła się ramionami po drugiej stronie stołu, przy którym siedział. - Posłuchaj dzisiaj miasta, pomyśl, a potem zrób, co musisz zrobić. Nie możemy mieć tu wojny, Brown.

Sapnął tylko na to, zapatrzył w ścianę, jakby z tej bielonej, spękanej powierzchni wywróżyć chciał sobie przyszłość. A Nekri nie powiedziała już nic, myśląc tylko, że ta cholerna przyszłość nie bielidłem będzie malowana, ale czerwienią serdecznej juchy.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 19-02-2016 o 20:27.
obce jest offline