Atomowa Kwatera Dowodzenia (teren naziemny), Puszcza Kampinoska, okolice Lasków, wieczór, 11.11
Bitwa dogasała.
Płonące samochody oświetlały pobojowisko i ze dwie dziesiątki trupów i ciężko rannych. Po terenie kręcili się ludzie zbierając broń pokonanych i ciała własnych poległych, wielu z nich mówiło po rosyjsku, ale część ich kompanów to byli raczej Polacy. Byli wkurwieni.
Niska kobieta po czterdziestce z bardzo agresywnymi rysami twarzy machała rękoma przed łysym księdzem szczycącym się króciutką, dokładnie i finezyjnie przystrzyżoną śnieżnobiałą bródką. Kilku ludzi uzbrojonych w beryle, kamizelki taktyczne, noktowizory i inny sprzęt z wysokiej półki kręciło się wokół. Dwóch innych księży z jakimiś urządzeniami badało rannych. Niektórych kazali zabierać, niektórych częstowali strzałem w łeb z Magnum.
- Miała to być zasadzka, a jakby na nas czekali. - Wrzeszczała agresywna kobieta.
- Pierdolony Wietnam! - Koty wystawiły czujki. - odpowiedział spokojnie śnieżnobrody.
- I tak dobrze, że nie przygotowali się mocniej. - Jednego dopadliśmy, tylko kurwa jednego. A ja straciłam pięciu ludzi. - Dwóch... - łagodnie odparł 'ksiądz' wskazując gestem głowy sporego rysia leżącego na jednym z Mafiozów. Wręcz przepołowionego serią z ciężkiego karabinu.
- Sierściuchy to płotki, bez Sebastiana zdławilibyśmy ich... - Ale są aktualnie problemem. - Spokojnie wytłumaczył jej człowiek w sutannie.
- A ich lekceważenie... sama zauważyłaś, że zasadzka się nie udała. - Jedźmy do pałacu. stracił osłonę. - Tacy jak on maja więcej osłon, a jego zdaje się tam pewnie teraz nie ma.
* * *
Janek nie miał już amunicji, 'garnitur' jaki ostrzeliwał się z wejścia został rozszarpany, rozsmarowany po ścianach. TO na co Janek patrzył nie miało litości, tylko szał.
- Odstąp - powiedział młody mężczyzna w sutannie.
Odpowiedziało mu gniewne warczenie i kłapot szczęk.
- Odstąp, muszę go sprawdzić.
Wycie, rozdzierające uszy. Coś zniknęło rzucając się niżej, po schodach w dół.
Coś węszyło.
'Ksiądz' podszedł do Janka, który odpływał.
Mimo masy krwi mężczyzna w sutannie wyjął urządzenie przykładając je do palca ochroniarza Ernesta. Nakłuł, czekał chwilę na szybką analizę.
- Przyda się. - Rzucił do dwóch typów w pełnym oporządzeniu jak z filmów o służbach specjalnych, którzy do tej pory celowali w mrok jaki czaił się w schodach w dół. Skąd dobiegło znowu wycie.
* * *
- Gaz wywietrzał, na dole jest pomieszczenie. Był tam wybuch, szczątki komputera - raportował kobiecie jeden z członków ruskiej mafii.
- Ale otwarte? - upewnił się śnieżnobrody.
- Tak. - Czyli wydostali... - Tropy prowadzą w las. Wyszli w koszarach. Oba prowadziły z dołu. Jeden był z pijawką, jeden z sierściuchem.
Kobieta patrzyła wokół wkurwionym wzrokiem.
- Czyli wszystko na nic? - spytała.
- Nie wiem - zastanowił się na głos starzec.
- Ernest bronił wejścia tutaj do prawie ostatniego ze swych ludzi - znów zastanowił się nad czymś.
- Odwrócenie uwagi? - Ernest? Finezja? - Czyli był przekonany, że wyjdą tędy. Ale wyszli z pijawką... Klara? Ale z drugiej strony też z sierściuchem. Nie rozumiem. - Kotki chodzą swoimi drogami Bałałajko. - "Ksiądz" wciąż się nad czymś zastanawiał.
- Wiemy, że ani hakerce ani medium Sebastian bardzo nie ufał. Mamy 50% szans. Jeżeli jest szansa, że dane do Sebastiana nie dotrą, trzeba utwierdzać go w przekonaniu, że mamy je my.