Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2016, 19:08   #10
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Zofia, na ile było to jeszcze możliwe, jeszcze bardziej wycofała się w kąt pokoju. Kiedy władczy Ventrue przemówił oblała się głębokim rumieńcem i wlepiła w niego wzrok jak w malowany obrazek. Kiedy skończył przemowę gapiła się w niego dalej, nie zwracając uwagi na pozostałych gości, dopóki nie zdała sobie sprawy z własnego nietaktu i natychmiast nie odwróciła oczu… Tylko po to by za chwilę znów spojrzeć na Wilhelma, i od razu odwrócić wzrok. Dziewczyna powtórzyła to parę razy, wiercąc się niespokojnie.
‘ Nieeeeeeee, nie mogę się na niego ciągle gapić, pomyśli sobie że jestem jakąś niewychowaną wieśniarą o mój boże ja jestem niewychowaną wieśniarą o boże i teraz używam imienia Pana Boga nadaremno, jakby o tym wiedział to z pewnością by uznał że jestem bezbożną czarownicą anarchistką Caitiffem, godna pogardy albo co gorsza - w ogóle nie godna uwagi! Nie nie nie, musze z nim porozmawiać zanim wyrobi sobie o mnie złą opinie, o boże znowu się na niego gapie, nieeeeeeee, głupia głupia, przestań, wyksztuś w sobie w trochę odwagi, podejdź i się przedstaw, „Zofia z Ulm, Mój Panie”, to nie takie trudne o mój boże a co jeżeli będzie chciał ze mną porozmawiać po Niemiecku?! Moja dykcja jest okropna, zrobię z siebie i Matki Agnieszki idiotki, nigdy mi tego nie wybaczy – wiem! Mogę poprosić Matkę Agnieszkę o pomoc! Nieeee, nie mogę polegać na Matce Agnieszke cały czas, liczy na to że pomogę wszystkim w Smoleńsku, jak mam jej pokazać że dam sobie radę jeżeli teraz poproszę o pomoc? Muszę zrobić to sama, musze pokazać Panowi Koenitzowi że zrobię- imy co w naszej mocy by odniósł sukces. Ale czy mam prawo mówić w imieniu wszystkich?! Co jeżeli przymil-popierając Lorda Koenitza tylko ich do niego zrażę?! Nieeeeeeeeee~~~
Przyglądała się jak rycerz i czarownik przez chwilę rozmawiają z biskupem i Małgorzatą, a sama rozmowa miała głównie kurtuazyjno towarzyski wymiar.

’ Czemu on podchodzi do Małgorzaty, chyba – nie, przecież ni mogła wpaść mu w oko?! Oczywiście że mogła wpaść mu w oko, w porównaniu z nią wszystkie tutaj wyglądamy jak dzikuski i o mój Boże przecież jesteśmy bandą dzikusek. Pani Małgorzata to prawdziwa dama z prawdziwą suknią – jaki to był kolor sukni? Nie pamiętam nawet jej koloru sukni! To nie był czerwony, coś innego, co to było co to było jaki jest mój kolor sukni?! ‘
Zofia dalej wierciła się ze zdenerwowania, teraz jeszcze ze zerkając na swoją suknie z spanikowanym wyrazem na twarzy.
‘ To nie jest biały, to nie jest beżowy, aaaaaaaa, jakiego słowa użyła Dominika?! Akru? Ewkrji? Ekri? Aaaaa, nie pamiętam, nie pamiętam, jak mam się mierzyć z Panią Małgorzatą jeżeli nie wiem jaką suknie mam na sobie?! ~
Młody z wyglądu Ventrue w końcu zwrócił uwagę na dziewczę i uśmiechając się zagadnął. - A ty jesteś Zofia z Ulm? Wit Stwosz… wiele mi mówił o tobie. - Kłamstwo… bo Wit Stwosz nie mógł zbyt wiele powiedzieć o podopiecznej zakonnicy.
‘ O MÓJ BOŻE CO ON O MNIE POWIEDZIAŁ. ‘
Nie żeby młoda wampirzyca zdawała sobie z tego sprawę, z jej twarzy odczytać się dało autentyczne przerażenie. Nie mogła z siebie wydukać ani słowa przez kilka sekund, rozważając jakie okropne rzeczy musiał o niej powiedzieć nieznany jej wampir, nim w końcu zebrała się w sobie na tyle by odpowiedzieć:
– Jestem zaszczycona! – pisnęła zdecydowanie za głośnio i natychmiast zasłoniła usta. Czerwona jak burak – jak na wampira godny podziwu wyczyn, chociaż w tym momencie z pewnością nie była z niego dumna – i odrywając ręce od twarzy wykonała bardzo niezgrabne dygnięcie.
– Jestem zaszczycona, mój Panie. – powtórzyła, tym razem ciszej. – Z-zrobię co w mojej mocy by pomóc w wyprawie, więc poproszę, poprowadź nas do zwycięstwa. – przerwa. – I nie tyle z Ulm, co bardziej z okolica, małej chatki nieopodal, nie pamiętałam nazwy miasta dopóki mnie nie przemieniono, więc nie wiem czy „z Ulm” jest właściwie, zwłaszcza że podaje się teraz za Polkę, i, i- – zamilkła, zażenowana.
- Cieszy mnie twój entuzjazm, zważywszy że…- tu smutne spojrzenie zawiesił na Gangrelce, która śmiechem oceniła jego słowa. Zofia podążyła za jego wzrokiem i wrogo zmierzyła Martę. -... nie wszyscy go podzielają.
A potem znów spojrzał na wampirzycę.- A przecież przyjdzie nam przywracać porządek, tam gdzie panuje… nierząd i warcholstwo. Musimy być silni, zwarci i gotowi… i polegać na sobie nawzajem. Inaczej owo warcholstwo niczym fala plugastwa nas zaleje.
– Tak, dokładnie! - Przytaknęła z ferworem, który jednak opadł jak wypowiadała następne słowa. – Wiem że nie mam wielu talentów, nie jestem uczona, i walce też sobie nie radzę… Mój stwórca zawsze mówił że ratuje mnie tylko to że jestem trochę szybsza niż zwykli ludzie… Ale obiecuje dać z siebie wszystko!
- I tego właśnie potrzebujemy… dać z siebie wszystko w obliczu wroga. Nie cofnąć się przed niebezpieczeństwem. Nie poddawać przeciwnościom.-stwierdził z uśmiechem Koenitz.- Jestem pewien, że będziesz nieocenioną towarzyszką podróży i przydatną sojuszniczką na polu walki.
Wampirzyca uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła energicznie głową.
– Tak jest, Panie Koenitz! – odparła cała rozpromieniona, po czym dodała trochę nieśmiało. - … Lordzie Koenitz, nie chciałbym zabierać czasu, ale, jeżeli ma Pan chwilę, z chęcią bym posłuchała o Pana walkach z Tzimicse…
Koenitz uprzejmie spełnił prośbę wampirzycy i zaczął opowiadać o swych bojach w okolicy Siedmiogrodu. W tych opowieściach głównym zagrożeniem były ich kreatury wielkie jak niedźwiedzie i czasem z niedźwiedzi pozlepiane. Zwane przez nich vozhdami. Prawdziwe przerażające bestie, które oczywiście Wilhelm pokonywał niczym błędny rycerz z Chansons de geste.
Zofia nie znała co prawda legend o tym właśnie herosie, ale nie przeszkadzało jej to w wytworzeniu w wyobraźni wizerunku Koenitza powalającego hordy demonów jednym machnięciem miecza, w białej zbroi błyszczącej na wschodzącym słońcu.
– Lordzie Koenitz, myśli Pan że przyjdzie walczyć nam z tymi… Vozhdami? - ciągnęła dalej, najwyraźniej planując zająć Ventrue wyłącznie dla siebie, przynajmniej na czas trwania imprezy.
- Z tego, co czytałem w listach naszego szacownego gospodarza, wynika że tak.- odparł stanowczym głosem Wilhelm.-Ale nie martw się, przy mnie włos ci z głowy nie spadnie.
– Proszę tak nie mówić, Lordzie Koenitz! – zaprotestowała stanowczo. – Nie wybaczyłaby sobie gdybym była dla Pana balastem!
- Nadobna Zofio… w bitwie każde z nas powinno się osłaniać. Mym przywilejem będzie ochraniać się od niebezpieczeństwa, a twoją łaską dla mnie, jeśli ty będziesz mnie broniła od zdradzieckich napaści wrogów, którzy od pleców mnie zajdą.- widać było że rycerz dobrze odnajduje się w konwencji dworskiego romansu.
Zofia wręcz przeciwnie, co zdradzał wszystkim rumieniec na jej twarzy.
– L-lordzie Koenitz, jest Pan zbyt łaskawy – zająknęła się ze zdenerwowania. – Ale błagam, nie zniosłabym myśli że mogłaby Ci się stać krzywda osłaniając mnie. Obiecuje być przydatna, i n-nigdy nie pozwoliłabym by stała Ci się krzywda której mogę zapobiec, więc p-proszę, niech Lord nie przejmuje moją osobą gdyby doszło do walki.
-Nie mógłbym złożyć tak okrutnej obietnicy…- oblicze Tyrolczyka wręcz promieniowało łaskawością i szlachetnością.
– Lordzie Koenitz, nalegam! – zaprotestowała zdecydowanie. – Kto nas poprowadzi jeżeli coś się Ci się stanie?
- W zasadzie to… nie wiem.- rozejrzał się po zebranych i spytał cicho.-Nie znam jeszcze dobrze tutejszych Spokrewnionych. Który wedle ciebie panienko, ma ambicje do bycia przywódcą?
Wampirzyca ożywiła się, ale zaraz potem wyraźnie oklapła.
– Nie wiem, Lordzie Koenitz. – Przyznała cicha. – Rzadko przebywam w towarzystwie innych Kainitów, i większość tutejszych gości widzę tej nocy po raz pierwszy. – zamilkła, zawstydzona własną niewiedzą. – Ale… Wcześniej nikt z nich nie wykazywał specjalnie zainteresowania wyprawą. Wydają się być raczej zajęci swoimi sprawami. Dzikuska i… Ten szlachcic od Pani Małgorzaty zdają się mieć historię ze sobą. Śniada wampirzyca nie mówi chyba dobrze po Polsku, i woli trzymać się na uboczu. I…- – zerknęła ostrożnie w stronie templariusza, rozmawiającego teraz z kalwińskim pastorem. - …Nie wiem co myśleć o krzyżaku. Obserwuje nas cały wieczór i nie odzywa się zbyt często.
- Już mi więc pomogłaś nadobna panno, twe oczy są równie bystre co piękne.- rzekł wręcz czule rycerz.
– A-ah, Lordzie Koenitz. – uciekła wzrokiem zawstydzona, ale uśmiech jaki wykwitł na jej twarz zdradzał prawdziwe uczucia. – Jest Pan zbyt uprzejmy.
-Nie można ignorować pięknego kwiatu, gdy przebywa się blisko niego. To uchybia jego urodzie i zaletom. Należy wychwalać cnotę w każdej postaci, cnotę piękna, cnotę skromności…- dopiero te słowa wywołały ciche ironiczne westchnienie zakonnicy pilnującej młodej Kainitki. Starszej kobiety w habicie karmelitanki, która wyglądała dość delikatnie. Jakby miała się rozpaść po pierwszym uderzeniu. Ciężko było ocenić z jakiego klanu Matka Agnieszka pochodzi, a że Kainitka rzadko opuszczała swój klasztor nie wtrącając się w życie spokrewnionych, mało kto pamiętał o ty detalu, mimo że nie była to żadna tajemnica.
Zarumieniona wampirzyca uśmiechała się dalej, dopiero po kilku sekundach rejestrując że strumień trochę przesadzonych, acz przyjemnych komplementów gwałtownie wysechł. Obejrzała się za siebie i spojrzała na starszą wampirzyce z zaskoczeniem, jakby zupełnie zapomniała o jej istnieniu.
– A-ah! Aha, haha. – zaśmiała się nerwowo. – Lordzie Koenitz, poznaj proszę moją… – zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. - … Nauczycielkę, Matkę Przełożoną Agnieszkę z zakonu Karmelitanek.

Wilhelmowi Koenitzowi nie było dane oczarować zakonnicy. Tuż za karmelitanką wyrosła bowiem Marta. W oczach miała determinację, na ustach lekki uśmiech, a w każdej dłoni po jednym kielichu. Przedstawiła się Tyrolczykowi, a przy okazji również i matce Agnieszce i Zofii, i bez wstępów i ceregieli zbiła rozmowę z powrotem na wojenne zmagania.
- Walczyłam z Zakonem. Z Moskwą. I z każdym, kto na ostre szedł – streściła zwięźle noce swego żywota i nachyliła się lekko ku rycerzowi.
- Ten niebieski kamuszek koło prawego obojczyka, zdaje się, zaraz odpadnie – zauważyła nieco ciszej, i chyba przypomniała sobie o kielichach, bo jeden wyciągnęła w stronę pogromcy vohzdów i innego plugastwa.
- Proszę…
Matka Agnieszka wolała się nie odzywać ustępując scenę Marcie i tylko w milczeniu, przyglądała się jak zaskoczony Ventrue bierze kielich i posmakowawszy krwi rzekł.- To bardzo dobrze waćpanno, gdyż Tzimisce uwielbiają tworzyć potężne potwory i wielkich osłoniętych pancerzem wojowników. I niewątpliwie takie właśnie stwory będą naszym przeciwnikiem. Cieszę się więc, że tak piękne i waleczne towarzystwo będę miał u swego boku.
Bezpośrednie trafienie komplementem spowodowało jeno to, że Marta ściągnęła ciemne brwi i wyrwała się z napięcia, w jakim odprowadzała puchar do ust Koenitza i obserwowała jego poruszającą sie grydkę, gdy bez namysłu wychylił kielicha. Obróciła się ku Zofii.
- Więc... wiesz już. Jechać chcesz? - spytała z mieszaniną zaskoczenia i uznania, przyglądając się wychowance zakonnicy jakby ją dopiero teraz naprawdę zauważyła. I najpewniej właśnie tak było.
Zofia przyglądała się jeszcze przez chwilę swojej mentorce, jakby oczekiwała dalszych rozkazów. Na głos Gangreli obróciła głowę, zerkając na wampirzyce nieprzychylnie.
– Oczywiście. – odparła zadziornie.
Usta Marty rozjechały się w leniwym uśmiechu. Gangrelka przełożyła puchar do lewej dłoni, a prawą wyciągnęła pomału do policzka dziewczyny. To była silna ręka, ręka kogoś, kto nie unikał pracy ani walki, z mocno zaznaczonymi mięśniami i czarnymi półksiężycami ziemi za przydługimi paznokciami.
Dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi, i odchyliła głowę, ale nie zrobiła kroku w tył.
Uśmiech Marty nawet nie zmniejszył się nawet odrobinę. Wyciągnięta dłoń zamarła w połowie drogi i powróciła na skórzany pas spinający suknię, tuż obok miejsca, gdzie wytarte ślady wskazywały na brak czegoś, co trzeba było zostawić za drzwiami. Oczy Gangrelki ześlizgnęły się z twarzy Zofii i odnalazły za jej plecami spojrzenie starszej karmelitanki. Marta skłoniła głowę, pierwszy raz tego wieczoru bez niedbalstwa. Ciągle się uśmiechała.
- Mówiliście, że ilu ludzi wiedziecie, Wilhelmie Koenitz? - rąbnęła rzeczowo, wychodząc z ukłonu.
- Czterdziestu konnych, ciężkozbrojnych… wiem że w lasach to siła niezbyt imponująca. Że tam zbroje znaczą mniej, że zwinność się liczy. Ale nie kiedy przychodzi do walki ze wynaturzeniami tworzonymi przez Tzimisce. Te da się zgnieść tylko siłą… i doświadczeniem. Walczyłaś z Zakonem. Z zakonnymi Ventrue i Brujah też?- zakończył swą wypowiedź Koenitz.
- Bywało. - Marta podrapała się po policzku.
- Vozhdy są jak oni właśnie, tylko ze zbroi ich nie wyłuskasz, bo pancerza nie noszą a jest on wrośnięty i są znacznie większe niż ci Kainici i znacznie groźniejsi.- uprzejmie wyjaśnił Koenitz.
Zofia dalej stała z boku, z niezadowolonym wyrazem twarzy, który jednak zamieniał się w uprzejmy uśmiech za każdym razem gdy Koenitz spoglądał w jej stronę. Nie udzielała się jednak w dyskusji – najwyraźniej ku własnej frustracji.
Marta zadała jeszcze parę pytań o vohzdy i ich słabe punkty. W połowie wywodu Koenitza nagle przytknęła palec do ust.
- Ten kamuszek… naprawdę zaraz odpadnie. Winieneś go oderwać i dać dziewczynie. Wygląda, jakby chciał z nią zostać.
Zawinęła spódnicą i odwróciła się, sposobiąc do odejścia. Rzuciła do służby za stołem, że gość księcia pusty puchar trzyma… ale wyraźnie czekała, by zobaczyć, czy rycerz pójdzie za sugestią.
Koenitz rzeczywiście zamyślił się nad jej słowami i oderwał klejnot, by podać go dziewczęciu. - Ma rację, niechże więc ten klejnot doda tobie blasku Zofio, choć i bez niego olśniewasz swą urodą.

Wampirzyca odprowadziła dzikuskę nieprzyjaznym spojrzeniem, po czym wydała z siebie mało eleganckie „Eeeeeeeee?!” kiedy Koenitz wyciągnął w jej kierunku klejnot.
– Ależ Lordzie Koenitz, nie mogę tego przyjąć! – zaprotestowała desperacko i zaczęła istną litanie wymówek. – Nie godzi się by zwykła wieśniaczka przyjmowała od Lorda prezenty, nie mogłabym się w czymś takim pokazać, nie oddałbym sprawiedliwości tak pięknemu klejnotowi, zasługuje na to by zdobić jakąś suknie a jak zawsze ubieram się jak chłopczyca, z pewnością bardziej pasowałby lepiej na Pani Tęczyńskiej –
Nie wyglądało na to żeby planowała przerwać w najbliższym czasie.
-Ależ nalegam… wielce mnie zasmucisz nie przyjmując.- odparł rycerz, a zakonnica skinęła głową swej podopiecznej zachęcając do przyjęcia drobiazgu.
Zofia wahała się jeszcze przez chwile, po czym niepewnie wyciągnęła przed siebie rękę. Jej palce musnęły wyciągniętą dłoń Wilhelma, ujmując klejnot delikatnie, jakby rozpaść się miał od najmniejszego nacisku.
– Dziękuje, Lordzie Koenitz. – jej głos był prawie niesłyszalny. – To… – zaczęła, ale nie potrafiła znaleźć słów które należycie oddałyby co teraz czuje i ostatecznie zawstydzona uciekła wzrokiem, przyciskając prezent do piersi.
-Myślę że ta noc była wystarczającym przeżyciem dla mojej podopiecznej.- rzekła z uśmiechem zakonnica obejmując czule dziewczynę.-Chodźmy kochanie, czas nam wrócić do klasztoru. W końcu musisz się przygotować do wyjazdu.
Mimo słabo ukrywanego niezadowolenia, Zofia posłusznie opuściła przyjęcie, zerkając na Ventrue nawet jak kierowała się do wyjścia.

* * *


Karmelitanka prowadząc swą podopieczną, jedną dłonią przerzucała kolejne koraliki różańca będąc zatopiona w cichej modlitwie. Zmierzały obie do klasztoru, a choć noc była ciemna… Zofia nie bała się niczego, wszak nieraz była świadkiem jak jedno spojrzenie wampirzycy w habicie zmieniało rosłych zbój w spanikowane panienki.
Z przyjęcia wyszła w iście szampańskim nastroju, tuląc klejnot do serca. Świadoma że w końcu znalazła się poza uszami i oczami oceniających ją wampirów, pozwoliła sobie nawet zanucić pod nosem piosenkę z dzieciństwa. Zaiste, wieczór poszedł lepiej niż się tego spodziewała.
Początkowo nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z wampirami które dołączyć miały do wyprawy, ale pojawienie się Lorda Koenitza natychmiast zmieniło sprawę. Nie tylko widział w niej wartościową sojuszniczkę (’ A może nawet kogoś więcej?! Ah, gdyby tylko zaprezentowała się lepiej…’), ale był tez przystojny, charyzmatyczny, a do tego honorowy. Nie mogli trafić na lepszego przywódcę. Aż nie mogła uwierzyć jak doskonały był. Było to naprawdę… Niespotykane?
‘ … ? ‘
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Po chwili potrząsnęła głową i spojrzała raz jeszcze na podarowany jej kamyk.
– Matko Agnieszko, rozpoznajesz w tej klejnot?
-Och… Wygląda jak krwawnik…-stwierdziła z pewnym zakłopotaniem zakonnica, nie bardzo znając się na kamieniach półszlachetnych.
– Naprawdę? A to krwawniki nie powinny być czerwone? – zdziwiła się dziewczyna. Podarunek Koenitza był przecież błękitny.
-Och… to prawda. Więc może to niebieski krwawnik? Wybacz skarbie, ale odrzuciłam już dawno pokusy doczesnego świata…- rzekła zafrapowanym tonem zakonnica.- I nie znam się na klejnotach. Na pewno jest cenny, skoro taki ładny.
Zofia nie mogła powiedzieć, żeby i ją szalenie interesowała biżuteria – do tej pory. Za młodu jak chciała wyglądać pięknie, to prosiła mamę by uplotła jej wieniec z kwiatów. Złoto i klejnoty były częścią innego świata. Świata szlachty, tej realnej, i tej wampirzej. Świata, w którym ładna prezencja i gładkie słówka skrywały obrzydliwe wnętrze.
– Myślisz że powinnam dokupić do niego wisiorek? – zapytała trochę zakłopotana. – Nie wiem czy powinna się z nim pokazywać… Ludzie pomyślą że go ukradłam…
- Jacy ludzie kochanie? Ty wkrótce opuszczasz Kraków, a książę obiecał, że na czele własnej świty.- przypomniała zakonnica.
– Naprawdę?! – Musiała niedosłyszeć, kiedy to mówił. Aż dziwne, bo zdawało jej się że sączyła każde słowo. – Mimo to… W Smoleńsku też mieszkają ludzie, tak? Nie tylko…. Ghule, potwory i… Voz…Vozdhye?
-Ale do Smoleńska wiedziesz jako wielka pani… No… może nie taka wielka wzrostem, ale jednak.- uśmiechnęła się ciepło Agnieszka.-Musisz w końcu wyfrunąć z gniazda kochanie, a ten Ventrue… przy wszystkich swoich wadach, wydaje się być dobrym opiekunem na początek.
Słysząc aprobatę zakonnicy dziewczyna zauważalnie się rozpromieniła.
– Nie jestem aż tak żółta! – zaprotestowała z mało przekonującą urazą w głosie. Jednak po chwili w jej głos wkradła się melancholijna nuta. [i]- Wiem że powinna spędzać więcej czasu z naszymi pobratymcami, ale… Nigdy nie potrafię znaleźć z nimi wspólnego języka. Jakbym była z innego świata. Ale Lord Koenitz. [i] – uśmiechnęła się znów. – Właściwie to też jest z innego świata, ja zwykła wieśniara, on, szlachetny rycerz… Ale jakoś teraz nie wydawało się to przeszkodą. Mam nadzieje że nie zrobiłam złego wrażenia? Nie zrobiłam złego wrażenia, prawda? - Kontynuowała z rosnącą paniką w głosie. - Zazwyczaj nie jestem taka śmiała… Ale nie mogłam się powstrzymać… Co jeżeli jednak zrobiłam złe wrażenie, tylko był zbyt uprzejmy żeby zwrócić mi uwagę?!
- Och… z pewnością znajdziesz okazję, by naprawić swój ewentualny błąd. Jestem też pewna, że większość pozostałych Spokrewnionych zrobiło na nim gorsze wrażenie niż ty, więc z pewnością twe drobne wpadki umkną z twej pamięci. Zresztą… nie dał by ci klejnociku, gdybyś go czymś uraziła.- odparła z uśmiechem zakonnica.
Dziewczyna uspokoiła się odrobinę – tylko po to by za chwile znów spanikować.
– Chwila, „jako wielka pani”?! Nie mogę przecież udawać wielkiej Pani! Nie znam się na dworskiej etykiecie! Mój Niemiecki jest okropny, dalej mam ten wieśniacki akcent! I nie mam żadnych ubrań do tego!
Faktycznie, dysponowała jednym zestawem – grubą koszulą i spodniami, oraz płaszczem w kolorze błota, który na tym etapie nie była pewna czy był kolorem naturalnym czy nabytym. Na wyprawę planowała zakupić nowy – identyczny do poprzedniego.
– …Nie potrafię nawet jeździć konno!
-Nie martw się kochanie. Tamtejsze wampiry też nie znają etykiety… i niemieckiego. Nie jedziecie na dwory europejskie, a poza tym może i twój wybranek wygląda na błyszczącego rycerza… to jednak jest zabijaką, który pewnie nie jeden raz nocował pod namiotem. Stroić się jeszcze nie musisz.-oceniła sytuację wampirzyca.
Zofia otworzyła usta, i po chwili namysłu zamknęła je ponowie.
- … Chyba faktycznie nie ma czym się niepokoić. – odparła niepewnie, po czym uśmiechnęła się lekko.

– Pomiędzy dzikimi Gangrelami i potwornymi Tzimicse, jacy czekają na nas w Smoleńsku, prezencja to chyba mój najmniejszy problem.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 25-02-2016 o 17:18.
Aisu jest offline