Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2016, 00:27   #10
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Parking wyglądał obiecująco, stróżówka, wraki i cholera wie co jeszcze czekające na przypadkowego szabrownika, do tego warstwa kurzu gwarantowała, że dawno nikogo tutaj nie było. Brakowało tylko pikającej kasy i uśmiechniętej hostessy. Nic tylko przebierać. W pierwszym odruchu Ringo dziarsko ruszył w stronę najbliższego pojazdu, jednak po kilku krokach włączyła mu się lampka ostrzegawcza, a konkretnie wpijające się w skórę ramię plecaka. No tak, pieprzona choroba cywilizacyjna współczesnego świata - przeciążenie. Po wojnie wbrew pozorom zostało mnóstwo złomu, do tego wciąż powstawało coś nowego, więc z zaopatrzeniem nie było tak tragicznie, ale z jakiegoś powodu ludzie uparli się, że od teraz będą cały ten śmietnik dźwigać na plecach. Sterane dziady z tobołami większymi od nich samych, jakby zaraz miał się pojawić jakiś złodziej i zabrać im fanty…

Mafiozo parsknął śmiechem, odstawił graty koło jednej z żelbetonowych kolumn i oparł się o nią. Tak po prostu. Każdy gdzieś pędził, biegał, myszkował, coś załatwiał, a on po prostu wlazł do jakiejś dziury i sobie zwyczajnie przystanął. Świat prędzej czy później się o niego upomni, ale na ten moment wyjął butelkę i pociągnął solidny łyk. Po wódzie wszystko wydawało mu się łatwiejsze, na przykład kwestia wydostania się z tego pierdolnika i trafienie z powrotem na szlak do rafinerii. Zapewne gdzieś był boczny wyjazd z parkingu, znając życie dawno nieprzejezdny, albo przynajmniej dość szeroki by się tamtędy przecisnąć.

Jackson dumał postukując flaszką o udo, pozwalając mięśniom nieco odpocząć. Drugą sprawą było śniadanie. Kompletnie o tym zapomniał. Mężczyzna pogrzebał w plecaku w poszukiwaniu zwietrzałego suchara. Popatrzył na niego jakby ten zrobił mu jakąś krzywdę, ale mimo to wziął kęs, potem następny i cierpliwie żuł, aż w końcu po sucharku zostały tylko okruszki które również pieczołowicie zjadł. Podłe czasy, podłe żarcie, ale lepsze to niż przymierać głodem.

W końcu krótki popas się skończył, ostatecznie dzień kiedyś się kończy, a dać się zaskoczyć nocy w ruinach to gruby błąd. Za swój priorytet Ringo uznał znalezienie drogi wyjścia. Do wraków, albo stróżówki nie planował się wybierać, może rzucić okiem, gdyby akurat przechodził obok, ale wcale nie uśmiechało mu się dźwigać jeszcze więcej gratów.

Sprzyjała mu Fortuna dzisiaj. Obłowił się w sekretnym pokoju w kasynie, a potem jeszcze znalazł jakieś wyjście z niego. Wypity alkohol powodował przyjemny szum w głowie, nawet podłe żarcie jakoś zniósł. Po krótkim odpoczynku, zarzucił toboły na plecy i ruszył wzdłuż jednej ze ścian, nie wiedział dlaczego, ale uznał, że tak będzie bezpieczniej. Gdzieś musiał być wjazd na bliższe powierzchni kondygnacje parkingu.

Jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów w bok zauważył budkę wartowniczą i resztki wyłamanych szlabanów. To musiała być droga na powierzchnię. Oświetlał sobie latarką drogę, kiedy z boku, kilkadziesiąt metrów od niego usłyszał jakiś brzdęk. Obrócił się w tamtą stronę i zdążył tylko zauważyć mignięcie jakiegoś cienia. W tej chwili za plecami miał ścianę, a od zagrożenia dzieliło go kilka zniszczonych samochodów. Cokolwiek to było, było szybkie i poruszało się na czterech kończynach.

- O ja pierdolę…

Ringo przypadł plecami do ściany. Ręce uzbrojone w latarkę i pistolet powędrowały do przodu. Cokolwiek było tu razem z nim mogło być odpowiedzią, dlaczego miejsce było kompletnie opustoszałe. Włażenie w ciemności parkingu wydało mu się teraz dość kiepskim pomysłem, ale nie było już odwrotu.

Zawsze coś się musiało spieprzyć. Zawsze. Takie jest już niezbywalne prawo dziejów. Jak idzie ci zbyt dobrze, prędzej czy później pojawia się na twojej drodze jakaś komplikacja. Jackson nie był zachwycony, że tym razem było to czworonożne, potencjalnie agresywne paskudztwo, które upatrzyło go sobie na śniadanie. W personalnej piramidzie potrzeb ratowanie własnej skóry było całkiem wysoko, zdecydowanie wyżej niż szperanie w poszukiwaniu gambli, zatem rozsądek nakazywał jak najszybciej się stąd ulotnić. Odgradzając się od ciemności snopem światła i naładowaną bronią gangster posuwał się zdecydowanym krokiem w stronę stróżówki.


Stworzenie okazało się zdziczałym, zmutowanym psem. Przynajmniej tak wyglądało, złapane w wąski strumień światła latarki. Widocznie zauważyło Jacksona, bo ruszyło ku niemu, klucząc między samochodami, wydało z siebie krótki skowyt. Ringo nie miał szczęścia, gdzieś z głębi parkingu odezwał się drugi podobny. Gangster przyśpieszył kroku, chcąc dopaść budki strażniczej przed zwierzęciem. I udało mu się. Zdążył zamknąć za sobą drzwi, kiedy poczuł uderzenie w nie szarżującego zwierzęcia. Był w środku małej stróżówki, jakie zwykle stały przy wyjazdach z parkingów, dwa na dwa, jakiś rozbity pulpit, kasa fiskalna i połamane krzesło. Wszystkie szyby były wybite, a on słyszał jak zwierzęta, bo była ich chyba para wściekle warczą i obchodzą dookoła budkę. To, że będą chciały dostać się do środka, było kwestią czasu. Huk wystrzału mógł mu jednak ściągnąć na głowę łowców niewolników, nie wiedział przecież czy już opuścili okolicę.

Czworonogi nie odpuszczały, a rachityczna budka długo nie mogła opierać się zdeterminowanym i z pewnością głodnym zwierzętom. Gorący ołów ostudziłby ich zamiary, ale zawsze istniało ryzyko, że zlezie się tutaj więcej tego tałatajstwa, albo zainteresują się nim brzydale z góry. Ringo myślał szybko, a że był w tym wcale niezły zaraz wpadł na pomysł. Wyciągnął z plecaka kawał szmaty, porwał ją na strzępy i owinął wokół resztek połamanego krzesła. Teraz trzeba było tylko to czymś podlać. Zmutowany pies rąbnął w ściankę, aż zachwiało całą stróżówką. Mafiozo naparł z drugiej strony dla równowagi. Z żalem spojrzał na niedopitą butelkę samogonu, pociągnął ostatni łyk, po czym obficie podlał improwizowaną pochodnię. Pustą butelką cisnął przez wybite okienko w stronę napastnika.

- Zobaczymy jak ci się spodoba podkręcona temperatura.

Zapalniczka zgrzytnęła krzesząc płomień.

Szmata nasączona alkoholem zapaliła się z sykiem, wypełniając migotliwym światłem okolicę budki ze szlabanami. Zwierzęta zaskowytały w pierwszej chwili, kiedy gangster zamachał pochodnią na zewnątrz, z warknięciem odstąpiły na kilka metrów, utrzymując dystans na krawędzi zasięgu pochodni. Ringo mógł zauważyć, że są strasznie wychudzone, czyli głodne. Pomimo widocznego strachu na widok ognia, mogły się zdecydować na atak.

Nie było na co czekać. Pochodnia mogła w każdej chwili zgasnąć, a to by tylko ośmieliło bestie, pozostało zatem wycofać się na wyższy poziom odgradzając się źródłem ognia. Gdyby stwory okazały się na tyle głupie, by zdecydować się na atak zawsze miał w odwodzie naładowanego gnata. Ostatecznie zanim ktoś tu przylezie przecież zdąży się gdzieś ukryć. O ile ciągle jest tam ktoś kto mógł go usłyszeć. Cholerne wyjście nie mogło być daleko.
 
Dziadek Zielarz jest offline