Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2016, 23:32   #162
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
dzięki dla Adiego za dialog

Gordon siedział przy stoliku, oczy zamykały mu się ze zmęczenia ale chciał jeszcze chwilę spokojnie posiedzieć i pomyśleć. Wiedział że jak tylko rzuci się na łóżko to obudzi się dopiero następnego dnia. Zaczynał się jednak całkiem nieźle czuć w tej dziurze. Jeszcze do wczoraj nie wiedział zbytnio po co zawędrowali tutaj do Cheb… co im pieprznęło do łba że poszli w takie bagno, bo właśnie stwierdził że na pewno nie były to ślady maszyn… coś pchnęło ich w objęcia tego miasteczka. Walker nie był fanem wiary w przeznaczenie, wolał myśleć że sam jest kowalem swojego losu. Ostatnio dużo rozmyślał o swojej przeszłości i czynach które dokonywał u boku Esteban’a. Często spędzały mu one sen z powiek. Szukał przebaczenia, możliwości by odkuć się po tych wszystkich latach. Nie był religijny, nie wierzył w żadne dziwne bóstwa - zaczął wierzyć jednak w swoje sumienie. Może Cheb miało być jego odkupieniem, miejscem by zrobić różnicę… pomóc słabszym w walce z maszynami - robić to co chciał robić od początku czyli bronić słabszych, a nie wykorzystywać ich w imię wyższego dobra, jako drogę do celu. W końcu mruknął pod nosem:
- Eh… to zmęczenie zaczyna mi chyba siadać na łeb… - w tej chwili pojawił się w drzwiach lokalu Lynx, do którego Walker machnął ręką w geście przywołania go do stolika przy którym rozsiadł się zabójca maszyn.

Snajper był cholernie zmęczony, ciężar plecaka i gambli jakie otrzymał na posterunku prawie go przygniatał do ziemi. Marzył tylko o kąpieli, łóżku i spaniu, kiedy jednak otwarł drzwi do wnętrza knajpy, w nozdrza uderzył go zapach jedzenia. Nie wiedział dokładnie co to było, choć na bank była w tym ryba, to jednak poczuł nieznośne ssanie w żołądku. Zauważył siedzącego przy jednym stoliku Gordona, który kiwną w jego stronę ręką. Postanowił się dosiąść. Jednak najpierw podszedł do Jacka i pokazał mu pismo od Szeryfa, zamówił kąpiel na później i reperację ciuchów, bo te były w opłakanym stanie. Właściciel Łosia spojrzał na pismo a potem skinął głową, na znak, że wszystko jest ok. Żołnierz podszedł do Gordona:

- Odpoczywasz widzę - powiedział składając graty na stosik obok stolika - dobrze, że wyszliśmy z tego gówna żywi.

Walker kiwnął głową w geście zgody:
- Mhm… kurewsko dobrze… choć muszę przyznać że gdyby nie wasza odsiecz… - skończył w połowie zdania wojownik - więc… zastępca szeryfa na okresie próbnym? Nie miałem cię za kogoś kto potrafiłby jakkolwiek zacząć wchodzić w dupę szeryfowi… a tym bardziej naszemu dziarskiemu koleżce Saxton’owi…

Frontowy weteran uśmiechnął się krzywo: - Nie miałeś tak kiedyś, że chciałbyś odpocząć. Znaleźć miejsce dla siebie? Osiąść gdzieś? Ja tak mam, chcę tu zostać na dłużej, to chyba jedyny sposób by mnie jakoś zaakceptowali miejscowi, zresztą co do Saxtona czy szeryfa - nachylił się ku rozmówcy, wiedząc, że takich słów lepiej nie rzucać głośno: - To dupki. Napuszone i zapatrzone w siebie i w swoje zasługi dupki. To ich policyjne gówno było dobre na spokojne czasy… a jak widzisz po ścianach, czasy dla Cheb przestały być spokojne.

Gordon zgodził się ze słowami rozmówcy:
- Tak… dało się zauważyć… Cheb wiele przeszło… ale co ty chcesz z tym zrobić? Szeryf nigdzie się nie wybiera, jego przydupasy też… z tego co słyszałem gangerzy szykują się na atak, do tego maszyny na obrzeżach, wojsko, a jako wisienka na torcie cały czas chodzi mi po głowie ten cały bunkier czy co tam tutaj gdzieś jest w pobliżu… trochę tego za dużo jak na tak małą i przede wszystkim mało elastyczną i zamkniętą na obcych społeczność… nie śmierdzi ci to wszystko? - skończył odpalając papierosa.

- Śmierdzi jak cholera, sam jestem ciekaw po co Ci żołnierze. Wątpię by nie mieli jakichś planów, chyba, że faktycznie tylko na krótki odpoczynek się zatrzymali. W Nowym Jorku nic nie dzieje się bez przyczyny, nie marnują też zasobów. Coś ich tu przyciągnęło. Co do Wyspy, to ja się tam nie wybieram, nie chcę się zarazić świństwem jakie tam panuje. Słyszałem opowieści, Kate też mówiła, że to coś niebezpiecznego. Zresztą - podniósł obandażowaną dłoń - mało mamy tutaj atrakcji. Kiwnął na jedną z dziewczyn obsługujących knajpę i zamówił podwójną whiskey: - Nie zamierzam włazić w dupę szeryfowi, ale chcę mieć wpływ na to co się tu będzie działo. Oni są kurwa dramatycznie nieprzygotowani do jakiejkolwiek obrony - znowu ściszył głos przy tych zdaniach - dlatego miałbym do Ciebie prośbę, żebyście z Davidem zostali jeszcze parę dni. Może jakąś robotę podłapiecie, żarcie i wikt macie, a coś mi mówi, że to nie koniec atrakcji związanych z maszynami.

Gordon zastanowił się chwilę paląc papierosa, po chwili powiedział wypuszczając kłąb dymu:
- Atrakcje są wszędzie… ale to co się dzieje tutaj w Cheb to naprawdę przesada… eh… niech będzie… nie wiem czy Brennan się zgodzi ale ja mogę zostać tutaj kilka dni dłużej… i tak muszę wylizać rany… - zastanowił się znowu chwilę - jesteś pewny że nie chcesz wykorzystać naszych luf przede wszystkim przeciw gangerom? Z tego co widzę dwie lufy karabinowe, jeden granatnik i ze 2kg plastiku naprawdę by wam pomogły?

Żołnierz wzruszył ramionami:
- To zależy od Was, nie odemnie. Czy by się przydały? Jasne. We trójkę mamy większą siłę ognia niż całe Cheb, chyba, że szeryf ma jakiś tajny arsenał schowany w piwnicach posterunku. W każdym razie warto by się było przejść do Indian jutro, kiedyś miałem z nimi dobre stosunki, więc może dowiem się czegoś ciekawego. Jak chcesz to możesz mi towarzyszyć, tylko musisz uważać na słowa, to dumny naród, ceni skromność i rozwagę, Gordonie - przy ostatnich słowach się uśmiechnął, liczył, że zabójca maszyn zrozumie aluzję.

Walker również się uśmiechnął i rzucił:
- Zależy od plemienia… miałem z kilkoma do czynienia w swoim życiu… choć muszę przyznać że niezbyt miło to wspominam… nie mniej jednak… mogę pójść tam z tobą, może zauważyli coś dziwnego w ostatnim czasie… może widzieli więcej maszyn… kto jak nie oni, w końcu czerwoni zawsze wiedzą co się dzieje na ich terenach… - spoważniał - co to za gang przed którym wszyscy walą w gacie? Jakieś szumowiny na rozklekotanych maszynach czy mówimy tutaj o czymś bardziej subtelnym jak na przykład… coś paramilitarnego?

- Jakieś ścierwa z Detroit, ale dokładnie nie wiem co to za organizacja. Musieli mieć sporo sprzętu skoro tak zdemolowali miasto. Nie było mnie wtedy, trzeba by pogadać z Nico. Podobno ściągali okresowo haracz z Cheb, ale moje zdanie jest takie, że nie odpuszczą, chyba żeby uderzyć ich tak mocno, że nie pomyślą więcej o powrocie do mieściny - Lynx znał mentalność takich organizacji. Potrafili żerować na słabych i lubili się mścić, na to było tylko jedno lekarstwo. Straty… tak duże, żeby się nie podnieśli organizacyjnie i ekonomicznie. - Trzeba ich wyniszczyć, ale z głową i rozmysłem. Jeśli przyjadą Cheb musi być przygotowane, Indianie to świetni zwiadowcy, można by to wykorzystać?

Gordon wtrącił:
- Ja się nauczyłem że na takich pionków najlepiej działa strach… co można bardzo łatwo zaaranżować… przygotować parę naprawdę solidnych bombek. Jak zobaczą kilka wybuchów od razu im rura zmięknie… napalm diameteralnie zmienia światopogląd... znam się na tym… możesz rzucić szeryfowi pomysł jak chcesz. Musiałby jednak zgodzić się na wynajęcie… fachowca jeśli wiesz co mam na myśli… możliwości pułapkowych w połączeniu z cieszącymi oko eksplozjami jest multum… - zastanowił się chwilę - Chcesz się układać z Czerwonymi? Jakie stosunki ma z nimi Cheb?

- Podobno nie za dobre - odebrał od kelnerki dwie obtłuczone szklanki z bursztynową cieczą, która Jack nazywał burbonem , jedną podał rozmówcy - Jack, mi mówił po powrocie, że przez tego Sandersa Czerwoni odwrócili się od miasteczka. Obraził szamana, dokładnie podobno trzymał go na muszce czy coś. Mniejsza z tym, zobaczymy, czy uda mi się przekonać ich do roboty. Znam syna ich wodza, ale kto wie czy u nich się nie pozmieniało?

Gordon kiwnął głową odbierając szklankę whisky:
- W porządku… pomogę ci… musisz tylko przekonać szeryfa że nie tylko maszyny potrafimy z David’em tłuc… Najemnicy też z nas całkiem nieźli… może w sumie nawet dobrze się złożyło… i tak nie mam co z sobą zrobić… tutaj się chociaż przydam… Swoją droga ciekawy ten cały Sanders… celować do szamana… nawet ja tego nie robię, bo wiem że przynosi to pecha… a nie jestem wierzący… i pomimo wszystkiego szeryf dalej pozwolił mu przebywać w pobliżu… co jak co… nie chciałbym mieć za wroga plemienia czerwonych tuż za moim płotem… Szeryf się zgodzi żeby pójść do nich w imieniu Cheb? Czy zrobisz to na własną rękę?

- Nie pójdę tam służbowo, pójdę tam prywatnie. Chcę się rozeznać co i jak z Czerwonymi teraz jest. Jeśli da się jakoś załagodzić konflikt albo z nimi dogadać, to spróbuję, jeśli nie to trudno. Podejrzewam, że szeryf z nimi rozmawia, albo ma niezłe stosunki, te bandaże którymi nas poratowali pochodziły od Czerwonych. Co do Sandersa, jak widać po jego stanie, najwyraźniej z tym pechem coś musi być. Szaman, to szanowany i dostojny członek plemienia, jak widać Sanders czasem nie myśli zapewne - pociągnął spory łyk, palącej cieczy ze szklanki. - Zresztą mniejsza z tym, jebał go pies, widocznie musiał u szeryfa zaplusować, bo inaczej by nie wziął go do szkolenia. Co do Was to będę namawiał szeryfa, żeby was wciągnął na listę płac. W sumie przez tydzień na niej jesteście - wskazał na kopertę którą Gordon położył na stole przed sobą - choć na jakieś wielkie gamble bym nie liczył. Sam słyszałeś jak mówił, że dach i prowiant oferuje. Podejrzewam, że amunicję do celów służbowych, sam się kokosów nie spodziewam - dokończył już mniej optymistycznie.

Zabójca maszyn skwitował:
- Tak, słyszałem… tym bardziej żałuje że nie daliśmy rady przywieźć ze sobą kilka puszek do wybebeszenia… byłoby tam kilka fantów na których można by się było dorobić… - westchnął - eh… no nic, jutro pogadamy z czerwonymi… jak już wspomniałem jeśli ktokolwiek miałby coś wiedzieć to właśnie oni… może widzieli więcej maszyn… wtedy moglibyśmy się przygotować do ataku tak by nie uszkodzić blaszaków… marzenie ściętej głowy… - uśmiechnął się pod nosem biorąc łyka burbonu - oby nie dosłownie, a było blisko… - nastąpiła chwila przerwy - sam wiesz że nie chodzi o kokosy… już powiedziałeś o co chodzi… chodzi o spokój, miejsce żeby dożyć starości w spokoju ale i w dostatku… nie oszukujmy się… spójrz na mnie - rozłożył ręce - ile twoim zdaniem lat wytrzymam jeszcze w fachu zabójcy maszyn? Funkcjonuje już tak od 30 lat… od zaleczenia złamania do zabliźnienia się postrzału… od bitwy do bitwy... Trzeba myśleć powoli o wycofaniu się z gry… póki ma się jeszcze wybór...

- I tak długo żyjesz - zaśmiał się wznosząc toast - jak na zabójcę maszyn. W każdym razie masz rację, dużo Ci nie zostało. Może zajmiesz się czymś mniej niebezpiecznym? Gangusy są słabiej opancerzone niż Mobsprzet czy Juggernauty - upił kilka łyków alkoholu ze szklanki. - Myślę, że na pewno coś znajdziesz w Cheb, może szkoleniem wieśniaków? Albo ich ochroną? W sumie farmy na południu osady to sól tej ziemi, bez tego nie byłoby Cheb, z tego co wiem, wydają mi się najsłabiej chronione i wystawione na atak gangsterów, maszyn czy innego tałatajstwa. Rozejrzyj się po okolicy, jeszcze przed wyjazdem na bagna, Jack miał dla mnie robotę. Miałem mu całych szyb poszukać w ruinach, zawsze parę gambli by wpadło. Nie jest to tak ekscytujące jak wybebeszanie maszyn, ale zawsze coś.

Gordon skomentował propozycje rzucane przez rozmówcę:
- Jeszcze nie zdecydowałem… jestem stworzony do walki… pracy w terenie… - westchnął kolejny raz i osuszył szklankę - na razie się nie będę nad tym zastanawiał… najpierw trzeba dojść do siebie i nieco zarobić… o przyszłości… nawet tej najbliższej nie ma co myśleć z groźbą ataku maszyn i gangerów wiszącą nad naszymi głowami… dobra… dość już tych ploteczek… - wstał z miejsca - pora się wyspać, o której ruszamy? Mam nadzieję że nie skoro świt?

Przechylił szkło, wypijając ostatnie krople ze szkła: - Nie wiem, po śniadaniu pójdę na posterunek i jak nie będzie dla mnie roboty to ruszymy do Czerwonych.

Gordon kiwnął głową:
Daj znać jak będziesz wychodził. Chętnie przejdę się z tobą do Dalton’a… Dobrej nocy… - podszedł jeszcze do Jack’a, poprosił o pranie i natychmiastową kąpiel chociażby i zimną. Po ustaleniu wszystkiego ruszył po schodach do pokoju. Rozebrał się i rzucił swoje ciuchy do prania. Obmył się i padł jak kamień spać...

Lynx odebrał klucze do pokoju i ruszył na górę. Zrzucił brudne łachy na jeden stosik i zaniósł do pralni, obiecując dziewczynie od Jacka, parę gambli gratis jeśli je oprócz czyszczenia również doprowadzi do porządku. Kąpiel wziął szybką, uważając by nie rozmoczyć za bardzo opatrunków. Wreszcie dotarł do pokoju, zamknął drzwi i zabrał się za czyszczenie broni, wiedział, że wcześniej i tak nie zaśnie. Kiedy skończył, zasnął jak tylko przyłożył głowę do poduszki.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline