DYSKOTEKA
Główne pomieszczenie dyskoteki wyglądało niezwykle bogato. Barek był podświetlony jak w stuningowanym Polonezie, a zewsząd błyskały lasery i inne bajery. Na parkiecie były cztery, pancerne szyby, pod którymi znajdowały się podświetlone akwaria z rybkami. Miejsce dla Dysk Jełopka było opuszczone,
a w tle dość cicho (czyli umiarkowanie napierdalała) sączyła się muzyka. Na samym parkiecie znajdowała się jedna osoba. Mężczyzna w wieku około trzydziestu lat ubrany w strój raczej sportowy, choć na sportowca nie wyglądał. Właściwie to wyglądał całkiem przeciętnie. W pewnym momencie usiadł na środku i przypatrywał się światłom. W ręku miał specjalnego pilota i coś z nimi kombinował - z sekwencją. Niewiele znał się na tym, ale to było jego, więc nie potrzebował się znać. Mieć i nie mieć jest ważniejsze niż umieć i nie umieć. Chyba, że chodzi o lwa. Wtedy lepiej umieć niż mieć. Tu jednak chodziło o całkiem niewinne światła. Kulturę.
W pewnym momencie w prawej kieszeni spodni zawibrował telefon. Odebrał, ale nie odezwał się czekając aż ten dzwoniący coś powie. Nie lubił za bardzo kontaktować się z tymi ludźmi, bo nie znały się dnia ani godziny jak po drugiej stronie odezwie się funkcjonariusz Policji, a tak w ogóle to i tak telefony wszystkie były na podsłuchach. Usłyszał głosy kilku mężczyzn, ale żaden z nich właściwie do niego nie mówił, a tylko gadali między sobą. Chyba przypadkowo wykręcono ten numer, ale nie odkładał tylko nasłuchiwał. Wiedza to potęga i zawsze warto mieć więcej informacji niż mniej. Po drugiej stronie usłyszał takie zdania wypowiadane przez czterech mężczyzn w czasie jazdy samochodem:
- To gdzie ja, kurwa, mam jechać?
- Mnie przychodzą do głowy trzy opcje postoju: któryś z pustostanów, złomowisko lub gdzieś pod cmentarzem, gdzie nikt nigdy się nie kręci. A wy macie jakieś pomysły? Musi być skrycie i bezpiecznie. Trzeba by sprawdzić czy czego jeszcze w bagażniku cwaniaczki nie wieźli.
- Ja to bym się napił... A co do kart to można spróbować większe zakupy zrobić. Te z tymtym czymś, to widziałem jak ludzie na dotyk, bez cyfr używali, na małe sumy...
- Też bym się napił.
- Dobra, to ja jadę... chuj, tu skręcę w prawo... a potem w lewo... i tam niedaleko będzie cmentarz, ale ja to bym jeszcze dalej pojechał. Do lasu, czy coś. Nieznane tereny, ale i opuszczone skoro i tak mamy robić akcję w lesie to trzeba by się zaklimatyzować, nie?
- A nie możemy rozpić tutaj?
- Hej, hej, hej, ja prowadzę - w czasie jazdy to mi się rozleje albo rozjebię auto. A dobrze się prowadzi.
- Jak się, kurwa, wyłącza muzykę z tego gówna?
- Nie no, zostaw. Mi się podoba.
- Może tak jakbyś rozłączał się? Spróbuj czerwonym.
Mężczyzna chwilę popatrzył na telefon, który trzymał w dłoni. Pilotem wyłączył muzykę, chwilę przeszukiwał kontakty i już po chwili wybrał odpowiedni numer i zadzwonił. Po kilku dzwonkach odezwał się głos. Jeden z tych czterech, które wcześniej słuchał. Tym razem w tle nie było nikogo, ale słychać było silnik.
- Halo?
- Halo? - zapytał mężczyzna stojący na parkiecie czekając na więcej zdań tamtego
- Kto mówi?
- Oj, przepraszam, pomyłka! - powiedział i rozłączył się.
Pilotem włączył sobie kolejną piosenkę, ale tym razem głośniej, bo i spokojniejsza. Wykręcił kolejny numer. Tym razem odebrała kobieta, ale coś całkiem bełkotała i nie było dojść o co chodziło. Rozłączył się. Napił się setkę wódki z małym soczkiem. Na dobry początek dnia.
ZGROMADZENIE
Jazda samochodem odbywała się gładko jak dupcia czterdziestoletniej dziwki. Siedzący na tylne kanapie
Ryszard i Mirosław nawet nie pomyśleli o zapięciu pasów bezpieczeństwa, z których zresztą jedynie jeden funkcjonował. Tak ich rzucało, że dwukrotnie zmieniali swoje miejsca, gdy to najpierw Obszczyfurtek przeleciał nad Bimbromantą, a potem Bimbromanta przeleciał za Obszczyfurtkiem. Rzucało i wierzgało przez całą podróż. W pewnym momencie Kocięba dotarł do kontaktów, ale ku jemu zdumieniu nie było tam żadnych Lam, a jedynie różne pseudonimy i imiona. Nic ciekawego. Zaczął sprawdzać smsy, gdy
z telefonu popłynęła muzyka. Próbował ją wyłączyć, gdy wewnątrz auta trwała dyskusja nad tym, czy wypić teraz, czy wypić teraz. W końcu Kutafon rzucił, żeby spróbować czerwoną słuchawkę i udało się wyłączyć. Kilka chwil później zresztą zadzwonił ktoś na drugi telefon trzymany przez Ryszarda, ale jakiś facet rzucił tylko, że pomyłka i rozłączył się. Nagle Czarny Henryk odezwał się:
-
Panie Ryszardzie - a to nie pana teściowa?
-
I Ajej! - Kutafon krzyknął i nacisnął hamulec. Nagle Obszczyfurtek i Bimbromanta znaleźli się przed Kutafonem i Czarnym Henrykiem i twarzami przyciśniętymi do przedniej szyby.
Prawda była taka, że
Andrzej Młot i Jadwiga Bass leżeli na trotuarze niedaleko siebie i pozornie nie dawali znaku życia. Tylko pozornie, bo już się podnosili. A z minutę, dwie, czy nawet trzy wcześniej Jadwiga spożywała sobie tanie wino siedząc przy bagażniku, a Ajej stoczył walkę z panienką. Już na początku starcia wyrwał jej paralizator, ale ta wykopała mu go z ręki. Dalsza część walki rozgrywała się na
straszliwe ciosy łamią się nosy karate pumo lepsześ niż sumo i wyglądało mniej więcej tak:
[media]http://www.youtube.com/watch?v=RVfbE5WZmo0[/media]
Jak widać z powyższego Andrzej Młot miał przez jakąś tam chwilę przewagę, ale i tak dostał w tubę i się skończyło. Jak Jadwiga przestała już opierdalać alkohol to miała dołączyć się do akcji i wskoczyła na bagażnik (odrywając palce tego typa co go wcześniej tam zapakowała, a Ajej docisnął klapą), ale po chwili auto ruszyło, a ona wyjebała się na ziemię. Tak po prawdzie to wszyscy że oblali testa na percepcje, charyzmę i spryt i zupełnie nie zwrócili uwagi, że w między czasie od Golarza Filipa wybiegł ten pozostawiony tam bandzior i wskoczył za kierownicę samochodu, a laska po zwycięskiej walce nawet nie miała czasu wykończyć przeciwnika, czy chociaż zabrać paralizatora a tylko wskoczyła na tylne siedzenie i tyle ich widzieli.
Jedną, dwie, a może i trzy minuty później obok leżących Jadwigi i Andrzeja zahamował samochód marki Ford Sierra z załogą, która już tu została opisana.