Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2016, 14:22   #163
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Głęboko z gardła Baby wyrwało się na świat złowrogie warknięcie, gdy pierwsi ludzie pojawili się i otworzyli ogień. Kule spłaszczyły się o jego podskórny pancerz, bolało. Ciało natychmiast wyzwoliło kolejną dawkę stymulantów. Bosede ogarnęła złość. Chemicznie wspomagana wściekłość.
Było ich niewielu, mutant przez ułamek sekundy rozważał rzucić się na nich, nakarmić swe ostrza ich krwią. Rozerwać żałosne ludzkie ciała na strzępy. Lub choćby odpowiedzieć ogniem. Ach, jak łaknął krwi, jej słodko metalicznego zapachu.
zdecydował jednak, wycofać się. Atak, odwrót, atak, odwrót i ponowny atak. To był jego główny modus operandi. Cały czas naciskać, nękać, być nieuchwytnym, dociskać śrubę.

Uchylił się więc, chowając za gruby pień drzewa. Potem doskoczył następnego. Kule świsnęły dookoła, zrywając korę z drzew, rozrywając leśną podściółkę.
Baba ruszył przed siebie, chowając się za kolejnymi drzewami, szybko zostawiając ludzi za sobą. Gdy chciał, potrafił poruszać się cicho, nie zakłócając natury. Jednak gdy musiał, potrafił przeć przez krzaki i zarośla niczym taran, względnie zwinnie przeskakując nad nimi, jedynie nieznacznie zwalniając pokonując niezmiernie trudny dla ludzi teren.

Nie udało się na czas zająć dogodnej pozycji by ostrzelać wracających z lasu ludzi. Nad czym Baba bardzo ubolewał. Miał ich, chodź przez chwilę na srebrnym talerzu... a nie zdążył... Ponownie warknął zły na siebie.
Powoli jednak adrenalina i poziom bojowych chemikaliów we krwi opadał, Baba oddychał spokojniej, obserwując zatopioną w ciszy osadę. Było tam tak spokojnie. Z pozoru. Wśród budynków krwawili ludzie. Inni zaciskali broń na karabinach. Czy ktoś już panikował?
Przez chwilę naszło go zwątpienie. Dlaczego to robił. Lecz szybko przypomniał sobie dom. Rodziców, umęczoną siostrę i brata. Zacisnął zęby i znów warknął niczym dziki zwierz. Szukał ich przez całe swoje życie. Nie wypuści ich. Dopadnie i wypatroszy. Wróciły obrazy z przed tylu lat.
Baba odwrócił się od osady, budująca się w nim złość groziła wybuchem szału, czuł, że jest gotów chwycić za karabin i otworzyć ogień, na oślep siekąc wszystko wyjąc przy tym opętańczo.
To było by tak słodkie. Tak... wyzwalające.
Lecz nie. Nie mógł sobie na to pozwolić. Odłożył karabin na miękki mech. Boleśnie odczuwając brak zimnego metalu w dłoniach. Pragnął po niego sięgnąć. Tak bardzo. Oddychał ciężko. Starając się opanować.
Zacisnął pięści. Między palcami popłynęła krew z przebitej przez ostre pazury skóry.
Zacisnął również oczy. Oddychał. Wdech wydech... wdech wydech...
Z początku chrapliwy, graniczący o hiperwentylację oddech, zwalniał. Stawał się równiejszy.
Z pod zaciśniętych powiek popłynęły łzy. - Mamo... tato... - niemalże bezgłośnie słowa uformowały się na jego ustach.
Na chwilę był znów tym małym chłopcem, wychodzącym z wysokiej kukurydzy, wracającym niepewnie do domu, tylko po to, by być świadkiem tego, co źli ludzie uczynili z jego ukochanymi. Tylko po to, by ujrzeć bestialsko okaleczoną siostrę. Tylko po to, by wyciągnąć zwłoki ojca i brata z szamba... był tak wystraszony, tak zagubiony...
- Bamidele ...- imię popłynęło na wydychanym powietrzu, ledwo przedzierając się przez kurczowo zaciśnięte gardło. Jej tam wtedy nie było. Lecz gdzie mogła być? Musi pamiętać, by wziąć kogoś żywcem. Ktoś musi pamiętać uprowadzoną małą dziewczynkę. Co z nią zrobili?
Wykorzystali i rzucili do rowu? nawet nie zadając sobie trudu by przykryć jej drobne okaleczone ciało ziemią, jak należy? Pozostawiając na żer psom i robakom?
A może sprzedali, do jakiegoś burdelu za kilka flaszek alkoholu?
To właśnie robili, tacy jak oni. Żadnego respektu dla życia czy godności drugiego człowieka. Byli jak rak, toczący ten świat. A Baba zamierzał ogniem i stalą pozbyć się tej plagi.

***

- Aaron, ilu widzisz? Został im jakiś snajper? Daj proszę raport taktyczny. - Baba poprosił swojego nieoczekiwanego, ale mile widzianego sprzymierzeńca.

- Myślę, że gdyby mieli jeszcze jakiegoś snajpera już byśmy sobie nie pogadali. - odparł z przekąsem snajper i przez radio dało się wyczuć, że chyba się uśmiecha. - Jeden delikwent zdjęty. Ale z tych patafianów w skórach. Posterunkowe biegło trzech. Ale po strzale rzucili granat dymny i wskoczyli przez okna do budynku nim zdołałem przeładować. Nie pojawili się ponownie. - z opisu wyglądało, że snajper musiał ich dorwać gdzieś blisko budynków jeśli zdołali zwiać nim zdołał przeładować broń. Snajperki były celne ale nie słynęły z szybkostrzelności a najczęściej były to czterotaktowe repetery które trzeba było przeryglowac ręcznie po każdym wystrzale. W tym czasie cel potrafił przebiec nawet do kilku metrów i jeśli starczyło mu to do dotarcia za osłonę no to mógł nie dać szansy na powtórny strzał.
- Dwóch miało szturmówki. Prawdopodobnie coś z rodziny M 4. Jeden broń wsparcia podobną do twojej. - kontynuował meldunek człowiek z zespołu Kelly. - Bandyci mają broń lekką w większości. Ale też widziałem kilka szturmówek. Obecnie trzymają się wewnątrz budynków i unikają pokazywania się. - dokończył dalej.

Trzech Posterunkowców... cóż. więcej niż się Baba spodziewał. Nie skomentował tego jednak. zapytał tylko krótko [i]- który budynek? -[]/i]
- Proszę osłaniać Babę, Baba zajmie się ich pojazdami, puki oni skupiają się na lesie. - dodał po chwili, wybierając następne posunięcie.

Przez chwilę zastanawiał się nad przeciwnikiem z bronią wsparcia. Większość normalnych ludzi musiało używać jakiegoś podparcia, bip edu lub trójnogi najczęściej. Co czyniło tego typu broń mało mobilną. Odnotował to w pamięci.

***

Baba cofnął się do miejsca, gdzie wpadł w sidła. Rozejrzał po terenie. Staną pod sidłami. Powoli, zerkając na linkę pewien plan formował się w jego zwykle wolno myślącej głowie. Uciął kawałek linki wraz z dzwoneczkami, które uprzednio tak ochoczo ściągnęły ku niemu gangerów, niczym chmarę much do krowiego placka.
Bardzo uważał, by nie zrobić przy tym hałasu. Traktując dzwoneczki prawie jak odbezpieczoną minę.

Potem ruszył po okręgu osady by znaleźć się w dogodnym do ataku na pojazdy miejscu.
Po drodze wypatrywał cieplnych sylwetek jakiś zwierząt. Znalazł jakąś wiewiórkę, spore bydle, skrytą na gałęzi jednego z drzew. Podszedł je cicho, pod wiatr. Zauważyła go dopiero, gdy zacisnął swą wielką łapę na jej miękkim ciele.
Wiewiór próbował ugryźć jego dłoń, lecz ząbki nie były w stanie pokonać zrogowaciałej skóry. Przez chwilę wiewiórka syczała i wiła się w stalowym uścisku, wreszcie poddała się. Jej serduszko biło szaleńczo, nie pewna co będzie dalej, zastygła w bezruchu.

***

Dwie detonacje zakłuciły poranną ciszę.
Rzucone przez skrytego mutanta dwa granaty dosięgły swego celu w środku wioski.
Wybuchy poprzewracały całą masę motorów, śmigające przez powietrze odłamki poszatkowały metal karoserii. Siła eksplozji powyginała ramy, powyrywała koła z ich uchwytów. Parkujące tam samochody też porządnie oberwały. Widać było wyrwane drzwi, roztrzaskane szyby.
Gęsty dym zaczął unosić się nad powstałym złomowiskiem. Baba czuł wyciekające z przebitych baków paliwo. Tu i tam już paliła się guma opon.
Zniszczenie sięgało większość pojazdów, bo na gangerską modłę, były zaparkowane razem, w centrum osady.
Zadowolony Baba umknął z powrotem w las. Te kilka pojazdów na obrzeżach... nimi zajmie się zaraz.

Po drodze zatrzymał się przy wiewiórce. - przepraszam cię mała... rzekł. Przełożył jej nóżkę przez przygotowaną pętlę. Potem przyłożył nóż do jej boku. Cofnął go... zacisnął oczy. Zrobił ciężki wydech. Znów przyłożył ostrze, tym razem jednak nacisnął. Ostre jak brzytwa ostrze przecięło skórę. jedynie trochę. Nie była to rana groźna, ale bolesna. Wystraszona wiewiórka poczęła się szarpać. ciągnąc szaleńczo za linkę z dzwoneczkami.
Baba oddalił się kilkanaście metrów na lewo. przykucnął przy grubym drzewie, przygotowując się do ostrzału. Uprzednio tak ochoczo wypadli po niego. Może uczynią to ponownie. Niczym muchy do krowiego placka, znów pomyślał.

Nic. Bali się. pomyślał Baba. Strach nie pozwala im wyjść, opuścić względnie bezpiecznego schronienia wśród domostw.
Nagle pojedynczy wystrzał przetoczył się nad doliną. To Aaron strzelił do jakiegoś przebiegającego gangera w oknie. Szybki strzał ale trafił. Facet upadł i słychać było jak się drze.

Baba czekał dalej, przeczesując wzrokiem osadę. Był dobrze skryty, pień drzewa, krzaki. Czekał. Wyjdą gasić pojazdy? Może jednak skusi ich natrętne dzynzanie dzwoneczka?
 
Ehran jest offline