Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2016, 20:39   #101
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Czekać na Lucky długo nie trzeba było. Albo była w pobliżu albo też rzuciła wszystko i zjawiła się w wersji ekspresowej. Jakby nie było, Wolfa przywitała standardowym uśmiechem, który mówił tyle co nic.
- Żyjesz - stwierdziła, wchodząc.
- Ach, ta radość - odpowiedział równie beznamiętnie. - Powstrzymaj się przed rzuceniem mi się na szyję.
- To może być trudne -
odparła, zbliżając się do materaca. - Jak plecy? Środek wciąż działa?
Mężczyzna spojrzał na nią z krzywym uśmiechem.
- Działa zajebiście. Fizycznie jest ok, psychicznie czuję się jak gówno.
- Zauważyłam -
stwierdziła siadając na podłodze i prostując prawą nogę, lewą zaś podciągając i opierając na niej rękę. - Mała była grzeczna? - zapytała, skupiając się na zawartości nieodłącznego plecaka.
- Całkiem, jak na Głodną - mruknął z wyraźną niechęcią w głosie. - Gdyby nie ruszała moich rzeczy i gadała trochę mniej…
Zawieszenie głosu przez Wolfa wyraźnie wskazywało, że zdanie nie musi być dokończone.
- Na to akurat nic nie poradzi, więc zacznij się powoli przyzwyczajać. Porozmawiam z nią o ruszaniu twoich rzeczy. Nie przypominam sobie, by dostała na to pozwolenie. - Wreszcie znalazła to, co szukała, a co okazało się być pudełkiem zawierającym listki z małymi, białymi tabletkami. - Oboje jadą z nami dalej - poinformowała go, rzucając mu jeden z listków. - Jak zacznie być źle, dwie, nie więcej - udzieliła instrukcji, sama korzystając z pozostałych tabletek łykając je bez popijania.
- Już się dowiedziałem. Hura - beznamiętność w jego głosie aż raziła w uszy. - Mam nadzieję, że tylko do tej karczmy, gdziekolwiek ona jest - wsunął tabletki do leżącej obok niego saszetki.
Lucky zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
- A dokładniej? Bo nie przypominam sobie żadnej wzmianki o karczmie.
- Melody Inn czy jakoś tak. Tak, gdzie jej ojciec posuwał po pijaku dziwki. Jeszcze godzina i poznałbym całą historię jej życia, od plemnika do dziś.
- Mhm -
odparła. - Melody Inn znajduje się w Alabamie, Wolf. Nie tak znowu daleko od Hope.
Wolf z westchnięciem męczennika opadł na materac.
- Potrafisz pocieszyć, dziewczyno. Zero litości dla starego weterana.
- Tu mnie masz -
kącik jej ust powędrował w górę. - Zdecydowanie minęłam się z powołaniem. Dasz sobie radę. Wystarczy trochę czasu i będziecie za pan brat. Póki co ostrożnie i palec z dala od spustu. Potrzebuję obojga, najlepiej żywych.
Twarz mężczyzny stężała.
- Nigdy nie będę bratał się z Głodnymi. Jedyne, co mogę obiecać, to że ich nie zabiję - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - W bolesny sposób.
- Nie mam ani siły ani czasu was pilnować -
odpowiedziała, nie zmieniając wyrazu twarzy. - Sprawa jest prosta. Będziesz współpracował i się słuchał Wolf, albo cię tu zostawię.
- Przecież mówię, że ich nie zabiję -
warknął, jak na wilka przystało. - Doceń to i nie rzucaj pustych gróźb.
- Nie rzucam -
odparła spokojnie. - I doceniam - dodała, wciąż nie spuszczając go z oczu. - A teraz, skoro mamy to za sobą i wydajesz się względnie przytomny… Co poszło nie tak?
- Drzwiami oberwałem i mnie trochę skopał -
przyznał mężczyzna niechętnie. - Prawdę mówiąc - zawiesił głos na chwilę i wyciągnął ostrzegawczo palec w stronę Lucky - gdybym nie miał prywatnej broni, nie rozmawialibyśmy teraz. Później Sander przyszedł, jakaś eksplozja z zewnątrz sypnęła mu gryzem na łeb i nie zdążyłem go wynieść, bo budynek wyjebało. Niosłem go strażackim i resztę znasz.
Przymknęła oczy na chwilę, w dodatku dość krótką.
- Pierwsza eksplozja to pewnie ta, która rozwaliła transporter. Nie wzięliśmy pod uwagę, że użyją czegoś mocniejszego. Ani dzieci, tak na dobrą sprawę. To osiedle powinno być puste. Trzeba będzie załatwić drugi pojazd, najlepiej opancerzony. Z jednym nie damy rady - planowała na głos, podpierając głowę ręką. - Zastąpisz Sandera - dodała. Harvey spojrzał na nią zaskoczony.
- W czym mam niby go zastąpić?
- W dowodzeniu -
padła krótka odpowiedź. - Walką… Reszta jest na mojej głowie.
- Dobrze, że to dodałaś. Już chciałem cię wyśmiać -
uśmiechnął się lekko, trochę nawet kpiąco. - Ile tu spędzimy?
- Ile będzie trzeba -
zignorowała wcześniejszą wypowiedź. - Nie dłużej jednak niż tydzień, to zbyt niebezpieczne. James co prawda twierdzi, że dałoby radę i dłużej, ale wolę nie ryzykować. Meggie jest poważnie ranna, Stoner też oberwał, jaki sam jesteś nie muszę chyba tłumaczyć. Załatwienie samochodu też trochę zajmie. Może przy okazji da się zdobyć leki, bo długo na obecnych zapasach nie pociągniemy.
- A gdzie w ogóle jesteśmy? Chyba przespałem zwiedzanie.
- Fountain Valley -
odpowiedziała. - Jakieś trzysta kilometrów od Vancouver, nieco więcej od granicy ze Stanami. Dobra godzina drogi od zjazdu na 99’kę.
Pokiwał głową, jakby doskonale znał umiejscowienie tego miejsca. Nie znał. Nie miał nawet pojęcia, gdzie to jest. Nie miało to zresztą większego znaczenia.
- Muszę znać możliwości tej dwójki, zanim ruszymy. Już wiem, że mała bawi się nożami, ale po pierwsze - nie wiem, jak jej idzie, po drugie - nie idzie się z nożem na strzelaninę.
- Jest dobra -
stwierdziła Lucky. - W strzelaniu mniej, ale możliwe że James zadbał o ten brak, tu musisz z nim pogadać. Przyślę go do ciebie to się powymieniacie doświadczeniami - jej uśmiech zmienił nieco formę, zyskując złośliwego wyrazu, jednak nie trwał długo.
- Nie dzisiaj - wszedł jej w słowo. - Zbyt wielu Głodnych jednego dnia mogłoby się źle skończyć. Będzie jeszcze czas, może nawet osobiście ich sprawdzę.
- Ostrożnie z Wenslowem -
nawet jeżeli nie spasowało jej jego wejście, to nie dała tego po sobie poznać. - Jest na testowych, a i bez tego to uroczy facet. Nie chcę stracić świeżo mianowanego dowódcy, zanim dostanie szansę na wykazanie się.
- Nie wiedziałem, że jego też mianowałaś -
szyderczy uśmiech wykrzywił jego usta. - Mógłbym się założyć, że przeżyłem spotkania z gorszymi skurwysynami.
- Mógłbyś -
zgodziła się, sięgając po kolejne tabletki. - Ten jednak mógłby ci zrobić niespodziankę. Wenslow dowodzi siatką w Kanadzie. Znam go od jakiegoś czasu. Będzie próbował wyprowadzić cię z równowagi wszelkimi sposobami, żeby wybadać twoje słabe strony. Postaraj się nie dać.
Wolf zaśmiał się głośno, po czym spojrzał na Lucky oczami niewiniątka.
- Widziałaś kiedyś mnie wyprowadzonego z równowagi? Poza tym powinnaś wiedzieć, żeby nie przekazywać takich informacji zbyt wielu osobom. Uczyli nas kiedyś, że każdą siatkę można zniszczyć eliminując odpowiednie osoby, ale nie wiem, jak je wyszukać, bo to jakieś matematyczne gówno.
- Zabezpieczam powodzenie misji -
odparła, po czym zaczęła się podnosić. - Jeżeli zostanę wyeliminowana, James zajmie moje miejsce i to od niego będziesz dostawał informacje o dalszych planach. Wolę się upewnić, że o tym wiesz.
- Nic ci się nie stanie, dziewucho. Złego diabli nie biorą.
- Powiedz to Sanderowi -
odparowała, ostrożnie testując wytrzymałość prawej nogi, a następnie pochylając się, by podnieść plecak.
- Widocznie nie był taki zły, jak ci się wydawało - wzruszył ramionami. - Załatwisz mi kawałek bawełnianej szmaty? Muszę broń wyczyścić. Albo chuj, sam pójdę, tylko powiedz gdzie.
- Nie powinieneś się ruszać. James powinien mieć zapas, każę Melody przynieść coś, co powinno spasować. Jeszcze jakieś życzenia? -
zapytała bez zbędnej złośliwości, głosem który zdradzał zmęczenie.
- Tylko szmata i moja torba - uśmiechnął się lekko. - A potem idź spać, przyda ci się.
Przez chwilę przyglądała się Wolfowi oczami bez wyrazu.
- Najpierw muszę wypić za śmierć brata. Rodzinna tradycja. Przyślę ci małą - dorzuciła, otwierając drzwi i wychodząc. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w drzwi, po czym zaczął się wiercić i przesuwać, żeby oprzeć się plecami o ścianę i móc spojrzeć w okno. Nie widział zbyt wiele z tej pozycji, ale sam widok świata zewnętrznego był w jakiś sposób kojący. Miał tylko nadzieję, że te manewry nie otworzyły mu żadnej rany. Był jeszcze tak naszprycowany lekami, że nawet by tego nie poczuł.

Po paru dłuższych chwilach pojawiła się zapowiedziana przesyłka.
- Wooolfik, jakieś graty dla ciebie - zakomunikowała Melody bezceremonialnie ładując się na środek pomieszczenia. Na jednej ręce miała to, czego Harvey potrzebował, a drugiej zaś, parę opakowań ze sproszkowanym żarciem najpewniej potrzebnych do załatwienia innych spraw. - Gdzieś to chcesz?
Wolf nie oderwał wzroku od okna.
- Postaw gdziekolwiek - rzekł bez emocji w głosie. - Chociaż jak postawisz obok mnie, nie będę miał ci tego za złe.
- Tylko mnie nie zjedz jak podejdę, panie Duży Zły Wilku -
skomentowała od niechcenia krzywiąc się nie co na brak entuzjazmu po drugiej stronie. Podczłapała do materaca i zrzuciła kolejną dostawę klamotów w taki sam sposób jak poprzednią. - Żarcie robię. Mam nadzieję, że jesteś pizzożerny. Jak nie, to robisz sobie sam i będziesz musiał poczekać aż ja skończę, bo jak zobaczysz mnie z nożem w ręku to zaczniesz strzelać. A tak się składa, że folię trzeba rozciąć - w złośliwej uwadze przekręciła głowę dobierając do tego odpowiednią minę.
- Spokojnie - odpowiedział bez zmiany tonu głosu. - Przestrzeliłbym ci tylko nogę, nie masz czego się bać. A pizzą nie pogardzę - spojrzał w końcu na dziewczynę, a na jego ustach pojawiło się coś, co optymista mógłby uznać za cień uśmiechu. Niepoprawny optymista. Z zakładu psychiatrycznego.
- Pocieszające... - mruknęła siląc się na uśmiech. Sztuczny uśmiech. Z zakładu psychiatrycznego. Już tego prawdziwego.
Dziewczyna obróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami.

*Wolf (z ang. wilk - przyp. tłum.)
 
Aveane jest offline