Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2016, 20:47   #102
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Lucky znalazła się w pokoju, do którego wysłała ją Melody, aczkolwiek wyglądała jakby dopiero co przekroczyła jego próg. Pochylała się nad plecakiem, wyjmując z niego drugą paczkę opatrunków. Na dźwięk otwieranych drzwi uniosła głowę, a jej dłoń spoczęła na kaburze.
- Melody... Wszystko w porządku? - zapytała.
- Aha - odpowiedziała siadając na stole. - Ten... Jak mu tam... No... Obudził się. Jakiś taki... Nie w sosie. Znalazłaś James'a...? Byłaś w wucecie...? Przynieść coś...?
- To dobrze - stwierdziła, pomijając serię pytań i wkładając opatrunki z powrotem do plecaka. - James będzie teraz zajęty. Postaraj się nie wchodzić mu w drogę. Idę do Wolfa, a ty sprawdź gdzie złożono nasze zapasy i spróbuj wygrzebać coś zdatnego do jedzenia. Wiesz gdzie mnie znaleźć w razie czego - dorzuciła, kierując się w stronę drzwi.
- Wolf! Tak, Wolf - powtórzyła unosząc butelkę wódki, jakby Lucy podpowiedziała słowo, które Melody miała na końcu języka. Nie odpowiedziała nic więcej. Zsunęła się ze stołu i myśląc o tylko jej znanym temacie zniknęła za drzwiami.

Zapasy, jak Melody miała okazję wkrótce się przekonać, złożono w pokoju, który James wybrał sobie na swoje królestwo. W dodatku nie leżały pozbawione opieki, bowiem sam pan i władca, w siedział w najlepsze rozwalony na materacu i nie wyglądał na szczególnie zachwyconego wizytą.
- Czeeeść... - rozpoczęła wystając zza framugi, gdyż mimo pozwolenia od Lucky, paradowanie z butelką wódki, którą zwędziło się bez świadomości właściciela nie należało do najmądrzejszych. - Przyniosłeś tu wszystkie rzeczy z dżipa, prawda...? Całe żarcie i takie tam...?
- I takie tam - odpowiedział, szczerząc zęby co niekoniecznie świadczyło o polepszeniu jego humoru, a wręcz istniała szansa że sytuacja ma się na odwrót. - Znowu buszowałaś?
- Nie buszowałam, Lucky potrzebowała. Jak głośno uprzedzałam, to nie miałeś przeciwwskazań. Sam żeś nie słyszał. Żarcia będziesz bronił jak nadęty kocur, czy dasz reszcie coś wszamać?
- Zastanowię się - odparł, nie zmieniając pozycji, aczkolwiek ukryć się nie dało że uśmieszek zrobił się tą odrobinę złośliwszy. Sięgnął za siebie i chwilę pogmerał, po czym wyciągnął rękę w jej stronę. - Zapalisz mała? - zapytał wyjątkowo kuszącym głosem, po czym wpakował papierosa między wargi.
Skoro James i tak doszedł do tego, że jego barek został napadnięty, Melody stanęła w przejściu i oparła się plecami o framugę, nie kryjąc się z butelką. Propozycja doprawdy kusiła. Dziewczyna zastanowiła się zagryzając wargi i paznokcie wolnej ręki. Obejrzała się po korytarzu i wróciła do "przyjaciela".
- Tak tutaj...? Czyści tu są... - odpowiedziała. Gołym okiem było widać, że siedziała już w tym po uszy.
- Co ty nie powiesz... - zakpił, wyciągając w jej stronę świeżego papierosa i odpalając zapalniczkę. - Pobawiłem się z jednym. Takie z nich zagrożenie, że cudem chyba dotarli tak daleko.
Mina Melody pokwaśniała a brwi zbiegły się razem. Takiego przebiegu zdarzeń nie oczekiwała.
- Um... Pobawiłeś...? Że jak? Z którym?! Kto tobie pomagał przy zapasach? Co mu zrobiłeś?
Nie odpowiedział tylko się zaciągnął, a następnie wydmuchał dym w jej stronę.
- Zabawiłem się - powtórzył.
- O kur*a... - rzuciła pod nosem nie wiedząc, co zrobić z takim gównem. Zestresowała się w jednej chwili i odbijając od futryny rzuciła się w kierunku tylnych drzwi muzeum i dżipa.

Butelkę wódki porzuciła gdzieś po drodze na losowym stole, który akurat się napatoczył. Przebiła się siłą przez wyjście i przebierała nogami ile mogła. Kogo miała wołać? Kogo miała szukać? Krew, z pewnością powinna szukać śladów krwi, jeśli nikogo nie było na płycie parkingu. Krwi nigdzie widać nie było. Podobnie zresztą jak ciała. Pojazd stał sobie spokojnie, szczelnie zamknięty. Wszędzie panowała cisza i spokój. Zdenerwowana dziewczyna rozejrzała się po okolicy, obejrzała środek pojazdu przez szyby, spód pojazdu i jego dach. Ani walki, ani krwi, ani trupa. Nic. Żwawym krokiem wróciła do budynku nie oszczędzając przy tym niczemu winnych drzwi.

Zdyszana stanęła w futrynie Wenslowa. Wbiła w niego wzrok jakby oczekując na jego kolejną złośliwość, by następnie wybuchnąć w jego kierunku ze wszystkim.
- I jak mała? Znalazłaś Czystego? - Roześmiał się złośliwie na jej widok.
Dziewczyna zmniejszyła dzielącą ich odległość o połowę. Gdy przystanęła nabrała powietrza, potrzebnego do wewnętrznej walki. Jej ręce uniosły się do góry, lecz nie zrobiły nic poza chwilowym wpleceniem się we włosy. Odchrząknęła skręcając się a jej ręce wycelowały środkowe palce w Wenslowa.
- Pier*ol się! Razem z tym swoim zje*anym ryjem!!! - wycedziła nie szczędząc strun głosowych.
- Czyli nie znalazłaś - stwierdził rozbawiony, zakładając ręce za głowę i opierając na nich głowę. - Szkoda... A na przyszłość trzymaj łapy z dala od moich zapasów.
- Je*any złamas... - dopowiedziała pod nosem obracając się w miejscu. Ręce zawisnęły w powietrzu dusząc delikwenta w czach wyobraźni. Zamiast wyjść Melody zajęła jedno z krzeseł na przeciwległym końcu pomieszczenia. Skanowała Wenslowa swoim wzrokiem w ciszy przez parę kolejnych buchów. W końcu się odezwała oburzonym tonem.
- I będziesz się sam kitrał jak gimbaza z tym gibonem?
- Masz z tym jakiś problem, mała? - zapytał, niewiele sobie robiąc zarówno z jej słów, tonu głosu jak i wszystkiego co akurat się z nią wiązało w tej chwili. Zmrużył oczy, zadowolony z kolejnych pociągnięć i obłoku dymu jaki go otoczył. Sprawianie wrażenia rozluźnionego i mającego wszystko w dupie wychodziło mu całkiem nieźle.
- Poza tym, że będą do nas strzelać... To niespecjalnie... - odburknęła uspokoiwszy się bardziej. Koncepcja palenia czegokolwiek była na tyle atrakcyjna, by odpuścić sobie złośliwości i niesnaski, szczególnie gdy te stały na przeszkodzie do relaksującej inhalacji.
Melody podniosła się z krzesła, chwyciła je za oparcie i pomaszerowała do drzwi zastawiając nimi klamkę. Małe zabunkrowanie nie powinno zaszkodzić, choć było to zagadką - nie wiedziała jak zachowywać się przy Czystych, którzy nie strzelają w pierwszym odruchu. Spokojnym krokiem podeszła do Wenslowa zgłaszając w ten sposób chęć rozpracowania fajki.
James przyglądał się jej cały czas, a na widok krzesła prychnął. Wyraźnie był w nastroju do wkurzania wszystkiego co znajdowało się w pobliżu, a że jedynym celem póki co była Melody... Względnie udawał, cholera go wiedziała.
- Strzelać... - kolejne prychniecie ozdobione uniesieniem brwi. - Coś masz wygórowane o nich mniemanie. Któryś wpadł ci w oko? - Tym razem nie zwlekając wyciągnął paczkę, która swoje lata świetności miała dawno za sobą. Nie była jednak pusta, a to w sumie było jedynym co się liczyło. - To jakie informacje przynosisz, mała? - Zadał kolejne pytanie, zachęcająco potrząsając pakunkiem.
- I co się głupio szczerzysz? - odburknęła bez większego przejęcia. Sięgnęła po fajkę a w chwili oczekiwania na zapalniczkę dorzuciła:
- Jedziemy na tym samym wózku, James. No... Prawie... Jak coś odje*iesz to ja idę do piachu jeszcze z tego samego magazynka. Jak mi odbije, to jeszcze się jakoś wykręcisz.
Dym własnego gibona wypełnił jej płuca. Trzymała go przez chwilę z uniesioną głową. Następnie wróciła wzrokiem do Wenslowa.
- Je*any... - skomentowała wypuszczając dym. - Wątpię by Czyści raczyli dochodzić, że te nie mają notyny.
Wsadzając fajkę w usta zorganizowała sobie wygodne miejsce, by rozwalić się obok Wenslowa. Po paru kolejnych buchach odprężyła się na tyle, by humor powrócił.
- Jadą do Montgomery. Mieszkałam tam zanim mnie zamknęli. Wracam do domu, rozumiesz James? - dodała sama nie wiedząc, czy był to czysty zbieg okoliczności, czy celowe zaplanowanie. Po buchu kontynuowała opowiadanie. - Lucky ich pozbierała i uzbroiła. Było ich więcej ale dostali takie ciengi, że ledwie się do nas dociągnęli. Ten najbardziej ranny to operator działka, Lucky bez przerwy go pilnuje, więc musi być dla niej jakiś ważny. Nie wszyscy są wojskowi, pewnie laski. Jak myślisz, po cholerę tak ich niesie...?
James zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią przemielając informacje, którymi go zasypała.
- Dla Lucky ważna jest tylko jedna osoba i ten tam, jak mu niby jest, nijak go nie przypomina - stwierdził, strzepując popiół. - No ale się zobaczy. A po cholerę ich niesie…? Cholera tylko wie. Jak uzna, że musimy o tym wiedzieć, to nam powie. Musi to jednak być coś dużego, inaczej nie korzystałaby z siatki w tak otwarty sposób. I nie pchałaby się w gówno tylko wysłała swoich ludzi. Ci tam - wskazał środkowym palcem drzwi. - Ci do nich nie należą.
- Wolf, operator działka to Wolf - podpowiedziała sama też utrwalając sobie to w pamięci. - Jak oni z Arkadii to może nie sami ruszyli a ich wysłano? W getcie masz kose w żebra za sprzeciw a tu... Może Lucky się zadeklarowała do pomocy? Może dlatego dowodzi, bo ma siatkę, o której ichnia góra wie - zaproponowała doklejając sensowne połączenia do obserwacji. - James... A może ty po prostu zazdrosny jesteś? - zauważyła nabierając uśmiechu i świecących się oczu. Aż lekko podniosła się z wrażenia. - Nosi cię, bo nie jesteś wojskowym z takim sprzętem, czy dlatego, że twoje zrekrutowane ptaszynki nie zostały do takiego czegoś wybrane?
- Szczeniak prędzej - prychnął James, mierząc Melody wściekłym wzrokiem. - Pierdolisz od rzeczy, mała. Pchanie się w sprawy Arkadii to ostatnie na co miałbym ochotę. A Lucky… Jej sprawa. Słuchaj, nie zadawaj pytań i ciesz się że żyjesz.
- Szkoda, że nie widzisz własnych płomieni zawiści... - dopowiedziała cała uchachana. - Ja na zaproszenie tam bym nie narzekała - wzruszyła ramionami. Po buchu i strzepaniu popiołu przemieściła się i siadła przy zniesionych zapasach. - Ale... Skoro o arkadyjskim zaproszeniu możemy pomarzyć, musimy zadowolić się arkadyjskim prowiantem. Może mają mrożoną pizze...
Jej rączki zaczęły przebierać i sprawdzać pakunki a uważne oko pilnowało, by każdy z nich był wymacany z każdej ze stron. Takie rzeczy w takiej ilości były niemal jak sztabka złota za czasów prosperujących banków. Wyjście z takimi zasobami pozwoliłoby na otwarcie całkiem nienajgorszego interesu... Jeśli nikt wcześniej oczywiście je dałby przez łeb.
- James, masz kluczyki do ich dżipa...?
- Może i mam - odpowiedział, przyglądając się jej poczynaniom.
Zamiast pizzy były sproszkowane dania, których torebki ozdobione były listą odżywczych składników i prawdopodobnym smakiem, jakiego istniała szansa uzyskania. Nie brakowało za to naboi i broni, aczkolwiek i tak mniej niż można by się spodziewać po akcji na taką skalę.
- No to pokaż, jak masz - odpowiedziała spoglądając na niego wzrokiem, który nie podzielał głupiej odpowiedzi na pytanie nakreślające oczywistą akcję.
Wyciągnęła fajkę z ust zrzucając popiół. Obleciała całą objętość gratów i zastanowiła się przez chwilę.
- Hmm... W sumie to lipnie z tym mają... Jakby zostawili dżipa bez opieki i ktoś by ich skroił... To goście by poczekali na ich powrót, by dopytać o resztę.
- Wątpię by to było wszystko z czym wyruszyli - stwierdził, ignorując wcześniejszą “prośbę” o pokazanie kluczyków. - Musieli coś stracić po drodze.
- I to pewnie godzinę temu, jak nakopali im do dupy - podsumowała wybierając paczki ze smakami, które krążyły jej wokół tego, co miała w głowie. - Musieli nieźle zapieprzać, że wszystkich opatrują dopiero teraz.
Subiektywny koncert życzeń pomnożyła przez ilość osób by zabrać się za sklejanie czegoś do żarcia.
- Oby smakowało jak mrożona pizza... - powiedziała sama do siebie przekonując własne zdolności kulinarne nuapokalipsy iż są na to wystarczające. Rozgrzebane rzeczy zostawiła jak rozerwaną padlinę a peta zdusiła o ścianę a Wenslowa pozostawiła samemu sobie wychodząc z pokoju.

Nie uszła daleko. Właściwie to ledwie otworzyła drzwi, odsuwając wcześniej krzesło, natknęła się na Lucky, która wyraźnie zamierzała właśnie wparadować do pokoju James’a.
- Tu jesteś - przywitała ją, wyraźnie siląc się na miły ton. - Poczekaj aż znikniesz - co mówiąc ominęła Melody i zwróciła się do Wenslowa.
- Gdzie chowasz swoje zabawki, James? Potrzebuję czegoś do czyszczenia broni - rzuciła, podchodząc do mężczyzny i pochylając się nad nim tylko po to by złapać za torbę, którą trzymał nieco z dala od pozostałych zapasów, wyniesionych z samochodu.
- Dla siebie czy Szczeniaka? - zapytał, przyglądając się kobiecie dość bacznie. - Miałaś się tym zająć - dorzucił wskazując dłonią krwawą plamę na nodze Lucky.
- Myślisz że mam na to czas? - zadała retoryczne pytanie, prostując się i wyciągając trzymaną torbę w stronę Melody. - Zanieś to Wolfowi, proszę. - Dodanie proszę nieco złagodziło ton głosu, jednak nie dało się ukryć, że Lucy nie spodziewa się sprzeciwu.
Wenslow w międzyczasie ruszył tyłek z materaca i podszedł do jednej z dwóch szafek, z której wyjął dość czysty kawałek materiału.
- Będzie mu musiało starczyć - stwierdził, nie wykazując przy tym szczególnej radości.
Melody będąca już w ruchu dobrnęła do Wenslowa i wcisnęła szmatę pod pachę. Obróciła się na pięcie i łącząc w głowie rozpisane smaki na opakowaniach pomaszerowała do pokoju Wolfa. Oczywiście nie byłaby też sobą, gdyby nie przeskanowała całej zawartości torby, która była dość interesująca...
 
Proxy jest offline