Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2016, 02:47   #224
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar, Ocero Gazgo

Przemieszczali się jednostajnym tempem, nie za wolno, ale też nie pędzili na złamanie karku. Elfy wyraźnie podróżując po lesie czuły się w swoim żywiole, czego nie można było powiedzieć o Ocero. Tam gdzie Tel'quessir przemieszczały się z wrodzoną ich rasie gracją, tam człowiek potykał się o wystające konary. Nie było tu wyznaczonej dróżki, która by umiliła przeprawę ludzkim nogom. Ocero był w sumie przyzwyczajony do niewygód szlaku, jednak do Cormanthoru nigdy wcześniej nie zawitał, a las postanowił go przywitać z pełnią swojej miłości do podróżnego…

...nie, nie z pełnią, poprawił się kapłan. Nie postawił przed nim istot z niższych planów…

Quelnatham nawet nie odczuł trudów przeprawy siedząc na przyzwanym przez siebie wierzchowcu, który dzielnie znosił niewygody podróży po lesie. Zmartwieniem mógł być jednak Lyesath, który nie odzyskiwał przytomności… może ta mikstura była za słaba, a może rana zbyt poważna? W końcu, o czym Ocero przekonał się na własnej skórze, rany głowy nigdy nie należały so najdelikatniejszych z obrażeń, a magowie są do tego tacy delikatni…

Minął prawie dzień podróży z krótkimi przystankami, bardziej dla sprawdzenia stanu nieprzytomnego czarodzieja niżeli poprawienia kondycji Ocero, zanim Quelnatham, już od pewnego czasu rozpoznający z radością okolicę, mógł powiedzieć wprost: "Jestem w domu". Kapłan był dość zmęczony nie samą długością podróży co jej "leśną" uporczywością, jednak nie wydawało się, aby któregokolwiek z elfów to obchodziło. Wręcz wydawało mu się, że przynajmniej część z tego niewielkiego oddziału wypatruje czy człowiek nie zdecyduje się jednak odłączyć i nie wkroczyć na tereny Semberholme.

Ich niedoczekanie.

Ocero czuł się pod koniec podróży nieustannie obserwowany, a to uczucie wzrastało im bliżej znajdowali się celu podróży. W końcu obserwatorzy nie silili się na subtelność i kapłan wręcz mógł zauważyć przemykające między drzewami elfy, które z jakiegoś powodu odprowadzały ich na miejsce. Jasne jednak było, że szczególnie ich uwaga skupiona jest na Ocero, z którym nie wiedzieli co począć… chyba nie wiedzieli, a przynajmniej taką nadzieję mógł mieć kapłan, bo miał dziwne wrażenie, że do tych elfich łebków mogły wpaść różne mało ciekawe pomysły odnośnie tego jak powinny potraktować człowieka. W pewnym momencie wyszedł im naprzeciw jeden elf ubrany raczej jako zwiadowca niżeli zwykły mieszkaniec miasta pytając o coś prowadzącego ich wyprawę, co zrozumiał Quelnatham, a Ocero mógł tylko zgrzytnąć zębami ze złości, ale nie mógł się spodziewać, że elfy porzucą swoją mowę na rzecz "tej paskudnej, twardej, ludzkiej". Kapłan miał tylko nieprzyjemne wrażenie, że część pytania dotyczyła jego samego, co przyjemne samo w sobie nie było. Quelnatham natomiast wiedział, iż faktycznie pytali czy człowiek jest zagrożeniem, ale jednocześnie dopytywali czy ich nieprzytomny towarzysz potrzebuje natychmiastowej opieki. Elf usłyszawszy, że jego życiu nic nie zagraża i zostanie mu zapewniona opieka już w mieście, wycofał się między drzewa.

Ocero mógł mieć nikłą nadzieję głupca, że na miejscu niechęci względem człowieka stracą na wadze.

Zapadła noc, kiedy elfy zwolniły tempa, a Quelnatham wiedział, że jeszcze chwila i postawi nogę w swoim domowym zaciszu, które pozostawił za sobą wybierając się do Silverymoon. Ocero odczuwał zmęczenie, jednak zaraz rozbudził się, kiedy poczuł nagromadzoną w powietrzu wilgoć zazwyczaj zwiastującą obecność dużego zbiornika wodnego i zorientował się, że prawie są na miejscu.

Powoli oczom Quelnathama i Ocero, po lewej stronie, zaczął przybliżać się widok na ów zbiornik wodny, którego Ocero był tylko podskórnie świadom, zaś Quelnatham wiedział dobrze, że muszą na niego trafić. Pomiędzy trochę przerzedzonymi drzewami ujrzeli bowiem brzeg wielkiego jeziora, w którego taflii odbijał się blask księżyca na wpół przesłoniętego ciężkimi chmurami, które zwiastowały nadchodzący ze wschodu deszcz. Powietrze zdawało się być ciężkie od wody, zaś jego chłód tym bardziej skłaniał do szybkiego znalezienia kryjówki w cieple domostwa.

Jednak to nie jezioro samo w sobie przykuło uwagę obu towarzyszy, a malujący się na jego brzegu cel podróży. Widzieli okrągłe światła, których delikatna poświata rozświetlała miasto elfów, Quelnatham widział, a Ocero się tylko domyślał, mury, jednak z ich dwójki tylko Quelnatham był świadom tego, co ujrzą ich oczy już niedługo.

Człowiek czuł na sobie spojrzenie idącej nieopodal elfki, z którą przeprowadził szybką pogawędkę na początku ich podróży, jednak nie miał pojęcia, co to spojrzenie miało oznaczać.

Do momentu przekroczenia bram, które na pewno były solidnie umagicznione, a ich kunsztownego zdobienia nie powstydziłyby się rody szlacheckie Waterdeep, wszystko wydawało się być dla Ocero zwyczajne… tak jakby. Miejsce otaczała ta dziwna aura, która otacza wszystkie starożytne miejsca, pamiętające czasy, których ludzie nawet nie mogli marzyć pamiętać, ale to dopiero po wejściu w mury Ocero zrozumiał jak bardzo różnią się od siebie świat elfi i świat ludzki, z Quelnatham mógł z dumą obserwować reakcje na nowy świat, który został postawiony przed kapłanem.

Jeżeli spojrzeć tylko po gruncie miasta można by być zawiedzionym. Niewiele budowli bowiem znajdowało swoje miejsce na powierzchni i choć daleko im było do określenia mało kunsztownymi, to jednak można było wysnuć smutne wnioski o upadłej potędze Tel'quessir i ich mikrej liczebności. Sprawa przybierała inny obrót jeżeli uniosło się głowę i spojrzało powyżej, na wszechobecne, ogromne i dumne dęby, które wręcz zasnuwały przestrzeń.

W wysokich pniach drzew wydrążone zostały korytarze, miejsca mieszkalne oraz te, służące życiu społeczności. Podobnie wybudowano na ich twardych gałęziach platformy, większe budowle czy miejsca odpoczynku, w większości wykonane z drewna, jednak nie był to jedyny materiał budowlany dla elfów. Blade, magiczne światła rozświetlały przestrzeń swym iście księżycowym blaskiem, nie będąc najlepszym oświetleniem dla człowieka, ale dla elfa czy potomka tych dwóch - idealnym. Wszystkie te "podniebne budowle" były wyrzeźbione wręcz jakby ręką boga, nie zaś śmiertelników, którzy korzystali z daru drzew tylko na tyle, na ile mogli nie krzywdząc go. To tutaj, wśród liści, wśród gałęzi i kory toczyło się życie elfów Semberholme. Nie było tu gwaru jaki towarzyszył znanym Ocero miastom, a jednak miał on pewność, że tętniło ono swoim własnym, tajemniczym życiem. W powietrzu unosił się jedynie zapach lasu, nie zaś potu i nieczystości. Nigdzie nie było miejsca na slumsy, które samą swoją obecnością odbierały cząstkę majestatu nawet najpiękniejszym miastom. Kapłan złapał się na tym, że i sam stara się zachowywać cicho, aby nie zmącić atmosfery tego miejsca, któremu obca była wrzawa. Na dole, poza drzewnym miastem, również znajdowały się elfy, jednak było ich niewiele w porównaniu z sylwetkami, które człowiek zdołał dostrzec w migotliwych światłach uczepionych drzew niczym świetliki.

Oczom Ocero ukazało się piękno, twór elfich rzemieślników i prawdziwa duma Tel'quessir oddana w architekturze, oddana w klimacie tego miejsca i tajemniczości.

Oczom Quelnathama natomiast...

- Potrzebujesz, Quelnathamie, jeszcze pomocy? - zapytał dowódca oddziału.

...oczom Quelnathama natomiast ukazał się dom.



Erilien en Treves

Nie było pewności czy na domiar złego Aeron nie rozchoruje się poważnie dzięki tej nocnej wyprawie w ulewę. Kasłał w nocy, drżał i choć ściany jaskini zostały ogrzane przez Eriliena to jednak wciąż wpadało do środka zimne powietrze, które obmywało zawiniętego w koc pół elfa. Paladyn mógł jednak tylko obserwować stan brata mając nadzieję, że ten zwalczy chorobę i nie poniesie większych konsekwencji swej głupoty. Co pewien czas sprawdzał jego temperaturę, która w nocy nie ulegała drastycznym zmianom - ni na lepsze, ni na gorsze - wiedział, że za stan Aerona nie jest odpowiedzialny tylko sam pół elf; wszak to Erilien nie bacząc na nic gnał przed siebie pozwalając, aby brat mókł na deszczu otulany zimnem wiatru, więc po mniejszej, ale jednak, części był współodpowiedzialny za stan niemożliwego mieszańca.

Gdy nadszedł ranek, a Aeron się przebudził, elf mógł odetchnąć z ulgą. Jego stan nie pogorszył się, chociaż ciężko można było mówić w tej chwili o poprawie, jako że minęło zbyt mało czasu. Pół elf natomiast był milczący i starał się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z tym, który przygarnął go do rodziny. Zjadł w ciszy śniadanie, które wcisnął w niego Erilien, po czym zakopał się w kocu odmawiając zjedzenia więcej niż jednego placka.

Stan mieszańca powoli zaczął się poprawiać, co dało elfowi możliwość pozostawienia go na trochę samego, oczywiście po uprzednim zagrożeniu mu Cavinuilem w razie nieusłuchania polecenia pozostania pod ciepłym kocem w jaskini, i ruszeniu na poszukiwania "darów Cormanthoru", którymi mogliby się posilać w trakcie dalszej podróży.

Nie było to jednak tak proste jakby się wydawało.

Erilien nie miał doświadczenia w zdobywaniu żywności w lesie i choć znalazł trochę dzikich owoców to nie miał całkowitej pewności, które z nich są jadalne. Nie wiedział czy Aeron mógł mieć taką wiedzę, ale czy szkodziło sprawdzić? Przyniósł więc swoje znaleziska do brata i po wyjaśnieniu mu gdzie je znalazł otrzymał, może nie fachową, ale jednak jakąkolwiek, opinię na temat ich zdatności do spożycia, odrzucając te, które według niego nie nadawały się zupełnie, jednak nie tłumaczył skąd posiada taką a nie inną wiedzę. Tak naprawdę mało co powiedział prócz oceny jadalności tego, co przyniósł Erilien i ten stan trwał jeszcze dobry czas, jednak w końcu został przez niego przerwany.

- Bracie… - Aeron odezwał się wysuwając głowę spod koca - ...chyba wiem, jak powinniśmy iść...




Theodor Greycliff, Gaspar Wyrmspike

Minęły dni dzielące ustalenie przez Theodora i Gaspara nowego spektaklu, a realizacje tego przedsięwzięcia. Theodor faktycznie wynajął jeden z lokali, którym okazała się być znana dobrze Gasparowi karczma "Główny Trakt". Nie było to miejsce niesłychanie drogie, ale jednocześnie nie można było posądzić go o zbyt niski standard i zaniżone ceny. Posiadała swoją scenę, nie za dużą, nie za małą, a jego klientela wywodziła się raczej z warstw średnich. Greycliff postarał się, jak i wynagrodzenie dla artystów, na jakie przystał podczas spotkania z mistrzem pióra dotarło do nich na czas, bez opóźniania i wykrętów.

Wszystko zdawało się iść wyśmienicie.

Kiedy przybyli do karczmy na wyznaczoną godzinę wszystko było już gotowe na przyjęcie artystów. Scena wraz z jej kurtyną prezentowała się idealnie, stoliki dla widzów były gotowe na ich przyjęcie, a służki gotowe do obsługiwania gości. Karczmarz wyglądał na szczególnie zadowolonego z dodatkowego dochodu, jaki znalazł się w jego kiesie za sprawą Theodora.

Nie minęło dużo czasu, jak do karczmy dotarli widzowie głodni rozrywki, jaką miał im zaserwować talent dramatopisarza jakim był Gaspar Wyrmspike.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 23-02-2016 o 23:50.
Zell jest offline