Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-02-2016, 13:03   #221
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Lady Cornelius, Falina, Gaspar, Theodor

- Kiedyś?- zapytał sam siebie Gaspar przyglądając się Falinie.- Kiedyś… Może. Choć zwykle w sztuce piętnuję konkretne osoby u szczytu władzy lub niewłaściwe postepowania lub zjawiska. Sztuka powinna uderzać w tych na szczycie i ich ośmieszać. Natomiast sama instytucja straży jest wielce potrzebna i użyteczna dla miasta. Nie zawsze działa sprawnie.

Splótł dłonie razem.- Gdybym napisał sztukę o straży, dla samej straży… wyszła by szmira, jak wszystkie te agitki produkowane przez poetów na dworach królów. Kiedyś napiszę może sztukę o straży, ale… instytucja musi być w niej tłem dla intrygi, romansu, komedii… Najprostszy taki wątek to zakazany romans między przystojnym strażnikiem, a jakąś szlachcianką, ale to motyw oklepany i powtarzany przez poetów takich jak Wildhawk. Ja unikam prostackiej nici łączące sceny moich sztuk.

- Och, ale z ciebie maruda, poeto. - Falina zaśmiała się radośnie - Aż dziw mnie bierze, że twoi aktorzy z tobą wytrzymują; albo płacisz im krocie, albo zostali wcieleni do tej trupy za jakąś szkaradną zbrodnię.

- Nie maruda. Po prostu na scenie zadowala mnie tylko perfekcja… a nie tandeta. Tę zostawiam innym gryzipiórkom.- wyjaśnił z wyższością w głosie pisarz. Po czym spokojniej dodał.- Poza tym… dobrze mieć jakąś wenę do sztuki, coś co inspiruje… Pisanie tesktu na życzenie wydaje na świat chałtury.

- Naprawdę? Coś co inspiruje? - wydęła usta w wyrazie scenicznego oburzenia - To ja cię zupełnie do niczego nie inspiruję?

- Ależ inspirujesz.. tylko nie do pisania, a do… czegoś zgoła przyjemniejszego.- uśmiechnął się Gaspar całując policzek dziewczyny.- Zresztą uważam, że Waterdeep nie jest gotowe na sztukę o strażniczce która wkrada się na miejsce zbrodni i szpieguje swego szefa, nieprawdaż?

- Przesadzasz. Chyba nie jestem aż tak złą strażniczką, prawda? Może mam niekonwencjonalne metody, ale hej, tego mnie życie nauczyło. - odparła z dumą w głosie.

-Rzecz w tym moja droga… że ktoś mógłby obejrzeć tą sztukę i pomyśleć że mówi ona o faktach.- mruknął Gaspar.- I ten ktoś mógłby być wysoko postawionym strażnikiem miejskim. Nie potępiam twych metod, ale nie zamierzam cię narazić na kłopoty dla jednej arcydziełka.

- Jaki ty bywasz słodziutki. - zaśmiała się cicho kobieta - Uwierz, nie w takich tarapatach byłam i jak kotka spadam na cztery łapki.

- Może cię więc przygarnę jak tego kocurka co się już przypałętał?- mruknął Gaspar obejmując dziewczynę w pasie i tuląc do siebie by pocałunkami wyznaczać szlak na jej szyi.

- Przestań! - zachichotała Falina odsuwając delikatnie Gaspara - Tak wychodzi, że jutro rano mam, zgaduj co - służbę! A nie lubię być na niej ledwo żywa.

- Tak czy siak… nawet gdyby napisał sztuce o pewnej ślicznej strażniczce, która zakochuję się błękitnym kotku i wzorem jego prowadzi śledztwa na własną rękę toooo… i tak to nie byłaby sztuka o straży, tylko o tej strażniczce właśnie.- wyjaśnił Wyrmspike.

*****

Theodor obejrzawszy przedstawienie ruszył nieśpiesznie w kierunku Gaspara i jego towarzyszki. Dla równowagi towarzyszyła mu wciąż lady Cornelius.

-Dobry wieczór, mistrzu Wyrmspike, witaj pani. Pozwól, mistrzu, że jako kolejny złożę ci gratulacje. Humoru i poezji wysokich lotów był dziś dostatek - Greycliff ukłonił się lekko - Pewnie mnie nie pamiętasz. Jestem Theodor Greycliff, spotkaliśmy się na ulicy jakiś czas temu, pomogłeś mi wtedy w kłopotach - przerwał na chwilę - To moja towarzyszka, lady Cornelius.

- Nie bardzo… przyznaję.- odparł zakłopotany Wyrmspike nie kojarząc mężczyzny, ani jego partnerki. Kto by się zresztą kłopotał pamiętajć każdego z dziesiątek szlachciców z mniejszą lub większą kieską i rodowodem sięgającym do czasów których nikt nie pamiętał, a obchodziły jedynie skrybów Świecowej Wieży znanej też pod inną nazwą Candlekeep.

-Na szczęście to nie problem. Odznacz mnie, mistrzu w swej pamięci jako kolejnego wielbiciela i problem z głowy - Moneta uśmiechnął się z lekką kpiną, ale ten uśmiech niemal natychmiast zmienił się w życzliwy - Czy macie coś przeciwko abyśmy napili się razem dobrego wina? Ja stawiam, rzecz jasna. I może podczas tego poczęstunku porozmawialibyśmy o wystawieniu kolejnej sztuki, hmmm?

- Nie jestem w tej chwili zainteresowany wystawianiem kolejnej sztuki.- uprzejmie stwierdził Wyrmspike i spojrzawszy na Falinę dodał.- Ale chyba wina możemy nie upić. Ach i...to jest moja przyjaciółka i poniekąd wspólniczka w kwestiach niektórych zbrodni… scenicznych.

Zaśmiał się głośno Gaspar nie mając ochoty angażowanie się kolejne projekty sceniczne. I bez tego miał dość dużo na głowie.

Falina obserwowała przez chwilę Theodora, po czym uśmiechnęła się i wtuliwszy w ramię Gaspara dodała:

- Och, ale to wspaniały pomysł, panie Greycliff, nieprawdaż moje bożyszcze publiczności?

- Wino… z pewnością jest zawsze dobrym pomysłem.- stwierdził Wyrmspike zgadzając się z wtuloną w jego ramię Faliną.

-Prawda? Pójdźmy więc do baru i sprawdźmy co tu dają dobrego.

- Widziałam jakieś elfie winne specjały… - odparła Falina, zaś wraz za nią kontynuowała druga kobieta:

- A elfie specjały zawsze w cenie. Dosłownie, ale to chyba nam niestraszne.

Falina spojrzała na Theodora uważnie w sposób, który był dość niepokojący, ale zaraz uśmiechnęła się przymilnie żeby ponownie zabrać głos.

- Chodźmy, nie ma co marnować czasu, w którym możemy już raczyć się czymś dobrym.


*****


Faktycznie, bar miał na stanie dość duży wybór tych "elfich specjałów" w cenach od zadowalających po powodujących zawroty głowy, a panie, jako że najwyraźniej uznały, iż to one mogą wybrać (choć lady jedynie zawtórowała Falinie) wpędziły Theodora w lekki ból głowy.

Theodor szybko postanowił, że ból głowy najlepiej leczyć klinem.

-Za sztukę, hazard i piękne kobiety!

Gdy wszyscy spełnili toast Greycliff odstawił szklankę by uważnej przyjrzeć się Gasparowi.

-Jak to się dziwnie losy plotą. Jeszcze miesiąc temu nie marzyłem nawet, że w krótkim odstępie czasu poznam dwóch spośród elity dramatopisarzy Wybrzeża Mieczy. Ech, życie…

- Dwóch? To się chwali. A kim jest ten drugi?- Gaspar nawet nie udawał, że ma w sobie pokłady skromności.

-Sam słynny, och jakże wielki i wspaniały Amandeus Wildhawk - kpina w głosie Theodora była aż zanadto widoczna - A spotkaliśmy się na sali sądowej. Nie jestem dramatopisarzem, ale to aż się prosi o parodię.

- Na sali sądowej?- zdziwił Wyrmspike zaskoczony.- Dziwne… Czym więc cię uraził, że go pozwałeś?

-To nieporozumienie. Ja go nie pozywałem. Znaleźliśmy sie tam by z wolnej stopy odpowiadać na pytania sądu. Przy okazji - Moneta przechylił się przez stół - nie tylko ty, mistrzu masz drobny problem z potencją twórczą. Amandeus też ma ten problem. Zresztą nie dziwię mu się…

- To nie z potencją twórczą mam problem… tylko z czasem.- wyjaśnił Gaspar urażonym tonem głosu i dodał.- Tak… słyszałem.. że go zamknęli z powodu jakiegoś oskarżenia i były tam jakieś zaginięcia i Azul Gato i… diabli wiedzą co jeszcze. - machnął ręką Wyrmspike udając mało zainteresowanego

- Tak, Gaspar nie ma problemów z potencją… przynajmniej z twórczą. - uśmiechnęła się słodko Falina i spojrzała uważnie na Theodora - A ty musisz naprawdę nie pałać miłością do sądów i straży, mylę się?

-Skąd to podejrzenie? - uśmiechnął się Moneta - Tylko dlatego, że mój profil zdobił kiedyś listy gończe? Dlatego, że mam powody by patrzeć prawu na ręce? - Theo pociągnął długi łyk - Nie mówmy o tym, dobrze? Jesteśmy tu żeby troszkę poplotkować i się napić, to wszystko. Po co wyciągać brudy moje lub innych bliźnich? Chyba - Theodor uniósł palec gestem proroka - chyba, że miało by się to stać tematem poezji. Dobrze mówię, Gasparze?

- Co?- mruknął niezbyt zainteresowany tym wywodem pisarz. Wzruszył ramionami.- Taak… poplotkować, ino o czym? Jeśli nie o brudach, to o czym planowałeś plotkować mości Greycliffie?

-Tu mnie masz. Fakt, nie ma to jak cudze nieszcześcia. Zwłaszcza nielubianych bliźnich. Amandeus wielokrotnie wystawiał sztuki, które możnaby porównać do plotkowania pod płotem przez mieszczki. Ale teraz nie będzie przez jakiś czas plotkował, o nie. Będzie bardzo zajęty sklejaniem swej reputacji. Po tym wszystkim co się wydarzyło w jego posiadłości… - Theo mówiąc uważnie obserwował Gaspara gotów zmienić temat gdyby artysta nie wykazał zainteresowania.

- Właściwie… nie wiadomo co się wydarzyło w posiadłości.- stwierdził Wyrmspike obojętnym tonem.

-Dwa słowa...Azul Gato. Oto co się wydarzyło. Osobiście śledzę uważnie występy tego superbohatera. A on był tam bardzo zajęty, bardzo zajęty był.

- Naprawdę? - zainteresowała się Falina - A cóż takiego robił?

-Tkał sieci magii. Przyprawionej własną krwią, najwidoczniej. Tak było, bylem przy tym.

- Później zaś, jak mówiłeś Theodorze, umknął jak tylko zrobiło się za gorąco, czyż nie tak? - wtrąciła łagodnie lady i skupiła wzrok na Gasparze - Zupełnie jakbym widziała go w twoich sztukach go wyśmiewających.

- Moje sztuki opierają się na tym co ludzie mówią. A kocurek ponoć jest nieuchwytny.- stwierdził obojętnym tonem Wyrmspike.- A o co chodzi z tą magią tkaną własną krwią?

-Gdy go widziałem był ranny. Tak to wyglądało. I trzymał lorda Wildhawka na ostrzu rapiera.

- To faktycznie mało bohaterskie grozić lordowi bronią. - dodała towarzyszka Theodora.

- Mało… - zamyśliła się Falina.

-Mało bohaterskie? No nie wiem. Stary Wildhawk doznał wtedy pomieszania zmysłów i był dość niebezpieczny dla otoczenia. Nie tylko zresztą on. Była tam cała grupa innych pomyleńców opętana przez tak zwanego Widzącego, odrażajacego apostatę. - Theodor przerwał na chwilę - Chyba już słyszałem rozchodzące sie po ulicy plotki na ten temat - Moneta pociągnął łyk wina.

- Brzmi dość mało prawdopodobnie.- zamyślił się Gaspar i wzruszając ramionami dodał.- Ale skoro tak było… cóż… ufam że twoje wyjaśnienia pomogły rozjaśnić sytuację śledczym i zło zostanie ukarane.

-To zło, o którym mówisz ma więcej głów niż dziewięciogłowa hydra. Słyszałem też, że takie komórki niebezpiecznych wariatów mogą znajdowaź się w innych miastach Wybrzeża. Śledczy też byli o tym przekonani.

- Tooo… jak z tym całym oskarżeniem o…- Gaspar udawał zamyślenie szukając czegoś w głowie. Jakby chciał sobie przypomnieć mało istotny szczegół.- oooo.. właśnie. Stary Wildhawk oskarżył młodego o próbę zabójstwa i współpracę z jakimiś… najemnikami i Azul Gato w tym właśnie celu. Niedorzeczność.

-Jakimi najemnikami? Sam tam byłem i sądząc po innych uczestnikach tej rozróby żadnych najemników tam nie było. Jedynie kilku pechowców, którym Tymora przestała pomagać. Słyszałem też plotkę, że Azul Gato był tam po to by dopilnować, że ci heretycy już nigdy więcej się nie pojawili w mieście. Takie oto plotki krążą teraz po ulicach.

- Może… niespecjalnie mnie interesuje kot skaczący po dadach.Wystarczą mi moje kotki.- odparł enigmatycznie poeta.

Theodor zerknął na Falinę.

-Rozumiem. Zresztą to chyba niezbyt ciekawy temat -kolejny łyk wina został wzięty - Czy nadal twierdzisz, że brak ci czasu na przedstawienie? Nie pracujesz wiec jak rozumiem? Odpoczywasz? Łapiesz życie za tyleczek? - Theodor uśmiechnął się lekko

- Nie piszę sztuk na zamówienie. Przygotowuję przedstawienie czasem… nawet innych autorów. Niemniej same sztuki piszę pod wpływem natchnienia i ochoty… a teraz… inne sprawy zajmują mój czas.- stwierdził wymijająco Gaspar.

-Takoż rozumiem, że nie lubisz się powtarzać. Czy dobrze mówię?

-Też.- odparł krótko Wyrmspike nie wdawając się w szczegóły.

-A takie przedstawienie musi być kosztowne. Czyżby za twoją niechęcią stały kwestie finansowe?

- Przedstawienie wymaga scenariusza wpierw…- wzruszył ramionami Wyrmspike oceniając sytuację.- Tego zaś nie widzę. Zresztą… o czym niby miała być to sztuka? Jaka fabuła? Śledztwo jeszcze się chyba nie zakończyło. Azul Gato pojawia się i znika nie wiadomo skąd i po co. To jest póki co marny materiał nawet na zalążek sztuki.

-Miałem na myśli raczej powtórkę z rozrywki. Dzisiejsze przedstawienie było inspirujące, a my posiadamy licznych znajomych, którzy chętnie by je obejrzeli jako że dziś nie mieli ku temu okazji.

-Prywatny występ?- zamyślił się Gaspar.

-Właśnie. Dla, powiedzmy, kilkudziesieciu osób.

- Kiedy i gdzie?- zapytał Wyrmspike z niewielkim entuzjazmem. Dopiero niedawno wszak urządzał co podobnego.

-Do ustalenia, może w Azylu Królów? A może gdzie indziej. A kiedy? Myślę, że w ciągu najbliższych dni. Najwżniejsze czy by wam to odpowiadało. Gdy to ustalimy można mówić o innych rzeczach.

- Tam? Czemu tam?- spytał podejrzliwie Gaspar nagle tracąc manierę zblazowanego artysty.

-Cóż, już tam występowaliście i to udanie. Ale przecież niekoniecznie w Azylu. Jeśli udałoby się zalatwić inną scenę to nie ma sprawy, prawda?

- Raz występowaliśmy. Piorun jednak nie trafia w to samo miejsce dwa razy, a ja wolałbym omijać Skullport jak najszerszym łukiem do czasu, aż ten cała afera z zaginionymi kapłanami się nie wyjaśni.- rzekł stanowczo czarodziej.

-Rozumiem. A jakaś kulturalna widownia w Waterdeep? Wszystko da się załatwić.

- Jest mnóstwo scen w Waterdeep, do koloru do wyboru… łącznie z tą z której my korzystamy. Wystarczy jeno wynająć główną salę u właściciela przybytku.- wyjaśnił procedurę Wyrmspike.

-Załatwię to...kiedy bylibyście gotowi?

- Dwa… trzy dni.- ocenił Gaspar. Mógł co prawda przygotować przedstawienie szybciej, ale miał dość funduszy, by nie musieć się spieszyć.

-Tak więc trzy dni od dzisiaj. Zaraz wybiorę się do właściciela i ustalimy szczegóły - Theodor urwał na chwilę - Jaką sumą mamy wesprzeć sztukę?

- Dużą…- odparł wymijająco Gaspar pijąc coraz mniej.- … z trzy tysiące złotych krążków na pewno.

-To by był koszt wynajęcia sali i honorarium trupy, jak rozumiem?

- Honorarium trupy. Nie negocjuję w imieniu karczmarza przybytku którego jeszcze nie wybrałeś.- wyjaśnił Wyrmspike.

-Rozumiem. Milady, czy dysponujemy teraz potrzebnymi funduszami?

Kobieta spojrzała spokojnie na Theodora i uśmiechnęła się lekko.

- Raczej nie będzie z tym problemów.

-Załatwione. Ćwiczcie, a my zadbamy o finansową styronę przedstawienia, scenę i rozgłoszenie nowiny wśród zainteresowanych - Theodor ujął kielich - Za sztukę i jej ulubieńców! Toast!

Gaspar uśmiechnął się, acz w humorze nie był. Coś mu ta sprawa śmierdziała... mackami Skullport. I zaczął wątpić w szlacheckie pochodzenie ich obojga.

Falina natomiast wyglądała na dość rozbawioną całą sytuacją i w toaście wypiła kolejne łyki wina.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 18-02-2016 o 13:28.
Jaśmin jest offline  
Stary 18-02-2016, 23:28   #222
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Quelnatham, Ocero


Selunita westchnął.
- Nie ruszam się. - skrzyżował ręce na piersi pokazując, że nie ma w nich broni.
Poczuł jak osoba za nim odpina buławę od pasa człowieka.
- Co tu robisz?
- Jestem przesłuchiwany przez elfa w Cormanthorze… - Ocero odrzchnął - Podróżuję razem z przyjacielem… zmierzamy do… Somberhole?
Ocero nie widział reakcji elfa, ale coś podskórnie mu mówiło, że elf się skrzywił na dźwięk tego słowa, a raczej na sposób w jaki została ta nazwa okaleczona.
- Och? A co masz zamiar robić w tym miejscu?
- Z tego co mi wiadomo, mamy tam przeczekać i poszukać informacji o innym naszym znajomym. Może w sumie widziałes, młody paladyn Corellona z pianą na ustach? Podrózuje z nim pół-elf.
- Elfi paladyn… z pianą… pół elf… - powtórzył bez cienia wiary w te słowa - A grobowce cię przypadkiem nie interesują, A'Tel'Quessir?
- Mam awersję do umarłych, a grobowce są dla mnie zbyt ponure. Do tego członkowi kościoła Selune, nie uchodzi ograbianie dawnych, zapomnianych miejsc pochówku w jeszcze dawniejszym lesie.
- Szkopuł jest jednak w tym, że zapomniane one nie są… - mruknął elf i spojrzał w stronę namiotu - A twój przyjaciel? Też ma awersję do umarłych?
- Nie mam pojęcia, ale jest rezydentem Sobrehul, więc raczej też nie będzie chciał ich grabić.
Ocero wydawało się, że usłyszał zgrzytanie zębów w momencie, jak spróbował ponownie wymówić nazwę miejsca.
- Naprawdę… - mruknął elf - Może zapytamy go o to, co ty na to?
- Jasne. Quell! Kolejny z twoich mi nie ufa, weź wyjdź i powiedz mu co i jak!

- Quel! Quel!
Wieszcz powoli wychodził z transu. Musiał przepracować ten… sen, płomienny sen... albo wizję. Nie wiedział co miała znaczyć i czym była spowodowana. Tym razem jednak głos, który usłyszał na granicy jawy był rzeczywisty.
- Co znowu? - mruknął wyczołgując się z namiotu. Chwilę potrwało zanim oczy przyzwycziły się do światła księżyca.

- Ach. Witam bracie - odezwał się uprzejmie w elfiej mowie. Wstawał powoli żeby strażnik nie poczuł się przypadkiem zagrożony.
Srebrny elf okryty płaszczem, w którym zdawał się zlewać z leśną florą spojrzał z zaskoczeniem na Quelnathama, chociaż to zaskoczenie wydawało się być miłe. Trochę dziwnie wyglądał ten obrazek, zważając, że niższy od Ocero elf trzymał ostrze na gardle wyższego od siebie i podstawniejszego człowieka, ale było jasne, że mógł on stanowić on zagrożenie dla życia kapłana jeżeli tylko by chciał.
- Witaj. - odparł w elfim języku i dalej kontynuował w tej szlachetnej mowie - Czy ten człowiek jest faktycznie twoim przyjacielem, jak twierdzi?
- Tak właśnie jest. - przytaknął Quelnatham. - Choć może nie wygląda, to kapłan Selune. Z pewnością nie obrazi się jeśli schowasz ostrze.
Elf jeszcze raz spojrzał na Ocero, który starał się w miarę przyjaźnie uśmiechnąć, i skrzywiwszy się na ten mało przyjazny grymas odsunął ostrze od gardła kapłana jednocześnie wypuszczając na ziemię trzymaną przezeń buławę, po czym zwinnie odsunął się od człowieka.
- Wybacz proszę tą nieufność, jednak ostatnio mamy trochę problemów z rabusiami grobów… - zwrócił się do Quelnathama w mowie, której praktycznie nie rozumiał Ocero.
- Ależ nic się nie stało - mag machnął ręką. - zapomniałem uprzedzić mego przyjaciela, żeby uważał z wieczornymi spacerami.
- Teraz kiedy wyjaśniliśmy te parę rzeczy możemy zachowywać się kulturalnie. Nazywam się Quelnatham Tassilar, a to Ocero. - wskazał gestem na kapłana.
Ocero nie mógł robić więcej niż tylko spoglądać to na jednego elfa to na drugiego, kiedy rozmawiali w mowie, którą ledwo pojmował.
- Evran Farenis. - przedstawił się elf skłoniwszy się krótko - Z tego, co dało się zrozumieć, czł… Ocero - poprawił się Evran - chciał najwyraźniej przekazać, że jesteś rezydentem Semberholme… kalecząc przy okazji w każdy znany sobie sposób ową nazwę.
- Tak, wracam właśnie do domu. Przyznam jednak, że podróż obfitowała w więcej przygód niż to zdrowe. Ledwie wczoraj inny mój towarzysz upadł i uderzył głową o kamień. Do tej pory nie odzyskał przytomności.
- To zaiste niefortunne wydarzenie. - odparł elf - Mam nadzieję, że niedługo odzyska przytomność, ale… Nie jest potrzebna mu jakaś pomoc? - zerknął na Ocero z nutą oskarżenia - Chociaż najpewniej kapłan już zajął się nim jak najlepiej umiał, mam rację?
Kapłan chrząknął czując się niewygodnie.
- Ostatnie zdarzenia na Torilu… trochę negatywnie wpłynęły na moje możliwości korzystania z magii Selune. Więc została mi wiedza polowego medyka i faktycznie, wykorzystałem ją najlepiej jak mogłem.
- To świetnie, ale nie zmienia to faktu możliwej potrzeby pomocy.
- Tak właśnie. Hienami cmentarnymi zajmiemy się tym szybciej im szybciej odprowadzę potrzebujących do Semberholme. Jeśli wasz patrol wraca wkrótce do domu chętnie przyjmiemy pomoc.
- To też zależy gdzie konkretnie na ziemiach Semberholme znajduje się twój dom, Quelnathamie.
- Miasto Semberholme, o nie mi chodzi. - odpowiedział i zaraz wyjaśnił Ocero - Wspólny nie ma tak wielu słów, które oddają to miejsce.
- Będziemy znajdować się w pobliżu, to i sądzę, że nie będzie problemu, abyśmy skręcili na chwilę, chociażby dla uzupełnienia własnych zapasów i jednocześnie odstawienia was na miejsce.
- Wspaniale. Zaczekamy zatem na was. Dziękujemy za pomoc - skłonił się lekko Quelnatham sugerując tym samym, że wszystko już ustalili.
- Wypocznij więc, Quelnathamie i mam nadzieję, że z twoim drugim przyjacielem nie jest tak źle, jak to się wydaje. Postaram się wrócić jak najszybciej się da, ale przed świtem raczej nie ma szansy. - dodał i skinąwszy głową na pożegnanie zniknął pośród drzew Cormanthoru wydając się stopić z nimi w jedność.
- Czy powinienem się spodziewać podobnego traktowania w Somburhelm? - Ocero westchnął i ponownie starał się rozprostować obolałe mięśnie.
- Zapewne, jeśli nie nauczysz się wymawiać tego poprawnie. - odparł mag, po czym z gracją wślizgnął się do namiotu.
- Ale przeinaczanie tej nazwy jest zabawne… - Seluniata również wrócił na posłanie - Nie wybaczę ci tej przejażdżki konnej…
Wieszcz miał już wypowiedzieć swoje zdanie na temat dziecinnego zachowania człowieka, ale w ostatniej chwili dobra strona wzięła w nim górę i bez słowa zapadł w trans.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy przyszli Quelnatham już dawno wyszedł z transu.

Evran jako pierwszy się pojawił witając z czarodziejem i wyrażając nadzieję, że człowiek zaraz się przebudzi, bo nie ma co marnować czasu. Człowiek faktycznie się przebudził poszturchiwany przez Quelnathama… i nie było mu to w smak, jednak co miał zrobić? Elfy specjalnie przybyły po nich, zaś Ocero miał wątpliwości czy dobrze zniosłyby, gdyby przez N'Tel'Quessir miały jeszcze nadwyrężać swój, zapewne, napięty rozkład dnia.

Wraz z Evranem przybyła jeszcze trójka elfów, która choć niepewna człowieka najwyraźniej zaufała osądowi swego pobratymca co do jego nieszkodliwości ponad ciągłe narzekanie. Nie mieli ze sobą koni, jako że przemieszczali się po kryjomu wśród drzew, więc aby przetransportować Lyesatha Quelnatham musiał ponownie przyzwać konia, jednak tym razem nie było mowy, aby Ocero wsiadł na niego - na to nie zgadzał się i mag, jak i sam zainteresowany.

Problemem dla Ocero było także, że nie znał języka, w którym mówiły elfy, a nie zamierzały one rozmawiać ze swoim rodakiem we Wspólnej mowie.

- Jak to się stało, że twój przyjaciel został ranny? - zapytał Quelnathama w trakcie drogi elf, któremu podległy był oddział.

- Ach, to przykra historia. Byliśmy w Waterdeep, kiedy usłyszeliśmy o tym, że Corellon zjawił się w Cormanthorze. Będąc biegłymi w Sztuce postanowiliśmy użyć teleportacji by czym prędzej znaleźć się w domu. Jednak najwyraźniej… zaklęcie… wypaczyło się w jakiś sposób. Nie dość, że przeniosło z dala od wyznaczonego celu to jeszcze… dość gwałtownie rzuciło nas na ziemię. Mój przyjaciel uraził głowę o kamień i choć eliksir zasklepił ranę to nie odzyskał przytomności. - odpowiedział wieszcz.

- W tych czasach używanie magii teleportacyjnej jest ryzykownym zagraniem. - odparł elf - Zagraniem, którego uczepiają się szaleńcy bądź zdesperowani, chyba że w grę wchodzi niewiedza. Na szczęście portale wydają się działać bez zarzutu…

- Doprawdy? - uprzejmie zapytał mag. - Czy ktoś jeszcze próbował tu teleportacji?
- Próbowali ci z Dolin i rzadko kończyło się to dobrze… ale krążą też głosy o zawodnościach innej magii. - elf spojrzał na Quelnathama - Doświadczyłeś czegoś takiego więcej razy?
- W Waterdeep byłem świadkiem pewnych… niezwykłych zdarzeń. Doświadczeni adepci Sztuki… nie mogli z niej skorzystać albo też zaklęcia… wypaczały się. Transmutacja, która zamiast zamiany powodowała przeraźliwe skutki. - Quelnatham mówił wolno, ostrożnie dobierając słowa. Wspomnienia były wciąż świeże, a wydarzenia niepokojące. - Jednak żaden z magów, których spotkałem nie był przekonany, że to Sztuka zawodzi. Skłonni byli raczej uznać to za pogłoski albo, jak w moim przypadku za złowrogie zamiary potężniejszych sił…
Elf milczał przez chwilę przetrawiając słowa Quelnathama zanim znów zabrał głos.
- Nie jestem magiem, więc moje mniemania mogą być błędne, ale czy nie może to być jakiś problem ze Splotem?
- To znaczyłoby tragedię większą niż możemy przypuszczać. Splot to Mystra i Mystra to Splot. - czarodziej zastanowił się chwilę nad tym stwierdzeniem, teraz wypowiedzianym na głos. Podobne myśli chodziły mu przecież po głowie już wcześniej, ale teraz zdał sobie jasno sprawę z ich ponurych konsekwencji. - Jeśli, jak mówiono w Waterdeep, bogowie faktycznie zeszli na ziemię musi to oznaczać… wojnę w sferach. Starcie, które obejmuje wszystkie znane nam bóstwa Torilu. Czy też może wojna przeniosła się na Toril? Jeśli Corellon oraz inni bogowie nie zeszli na świat dobrowolnie… czy zostali strąceni? wygnani? - Wieszcz sam przeraził się na słowa które wypowiadał, ale nie mógł już przestać. Wszystko to tak dobrze współgrało z widzeniami, których doznawał on sam, Aeron i wielu innych wieszczów. - W takim razie Mystra, opiekunka Splotu również mogła zostać pozbawiona swoich mocy. W takim razie… wkrótce możemy się spodziewać, że wszelka magia zawiedzie. - dokończył i zamilkł.
Elf słuchał w napięciu słów maga i na sam koniec skrzywił się lekko na swoje myśli.
- Jednak magia nie zawodzi na każdym kroku, a wydaje się raczej być kapryśna… Dlaczego? - zamyślił się - Sądzisz, że czeka nas coś na wzór wojny bogów z… kim? Z innymi pozaplanowcami? Ze sobą nawzajem?
Mag westchnął ze smutkiem, musiał stwierdzić przykry fakt.
- Nie wiem. Nikt z nas śmiertelnych nie wie na pewno. Czy wszyscy bogowie pojawili się na ziemi? Czy to tylko przegrani? Czy walka ciągle się toczy? Wiemy ciągle zbyt mało, a wiele z tego to pogłoski. W Waterdeep słyszałem, że pojawiła się tam Eilistraee. Skąd jednak ktokolwiek mógł wiedzieć czy to prawda? Dopiero kiedy usłyszeliśmy o Corellonie uwierzyliśmy. Mógłbyś mi opowiedzieć w jakich okolicznościach pojawił się w Elfim Dworze?
- To dość zagmatwana sprawa… Wychodzi na to, że pojawił się o wiele wcześniej niż nam objawił swoją obecność. Dziwne, prawda? Mieć boga pod nosem i o tym nie wiedzieć… Tak czy inaczej w wieczór, w trakcie którego kapłani przestali odczuwać więź ze swoimi bogami, chyba wszyscy w Cormanthorze poczuli coś… Dziwnego. - zamyślił się - Potęgę. - zdecydował się na słowo - Przerażającą i kojącą jednocześnie. Tylko tak to umiem nazwać, ale teraz już mam pewność, i nie tylko ja, że to musiał być Corellon, tylko zagadką dla mnie jest czemu później, a i teraz od pewnej odległości od Elfiego Dworu, nie odczuwało się tego. Krył się? Niemożliwe, a jeżeli nawet - dlaczego?
- To samo pytanie nasuwało mi się kiedy usłyszałem o Eilistraee. Czemu miałaby się kryć w podejrzanej dzielnicy cuchnącego miasta będąc wszak boginią? - mógłby mówić jeszcze długo i ciągnąć swoje rozważania, ale nie był pewien czy dowódca patrolu jest właściwą osobą, która powinna go wysłuchać. Musi zwołać starszyznę Semberholme, a następnie udać się przed oblicze boga.
- Być może bogowie próbowali nas ostrzec. Z tego względu, niejasnych znaków, zostałem wysłany na Północ. Teraz zaś wróciłem by rozmówić się ze starszyzną.
- Tak będzie najlepiej. - skwitował dowódca dodając - Cokolwiek się tu dzieje, przed jakąkolwiek próbą, czy czym to jest, zostaliśmy postawieni musimy to przejść polegając raczej na sobie, a nie obarczając wszystkim bogów. Takie przynajmniej jest moje proste podejście.

~~~

Ocero natomiast, którego po godzinach tym bardziej wszystko bolało, a do tego nie rozumiał ni słowa mógł oddać się jedynej przyjemności jaka mu została - obserwacji jedynej kobiety oddziału, która szła kawałek przed nim.

Selunita uniósł delikatnie brwi, kiedy spostrzegł brak typowych dla kobiet ruchu bioder u elfki. Westchnął.
- Spotkałem kiedyś kobietę, podobną do ciebie. - miał nadzieję, że uda mu się chociaż zacząć rozmowę - Piękne zielone oczy, kasztanowe włosy, mokry czarny nos…
Elfka idąca przed nim zatrzymała się wpół kroku tak, że mało by brakowało, a wpadłby na nią. Odwróciła głowę w jego kierunku i wznowiła chód. Ocero zauważył, że jej delikatne, elfie rysy nie dostają do zaciętego wyrazu twarzy, choć brunatne włosy ślicznie opadały na czoło… jednak wyraz niebieskich oczu sugerował, że należy ona raczej do tego "wojowniczego" typu kobiet.
- Naprawdę? - mruknęła we Wspólnym - Co to był za zwierz?
- Lythari. Tłumaczyła, że są jakoś z wami spokrewnieni
- Mhm. - mruknęła elfka - Rozumiem, że uciekałeś szybko.
- Nie, nawiązał się między nami dialog. Ona i jej stado potrzebowali pomocy z kultem Malara, który upatrzył sobie ich jako zwierzynę. Udało mi się przechować ich przez jakiś czas w pobliskiej świątyni Selune. Uwierz mi, przechować 15 elfo-wilków nie jest łatwo.
Rozmówczyni milczała przez chwilę.
- Czyli jesteś człowiekiem czynu, pędzącym na pomoc jej potrzebującym.
Selunita zastanowił się.
- Bardziej uważam się, za przypadkowego wybawiciela. W zwyczaju miałem teleportować się w losowe miejsce w Faerunie i zmierzać z powrotem do domu, pomagając komu mogłem po drodze.
- Więc trudy podróży nie mogą być ci straszne, całe życie w siodle, jak mniemam. Do tego trzeba mieć wiele odwagi, aby polegać na losowości teleportacji.... albo głupoty.
- Och, głupoty u mnie pod dostatkiem. Potrafię po prostu jej czasem nie słuchać. Co do jazdy konnej… nigdy nie próbowałem teleportować konia, zważając też, że nie umiem jeździć zawsze wracałem pieszo. Raz spędziłem rok kręcąc się w kółko, zanim odkryłem, w którą stronę trzeba isć.
- Dobrze, że ledwo rok, takie podróże musiały być długim przedsięwzięciem, a przecież bogowie byli kapryśni obdarzając was długością życia.
- Dlatego robię, to co robię. Nie ma sensu marnować tych cennych lat, siedząc w miejscu i ubolewając, jak to Tel'Quessir mają lepiej, bo żyją siedem stuleci i zawsze są piękne.
- Tak. Lepiej plądrować nasze grobowce.
- Nie plądruje grobowców. Boję się nieumarłych i bynajmniej nie mam zamiaru mieć armii wściekłych, dawno zmarłych elfów goniących mnie, bo podobała mi się brosza w czyimś grobie.
Elfka parsknęła, a Ocero nie miał pewności czy oznaczało to śmiech.
- I nie ma żadnego innego powodu, dla którego byś nie plądrował naszych grobowców?
Ocero podrapał się po głowie.
- A jaki inny powód jest? Sądziłem, że głupi ludzie plądrują grobowce, ponieważ są w nich skarby, magiczne przedmioty. Nie dlatego, że się nudzą i chcą COŚ rozwalić, to równie dobrze może być ten stary, elfi, podziemny kompleks z masą zwłok i/lub pułapek.
- A ciebie przecież nie przyciągają bogactwa, jak to robią ogólnie z ludźmi.
- Na ogoł rozważam to na zasadzie "Zyski/Straty". Zyski: Będę bogaty. Straty: Goni mnie armia nieumarłych elfów, mam masę zatrutych strzałek w trudno dostępnych miejscach, straż grobowcowa elfów odwiedza mnie w moim nowo zakupionym domu… Nie sądzę, żeby było warto.
- Bo kogo obchodziłyby kwestie moralności.
- Pytałaś, czy skarby by mnie nie skusiły. Nie pytałaś, czy uważam to za karygodne, niemoralne zachowanie. Oczywiście, że tak. Tylko ty mi odpowiedz. Gdybyś znalazła ruiny Netheryjskiego miasta, zostawiłabyś je w spokoju?
- Upadłe miasta a grobowce to dwie różne sprawy. W przeciwieństwie do was nie plądrowałabym grobów, bo to moralne złe, zakłócać czyjś wieczny spokój i ograbiać go z tego co doń należy.
-Ale zwłoki, które zmieniły się w kości tam gdzie upadły są w porządku?
- Ty mi na to odpowiedz, mędrcze.
- Według mnie, nie. Szczerze, sądziłem, że powiesz, że nie ma znaczenia bo to martwi ludzie, a nie zmarłe elfy.
- Więc - zmieniła temat - co zrobiłeś temu nieprzytomnemu elfowi?
Ocero delikatnie się zaśmiał zanim odpowiedział.
- Opatrzyłem tak jak mogłem. Zatamowałem krwawienie, no postarałem się, żeby przeżył jak najdłużej.
- Chwali się. Długo się znacie?
- Z tym nieprzytomnym… Około tygodnia.
- A z szacownym Quelnathamem?
- Poznaliśmy się na dzień przed milczeniem bogów. Skoro o tym mowa, ponoć Corellon tu jest.
Elfka nie odpowiedziała.
- Więc, co robicie na takich patrolach? Polujecie na drowy?
- Jeżeli się nadarzy to drowy, ale głównie, szczególnie w ostatnich czasach - ludzie, którzy postanowili ograbić grobowce Cormanthoru…
Ocero westchną.
- Czy wy elfy potraficie mówić o czymś innym niż o "Drowach, których przodkowie zdradzili waszych przodków i teraz mordujecie się, już tylko dla mordowania" i o "Złych ludziach, którzy najechali nasze pradawne ziemie."? Nie mam nic przeciwko, ale słyszałem, że lubujecie się w sztuce… lubisz jaką jej odmianę?
Elfka zatrzymała się i odwróciła do człowieka, a ten zobaczył złość na jej obliczu.
- Nawet nie marzyłam, że człowiek zrozumie nasze utarczki z drowami czy z innymi ludźmi. - parsknęła i wypowiedziała kilka ostych słów w tym jakże śpiewnym języku.
- Wybacz, ale moje ostatnie doświadczenia co do waszych utarczek z drowami polegały na byciu świadkiem zamordowania jednego drowa, nie zabicia, zamordowania, a następnie na zniszczeniu z premedytacją, bez faktycznego sprowokowania, obozu drowów. Co do waszej utarczki z ludźmi, nam też się zdaża. Ludzie są chyba najwredniejszą rasą w krainach. Jednak Silverymoon pokazuje, że możemy się dogadać. Więc wybacz moje ostre słowa, ale nie spotkałem się z niczym oprócz bezpodstawnych oskarżeń odkąd się zjawiłem w tym lesie.
- Najwyraźniej jeszcze długa droga przed tobą nim pojmiesz prawa tego świata i jego historię, człowieku. Będę się tylko modlić, aby ci życia na pojęcie wystarczyło. - powiedziała, po czym dodała - Wybacz, mam obowiązki patrolowe. Niektórzy spełniają swoje powinności. - po tych słowach ruszyla dalej i skręciwszy zniknęła między drzewami.
- Najwyraźniej mamy jakiś dobry wpływ na elfy… pozostawione między sobą to istne skur… - mruknął do siebie Ocero.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 19-02-2016, 23:26   #223
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Zaskoczony taką reakcją brata Erilien nie wiedział co powiedzieć, dosłownie doświadczył na sobie tego co ludzie określali jako: “zapomnieć języka w gębie”. Patrzył jedynie na Aerona jak by go widział po raz pierwszy w życiu w dodatku tak jakby rudowłosy pół elf nie był istotą z krwi i kości lecz zjawą, marą jakaś dziwną.
Aeron natomiast stał to zaciskając dłonie w pięści, to je poluzowując, oddychając głęboko.
- Ciebie. Zupełnie. Powaliło! - wysyczał przez zęby drżąc na całym ciele z zimna.
- Ale… - Zaczął Erilien lecz nie do kończył bo po prostu nie rozumiał jakie zarzuty stawia mu brat. - Ale o co chodzi? - Wyjąkał w końcu.
- Postradałeś zmysły. - odparł pół elf twardo, ale kolejne jego słowa były już przepełnione rosnącą desperacją - Odkąd dowiedziałeś się o Corellonie… I odkąd przeżyłeś ten nieudany czar… coraz gorzej z tobą. Czy ty naprawdę tego nie widzisz?! - wziął głębszy oddech uspokajając głos - Pędzisz na złamanie karku w nieznanym ci kierunku, nie bacząc na nic, na nikogo. Zamierzasz na ślepo podróżować po Cormanthorze? Nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy! Nie baczysz na moje słowa zaślepiony swoją własną wizją, jakimiś własnymi mniemaniami. Cały świat przestał się dla ciebie liczyć, a logiczne rozumowanie nie ma już dla ciebie znaczenia, nawet jeżeli przybliżyłoby cię do twojego boga! - Aeron ponownie wziął głęboki, bardzo głęboki oddech.
Erilien powoli zbliżył sie do brata po czym nagłum ruchem objął go ramionami i przytulił.
- Wybacz, nie miałem pojęcia, że jesteś aż tak wyczerpany.
- Bo nic innego cię już nie obchodzi… - mruknął pół elf, a Erilien poczuł, jak ten drży z zimna - Mówię poważnie, idziemy na oślep. Masz nadzieję, że w końcu spotkamy innego elfa, czy może masz większą nadzieję na drowa? Albo pozaplanowca? Och, albo na pretekst do ponownej przemiany, która może cię tym razem ZABIĆ?! - odsunął delikatnie Eriliena, aby spojrzeć mu w oczy - Tu nie chodzi o moje zmęczenie, tylko o twoją poczytalność, która zapadła się sama w sobie najwyraźniej.
- Jeśli szczera wiara jest szaleństwem to jestem całkowicie szalony. Lecz w jednej rzeczy muszę się zgodzić, tak mnie zaślepił blask Corellona, że zapomniałem na moment o jego ideałach. - Oslonił brata dodatowo swoim płaszczem. - Wytrzymaj jeszcze trochę, znajdziemy miejsce gdzie będziemy mogli sie wysuszyć i odpocząć. - Tym razem mówił już bez takiego zapału jak wcześniej lecz za to z pewnością twardszą niż granit. Zupełnie jakby coś się w nim przestawiło, jakaś mechaniczna przekładnia przeskoczyła na inny trybik. Zaś sam Erilien zrozumiał najwaznieszą dla niego rzecz, że Corellon nie jest jedynie bogiem lecz także ideałem który uosabia a ten ideał zawsze był w jego sercu. To on po prostu o nim na chwilę zapomniał, zapomniał, że jako rycerz wiary powinien był robić co w jego mocy gdy tylko zauważy, że jest potrzebny zamiast pedzić przed siebie w nadziei, że tam się bardziej przyda. A teraz był potrzebny tu, na miejscu. Potrzebował go jego własny brat i to, że tego wcześniej nie zauważył napawało go wstydem lecz i pewnością, że tym razem obrał właściwą sdrogę. Może nie w sensie dosłownym lecz na pewno metaforycznym.
Aeron skinął głową, wciąż jednak niepewny swego brata.
- Tak, znajdźmy jakieś miejsce… ale trzeba przemyśleć, jak działamy dalej. Na trzeźwo. Nie ma z nami Quelnathama, który pomógłby nam w obraniu kierunku ni Ocero mogącego nas zabawić swoim narzekaniem.
- Jesli ponarzekasz to obiecuję znaleźć jakiś kierunek. - Odparł Erilien.
- Załóż więc, że teraz zacząłem bardzo narzekać. - mruknął mieszaniec i dodał - Zważając na naszą teleportację… Zaczynam się obawiać o pozostawionych towarzyszy, którzy zapewne poszli tą samą drogą. - skrzywił się ruszając przed siebie i rozglądając się bacznie.

Podobnie jak jego brat tak i Erilien rozgladał sie za miejscem gdzie można by odpoczać, osłuszyć sie i może coś zjeść. Choć to ostatnie bardzo utrudniały kurczące się zapasy. No ale przeciez w lesie zawsze się coś znajdzie dobrego… tylko trzeba wiedzieć jak szukać i Erilien miał wielką nadzieję, że Aeron wie jak, gdzie i czego szukać.
Minęło sporo chwil pełnych deszczu i zimna, w trakcie których Aeron się uparł, aby Erilien jednak zabrał swój płaszcz i się nim okrył, a sam został tylko we własnym twierdząc, że już się rozgrzał. Na szczęście braciom Treves udało się odnaleźć miejsce, w którym mogliby się skryć - płytka jaskinia nie była może szczytem wygody i spełnieniem marzeń, ale jednak była czymkolwiek, co dałoby pewne schronienie. Aeron usiadł ciężko zrzucając z siebie przemoczony płaszcz i oddychając głęboko. Przetarł oczy drżąc leciutko.
- Potrzebujemy planu…
- Jeden mam. Najpierw schronienie i ognisko, potem się wysuszysz i zjemy coś a na koniec pomyślimy co robić dalej. Dobry plan? - Erilien rozglądając się za w miarę suchym drewnem, nie liczył na wiele ale może chociaż takie które zajmie się po zaledwie dziesięciu próbach.
- Na początek może być… - odparł Aeron, po czym kichnął raz, drugi - Uh… Ognisko… Nie wiem czy znajdziemy cokolwiek co się zajmie, a nie tylko zadusi nas dymem… o ile w ogóle zrobi cokolwiek.
Erilien zobaczył na zewnątrz tego wgłębienia w skale, bo tak można było lepiej określić ową płytką jaskinię, obumierające drzewo, którego gałęzie albo padły pod naporem wiatru, albo wydawały się być prostym przeciwnikiem… i nie wydawały się być tak bardzo przemoczone. Przynajmniej nie wszystkie.
- Coś musimy mieć, płomienie moge podtrzymywać tylko przez niezbyt długi czas więc ta metoda odpada. Zaczekaj na mnie. - Paladyn ruszył wprost do niszy i zebrał tyle drewna ile się zmieściło w jego pięknym, drogim, magicznym płaszczu. Lecz nie był to czas by żałować strojów, zawsze pozostawała magia która płaszcz doprowadzi do porządku. Wróciwszy do jaskini zbadał drewno i pierwszą partię zaczął metodycznie osłuszać prostym zaklęciem.
Aeron przyglądał się działaniom Eriliena trochę nieobecnym wzrokiem. Kiedy elf skończył osuszać tyle, na ile było to potrzebne jego brat odezwał się bardzo, bardzo cicho, nie wiedzieć czy do Eriliena, czy do siebie samego, a może do wszystkich bogów.
- ...okłamałem Quelnathama…
- Hmmm? - Erilien zachecił brata udając, że nie dosłyszał. W duchu zastanawiał się zaś o co mogło chodzić.
Aeron milczał dłuższą chwilę i już Erilienowi wydawało się, że jego brat porzuci temat, gdy ten powtórzył:
- Okłamałem Quelnathama. - powiedział już trochę głośniej - A może raczej nie powiedziałem całej prawdy… Przy nim odżegnałem się od posiadania jakiejkolwiek… edukacji magicznej, a jednak… - westchnął - Czegoś zostałem nauczony.
- Zapewne miałes swoje powody by tak postapić. Przeciez nie wyniknęlo z tego nic złego, prawda? - Erilien zaczął rozpalać drewno w sposób jaki znał najlepiej. Odsunał się trochę wystwaił przed siebie grubszą osłuszoną gałąź i spowodowal ognisty wybuch który jedynie czesciowo objął drewno, powtórzyl to raz jeszcze aż zajęło się płomieniem. - Mamy ogień, zaraz poczujesz się lepiej.
- Chyba… - mruknął Aeron i przysunął się bliżej ognia - I tak moja magia jest bezużyteczna…
- Ciekawy punkt widzenia, ale ja pamietam to nieco inaczej. - Odparł elf. Nie pocieszał młodszego brata, po prostu stwierdził fakt.
- Moja własna, wewnętrzna magia nie jest imponująca. - mruknął przysuwając dłonie do ognia - Ja po prostu… pożywiam się na magii innych.
- Jedna z rzeczy których się nauczyłem to to, że nie magia jest najważniejsza… gdyby była dziś nie rozmawialibyśmy a ja nie nosiłym nazwiska mego rodu. - Odparł po chwili milczenia elf.
- Co masz na myśli?
Erilien usiadł przy ogniu, jego ubrania też wymagały wysłuszenia. Przez chwilę wpatrywał się w płomienie, dorzucił jeszcze jedną szczapę. W końcu odpowiedział:
- Ród Treves od zawsze był rządzony przez magów. Tak było od najdawniejszych czasów, od samego początku… od naszego niebiańskiego przodka. To było ważne ponieważ jednym z obowiazków była opieka nad wyspą Zimowego Dworu której klimat jest niestabilny i silnie zależny od magii. Tak więc lord Treves zobowiązany był poznać magię mrozu i za jej pomocą stabilizować wyspę. I tak było przez pokolenia, każdy następny lord niezmiennie kształcil się w sztukach tajemnych osiągając wielką wprawę. Nie wspominałem o tym, lecz na wyspie znajduje się niewielka akademia magiczna, niewielka ponieważ niewielu jest zainteresowanych tak wąską specjalizacją jaką jest magia mrozu. - Erilien wział głębszy oddech. - Ale wróćmy do meritum. Każdy lord uczył się arkanów Sztuki, tak samo i ja lecz w przeciwieństwie do moich znamienitych przodków dla mnie magia była niedostępna.
- Niedostępna? - Aeron zmarszczył brwi - Nie to widziałem jak zmieniałeś się z bajkowe stwory i otwierałeś bramę płomyczkiem.
- A jednak wtedy nie byłem w stanie stworzyć nawet małego światełka. Próbowałem, wiesz, naprawdę się starałem ale bez rezultatów, wiedziałem co i jak mam robić i robiłem to perfekcyjnie tylko, że magii nie było, tak po prostu. W końcu po czterdziestu latach dalem za wygraną. Jak mawiają, z próżnego i Elminster nie naleje. Dlatego też postanowiłem slużyć Corellonowi inaczej, jako jego rycerz. Moje zobowiązania wobec rodu miały ograniczyć się od tamtego momentu jedynie do spłodzenia następcy który mógłby władać magią i zostać kolejnym lordem Treves.
Aeron parsknął.
- Jakie to płytkie.
- Moja decyzja?
- Nie, twoje zobowiązanie wobec rodu.
- Tak uważasz, ale tytuł lorda niesie z sobą sporą odpowiedzialnść, ja w owym czasie nie byłem w stanie jej sprostać. To nie tak, że ktokolwiek z rodziny nalegał na takie rozwiązanie, po prostu czasami nie ma lepszego wyjścia.
Aeron spojrzał podejrzliwie na Eriliena.
- Mam nadzieję, że nic takiego ode mnie nie będzie oczekiwane, bo będzie problem. - dodał butnie.
- Nie ma obawy - zaśmiał się Erilien - to obowiązki tylko er’lorda, znaczy dziedzica. - Poprawił się natychmiast gdy zozumiał, że znów użył archaicznego określenia.
- I dobrze. - uśmiechnął się do siebie - Wiesz, że jako dziecko byłem przekonany, że mój ojciec jest królem elfów? Teraz widzę, że to byłoby mało zabawne dla mnie.
- Nie jest tak źle jak może się wydawać. Mimo wszystko są też przywileje choć faktycznie nie zawsze możesz się kierować wyłacznie tym co uważasz za dobre dla siebie.
- Ostrzegam, że jestem uczulony na próbę ograniczania mojej wolności. - mruknął z nutą buty pół elf.
- Wszystko zależy od tego co przez wolność rozumiesz. - Odparł elf. - Odpowiedzialność nie jest brakiem wolności ani jej ograniczeniem, choć w dzisiejszych czasach niewielu jeszcze o tym pamięta.
- Ograniczenie możliwości wyboru własnej drogi, podejmowania własnych decyzji i decydowania o własnym losie jest brakiem wolności.
- Aby na pewno? - Zapytał paladyn chytrze.
Rudy pół elf spojrzał na niego podejrzliwie.
- Aby na pewno? Oczywiście. Takie ograniczenia czynią z ciebie niewolnika przestarzałych tradycji czy cudzej woli, wybierz które akurat pasuje.
- Mhm, a popatrz na to z innej strony, ta jaskinia ogranicza twój wybór drogi wyjścia do jednej tylko czyli ogranicza naszą wolność. Czy to znaczy, że lepiej moknąc na deszczu niż do niej wchodzić?
- Mylisz rzeczy ze sobą. - prychnął mieszaniec - Jeżeli ci tak dobrze być ograniczonym przez przestarzałe prawa rodu i oczekiwania rodziny to świetnie, jednak ja bym tego nie wytrzymał.
- Jest łatwiej kiedy pamietasz, że możesz to po prostu porzucić. Owszem brak nastepcy sprawił by problemy ale pewnie w końcu znajdzie się jakiś mag który przejmie te obowiązki. Nic sie wielkiego nie stanie, po prostu ród Treves nie będzie więcej władał Zimowym Dworem.
Wyglądało na to, że Aeron trochę się uspokoił.
- Przynajmniej ja mam we krwi historię ucieczek od obowiązków, ale nie możesz powiedzieć, że cię nie ostrzegałem.
- Nie zostały na Ciebie nałożone żadne obowiązki. - Elf uśmiechał się przyjaźnie, trochę chyba nawet zbyt przyjaźnie. - Zastanawia mnie tylko czy przed każdą z owych ucieczek pomyślałeś o konsekwencjach swoich działań. - Rzucił niby luźną uwagę.
- Mój ojciec nie myślał, to i ja nie muszę. - odparł najwyraźniej przyjmując słowa Eriliena jako wyzwanie.
- I dobrze Ci z tym?
- Jest mi po prostu świetnie, a jak ty sądzisz?
- Jeśli tobie to nie przeszkadza to wszystko w porzadku. - Erilien rozejrzał się. - Myślisz, że uda nam się przygotować coś jadalnego z tych resztek które mamy?
- Ty mi powiedz, w końcu jedzenie i przygotowywanie go to twoje zamiłowanie. Ja mogę zjeść cokolwiek, nie ma większego znaczenia jak będzie smakowało, byleby zapełniło brzuch i mnie nie zabiło.
Erilien zebrał resztki sucharów, suszonego mięsa i owoców. Mięso wrzucił do metalowej miski wygrzebanej z dna torby zalał wodą - której było aż za duzo w okolicy - i postawił przy ogniu by tęperatura pomogła w jego zmiękczeniu. Suchary rozgniótł i wymieszał z wodą, to improwizowane ciasto podzielił na dwie czesci, jedną wymieszał z owocami a drugą ze zmiękczonym mięsem. Odwrócil misę do góry dnem i wykorzystał do pieczenia na niej improwizowanych podpłomyków. Takie pożywienie nie zdobyło by może nagrody w konkursie kulinarnym ale syciło i smakowało całkiem dobrze, kiedy było się głodnym. Placek za plackiem upiekł tak dwanaście ciastek wielkości dłoni. Podzielił po równo trzy z owocami i trzy z miesem dla każdego z nich.
- Nie zjedz wszystkiego na raz. Nie wiem kiedy będzie szansa uzupełnić zapasy.
- Nie ma takiego zagrożenia, ty lepiej na to uważaj ze swojej strony. - odparł mieszaniec i zabrał się za jedzenie swojego posiłku.

Po jedzeniu Erilien dorzucił do ognia i ułożył kolejne szczapy by schły przy ognisku. Rozejrzał się lecz nie byl zadowolony. Wstał i zaczął z uwagą przeszukiwać okolicę polując na kamienie odpowiedniejgo rozmiaru. Zebrwszy kilka usiadł przy ogniu.
- Jak jesteś zmęczony to się kładź, ja muszę jeszcze trochę popracować.
Erilienowi wydawało się, że przez chwilę, dosłownie chwilę, zobaczył, iż mina Aerona zmieniła się na bardzo niezadowoloną, ale gdy spojrzał ponownie powróciła ona do stanu pierwotnego, czyli do nieufnego, trochę zirytowanego spojrzenia.
- A masz już plan na jutro? - przypomniał A'Tel'Quessir.
- Owszem, rozejrzymy się po okolicy i przygotujemy jakieś zapasy. Może uda się upolować coś jadalnego. Wody raczej jest pod dostatkiem ale jakby się znalazła rzeka to mam haczyk i zylkę, można nalowić ryb. Pojutrze ruszymy dalej, myśle, że do tego czasu uda nam sie odpocząć.
- Świetnie. Przynajmniej jakiś plan… - mruknął brat - Tylko nie siedź za długo, to ciebie musiało też wymęczyć, a dziedzicowi nie uchodzi mieć podkrążonych oczu.
- Wiesz dobrze, że nie potrzebuję aż tak wiele odpoczynku. - Odparl Erilien układając sobie stosik kamyków. Wybral jeden i zaczął się w niego wpatrywać wypowiadając słowa zaklęcia.
Aeron wsunął się w swoje posłanie i mruknął spod niego, jako że nakył się aż na głowę.
- Szczęściarze...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Erilienowi trochę zajęło odpowiednie przygotowanie kamyków, które nie tyle co było zabójczo trudne, co uporczywe. Kiedy jednak skończył mój spokojnie oddać się transowi co też uczynił siadając ze skrzyżowanymi nogami przy ognisku. Mieli jeszcze tylko do zrobienia…

...z transu rozbudziły go niechciane wizje, których treści po przebudzeniu nie pamiętał, jednak czoło zroszone potem i drżące dłonie wskazywały na to, że nie przeżył żadnych przyjemnych chwil…

...a Aerona nie było w jaskini.
- Bracie! - Zawołał niemal natychmiast kiedy tylko przypomiał sobie o mirażu Vyr'detrala jaki mu się uwidział zaraz po teleportacji.
Odpowiedział mu jedynie deszcz obijający się o liście i ziemię, rozchlapujący się rzęsiście i padający z jeszcze większą werwą, niż w momencie, gdy Erilien udawał się na spoczynek.
- AEROOON! - Krzyknął ponownie ile sił w płucach.
Cisza zakłócana odgłosami deszczu i bardzo odległej burzy była jedyną odpowiedzią.
- Szlag! - Erilien był przerażony brakiem pół elfa. Jeśli jeden z koszmarów wygnał go na taki deszcze to brat paladyna mógł sobie coś zrobić albo się rozchorować.
Elf wstał ciągle owinięty kocem, szybko zbadał taninę między palcami - gruba mocna wełna idealna - owinął się szczelniej by nie zmoknąć i ruszył. Ruszył szukać brata gdziekolwiek tego rudego nicponia poniosło. Nie zabrał ze sobą niczego więcej pewny, że niedługo wróci z Aeronem.
Deszcz lał rzęsiście, a burza zdawała się przybliżać co nie wróżyło niczego dobrego. Czasami nawoływania Eriliena ginęły gdzieś w tym naturalnym hałasie, że nie był on pewien czy Aeron mógł to usłyszeć. Zatrzymał się, aby rozejrzeć, ale żaden z kierunków nie był lepszy od drugiego, jednak… udało mu się coś doszłyszeć.
Wydawału mu się, że usłyszał głos Aerona, ale słowa były obce, a może po prostu zniekształcone przez tą zawieruchę? Wydawało mu się także, że ktoś odpowiedział, ale jedyne co zdołał uchwycić co tębr głosu.
- Aeron! - Krzyknął i pognał ile sił w nogach w tamtym kierunku.
Wypadł na niewielką połać terenu z rzadziej rosnącymi drzewami i wtedy zobaczył swego brata otulonego ciężkim od wody płaszczem. Stał on odwrócony w kierunku Eriliena, a na jego twarzy malował się jakiś strach. Aeron spojrzał jeszcze za siebie, po czym znowu na elfa, ale nic nie powiedział, choć drżał, zapewne z zimna.
- Bracie! - Elf bodszedł bliżej. - Wracajmy do jaskini. - Złapał pół elfa za ramie i pociągnał za sobą.
Wtedy też poczuł jak bardzo pół elf drży, a jego płaszcz jest jakby dopiero go wyjął z balii z wodą.
- Bracie… - szepnął Aeron, ale zaraz zamilkł patrząc na Eriliena wylęknionym spojrzeniem.
- Szlag, cały jesteś przemoczony… - Zabrał Aeronowi płaszcz i owinal go kocem. - Wracamy szybko, a potem mi powiesz co Ci do łba strzeliło. - Teraz kiedy już go znalazł strach o brata zmenił sie w gniew na jego głupotę która w taki deszcz kazał mu opuscić suche schronienie.

Szybko powrócili do jaskini, w której już tylko tlił się rozpalony wcześniej ogniej. Wciąż drżący Aeron spojrzał niepewnie na Eriliena i powiedział cicho:
- Może pójdę po nowe drewno…?
Spojrzenie Eriliena powiedziało mu wszystko co elf myślał na temat opuszczania przez niego jaskini.
- Lepiej ja pójdę, ty postaraj się wysłuszyć na ile zdołasz.
- Weź chociaż… coś na siebie… - powiedział cicho Aeron nie patrząc bratu w oczy.
- Nie trzeba, wróce za chwilę. - Odparł i pobiegł do niszy gdzie ostatnio znalazł drewno, tym razem nie spodziewał się , że bedzie mógł coś pozbierać, ale miał ze sobią Dhaerowathila. Kiedy dotarł do martwego drzewa, przywołał kilka niewielkich kul by osuszyć nieco drzewo po czym uniósł miecz i zaczał nim rąbać pień.
Dhaerowathil nie był najlepszym toporem na świecie, jednak swoją część pracy wykonał. Chociaż gdyby mógł mówić pewnie powiedziałby do słuchu Erilienowi, który miał czelność go tak obrazić.
Elf sięgnał po jeden z kamyków wypowiadając słowa zaklęcia. By dotargać tą kłodę potrzebował dodatkowej siły ale na szczeście przygotowal więcej komponentów wieczorem.
- Dzieki Corellonowi. - Wyszeptał końcżac zaklęcie. złapał konar stwardniałą reką i ciągnac go za soba pobiegł ile sił do jaskini, by zdazyć nim czar przestanie działać.
Kiedy dotarł na miejsce Aeron na całe szczęście wciąż się tam znajdował, aktualnie próbując się osuszyć i jakoś ogrzać, co bez ognia było próżnym trudem.
Erilien widzac pół elfa w takim stanie zaklął cicho pod nosem, mógł przecież od razu to zrobić zanim pobiegł po drewno no ale już się stało.
- Zasłoń uszy, będzie trochę glośno. - To powiedziawszy zaczął metodycznie rozgrzewać skały jaskini wybuchami magicznego ognia. Fale goraca natychmiast zaczęły wypełniać jaskinię, lecz nie o to chodziło elfowi. Te podmuchy ciepła szybko rozwiał by wiatr gdyby Erilien choć na moment zaprzestał swojej pracy lecz jeśli ogrzeje się kamień, ten będzie oddawał ciepło przez długi czas i na tym własnie Erilienowi zalezało najbardziej. A ciepłe powietrze z wybuchów samo w sobie pomoze się jego bratu ogrzać, przynajmniej trochę.
Aeron zadrżał na pierwsze gorące podmuchy na wyziębione ciało i kichnął zaraz się jeszcze mocniej obejmując rękoma obserwując próby Eriliena w zapewnieniu mu ciepła. W końcu Erilien dotarł do momentu, który wydawał się być zadowalający temperaturowo, a do jego uszu dotarło bardzo, bardzo ciche, tak że nie był pewien czy nie przesłyszało mu się, "dziękuję".
Erilien nie powiedział ani słowa tylko podszedł do brata i położył mu dłoń na czole.
- No tak… jazda pod koc ale już! Jeszcze nam brakuje żebyś się poważnie rozchorował. - Trudno było powiedzieć czy bardziej na siebie, czy na brata, ale Erilien był wściekły.
Aeron posłusznie wślizgnął się pod koc i przed dłuższą chwilę nic nie mówił, a gdy w końcu wydobył z siebie głos powiedział tylko:
- Bracie…
- Hmmm? - Odparł Erilien który już zdażył rzucić zaklęcie i zabrać się za osuszanie przemoczonych rzeczy pół elfa.
- Chciałem tylko… spróbować zorientować się w terenie… żebyśmy nie błądzili…
Erilien westchnął i wyglądało na to, że napięcie z niego zeszło.
- Mogłeś mnie wybudzić, martwiłem się, że to przez wizje… że coś ci się stało.
Aeron spojrzał z zaskoczeniem malującym się na jego twarzy.
- Martwiłeś się? - spojrzał na swoje dłonie i widać było, że jest mu przynajmniej głupio w tej sytuacji - Chciałem… Zresztą nieważne.
- Nieważne… tylko nie rób mi wiecej takich numerów, dobrze? - Po czym jego ton zmienił sie o sto osiemdziesiąt stopni i znów wrzała w nim wściekłość. - Bo inaczej zamknę Cię w jednym pokoju ze Stryjem na tydzień!
- Aż tak źle życzysz Cavinuilowi? - pół elf ledwo powstrzymywał uśmiech.
- Obaj jesteście moją rodziną mam prawo wam życzyć tak źle jak tylko mam ochotę. - Zripostował Erilien.
- Jeżeli go kiedyś jeszcze spotkam to chyba zacytuję mu twoje słowa…
- On wie… - powiedział Erilien tym razem całkowicie poważnie i z odrobiną smutku, a może żalu w głosie.
Aeron znowu kichnął, co przerwało jego próbę odpowiedzi, którą począł dopiero po chwili.
- Jest dla ciebie ważny?
- Wątpiłeś w to? Jest ostry i na swój sposób nieznoścy, jak kazdy Treves jeśli się zastanowić, ale to nasz stryj. Tak jest dla mnie bardzo ważny. I nie myśl, że Ty jesteś mniej ważny. Nie uczyniłem Cię mym bratem dla kaprysu.
- Ja… - zaczął, ale szybko myśl została urwana - ...chyba rozumiem…
- A spróbowałbyś nie rozumieć to pięscią bym Ci nakładł rozumu do głowy. - Odparł elf odkładajac wysuszone ubranie. - Zjedz coś, musisz mieć siłę żeby zwalczyć chorobę.
- Ale potrzebujemy tych zapasów na później…
- Przede wszystkim potrzebuję zdrowego brata. Jak minie burza rozejrze się za czymś do jedzenia więc sie nie przejmuj tylko jedz. - Tym razem Erilien skupił sie na własnym stroju, oszuszał go na sobie nie tracac czasu na zdejmowanie, w końcu nie był pewien czy błogosławieństwa jakie otrzymal ciągle mają moc a nie był gotów by teraz to sprawdzać.
Aeron posłusznie wziął jeden placek i zaczął go w siebie wpychać, choć było widać, że przychodzi mu to z trudem. Kiedy zjadł nakrył się pod brodę kocem obserwując Eriliena osuszającego i swoje ubrania.
- Przepraszam… za wszystko. Za to co zrobiłem… i za to co zapewne zrobię.
- Nie powiem Ci byś się nie przejmował ani, że się nie gniewam. Powinieneś się przejmować a ja jestem wściekły na sama myśl… ale, ważne, że nic Ci nie jest.
- Mhm… - mruknął pół elf zamykając oczy i upewniając się, że jest szczelnie nakryty - Przejmuję się… bracie...
 
Googolplex jest offline  
Stary 23-02-2016, 02:47   #224
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar, Ocero Gazgo

Przemieszczali się jednostajnym tempem, nie za wolno, ale też nie pędzili na złamanie karku. Elfy wyraźnie podróżując po lesie czuły się w swoim żywiole, czego nie można było powiedzieć o Ocero. Tam gdzie Tel'quessir przemieszczały się z wrodzoną ich rasie gracją, tam człowiek potykał się o wystające konary. Nie było tu wyznaczonej dróżki, która by umiliła przeprawę ludzkim nogom. Ocero był w sumie przyzwyczajony do niewygód szlaku, jednak do Cormanthoru nigdy wcześniej nie zawitał, a las postanowił go przywitać z pełnią swojej miłości do podróżnego…

...nie, nie z pełnią, poprawił się kapłan. Nie postawił przed nim istot z niższych planów…

Quelnatham nawet nie odczuł trudów przeprawy siedząc na przyzwanym przez siebie wierzchowcu, który dzielnie znosił niewygody podróży po lesie. Zmartwieniem mógł być jednak Lyesath, który nie odzyskiwał przytomności… może ta mikstura była za słaba, a może rana zbyt poważna? W końcu, o czym Ocero przekonał się na własnej skórze, rany głowy nigdy nie należały so najdelikatniejszych z obrażeń, a magowie są do tego tacy delikatni…

Minął prawie dzień podróży z krótkimi przystankami, bardziej dla sprawdzenia stanu nieprzytomnego czarodzieja niżeli poprawienia kondycji Ocero, zanim Quelnatham, już od pewnego czasu rozpoznający z radością okolicę, mógł powiedzieć wprost: "Jestem w domu". Kapłan był dość zmęczony nie samą długością podróży co jej "leśną" uporczywością, jednak nie wydawało się, aby któregokolwiek z elfów to obchodziło. Wręcz wydawało mu się, że przynajmniej część z tego niewielkiego oddziału wypatruje czy człowiek nie zdecyduje się jednak odłączyć i nie wkroczyć na tereny Semberholme.

Ich niedoczekanie.

Ocero czuł się pod koniec podróży nieustannie obserwowany, a to uczucie wzrastało im bliżej znajdowali się celu podróży. W końcu obserwatorzy nie silili się na subtelność i kapłan wręcz mógł zauważyć przemykające między drzewami elfy, które z jakiegoś powodu odprowadzały ich na miejsce. Jasne jednak było, że szczególnie ich uwaga skupiona jest na Ocero, z którym nie wiedzieli co począć… chyba nie wiedzieli, a przynajmniej taką nadzieję mógł mieć kapłan, bo miał dziwne wrażenie, że do tych elfich łebków mogły wpaść różne mało ciekawe pomysły odnośnie tego jak powinny potraktować człowieka. W pewnym momencie wyszedł im naprzeciw jeden elf ubrany raczej jako zwiadowca niżeli zwykły mieszkaniec miasta pytając o coś prowadzącego ich wyprawę, co zrozumiał Quelnatham, a Ocero mógł tylko zgrzytnąć zębami ze złości, ale nie mógł się spodziewać, że elfy porzucą swoją mowę na rzecz "tej paskudnej, twardej, ludzkiej". Kapłan miał tylko nieprzyjemne wrażenie, że część pytania dotyczyła jego samego, co przyjemne samo w sobie nie było. Quelnatham natomiast wiedział, iż faktycznie pytali czy człowiek jest zagrożeniem, ale jednocześnie dopytywali czy ich nieprzytomny towarzysz potrzebuje natychmiastowej opieki. Elf usłyszawszy, że jego życiu nic nie zagraża i zostanie mu zapewniona opieka już w mieście, wycofał się między drzewa.

Ocero mógł mieć nikłą nadzieję głupca, że na miejscu niechęci względem człowieka stracą na wadze.

Zapadła noc, kiedy elfy zwolniły tempa, a Quelnatham wiedział, że jeszcze chwila i postawi nogę w swoim domowym zaciszu, które pozostawił za sobą wybierając się do Silverymoon. Ocero odczuwał zmęczenie, jednak zaraz rozbudził się, kiedy poczuł nagromadzoną w powietrzu wilgoć zazwyczaj zwiastującą obecność dużego zbiornika wodnego i zorientował się, że prawie są na miejscu.

Powoli oczom Quelnathama i Ocero, po lewej stronie, zaczął przybliżać się widok na ów zbiornik wodny, którego Ocero był tylko podskórnie świadom, zaś Quelnatham wiedział dobrze, że muszą na niego trafić. Pomiędzy trochę przerzedzonymi drzewami ujrzeli bowiem brzeg wielkiego jeziora, w którego taflii odbijał się blask księżyca na wpół przesłoniętego ciężkimi chmurami, które zwiastowały nadchodzący ze wschodu deszcz. Powietrze zdawało się być ciężkie od wody, zaś jego chłód tym bardziej skłaniał do szybkiego znalezienia kryjówki w cieple domostwa.

Jednak to nie jezioro samo w sobie przykuło uwagę obu towarzyszy, a malujący się na jego brzegu cel podróży. Widzieli okrągłe światła, których delikatna poświata rozświetlała miasto elfów, Quelnatham widział, a Ocero się tylko domyślał, mury, jednak z ich dwójki tylko Quelnatham był świadom tego, co ujrzą ich oczy już niedługo.

Człowiek czuł na sobie spojrzenie idącej nieopodal elfki, z którą przeprowadził szybką pogawędkę na początku ich podróży, jednak nie miał pojęcia, co to spojrzenie miało oznaczać.

Do momentu przekroczenia bram, które na pewno były solidnie umagicznione, a ich kunsztownego zdobienia nie powstydziłyby się rody szlacheckie Waterdeep, wszystko wydawało się być dla Ocero zwyczajne… tak jakby. Miejsce otaczała ta dziwna aura, która otacza wszystkie starożytne miejsca, pamiętające czasy, których ludzie nawet nie mogli marzyć pamiętać, ale to dopiero po wejściu w mury Ocero zrozumiał jak bardzo różnią się od siebie świat elfi i świat ludzki, z Quelnatham mógł z dumą obserwować reakcje na nowy świat, który został postawiony przed kapłanem.

Jeżeli spojrzeć tylko po gruncie miasta można by być zawiedzionym. Niewiele budowli bowiem znajdowało swoje miejsce na powierzchni i choć daleko im było do określenia mało kunsztownymi, to jednak można było wysnuć smutne wnioski o upadłej potędze Tel'quessir i ich mikrej liczebności. Sprawa przybierała inny obrót jeżeli uniosło się głowę i spojrzało powyżej, na wszechobecne, ogromne i dumne dęby, które wręcz zasnuwały przestrzeń.

W wysokich pniach drzew wydrążone zostały korytarze, miejsca mieszkalne oraz te, służące życiu społeczności. Podobnie wybudowano na ich twardych gałęziach platformy, większe budowle czy miejsca odpoczynku, w większości wykonane z drewna, jednak nie był to jedyny materiał budowlany dla elfów. Blade, magiczne światła rozświetlały przestrzeń swym iście księżycowym blaskiem, nie będąc najlepszym oświetleniem dla człowieka, ale dla elfa czy potomka tych dwóch - idealnym. Wszystkie te "podniebne budowle" były wyrzeźbione wręcz jakby ręką boga, nie zaś śmiertelników, którzy korzystali z daru drzew tylko na tyle, na ile mogli nie krzywdząc go. To tutaj, wśród liści, wśród gałęzi i kory toczyło się życie elfów Semberholme. Nie było tu gwaru jaki towarzyszył znanym Ocero miastom, a jednak miał on pewność, że tętniło ono swoim własnym, tajemniczym życiem. W powietrzu unosił się jedynie zapach lasu, nie zaś potu i nieczystości. Nigdzie nie było miejsca na slumsy, które samą swoją obecnością odbierały cząstkę majestatu nawet najpiękniejszym miastom. Kapłan złapał się na tym, że i sam stara się zachowywać cicho, aby nie zmącić atmosfery tego miejsca, któremu obca była wrzawa. Na dole, poza drzewnym miastem, również znajdowały się elfy, jednak było ich niewiele w porównaniu z sylwetkami, które człowiek zdołał dostrzec w migotliwych światłach uczepionych drzew niczym świetliki.

Oczom Ocero ukazało się piękno, twór elfich rzemieślników i prawdziwa duma Tel'quessir oddana w architekturze, oddana w klimacie tego miejsca i tajemniczości.

Oczom Quelnathama natomiast...

- Potrzebujesz, Quelnathamie, jeszcze pomocy? - zapytał dowódca oddziału.

...oczom Quelnathama natomiast ukazał się dom.



Erilien en Treves

Nie było pewności czy na domiar złego Aeron nie rozchoruje się poważnie dzięki tej nocnej wyprawie w ulewę. Kasłał w nocy, drżał i choć ściany jaskini zostały ogrzane przez Eriliena to jednak wciąż wpadało do środka zimne powietrze, które obmywało zawiniętego w koc pół elfa. Paladyn mógł jednak tylko obserwować stan brata mając nadzieję, że ten zwalczy chorobę i nie poniesie większych konsekwencji swej głupoty. Co pewien czas sprawdzał jego temperaturę, która w nocy nie ulegała drastycznym zmianom - ni na lepsze, ni na gorsze - wiedział, że za stan Aerona nie jest odpowiedzialny tylko sam pół elf; wszak to Erilien nie bacząc na nic gnał przed siebie pozwalając, aby brat mókł na deszczu otulany zimnem wiatru, więc po mniejszej, ale jednak, części był współodpowiedzialny za stan niemożliwego mieszańca.

Gdy nadszedł ranek, a Aeron się przebudził, elf mógł odetchnąć z ulgą. Jego stan nie pogorszył się, chociaż ciężko można było mówić w tej chwili o poprawie, jako że minęło zbyt mało czasu. Pół elf natomiast był milczący i starał się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z tym, który przygarnął go do rodziny. Zjadł w ciszy śniadanie, które wcisnął w niego Erilien, po czym zakopał się w kocu odmawiając zjedzenia więcej niż jednego placka.

Stan mieszańca powoli zaczął się poprawiać, co dało elfowi możliwość pozostawienia go na trochę samego, oczywiście po uprzednim zagrożeniu mu Cavinuilem w razie nieusłuchania polecenia pozostania pod ciepłym kocem w jaskini, i ruszeniu na poszukiwania "darów Cormanthoru", którymi mogliby się posilać w trakcie dalszej podróży.

Nie było to jednak tak proste jakby się wydawało.

Erilien nie miał doświadczenia w zdobywaniu żywności w lesie i choć znalazł trochę dzikich owoców to nie miał całkowitej pewności, które z nich są jadalne. Nie wiedział czy Aeron mógł mieć taką wiedzę, ale czy szkodziło sprawdzić? Przyniósł więc swoje znaleziska do brata i po wyjaśnieniu mu gdzie je znalazł otrzymał, może nie fachową, ale jednak jakąkolwiek, opinię na temat ich zdatności do spożycia, odrzucając te, które według niego nie nadawały się zupełnie, jednak nie tłumaczył skąd posiada taką a nie inną wiedzę. Tak naprawdę mało co powiedział prócz oceny jadalności tego, co przyniósł Erilien i ten stan trwał jeszcze dobry czas, jednak w końcu został przez niego przerwany.

- Bracie… - Aeron odezwał się wysuwając głowę spod koca - ...chyba wiem, jak powinniśmy iść...




Theodor Greycliff, Gaspar Wyrmspike

Minęły dni dzielące ustalenie przez Theodora i Gaspara nowego spektaklu, a realizacje tego przedsięwzięcia. Theodor faktycznie wynajął jeden z lokali, którym okazała się być znana dobrze Gasparowi karczma "Główny Trakt". Nie było to miejsce niesłychanie drogie, ale jednocześnie nie można było posądzić go o zbyt niski standard i zaniżone ceny. Posiadała swoją scenę, nie za dużą, nie za małą, a jego klientela wywodziła się raczej z warstw średnich. Greycliff postarał się, jak i wynagrodzenie dla artystów, na jakie przystał podczas spotkania z mistrzem pióra dotarło do nich na czas, bez opóźniania i wykrętów.

Wszystko zdawało się iść wyśmienicie.

Kiedy przybyli do karczmy na wyznaczoną godzinę wszystko było już gotowe na przyjęcie artystów. Scena wraz z jej kurtyną prezentowała się idealnie, stoliki dla widzów były gotowe na ich przyjęcie, a służki gotowe do obsługiwania gości. Karczmarz wyglądał na szczególnie zadowolonego z dodatkowego dochodu, jaki znalazł się w jego kiesie za sprawą Theodora.

Nie minęło dużo czasu, jak do karczmy dotarli widzowie głodni rozrywki, jaką miał im zaserwować talent dramatopisarza jakim był Gaspar Wyrmspike.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 23-02-2016 o 23:50.
Zell jest offline  
Stary 18-03-2016, 00:21   #225
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Tak jak wtedy, gdy przybył do Semberholme po raz pierwszy, Quelnatham poczuł zachwyt. Domy w koronach potężnych dębów, strzelista, alabastrowa wieża świątyni Corellona, łagodne wzgórza i srebrzyste wody Sember. Teraz jednak czuł coś więcej. Nie tylko aurę starożytnej chwały nie tylko spokój i bezpieczeństwo, ale także coś jeszcze. Tkliwe uczucie powrotu do domu.

Powoli dał miejsce mniej wzniosłym, ale nie mniej naglącym myślom. Odwrócił się do dowódcy patrolu odpowiadając na zadane wcześniej pytanie.
- Tak, jeśli mogę prosić, mój ranny przyjaciel potrzebuje opieki. Zanieście go proszę do świątyni Corellona i przekażcie Ellindaenowi Uldarrowi, że wróciłem. Pójdę teraz przedstawić mojego gościa Księżycowym Cieniom.
Dowódca pokiwał głową i bez dalszych słów zabrał się za zapewnienie transportu rannego do świątyni.

W czasie podróży przez las Quelnatham poświęcił krótką chwilę na wytłumaczenie Ocero jak wielkim zaszczytem będzie jego wizyta w Semberholme. Podkreślając znaczenie miasta jako starożytnego schronienia, jednej z pierwszych osad Cormathyru i miejsca ukazania się Corellona próbował wzbudzić szacunek. Szacunek, który jak pouczał wieszcz, powinien okazywać również, a może przede wszystkim mieszkańcom. Udzielił mu też oczywiście krótkiej lekcji dobrych manier. Ocero nie powinien odzywać się pierwszy (nie mówiąc już, że nie zna jedynego godnego do komunikacji języka), nie powinien podawać ręki, nie powinien chodzić nigdzie bez pytania Quelnathama, ma za to powstrzymać się od złośliwych uwag, nawet tych mruczanych pod nosem, patrzenia w oczy, a tym bardziej na inne partie ciała niewiast. Miał nadzieję, że człowiek zastosuje się chociaż do połowy...
Teraz prowadząc swojego gościa do siedziby straży rozważał czy wizyta człowieka w Semberholme to dobry pomysł. Wypadek przy teleportacji komplikował plany elfa. Wcześniej myślał, że może zostawią Ocero na kilka dni w Bitewnej Dolinie albo po drugiej stronie jeziora. Ostatecznie nie planował nawet długo pozostawać w domu. Jednak gościć człowieka przez dłuższy czas...

- Idziemy teraz przedstawić się opiekunom tego miejsca. To starożytna tradycja. W Semberholme każdy przybysz przedstawia się gospodarzom. – wyjaśnił wieszcz.
- Mam cokolwiek mówić, czy powinienem nie kalać powietrza tego miejsca mym brudnym językiem? - Ocero był wyraźnie niepocieszony ograniczeniami jakie na niego nałożono.
- Jeśli zadadzą pytanie i poproszą o odpowiedź wtedy odpowiedz. - odpowiedział sucho mag. - Ale zbliżamy się, to tu.

Stanęli u stóp rozłożystego jaworu. Na najniższych gałęziach siedziała budowla przypominająca Ocero wielkiego zielonkawego ślimaka przyklejonego do pnia. Faktycznie była to chyba najbrzydsza konstrukcja w Semberholme, choć nie przez brak dbałości, a raczej niefortunną proporcję rozmiarów i umiejscowienie. Czarodziej już zaczął wchodzić po ledwo dostrzegalnych schodach jakby wytłoczonych w pniu drzewa. Selunita ugryzł się w język zanim zdążył skomentować piękno i kunszt elfiej budowli. Quelnatham będzie musiał mu jakoś wynagrodzić te męczarnie. Spokojnie ruszył za magiem mając nadzieję, że nie czeka go kilka dni bycia porównywanym do małp.

Czarodziej wszedł do przedsionku budynku i jakby wiedząc już o jego przybyciu zaraz zjawił się tam elf w kolczudze i płaszczu Księżycowych Cieni.
- Witaj. Jestem Quelnatham Tassilar, rezydent Semberholme. Po długiej drodze wracam do domu i sprowadzam gościa, człowieka za którego mogę ręczyć. - przedstawił się strażnikowi.
Księżycowy elf, który się zjawił uśmiechnął się lekko na pierwszą część wypowiedzi Quelnathama, ale uśmiech od razu zmalał na drugą część.
- Witaj ponownie w domu, Quelnathamie Tassilarze. Zawsze dobrze widzieć rezydenta Semberholme powracającego do domu. - zerknął z ukosa na Ocero, po czym kontynuował - Jednak jak dobrze wiesz ludzie… nie należą do rezydentów naszego domu i stąd moja niepewność…
- To mój przyjaciel i mogę mu zaufać. Nazywa się Ocero i jest kapłanem Selune. Przez krótki czas pozostanie moim gościem, nie chciałbym jednak narażać nikogo na nieprzyjemności. - odparł mag.
- Kapłan Selune… Rozumiem. - odparł elf, po czym zwrócił się do Ocero we Wspólnym - Musiałeś włożyć sporo pracy w to, aby zyskać aprobatę kogoś takiego jak Quelnatham Tassilar, Ocero, kapłanie Selune.
- Prześliśmy dużo razem od czasu zamilczenia Bogów. - przyznał Selunita - Mam nadzieję, że będę mógł udowodnić, że jego aprobata nie jest źle umiejscowiona.
- Wszyscy mamy taką nadzieję. I swoje obawy. - spojrzał twardo na człowieka - Musisz wiedzieć, że spotyka cię spory zaszczyt, że możesz przebywać wśród nas.

Na tym zakończyła się oficjalna część. Pożegnali się uprzejmie i Quelnatham zaprowadził Ocero do swojego domu. Gdy dotarli pod odpowiedni dąb kapłan westchnął na kolejną wspinaczkę po niekończących się roślinnych schodach - nie schodach. Ku jego przerażeniu elf zaraz wytłumaczył mu, że budynek, który widzi to świątynia Labelasa, boga-filozofa, zaś jego mieszkanie jest trochę wyżej. Po chwili wpatrywania się Ocero dostrzegł wśród zieleni liści kolejne domostwa, jak lampiony poprzyczepiane na gałęziach. To które wskazywał Quelnatham było na oko sześćdziesiąt - siedemdziesiąt stóp nad ziemią.

Po niekończącej się mordędze stopni, schodów i sznurowych drabinek Ocero z ulgą rzucił się na wiklinowy szezlong, który stał zaraz za wejściem. Quelnatham kilkoma zaklęciami zmiótł zaległe kurze, przyklejone do szyb liście i odchody wiewiórek, wyciągnął ze spiżarni trochę suszonych owoców i orzechów, które postawił na stoliku przed człowiekiem i znikając z powrotem za drzwiami zawołał: - Rozgość się! Zaraz wracam!
 
Quelnatham jest offline  
Stary 02-04-2016, 21:03   #226
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar, Ocero Gazgo

Ocero został przez ten szalony ciąg zdarzeń wrzucony w przestrzeń usianą nikim innym jak Tel'quessir, jako określała się w swoim języku rasa elfów. To nie było tak, że kapłan Selune miał jakąś awersję do nich, tu chodziło o coś zgoła innego. Tu bardziej sama natura większości elfów, jak się Ocero wydawało, które w jego oczach były zapatrzone w to, co widzieli jako swoją wyższość ponad wszystkimi innymi rasami i z jakąś nieokreśloną lubością to okazywały.

Teraz jednak nie miał żadnego wyboru, przeklęty najwyraźniej nieopisaną magią, przywiązany do Quelnathama. Przynajmniej ten konkretny elf nie okazywał mu na każdym kroku niechęci z powodu braku szpiczastych uszu i całokształtu jego wyglądu, nie wspominając już o zaletach mentalnych elfiego ludu… Innymi słowy nie był rasistą, a przynajmniej nie okazywał tego tak ostentacyjnie.

Sam Quelnatham natomiast dopóki nie znalazł się ponownie w domu po dłuższym czasie nieobecności nie podejrzewałby jaką radość sprawi mi powrót. Wszystko było takie znajome, a jednocześnie niosło za sobą nutkę niesamowitości ponownego odkrycia. Prawie że podświadomie oglądał stare kąty, sycił oczy zgromadzonymi w domu księgami, chłonął całą atmosferę tego miejsca. To było wszystko było piękne, ale czasami trzeba podjąć wyprawę, a obłędne wydarzenia, których był nie tyle już świadkiem, co uczestnikiem, jedynie zdawały się sprzyjać podróży…

Ocero jadł spokojnie pozostawione z nim suszone owoce i orzechy, kiedy usłyszał, że ktoś zbliża się do wejścia. Poprawił się wygodniej na swoim siedzisku żując suszoną śliwkę, gdy rozległo się niepewne pukanie i nieśmiało przez próg do środka zajrzała elfka o urodzie do pozazdroszczenia, odziana w zielonkawe szaty czarodzieja. Zobaczywszy Ocero zawahała się, ale zaraz zebrała się w sobie, aby odezwać się, dla różnicy, we Wspólnym..

- Witam… Czy… Quelnatham jest tutaj? - zapytała, jednak szybko się poprawiła - Nazywam się Melue Inariell i słyszałam, że wrócił.

Quelnatham dosłyszawszy pukanie ruszył w kierunku wyjścia, gdzie natrafił na nikogo innego, jak na Melue stojącą w progu, jakby niepewna czy może wejść, a jednocześnie zbyt zaniepokojona, aby spokojnie czekać na konkretne zaproszenie. Kiedy elfka zobaczyła tego, którego szukała odezwała się początkowo po elfiemu, aby po kilku słowach zerknąć na Ocero i przejść na Wspólny.

- Quelnathamie… Nic ci się nie stało? Słyszałam, że wróciłeś, ale była też mowa o rannym elfie… Wybacz, że weszłam tak… Nietaktowanie wyszło… - dodała na koniec wyraźnie niepocieszona z faktu swego zachowania.




Gaspar Wyrmspike

Kot, który przypałętał się za Gasparem do domu w dniu, w którym przeprowadzona obławę na rezydencję Naraltana Wildhawka, po powrocie dramatopisarza do domu zachowywał się osobliwie. Wyrmspike spędził noc u Faliny, która po przedstawieniu prawie siłą zaciągnęła go do swego domu nie dając mu żadnego wyboru, niczym najlepszy strażnik miejski ujmujący bandytów na gorącym uczynku. Trzymała go tam także prawie cały następny dzień, jako że miała wolność od służby. Kobiety...

Jednakże kiedy Gaspar wrócił do siebie rozpętało się piekło.

Od progu zaatakował go kot żądny jego całkowitej, niepodzielnej uwagi. Plątał się pod nogami, miauczał niczym obdzierany ze skóry, a jeżeli Gaspar spróbował go złapać ten piekielnik wyrywał się i umykał pod łóżko, oczywiście, nie przestając miauczeć. Wyrmspike'a mogłoby dziwić takie zachowanie zwierzęcia, które powinno raczej udawać, że go nie ma zważając na bałagan jaki po sobie zostawiło. Malusieńka kuchnia została ogołocona ze wszystkiego do jedzenia, do czego zwierzątko mogło się dostać. Gaspar mógłby nawet się nie dziwić gdyby pozostawił kota bez jedzenia na ponad dzień, jednak zostawił wraz z nim wystarczająco dużo pożywienia i wody, aby wystarczyło na trzy koty. Prócz resztek jedzenia i zwalonych na podłogę przyborów kuchennych, które śmiały przeszkadzać kotu na ziemi leżały też ułożone wcześniej na sekretarzyku notatki i treści sztuk tworząc obraz jak po przejściu małego huraganu.

Na sekretarzyku ostał się jednak nietknięty kocią łapą króciutki list, wręcz notatka napisana schludnym, czytelnym charakterem pisma jakim najwyraźniej szczyciła się kobieta, która złożyła "niezapowiedzianą wizytę" Gasparowi, gdy ten powrócił z przeklętej przez bogów rezydencji:

"Spotkajmy się dzień po twoim przedstawieniu po zachodzie słońca w podłej kantynie portowej "Ością w gardle". Ubierz się jakoś stosownie do charakteru przybytku. Nie pozwól się prosić.
Leliana, seneszal"


Do zachodu słońca została jakaś godzina.

Kot wydał z siebie opętańcze miauczenie.




Theodor Greycliff

Wysokie stawki w hazardzie przyciągały wielu - dla niektórych chodziło o, teoretycznie, łatwy zarobek, inni poszukiwali w tym niebezpieczeństwie dla sakwy emocji, od których byli wręcz uzależnieni i trwały one tak długo, jak długo wystarczało im zasobów złota. Jak jednak było z Theodorem? Czy nie chodziło o te dwie rzeczy?

Na pewno jednak w tej chwili chodziło najbardziej o pieniądze. Kiesa Greycliffa uszczuplała, a on najwyraźniej nie lubił mieć zbyt mało złota na podorędziu. Oddawał się więc tej kapryśnej pani pod postacią hazardu, która szczyciła go blaskiem monet czasem je rozdając, czasem zabierając, jednak niezaprzeczalnie Theodor wychodził na plus. Był wszak szczęściarzem cieszącym się łaskami Tymory, które zdawały się go nie opuszczać mimo milczenia bogów. Prócz uprawiania hazardu zabawiał się także w inną grę, a dokładniej w sianie fałszywych, najprawdopodobniej, plotek w Skullporcie o śmierci Machy. Miał wsparcie w Elerdrinie, jak i co ważniejsze w Arneliusie, który zgodził się trochę dopomóc to przedsięwzięcie dzięki swoim zasobom. Jak i Greycliff, jak i Arnelius, musieli zdawać sobie sprawę z tego, w jak niebezpieczną grę gra ten drugi wspomagając pierwszego, ale czy nie będzie słodsza nagroda na samym końcu?

O ile, oczywiście, obaj to wszystko przeżyją.

Dzień mógł uznać za udany, gdy natrafił w jednym z kasyn Waterdeep na twardy orzech. Prawie cały dzień spędził na grze, początkowo przegrywając, aby zacząć się poważnie wydobywać z dołka. Wydawało mu się już, że tak pozostanie do samego końca, a Tymora nie odwróciła od niego swego wzroku pomimo tego udawanego odrzucenia bogini, jednak wieczorem, gdy słońce zaczęło chylić się ku upadkowi starł się w kartach z niejakim Ovelisem, o włosach niczym pióra kruka, którego twarz z jakiegoś powodu przypominała mu szczura. Theodor górował nad nim wzrostem, jednak nawet on nie wydawał się być tak wychudzony jako ten. Theo chciał zakończyć ten dzień wygraną, ale nie zapowiadało się na to, a ów Ovelis grał na naprawdę wysokie stawki.

- Pasujesz? - mężczyzna uśmiechnął się z nieprzyjemną wyższością zabierając swoją stawkę z tej partii, z której ogołocił Theodora. Oparł się wygodniej na obijanym krześle, po czym zwrócił się do przeciwnika z pewnością w głosie - Powiem ci coś, szczęściarzu, któryś ogołocił z pieniędzy połowę kasyna. - spojrzał ukontentowany Greycliffowi w oczy i wypowiedział słowa, które wciąż smakowały koszmarem, jakiego Theo doświadczył w lochu Twierdzy straży miejskiej - Nie chodzi o to, abyś miał szczęście, ale o to, żeby inni go nie mieli.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 04-04-2016 o 00:45.
Zell jest offline  
Stary 08-04-2016, 19:58   #227
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Wypowiedziane dość obojętnym tonem słowa Ovelisa sprawiły, że Theodor podświadomie spiął się jak do walki. Odruchowo siegnął po rękojeść bojowego rapiera, opanował się z wysiłkiem.

-Połowę? Widzisz...Ovelis...większosć tutejszych to frajerzy. Ty jesteś inny. Czemu nigdy wcześniej o tobie nie słyszałem? Dopiero przyjechałeś do miasta?

- Dość niedawno zawitałem do Waterdeep i postanowiłem sprawdzić czy bogactwa Miasta Wspaniałości faktycznie są takie wspaniałe. - powiedział z uśmiechem przeciwnik Theodora - Ty zapewne jesteś starym wyjadaczem tutejszych kasyn.

-Można tak powiedzieć - Theo starannie ułożył monety w słupku - Planujesz zostać na dłużej?

- Raczej nie na szczególnie długo… ale to nie oznacza, że dam spokój tutejszym hazardzistom amatorom ze zbyt wielką sakwą tatusiów i zbyt wielkim mniemaniem o sobie. - oparł się wygodniej.

Moneta niemal się uśmiechnął.

-Masz mnie za amatora, Ovelis?

Ovelis upił trochę piwa z kufla, które zakupił przed rozpoczęciem partii z Theodorem.

- Tego nie powiedziałem. Nawet dla mnie jest jasne, że ktoś go ograbia kasyno amatorem nie jest… co oczywiście nie oznacza, że nie mogę i jego - przesunął monetę w palcach - pozbawić ciężaru pieniądza.

-Tośmy się dobrali - Greycliff spróbował wina - Dwóch szczęściarzy na tropie złota. Miałbyś ochotę połączyć siły? Tutejsze dojne mućki lubia brydża. Chcesz być moim partnerem? Chyba, że wolisz inne gry? Tarbiss? Kości?

- Jeżeli chodzi o gry to lubię wszystkie, w których wygrana zapełni moją sakwę. - zaśmiał się cicho - Mogę być twoim partnerem, nie mam przeciwwskazań… chociaż żałuję, że nie ograbiłem cię z całego złota!

-Może jeszcze dam ci szansę - odparł Theodor niemal poważnie - Pół na pół?

- Brzmi dobrze. Ufasz w swoje szczęście, czy mu dopomagasz?

-Nie kantuję jeśli chodzi o hazard. W życiu to co innego, ale hazard to sprawa poważna, a kasyno miejsce święte - Moneta zachichotał - Chodźmy. Tam pod ścianą widzę kilka kurek do oskubania.


Ovelis skinął głową, zabrał niedopite jeszcze piwo, które odstawił nonszalancko na tacę przechodzącej kelnerki, jednocześnie zamawiając dość kosztowne wino, i ruszył z Theodorem na "łowy". Faktycznie, ludzie zgromadzeni pod ścianą łatwo chwycili przynętę i dali się wciągnąć w grę z dwoma zaprawionymi hazardzistami.


Gra w brydża rozpoczęła się niepozornie, jednak dość szybko przeszła na poważne stawki. Zachęceni początkowym sukcesem przeciwnicy postanowili zwiększyć obstawiane fundusze, co jednak okazało się być ich trumną. Ovelis grał dość agresywnie i nawet można było mieć wrażenie, że bezmyślnie, jednak jego taktyka wyraźnie dawała do zrozumienia, iż ten gracz wie co robi. Z Theodorem tworzyli wręcz, można by powiedzieć, idealny duet. Ovelis zdawał się tak kierować rozgrywką, aby w odpowiednich momentach obaj wychodzili na swoje. Theo jednak musiał też przyznać, że najsilniejszy z przeciwników musiał mieć potwornego pecha w kartach, który sprawiał, że jego wymarzone ruchy spełzały na niczym. Pierwsza gra zakończyła się sukcesem.


Następne gry również przebiegały w podobnej atmosferze sukcesu, a Theodor, chociaż starał się dojrzeć, nie zauważył żadnych kantów swego "towarzysza na drodze do bogactwa". Wręcz czasem wydawało mu się, iż ten woli trochę spasować ze swoimi zagraniami, aby nie było to zbyt podejrzane. Tak czy inaczej po którejś partii z kolei, w tym jednej przegranej acz niezbyt stratnej, majątek ich obu powiększył się przyjemnym ciężarem złotych monet.

-Wygląda na to, że opłaciło się dzisiaj wpaść do kasyna - Theo potasował karty - Gramy dalej, panowie?

Przeciwnicy w grze spojrzeli to po sobie, to po swoich dwóch zmorach finansowych, po czym jeden z nich burknął coś, co miało wydźwięk słów: "Może innym razem", czemu reszta szybko przytaknęła uradowana, że to nie oni pierwsi się poddali oraz nie stracą więcej pieniędzy grając przeciw tym dwóm.

Theodor z lubością pogładził stos monet. Starannie przeliczył urobek i uczciwie podzielił pieniążki na dwa równe depozyty.

-Dobry z ciebie wspólnik. Nie dość, że ci z którymi grasz nie mają szczęścia to jeszcze dobrze się uzupełniamy jeśli chodzi o styl. Napijesz się jeszcze ze mną? Chyba mam dość hazardu na dzisiaj, a chciałbym jeszcze pogadać - Theodor zawiesił pytająco głos.

- Chcesz opić zwycięstwo? Chętnie. Rzadko spotykam w tych jaskiniach hazardu takich, których mogę nazwać prawdziwymi graczami! - zaśmiał się Ovelis.

Theodor skinął z uśmiechem głową. Razem znaleźli wolny stolik, po czym Moneta zamówił butelkę najlepszego czerwonego wina z Calimshanu.

-Salhud! - Theo wzniósł toast - Za Tymorę! Niech zawsze sie do nas uśmiecha!

Gdy wypili toast Theo ponownie napełnił kubki. Falując winem w swoim kubku z namysłem przyjrzał się Ovelisowi.

-Wiesz, właściwie chciałem cię o to zapytać wcześniej, ale jakoś nie było okazji. Zapytam teraz - Theo pociagnął łyk - To co powiedziałeś wcześniej - “Nie o to chodzi by mieć szczęście lecz by inni go nie mieli”. Skąd znasz to przysłowie?

- To przysłowie? To była dewiza osoby, od której uczyłem się tych wszystkich gier, nazwij go moim mistrzem, a teraz służy mnie jako dewiza. Czemu pytasz? - Ovelis upił solidny łyk wina.

-Po raz pierwszy usłyszałem to przysłowie niedawno w dość szczególnych okolicznościach - Moneta zamyślił się na chwilę - Bardzo szczególnych. Kto jest twoim mistrzem jeśli to nie tajemnica? To musi być wielki gracz.

- Nie znajdziesz go w Waterdeep. - odparł Ovelis - Pochodzi z moich rodzinnych stron w Amn i prawdę mówiąc jest raczej graczem z minionych czasów. Już kiedy mnie uczył nie zajmował się hazardem już za bardzo. Nazywa się Kirvan Ranis. W sumie to chyba nigdy nie dbał o to, żeby być znany w tym pieniężnych światku, a w ostatnich, jakiś kilkunastu latach, a może dłużej, usunął się w cień w Athkatli.

-Tak się składa, że moi pracodawcy też operują w Amn. Dopiero niedawno zjawili się w mieście. - Greycliff pociągnął wina - Jesteś pierwszy raz tutaj? W mieście znaczy się.

- Taak. Wcześniej jakoś ominęła mnie podróż do Waterdeep choć zwiedziłem już trochę miast. Mówisz - twoi pracodawcy - czym się zajmujesz, Moneto?

-Na razie hazardem - uśmiechnął się Greycliff - Ale czasem oprowadzam wycieczki z Amn i pomagam zaklimatyzować się nowoprzybyłym. Chciałbyś zwiedzić miasto? O tej porze roku jest tu urokliwie - Moneta zawiesił na chwilę głos.

Ovelis przez chwilę przyglądał się Theodorowi zanim uśmiechnął się ponownie i odparł:

- Czemu nie. Zrobisz to z dobroci serca, czy chcesz ze mnie jeszcze jakiś grosz wyciągnąć?

-Usługa za darmo, ale mam nadzieję, że popartnerujes mi jeszcze w hazardzie. Może dla odmiany w innym kasynie bo tu już nas chyba znają - Theo uśmiechnął się szczerze - Masz czas pojutrze? Tak się składa, że jutro wieczorem mam spotkanie w interesach, ale pojutrze jestem wolny.

- Dobrze, dobrze… Spotkajmy się więc pojutrze w tym miejscu, tylko o jakiej porze?

-Powiedzmy o godzinie lisa, to chyba pasuje do naszych planów. I udamy się do jakiegoś porządnego kasyna, powiedzmy na ulicę Srebrną do Kości Czerwonego Ksieżyca. - Theodor dopił wino i wstał - Wybacz teraz, ale niedługo mam spotkanie w interesach i muszę być gotowy. Widzimy się niedługo. Niech ci szczęście sprzyja - Theodor skinął glową w pożegnaniu po czym opuścił kasyno.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 09-04-2016, 23:30   #228
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Wydał tylko ciche westchnienie kiedy zobaczył Melue. Czarodziejka była złotowłosa i piękna jak sama Hanali Celanil. Teraz, gdy zobaczył ją po tak długim czasie, dopiero zrozumiał jak silne stało się uczucie, które żywił od lat. Chwilę zajęło mu dojście do siebie, ze względu na gościa - Ocero, powstrzymał się od zbyt wylewnego powitania.

- Witaj, witaj! Cieszę się niezmiernie, że cię widzę! Miałem właśnie schodzić na dół by wreszcie przywitać się ze wszystkimi, ale musiałem zadbać o swojego gościa - wytłumaczył się mag. - Wejdź proszę. To Ocero - kapłan Selune i człowiek wielkiej wiary. - przedstawiał ich sobie. - Ocero, to Melue Inariell mistrzyni wielu sztuk, nade wszystko zaś najważniejszej Sztuki.
- Błogosławieństwa pani Księżyca dla ciebie, pani. - skłonił się Ocero i zerknął na Quelnathama - Potrzebujecie odrobinę prywatności? Mogę przejść się po domostwie, zaznajomić z innymi rezydentami.
- To nie będzie potrzebne - nagle z głosu elfa uciekła pogoda. - Nie chciałbym czynić zamieszania zanim spotkam się z radą. Czy Eslani jest w Semberholme? - zwrócił się do Melue. - Myślałem, że może chętnie spotkałaby się z moim gościem, gdy będę mówił ze starszymi.
- Jest i zakładam, że z miłą chęcią spotka się z Ocero. - uśmiechnęła się lekko elfka.
Ocero nie był pewny jak się czuje z podejściem elfów wobec jego osoby. Nie był zwierzakiem, czy dzieckiem, którym trzeba się opiekować, ale podejrzewał, że odpowiedź na jego zażalenia składałaby się z jednego słowa. Człowiek. Postanowił więc przemilczęć tą sprawę i wrócił do istotniejszych rzeczy.
- Eslani?
- To półelfia Harfiarka z Dolin. Przyjaciółka Semberholme. Ostatnimi czasy spędza tu wiele czasu. Zawsze chętnie słucha wieści ze świata… hmm… z ludzkich królestw. Zapewne też chętnie podzieli się z tobą wszystkim co wie o naszej osadzie. Jak już mówiłem muszę iść i przekazać różne pilne wieści, a nie chcę przecież żebyś się nudził. - zakończył mało grzecznie, ale zaraz dodał. - Chyba, że wolisz odpocząć po trudach podróży?
- Chętnie dowiem się czegoś o twoich rodzinnych stronach. Kto wie, może twoja znajoma podzieli się jakimiś wstydliwymi sekretami na twój temat.
- Doprawdy zastanawiam się co mogłoby cię zawstydzić - odparł mag. - Eslani przyjdzie niedługo, tymczasem wypocznij dobrze, bo gdy zacznie już mówić nieprędko skończy.
Ocero jeszcze się uśmiechnął.
- Zawstydzić mnie? Nic. Ciebie...?
Para czarodziei była już jednak w połowie drogi do wyjścia i Quelnatham nie usłyszał, albo raczej wolał nie odpowiadać.

***

Schodząc w dół drzewa Quelnatham kontynuował, już śmielej rozpoczętą wcześniej rozmowę.
- Nic mi nie jest moja droga. Na szczęście nic mi nie jest. Niestety inny elfi mag, z którym podróżowaliśmy z Waterdeep uległ wypadkowi. Mam nadzieję, że już opiekują się nim kapłani. - tłumaczył pokonując kolejne gałęzie. - Bardzo bałem się czy zastanę cię w zdrowiu. Po tej próbie magicznego kontaktu myślałem, że musiało się stać coś strasznego. Dopiero później, kiedy usłyszałem o Corellonie, mogłem się uspokoić. Co się działo przez ten czas? Kto odpowiada za tę magiczną osłonę nad Cormanthorem?
- Świat zdawał się stanąć na głowie. Początkowo nikt nie wiedział co tak naprawdę się stało. Naraz wszyscy zgromadzeni w lesie wyczuli coś… Nie umiem tego nawet nazwać. Obecność czegoś potężnego? To samo uczucie towarzyszy ci, gdy przyzwana zostanie potęga z planów, jednak to było silniejsze oraz… inne. W pierwszym odruchu przerażające swoją potęgą, żeby po chwili jakby niezdecydowane ze śmiertelnego wroga przerodzić się w coś, co samym swoim istnieniem nie czyha na nas. Nie umiem bardziej tego wytłumaczyć słowami. - westchnęła lekko - O Corellonie dowiedzieliśmy się dopiero po dniach, jako że dziwna wtedy aura zdawała się już nie docierać do każdego krańca Cormanthoru, a raczej skupiać się na jednym miejscu…
Słyszałeś kiedyś o Timarealu Erivanie? - zapytała nagle.

- Nie, kto to taki?
- Kiedy odkryliśmy obecność naszego Stwórcy pośród drzew Cormanthoru, kiedy stało się dla nas jasne, że oto sam bóg zstąpił wśród nas, a te informacje zostały przyniesione wraz z tymi, którzy wrócili z poszukiwań owej potęgi, którzy zostali wysłani dla zbadania, czy to jakiś wróg się nie obudził, okazało się, że Corellon Larethian nie znajduje się na Torilu w swej boskiej powłoce. - uśmiechnęła się, jednak jakoś niemrawo - Nie dziwne, że nie słyszałeś o Timarealu, choć teraz elfy tego lasu znają dobrze jego miano. Był on jednym ze strażników przemierzającym okolice Elfiego Dworu, a teraz… Teraz jest kimś więcej. Nazwałabym go wybranym przez naszego boskiego przodka na naczynie dla iskry boga. Corellon Larethian nosi teraz powłokę śmiertelnika, tego właśnie Timareala Erivana.
Quelnatham aż przystanął słysząc te rewelacje. Ponownie przypomniały mu się plotki, które słyszał w Waterdeep. O kobiecie, w którą wcieliła się Elistraee. Co jednak zmienia to wcielenie? Czy nawet sami bogowie nie mogą korzystać z własnych mocy?
- Jak? Skąd to wiesz? Albo raczej po czym to poznano? Na Północy kapłani oszaleli, nie wszyscy, - poprawił się - ale niektórzy. Ich modlitwy pozostawały niewysłuchane i nie mogli korzystać z boskiej mocy. Czy pod postacią śmiertelnika Corellon może korzystać z pełni swej potęgi?
- Jeżeli zapytasz kapłanów Corellona z Semberholme czy otrzymują iskierki boskiej mocy, czy czują jego obecność - odpowiedź będzie negatywna. Jeżeli jednak tych samych kapłanów powiedziesz chociażby w pobliże Elfiego Dworu - odzyskają pełnię swych mocy, a zerwana więź zostanie na nowo ustanowiona… na tak długo, jak długo będą przebywać w pewnym zasięgu osoby naszego boga. Czy sam Corellon może korzystać… Na to ci nie umiem odpowiedzieć, jednak z tego co wiem, raczej nie było jakiś wielkich problemów, chociaż… Zawsze mi się wydawało, że bogowie, jako i zsyłani przez nich awatarowie, a nawet bardziej, powinni przytłaczać śmiertelnika aurą, która w tym wypadku jest potężna, jednak nie na tyle, na ile jest nasze wyobrażenie takowej… Ale co my w sumie możemy o tym wiedzieć?
- To prawda… W znanej historii Corellon wysyłał awatarów tylko kilka razy. Zawsze w wielkich i ważnych momentach.

Zbliżali się już do najniższych konarów, na których siedziała świątynia Labelasa i tym samym jedna z bibliotek Semberholme. Quelnatham dał Melue znak, że wstąpi na chwilę. Eslani, która poszukiwała w księgach wiadomości na temat początków harfiarskiego stowarzyszenia zwykle przebywała właśnie tam.
Mag przywitał się prędko z wszystkimi obecnymi w świątyni, a nie było ich wielu, i odnalazł półelfkę. Pośpiesznie, ale zachowując podstawowe zasady grzeczności wytłumaczył jej całą sytuację i uprzejmie zaprosił do swego domu, gdyby chciała poznać przybyłego aż z Waterdeep gościa. Wracając do Melue cisnęło mu się jeszcze jedno pytanie.
- A co z innymi z Seldarine? Czy coś o nich wiadomo?
- Dobrze, że zadajesz to pytanie, bo właśnie miałam to wyciągnąć na wierzch. - zaczęła elfka - Całe Seldarine nie objawiło się pośród nas… prócz dwóch z bogów. O jednym już wiesz, królu Seldarine, jednak choć aura drugiego wydała się przytłumiona przez Corellona, to w Elfim Dworze towarzyszy on swemu seniorowi, a mowa tutaj o nikim innym jak o Labelasie Enorethie.
Choć trudno w to uwierzyć serce Quelnathama jeszcze przyśpieszyło. Labelas Enoreth, jego opiekun, Mędrzec Zachodzącego Słońca! Tym bardziej musi udać się do Dworu!
- Kto został obdarowany takim zaszczytem? Z pewnością któryś z wielkich uczonych albo kapłanów?
- Tak by się wydawało prawda? - uśmiechnęła się lekko kobieta - Nie znam powodów wyboru takich osób jak Timareal, ale i tutaj sprawa nie ma się tak, jakby się wydawała. Oczywiście Timareal był... Jest… wiernym Corellona, ale to nie ma znaczenia. Esencja samego Labelasa Enoretha została wtłoczona w Farnerisa Idiluina… o którym zapewne jak i ja nigdy nie słyszałeś. To dość młody elf stąpający po ścieżce Sztuki, jednak bez konkretnych osiągnięć.

Wieszcz miał teraz nad czym rozmyślać. Melue odpowiedziała na większość pytań, które chciał zadać Ellindaenowi. Przez dłuższy czas szli w ciszy. W świątyni Corellona spotkali starego kapłana. Mag przywitał się z nim serdecznie i krótko opowiedział o tym co wydarzyło się w drodze powrotnej. Zdrowiu Lyesatha nic nie zagrażało, był już pod fachową opieką. Otrzymana mikstura poradziła sobie doskonale, choć kapłan był mile zaskoczony, że ktoś w okresie, gdy taka magia jest rzadkością zgodził się podzielić tym specyfikiem. Według niego było to bardzo poprawne zachowanie. Powiedział także, że Lyesath powinien się niedługo przebudzić i prócz uporczywego bólu głowy, który powinien szybko ustąpić, nie będzie odczuwał innych skutków tego uderzenia.
Żegnając się obaj zapewniali o wieczornym spotkaniu. Rada Drzew miała wysłuchać co Quelnatham miał do powiedzenia, chociaż w obecnej sytuacji jego wieści były warte niewiele więcej niż zeszłoroczny śnieg.

~~~


Wieczorem, gdy księżyc wstawał nad jeziorem Sember, zebrała się Rada Drzew, starszyzna i władza Semberholme. Po dopełnieniu zwyczajowych grzeczności i wygłoszeniu tradycyjnych zapowiedzi Quelnatham stanął w środku kręgu i długo opowiadał o tym czego dowiedział się na Północy. O radzie u Alustriel, o wieszczącym chłopcu-mieszańcu, o tym jak bogowie zamilkli. Mówił o swych towarzyszach, Ocero i Erilienie, o pełnej niebezpieczeństw drodze do Waterdeep, podkreślając skrytobójcze zamachy, darował jednak szczegóły i spory związane z obozowiskiem drowów. Zdawał relacje ze stanu w jakim zastał Waterdeep, oszalałych kapłanach, spalonych świątyniach, dziwnych, niewytłumaczalnych wydarzeniach, wreszcie o kulcie odrzucającym bogów i późniejszym śledztwie. Wreszcie krótko zreferował powrotną podróż i wypadek Lyesatha.
- To wszystko przekazuję wam prawdziwie według mojej najlepszej wiedzy. Teraz zaś zdaję się na waszą mądrość. - zakończył.

- Nadszedł czas, w którym poddaje się w wątpliwość poczytalność niektórych kapłanów, bogowie pojawiają się na Torilu w powłokach swych wiernych, a wszystko to okraszone jest, jak mówiłeś, szalonym kultem niewiary. To wszystko w tak krótkim czasie na nas spadło… - kiedy słowa Quelnatham przebrzmiały głos zabrał przewodniczący Rady Semberholme - Wizje, które sprowadziły cię, szanowny Quelnathamie, do Silverymoon miały swój sens, jednak najwyraźniej za późno zostały odczytane żeby stać się wskazówką i zapobiec temu, co się stało, chociaż… my i tak w boskie sprawy nie moglibyśmy ingerować. - zamyślił się na chwilę - Czy od czasu, odkąd zacząłeś swą podróż, miałeś jeszcze jakieś wizje?
- Tak. Jeszcze dwukrotnie doświadczałem podobnych widzeń, o podobnie katastroficznej tematyce. Nadto nie byłem osamotniony w tych doświadczeniach, jak okazało się na radzie u pani Alustriel. Mój zagubiony towarzysz, półelf Aeron jeszcze częściej doświadczał wizji.
- Wielka szkoda, że nie możemy wysłuchać tego pół elfa, skoro jak mówisz, on najczęściej doznawał wizji. Jednak wszystko to, co się wokół nas dzieje przyprawia tylko o więcej pytań niżeli odpowiedzi, a fakt, że Corellon Larethian i Labelas Enoreth dzielą z nami ziemie Cormanthoru nie sprawił, że wiemy więcej. Cokolwiek się tu dzieje umyka śmiertelnym, a nieśmiertelni także najwyraźniej mają swoje tajemnice. Teraz Elfi Dwór zdaje się odżyć ponownie. Stał się rezydencją naszych dwóch spośród Seldarine oraz tych elfów, które przybyły im służyć lub chcą zaznać ich obecności. To… szalone czasy jak i szaleni byli kapłani, o których mówiłeś. Pytanie jest jednak - co zamierzasz teraz, Quelnathamie? Z naszej strony powinieneś wiedzieć, że uznajemy za najwyższe dobro dla elfiej krwi, o ile nie dla każdej krwi dobrych istot, dowiedzieć się tyle, ile to będzie możliwe na temat tego, co tak naprawdę nam się przydarzyło.
- Zgadzam się z tobą w zupełności. Te zagadki nie są do rozwikłania dla śmiertelnych. Za pozwoleniem czcigodnych mam zamiar udać się jak najprędzej do Elfiego Dworu. Być może ci, którzy są blisko bogów będą w stanie udzielić mi jakichś wskazówek. Jeśli zaś nie powiedzą więcej niż inni, pozostaje mi zaufać mądrości Seldarine i oddać się w ich służbę.
- Prawdę mówiąc, Quelnathamie, możesz mieć rację, jednak z tego co wiem o dostąpieniu zaszczytu przebywania w boskiej obecności, ci którzy otrzymali takie zezwolenie mówili, że bogowie zdawali się na coś, lub kogoś, oczekiwać. Trwoży me serce takie oczekiwanie, bo może one oznaczać jak i oczekiwanie na dobro, ale także jak i oczekiwanie na zło. Chcielibyśmy, abyś był ostrożny, bo nie wiadomo co się stać może. Teraz pozostaje pytanie - co z twoim ludzkim towarzyszem?
- Pozostanę w Semberholme do czasu gdy mag Lyesath będzie w stanie podróżować. Wtedy wspólnie ruszymy do Elfiego Dworu. Mam nadzieję, że za naszym wspólnym wstawiennictwem któryś z Wysokich Magów albo kapłanów Corellona pomoże nam w docieczeniu dziwnych mocy i zdarzeń jakie miały miejsce w Waterdeep. Ocero zapewne rad będzie wrócić do domu z tak cennymi wiadomościami.
- Mam nadzieję, że twoja droga nie będzie ciernista, Quelnathamie, a twój ludzki towarzysz pozbędzie się klątwy. I mam nadzieję, że obawy nas wszystkich co do niepewnej przyszłości okażą się błędne.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 14-04-2016, 21:26   #229
 
NecroXander's Avatar
 
Reputacja: 1 NecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumny
Kohhill czuł się zażenowany. Nie był może bystry niczym złodziej czy mag, ale nigdy nie myślał, że nadejdzie dzień kiedy usłyszy on wypowiedź z której nie zrozumie ani słowa. W panice spojrzał on pytająco na srebrnego elfa.
- To zaiste mocne zapewnienia. - odezwał się srebrny elf do drugiego Tel'quessir, po czym zwrócił się do Kohhilla - Jest faktycznie możliwe, że portale działają jak działały, a o zaklęciu teleportacji też wiele złego słyszałem.
-Nie znam się ni krzty na magii, ale zaufam twojemu przyjacielowi, jeżeli za niego ręczysz -wojownik zamilkł na chwile, po czym podjął. -w innych warunkach nigdy bym tego nie zrobił, ale naprawdę mi się śpieszy. Nadal pozostaje jednak kwestia ceny.
- Jaką cenę miałeś być winien swojemu przewodnikowi za przeprawę? - zapytał Thaes.
-200 sztuk złota. Czy to ma jakieś znaczenie?
- Zależy czy jesteś gotów mnie zapłacić dwukrotność tego. W końcu dostaniesz się do celu od razu…
-Jest pewien mały problem… 150 sz zapłaciłem z góry.
Thaes spojrzał na przewodnika Kohhilla, a ten się skrzywił lekko.
- W takim razie może po prostu podzielimy się zyskiem? Po dwieście na głowę? Dostaniemy czterysta, z czego po dwieście każdy z nas dostanie. Czy to wam odpowiada?
Drugi elf wzruszył ramionami, w końcu i tak wychodził na swoje.
-Mi to odpowiada. Proszę -Koh wyciągnął z torby kolejny woreczek ze złotem, odliczył odpowiednią ilość i podał elfowi z blizną. -Tak jak się umawiałem z twoim przyjacielem, resztę zapłacę na miejscu.
Elf przyjął pieniądze i schował je do swojej sakwy, oczywiście po obliczaniu jej wraz z Kohhillem.
- Musi to być naprawdę nagląca sprawa, ale to już nie mój interes. Chcesz iść w tej chwili czy poczekać aż nadejdzie światło łaskawe dla twych ludzkich oczu?
-Pół mojego życia patrolowałem ciemne ulice Neverwinter, moje oczy szybko się przyzwyczajają do ciemności. Zapewne daleko mi do elfów, ale mam jeszcze inne zmysły które pomogą mi nawigować pomiędzy drzewami. Spakuje się i ruszamy.
- Doskonale. - odparł Thaes - Wszyscy tym szybciej będziemy zadowoleni, im szybciej dotrzemy na miejsce. Powiedz mi tylko… dobrze znasz Las Neverwinter?
Koh naprawdę zastanowił się nad odpowiedzią. Był tam kilka razy jako żołnierz, ale nie na tyle często aby się dobrze orientować. Nie zwiedził też całości. Jednak mimo wszystko z jakiegoś dziwnego powodu czuł, że sobie poradzi.
-Myślę, że tak.
- Cóż, doskonale w takim razie. Ja i Kiir i tak możemy się udać do Neverwinter, więc…
- Ja jednak odpadam z tego. - odezwał się Javeris - Tereny Północy nie są mi bliskie.
- Dobrze więc, podzielimy się wypłatą przy portalu, jeżeli tak wolisz.
Javeris mruknął coś pod nosem, czego Koh nie zrozumiał, zaś Thaes skinął głową Kohhillowi i dodał:
- Do portalu powinniśmy dotrzeć jeszcze przed świtem.
-Świetnie! Idź przodem, ja będę ubezpieczał tyły.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Noc lasu wydawała się być całkowicie spokojna i nic nie zakłóciło przeprawy dwójki elfów oraz człowieka. Droga nie była krótka, ale Kohhill ze zdziwieniem odkrył, że pomimo iż był przyzwyczajony raczej do miejskich, brukowanych dróg, ta przeprawa nie stawiała go w kiepskim położeniu. Jakby podświadomie wiedział jak kroczyć, a nierówności terenu go tak nie męczyły, jak powinny.

Kiir szybował gdzieś ponad drzewami, tylko co jakiś czas zniżając lot, aby przez chwilę lecieć obok swego pana. Thaes natomiast szedł pewnie, tylko czasami zatrzymywał się, aby upewnić się, czy nie pomylił kierunku, jednak taka rzecz nie nadeszła. Javeris był w tej dobrej sytuacji, że miał dostać pieniądze i tak, i to bez pracy, więc zachowywał milczenie całą drogę.

Noc miała się powoli ku końcowi, gdy wędrówka tej trójki dotarła do niewielkiej polany upstrzonej późno-letnim kwieciem.

- To tutaj. - stwierdził Thaes i zaczął obchodzić polanę, co pewien czas przesuwając butem ziemię, nie zwracając uwagi na to, że dwójka jego towarzyszy przygląda się temu bez słowa i zrozumienia - Jesteś…
Thaes zaczął rozkopywać ziemię butem, aby spod niej ukazała się jakaś kamienna "granica", zakopana w większości w owej ziemi, jednak elf nie próbował dostać się do niej całkowicie.
- Miałeś kiedyś do czynienia z teleportacją, przeżyłeś coś takiego? - zapytał najwyraźniej przygotowując się do działania.
-Nie przypominam sobie.
- Cóż, powiedziałbym, że przejście przez portal jest przyjemniejsze acz w pewnym stopniu podobne. Sądzę, że możesz mieć zawroty głowy i również może wywracać ci się w żołądku, ale to przejdzie szybko. Takie małe nieprzyjemności magiczne. - to powiedziawszy podszedł do Javerisa i podzielili się między sobą zapłatą tak, żeby Thaes mógł odebrać po tamtej stronie zapłatę od Kohhilla. Po tym ponownie podszedł do tej kamiennej granicy i zaczął, początkowo szeptem, który zaczął urastać na sile, inkantować słowa zaklęcia, których smoczy język był całkowicie obcy Kohowi.

Początkowo wydawało się, że zaklęcie nie zadziałało, ale zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć Thaes wskazał palcem na przestań ponad granicę i wtedy… wtedy magia doszła do głosu. Ponad owym kamieniem zaczęła formować się… energia? Tylko tak umiał to wytłumaczyć sobie Kohhill, energia magiczna. Wydawała się być prawie całkowicie przezroczysta tak, że było widać co jest za nią… jednak było to kłamstwo, bo za nią nie było już tego, co mogli sami zobaczyć. Za nią rozpościerał się las, ale nie taki, jakim go teraz mogli wokół siebie zobaczyć.
- Musisz przejść pierwszy. - powiedział Thaes, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć więcej Kiir przeleciał przez tę energię pierwszy - Hmm, cóż. Drugi. To ptaszysko zawsze musi pierwsze coś nowego zobaczyć. Ja nie mogę przejść przed tobą, bo muszę utrzymać portal.
Kohhill popatrzył na portal z niepokojem. Lekkie dreszcze przeszły po jego ciele kiedy wyobrażał sobie co mogłoby pójść nie tak.
-Gdybym się tak nie śpieszył w życiu bym się nie zgodził na taką drogę… Nie ufam magii.
- Czasem jednak okoliczności przymuszają nas do tego, abyśmy podjęli kroki, których normalnie byśmy nie przedsięwzięli, prawda? Cóż, zbierz się w sobie i przejdź. Będę zaraz za tobą, a mój chowaniec już tam czeka niecierpliwie na nas.
-Też byś miał wątpliwości jakbyś widział tylu niby-czarodziejów ginących w spektakularny sposób w dokach Neverwinter -mruknął Kohhill pod nosem. Następnie wziął głęboki oddech, zamknął oczy i przekroczył granice portalu.
 
NecroXander jest offline  
Stary 15-04-2016, 17:47   #230
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ktoś się niegrzecznie bawił w jego domku. Ktoś go przeszukiwał. Ktoś… Kto niby?
Gaspar miał wielu wrogów, ale chyba żadnego który musiałby działać pod skrytą przyłbicą,. W końcu poeta był publicznym kuglarzem, ostrzem szyderstwa rozdając razy na prawo i lewo. Uciążliwym giezem, ale giezem tylko.
Napaść, oskarżenie publiczne, to wszystko miałoby sens. Ale przeszukiwanie?
Czego niby spodziewano się tu znaleźć?
Jedno było pewne… było to wyzwanie.

Wyzwanie było rzucone jemu, czy Azul Gato? Kryjówka z przebraniem była nietknięta. Ale czy była celem poszukiwań. Ktoś mógł zauważyć, że Wyrmspike kręci się koło sprawy Wildhawków, ale… co w takim razie wyniuchał? Że poeta częściej niż procesem, interesuje się krągłościami jednej ze strażniczek miejskich?
Wieść od seneszal, zaniepokoiła Gaspara jako że nie miał pojęcia kim jest owa Leliania. Tytuł seneszala robił jednak swoje. Choć dziwił zarazem. Po co ta kobieta miałaby się spotykać, nie wiedział.
Uzbroił się jednak i przystroił tak by wyglądać jak doświadczony kartograf szemranej załogi statku handlowego, bo ci nosili wszak rapiery przy pasie. Nie maskował swej twarzy. Wyrmspike wszak nie znał Leliany, a ona mogłaby go nie rozpoznać w przebraniu. Zresztą drugie przebranie zabrał ze sobą, by w razie czego stać się Azul Gato.
Po przygotowaniach i nakarmieniu kota, pisarz wyruszył do celu jakim była "Ością w gardle".


Kantyna "Ością w gardle" była znanym przybytkiem wśród portowej społeczności Waterdeep, więc i odnalezienie jej nie nastręczyło Gasparowi większych problemów. Z zewnątrz prezentowała się jak dość mizerny, acz spory, budynek o drewnianych ścianach ukruszonych zębem czasu i ostrzem znudzonych bądź pijanych bywalców… lub oba na raz. Szyld, który "dumnie" wisiał nad drzwiami utrzymywany tylko jednym sznurem, jako że drugi zwisał przecięty, prezentował przedstawienie ryby gdyby pozostały z niej same ości… a przynajmniej chyba to miał przypominać według szemranego artysty, który za kilka miedziaków zdecydował się zaprojektować to "arcydzieło", żeby później móc wrócić do picia.

Kiedy tylko Gaspar podszedł bliżej tej pijalni wszystkiego co niezależnie od smaku mogło wprawić w stan upojenia do zapachu portowej atmosfery doszedł też zapach wielu, niezbyt czystych mężczyzn, jakiś tanich ryb i rozlanego przy wejściu alkoholu. W środku natomiast, tuż po przekroczeniu progu, wpadł, a raczej ktoś wpadł na niego, na pijanego już jegomościa, który powalał samym oddechem. Pobliźniona twarz i brudne ubranie "wilka morskiego", które sugerowało, że wypłata została już przepita na lądzie, dopełniały obrazka. Mężczyzna wybełkotał coś niezrozumiale do Gaspara, popchnął go na ścianę i chwiejnym krokiem opuścił lokal… po trzeciej próbie wymanewrowania drzwi.
Gaspar rozejrzał się i dopiero teraz zrozumiał jak popularne musi być to miejsce. Gości było wielu i mógłby przysiąc, że jeżeli nie wszyscy, to przynajmniej znaczna część, składała się z marynarzy przepijających pieniądze. Oczywiście nie mogło się obyć też bez bardzo taniego jadła, hazardu od którego na pewno nie były odprowadzane podatki i kobiet, których gust co do mężczyzn został dawno pokonany przez żądzę do złota… albo przynajmniej do srebra.
Dramatopisarz rozejrzał się żeby szybko zauważyć, iż kobiety, te nie do wynajęcia, stanowiły mniejszość klienteli "Ości"."
Toteż wchodząc do środka i podchodząc do baru im właśnie się zawadiacko przyglądał. Zamówił piwo… jakkolwiek ten trunek zapewne z piwem pewnikiem nic nie miał wspólnego. I otrzymawszy go, znów rozejrzał się szukając wśród dziewoi tej, która mogła by być Lelianą, a bardziej licząc, że owa Leliana sama go zaczepi.

Początkowo nikt go nie zaczepiał… może prócz kilku bywalców próbujących go okraść/wybłagać o pieniądze/namówić na hazard lub po prostu obić komuś gębę, a Gaspar był najbliżej.Na szczęście kantyna nie stałaby długo z takim zatrzęsieniem marynarskiego pomiotu gdyby właściciel nie zatrudniał dwóch rosłych we wzroście i mięśniach ochroniarzy, którzy może nie reagowali na hazard, błaganie o pieniądze czy próby kradzieży, ale nie patrzyli przychylnie na próby wywołania bójki toteż Wyrmspike uniknął niesamowitej przyjemności jaką wywołuje spotkanie pięści z nosem.
Nie wiedział czy to wszystko nie okaże się jednym przekrętem dopóki nie usłyszał ze swojej prawej strony nie został "poklepany pięścią" po plecach i usłyszał twardy, zachrypnięty głos mogący należeć jednocześnie do kobiety, ale także do młodzieńca:
- Zgubiłeś się?
Kiedy odwrócił głowę w tamtą stronę czując ból po uderzeniu w plecy zobaczył… właśnie - kogo? Miał problemy ze zdecydowaniem się czy to młodzieniec o kobiecej urodzie czy pełnoprawna kobieta, jednak kiedy wprawnym okiem rekina teatru spojrzał na osobę zrozumiał, że to wrażenie było teatrem samym w sobie i patrzy na świetnie ucharakteryzowaną, ale kobietę, a dokładniej tą samą osobę, która po zamieszaniu w rezydencji Wildhawków nie dość, że wtargnęła nieproszona do jego domostwa, nie dość, że załatała jego rany, to jeszcze wiedziała o jego podwójnym życiu.
- Masz szczęście, że akurat mam dzień taki… zgubiłem się, wiesz li gdzie pójść teraz?- zapytał Gaspar równie ochrypłym głosem.
- A, taki dzień zagubiony najlepiej zapić oraz rozegrać kilka partyjek! Tylko ja tu widzę, że spory ruch mamy. Jeżeli jesteś na tyle odważny, aby postawić trochę na swoją wygraną i rozegrać w karty to chodź ze mną! Mam tu pokój wynajęty i…
- Nie idź z nim. - odezwał się nagle jeden z bywalców, którzy jeszcze nie byli pijani - Ten podrostek ma nosa do kasy, a i więcej szczęścia niż rozumu w karty. Ogra cię z całej wypłaty!
- Widać nie mierzył się ze mną… idź przodem młodzieniaszku. Ino pamiętaj, iż jeślibym przyłapał cię na oszustwie, to ci dłonie do stołu przyszpilę.- stwierdził butnie Gaspar plując na podłogę dla podkreślenia swych słów.
"Młodzieniec" skinął ręką na Gaspara i poprowadził go w górę schodów na piętro, a później do jednego z pokoi… przy którym już ktoś stał. Ktoś w fatalnym nastroju. Okazało się, że został ograny i ciężko przyjął tą porażkę, która uszczupliła jego sakwę. Zaczął wygrażać "młodzieńcowi", ale na słownych obietnicach się skończyło, gdy dostał kilka srebrniaków jako "nagrodę pocieszenia".

Wynajęty pokój był bardzo skromny. Posiadał łóżko, ale Gaspar bałby się w nim spać z obawy o jego wytrzymałość jak i pasożyty weń zapewne żyjące. Jego przewodnik wskazał mu dwa krzesła stojące przy skrzyni, na której leżały karty.

- No i…? Co dalej?- Gaspar siadł ostrożnie na meblu i wziął talię do ręki tasując i przy okazji sprawdzając czy aby nie znaczona.
- Cieszę się, że nie musiałam dwa razy wysyłać wiadomości z nadzieją na spotkanie. - tym razem głos osoby wrócił do swojej naturalnej, kobiecej i przyjemnej barwy.
- Wywrócenie mojego mieszkania do góry nogami było bardzo przekonującym argumentem. Można wiedzieć czego spodziewałaś się tam znaleźć?- zapytał uprzejmie acz ironicznie Wyrmspike.
- Och, a więc teraz na mnie, na delikatną, bezbronną kobietę zwalasz winę przewrócenia ci do góry nogami mieszkania? Okrutne. - spojrzała, mógłby przysiąc, że zasmucona - Kiedy weszłam do twojego domu tak go zastałam, chociaż mam wrażenie, że przynajmniej o część tego można posądzić twojego pupila.
-To nie jest mój pupil… raczej… zresztą to nieważne.-mruknął pod nosem mag i drapiąc się po brodzie rozejrzał.- Mało romantyczny zakątek, na kolację przy świecach i wspólne odkrywanie przyjemności pod kołderką… nie ma co liczyć, prawda?
- Wydawało mi się, że powinieneś zaspokoić się swoją strażniczką, mylę się?
- Och… czyżbyś wzdychała do mnie z ukrycia? - zapytał ironicznie Gaspar.- Moja tajemnicza wielbicielko? Nocowała pod mymi oknami. Obserwowała przez lunetę…- machnął dłonią dodając. - Skoro romans możemy wyciąć z naszych relacji, to jakiż jest powód tego spotkania?
- Koci poeto, twoje ego mnie przeraża. Uważaj, aby nie przysłaniało rzeczy. - Leliana pogroziła palcem Gasparowi - Szalone kulty krążą po Waterdeep, szlachcice są bardziej brudni niżeli sądziliśmy, sidła zastawia się na Niebieskiego Kota, a bogowie stąpają po tym samym Torilu, co i śmiertelni. Czego chcieć więcej?
- Nie bardzo wierzę w te plotki i o śmiertelnych bogach. Prawda li że ich awatary nie są tak potężne jak prawdziwe, ale… śmiertelni bogowie? Bzdura.- prychnął Wyrmspike.- Owszem, milczenie bogów jest niepokojące, a i rodzi głupie pomysły wśród szlachciców, ale śmiertelni bogowie? Bzdura.

Leliana uśmiechnęła się lekko.
- Twoja niewiara jest ujmująca. Może powinieneś stanąć przed jednym? Niemniej, nie o tym sprawa. Robi się niebezpiecznie nie tylko dla Kota, ale także dla ciebie, dla Gaspara Wyrmpike'a. Mówiłam ci o tym, że Marcis Pister coś węszy, ale wciąż nie mam pojęcia skąd on bierze swoje podejrzenia. Niemniej, według mnie jest na dobrej drodze do realizacji swego zamiaru złapania Kota, a my, cóż, my nie możemy na to pozwolić.
- Gdzie go złapią skoro ostatnio się nie pojawia w ogóle? Wyciągnął z jakiegoś worka?- zakpił Wyrmspike i wzruszył ramionami.- A niebezpieczeństwa… miasto zawsze było pełne niebezpieczeństw, także dla kota seneszalu.
- Kot może się nie pojawiać, ale Gaspar się pojawia, a to na niego chcą ukręcić linę szubieniczą, a musisz wiedzieć, że te czasy odbiły swoje piętno na większej ilości osób niż ci się wydaje.
- A za co niby chcą powiesić dramaturga? Za sztuki?- zapytał zaskoczony Wyrmspike.- Nie mają przypadkiem nierozwiązanej sprawy Wildhawków do zakończenia?
- Ależ sprawa Wildhawków została zakończona wcześniej niż ci się wydaje.. - Leliana skrzywiła się.
- Tak szybko… jakiż to powód? - spytał ponuro Gaspar, bardzo ponuro.
- Powodem jest to, że w tym boju siły były rozłożone nierówno. - mruknęła kobieta - Na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że Naraltan Wildhawk posiada przyjaciół, którzy będą stali za nim murem... bardzo wpływowych przyjaciół, a to nie działa na korzyść najmłodszego z synów Naraltana. Tak naprawdę do oficjalnego zakończenia sprawy jeszcze nie doszło, ale nieoficjalnie ona się zakończyła.

- Zawiodłem się na was.- wzruszył ramionami Gaspar ironizując.-Przyczaj się koteczku, my to załatwimy. Psińco żeście załatwili.- westchnął z rezygnacją.- Co teraz?
- Widzisz, koteczku, różnica między "nami", czyli tak naprawdę moim przełożonym, mną i może jeszcze z jedną osobą, polega na tym, że ty działasz w swój niezaprzeczalnie urokliwy sposób, zaś my staramy się mieć oko na wszystko, jednak faktycznie nie możemy działać tak jak ty. W sumie ciekawi mnie jako kogo ty widzisz mnie i mojego przełożonego?
-Na pewno lepiej wyglądasz w bardziej kobiecych szatkach moja droga.- rzekł kurtuazyjnie Wyrmspike.- Może wśród Czerwonych Szarf działasz?
- Och, cóż za zagranie. Następnym razem postaram się wyglądać bardziej kobieco. - uśmiechnęła się lekko Leliana, po czym pokręciła głową - Nie… Nie działam wśród nich, więc to chybiony traf.
-Zamaskowani Lordowie Waterdeep, jakiś Kościół?- wymienił Wyrmspike.
- Zamaskowany czy Jawny… Jednak moim przełożonym jest faktycznie któryś z Lordów, a ja jestem jego seneszalem… - Leliana westchnęła - A polityka Waterdeep jest okrutna, kotku, czego zapewne sam się domyślasz.
- Nie bardzo mnie to obchodzi Leliano… przykro mi, ale nie jestem politykiem. Działam poza nią.- przypomniał dramatopisarz.- Zaufałem twym słowom i muszę przyznać, że się przy tym zawiodłem.
- A my nie doceniliśmy Naraltana Wildhawka, co jest naszym błędem. Okazał się być, pomimo swej użyteczności, chronionym prawie z każdej strony zawodnikiem i to także z takiej, z której nie spodziewaliśmy się wsparcia dla niego, jednak największym problemem nie jest to konkretnie. - skrzywiła się - To wszystko, co się wokół nas dzieje i co rzuciło się na Faerun zdaje się mieć wpływ na postrzeganie spraw i moralność niektórych jednostek nadzorujących sprawiedliwość w Waterdeep. W tym wypadku okazuje się, że miałeś rację jeżeli chodzi o poradzenie sobie z Naraltanem.
- Jak miło… to gdzie jest teraz Naraltan?- zapytał Gaspar zamyślony.- I co zamierzasz w tej sprawie zrobić?

- Naraltan początkowo dość aktywnie zmieniał miejsca ukrycia wyraźnie się czegoś, a zapewne raczej kogoś, obawiając, jednak długo nie pozostał poza naszym wzrokiem, chociaż jego "ucieczka" powodowała u mnie ból głowy i rozdrażnienie. Teraz jednak wydaje się być już uspokojony i pewny swego, więc zadomowił się u Amonda Greyvisa, z którym jest dobrze zaznajomiony. - Gaspar słyszał o tym szlachcicu, jednak nic szczególnie pochlebnego. On i jego rodzina nie należała do najbardziej "szlachetnych duchem" rodów, jednak należała do najmajętniejszych i najbardziej wpływowych, czasem nawet nie ustępując pola niektórym z Jawnych Lordów - Co zaś się tyczy moich czynności: Dowiodłam na swoim przykładzie, że możliwe jest dotarcie do Naraltana, jako że nawet z nim rozmawiałam. Mój przełożony ma zamiar spowolnić całą procedurę dotyczącą Amandeusa na tyle, żeby dało się jeszcze coś zrobić. Są dwie drogi jeżeli chodzi o Naraltana, z czego jedna jest lepsza od drugiej; albo trzeba na nim wymusić odstąpienie od zarzutów, które wiszą na Amandeusie, albo pozbyć się oskarżającego. Lepszym wyjściem jest to pierwsze, jako że drugie mogłoby w pewnym scenariuszu zaszkodzić Amandeusowi, który wszak już jest oskarżony o próbę zabójstwa ojca i współpracę w tym z Azul Gato. - Leliana urwała na chwilę - To, co może cię zaciekawić to fakt, że z tego całego chaosu śmierci jaki rozpętał się w rezydencji Wildhawków przetrwał jeden z tych kultystów, chociaż sądzimy, że przetrwało ich więcej, chociaż w jakiś magiczny sposób udało im się umknąć, jednak nie udało mi się z nim porozmawiać, chociaż wiem, że wciąż znajduje się w Twierdzy Straży Miejskiej…
- Naraltanem zajmę się ja… potrzebuję tylko drogi do niego.- wyjaśnił Wyrmspike stanowczym tonem.
- Powiem szczerze, że łatwiej by było, gdyby Kot miał w sobie coś z włamywacza, ale wierzę, że podołasz sobie w jakiś sposób. Mój sposób na dostanie się do Naraltana był inny niż "chodzenie po cieniach", a zakładał pewne machinacje tożsamością, w czym jesteś niezgorszym zawodnikiem, jednak nie mogę dać ci całkowitej pewności, że i kolejnym razem zadziała ta sama sztuczka. Naraltan jest, szczególnie teraz, paranoikiem. Mogę cię zabrać blisko rezydencji, ale nie mogę, bo oficjalnie nie interesuje nas ta sprawa, zadziałać wpływami mojego przełożonego. Rezydencja Greyvisa to inny orzech do zgryzienia niżeli była rezydencja Wildhawków. Greyvis jest bardziej majętny, na pewno teraz, i może sobie pozwolić na dość pokaźną siłę strażników domu i ilość służby co czyni dostanie się do środka tym bardziej problematycznym. Naraltan natomiast znajduje się w samym środku tego wszystkiego, w pokojach rodziny, których okna zostały zabezpieczone magią, jak i zabezpieczone magią są im podobne należące do członków rodu.
- O jakich rodzajach magii mówimy?- spytał pisarz.
- Próba włamania się kończy powiadomieniem straży rodowej, a sama próba takowego przedarcia się jest mocno utrudniona. Wiem, że zwykłe rozproszenie magii jest bezużyteczne, chociaż nie mam takiej wiedzy magicznej, aby wyjaśnić ten mechanizm, ale na pewno powiadamianie straży opiera się takim zakusom. Być może to nie tyle, co okna są tak zabezpieczone, a coś wewnątrz pomieszczenia? Nie wiem, jedynie zgaduję.

- To dostarcz mi złodziei, którzy pójdą z Azul Gato na tą wyprawę.- Gaspar miał oczywiście odpowiedź na wszystko.
Leliana milczała przez chwilę zanim znowu zabrała głos.
- Dostarczenie osób, dla których włamania i podobne nie są większym problemem, nie będzie problemem także i dla mnie. Jakieś masz preferencje?
- Doświadczeni złodzieje dwaj wystarczą. Pomogą Azul Gato się dostać do środka.- wyjaśnił Gaspar z uśmiechem.- A tam ja już nastraszę Naraltana tak że się nie pozbiera, lub zabiję jeśli nie będzie innego rozwiązania.
- Takich więc dostaniesz, koci poeto. Potrzebuję czasu do jutra, aby wybrać odpowiednie osoby. Mam nadzieję, że nie masz już niczego ustalonego na jutrzejszy późny wieczór? Twoja strażniczka, chociażby?
- Nie jestem do niej uwiązany. Ani ona do mnie. Na jutro nie mamy wspólnych planów. A ty…- podszedł do Leliany i delikatnie pstryknął w czubek jej nosa.- Chyba nie jesteś zazdrosna, co? Bo z pewnością wścibska.
Leliana uśmiechnęła się z miną niewiniątka.
- Taka już moja praca, kotku.
- Zazdrość… czy wścibstwo?- zapytał żartobliwie.- Bo jeszcze tego nie rozstrzygnęliśmy.
Objął w pasie dziewczynę i spytał.- To gdzie podeślesz owych fachowców? Wolałbym żeby nie wiedzieli dla kogo pracują… niech Azul Gato będzie dla nich niespodzianką, a seneszal Lorda Waterdeep tajemnicą.
- Uwierz, będą wiedzieli tylko tyle, na ile im zezwolę… czyli niewiele. - uśmiechnęła się - Tuszę, że znajdziesz sam drogę do tej sławetnej rezydencji, więc i tam ta dwójka będzie - niedaleko tego miejsca, od strony tyłu posiadłości, przy pobliskim sklepie z luksusowymi tkaninami. Pasuje?
-Idealnie… coś jeszcze powinienem wiedzieć?- zapytał Gaspar.
- Mogę tylko jedno powiedzieć - uważaj. Nie chcemy przecież żeby ktoś zrobił krzywdę Kotu. Ja też będę w pobliżu rezydencji, jednak na pewno nie w środku. - przez chwilę patrzyła na obejmującego ją w pasie Gaspara i uśmiechnęła się niewinnie - Zaiste to prawda, że żadna nie uchroni się przynajmniej od objęcia jej przez Niebieskiego Kota.
- Samaś sobie winna... nie wspomniałaś nic o zazdrości lub jej braku.- odparł Gaspar wystawiając żartobliwie język.
- Jestem zbyt zajęta, aby móc sobie pozwolić jeszcze na zazdrość. - odparła kobieta.
- Aż strach spytać na co jeszcze jesteś zbyt zajęta. Przemęczasz się moja droga.- stwierdził żartobliwie Gaspar.
- Na pewno nie jestem zbyt zajęta na pracę. - zaśmiała się cicho Leliana - Ale uwierz mi: staram się dbać o siebie we wszystkich sferach. Tylko dzień taki krótki.
- Nie wątpię… ale co zrobisz teraz zapracowana niewiasto. Mogę nie chcieć cię wypuścić z moich objęć.- rzekł żartobliwie Wyrmspike.
- Żałuję, ale nie mogę ci na to pozwolić, kotku, ale kto wie, może wrócimy do tematu, jak załatwisz sprawę z Naraltanem… i zastanawiam się czy znowu będzie trzeba cię łatać. - odparła kobieta.
- Nastraszę go. Miał już jedno spotkanie ze mną i nie jestem pewien czy chce kolejnego.- stwierdził Wyrmspike.- Potrafię być groźny.
- Nie wątpię. Nie wątpię, koteczku.


Pozostało więc wrócić do domu, zamówić sprzątanie u pobliskiej znajomej mieszczki, która pomagała mu w utrzymaniu porządku w szafach. Bo przecież dramatopisarz nie prał swoich szat. Wyrmskike zabrał swój strój i przebrania, by ukryty pod strojem starego kupca dotrzeć w miejsce spotkania. W końcu nie mógł przemierzać miasta jako Azul Gato. Dopiero na miejscu czarodziej zamierzał ujawnić swą tajną tożsamość.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172