Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2016, 09:28   #69
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Kathil zostawiła w końcu Jaegere w gabinecie pozwalając się rozgościć i poczuć jak u siebie, w końcu był jej przyjacielem. Sama zaś ruszyła na spotkanie z siwowłosym pijaczyną.
Liczyła, że po kąpieli wojak będzie trzeźwy i łatwy do okiełznania. I że po kąpieli to będzie łatwa rozmowa. Dotarła do drzwi jego komnaty i… zatrzymała się. Z jednej strony to był jej zamek i jej komnata, mogła się tam po prostu wejść. Z drugiej strony… byłoby to nieuprzejme i nie wiadomo co by zastała w środku. Z trzeciej strony, była w tym nutka ekscytacji… w władczym wejściu i zaskoczeniu jego… i siebie.
Stuknęła leciutko raz, potem nieco głośniej drugi by dobrym manierom stało się zadość i otworzyła drzwi do komnaty.
- Garrecie, musimy pomówić! - powiedziała dziewczęcym głosem, który miał udawać władczy i pewny siebie. W rzeczywistości brzmiał jak piśnięcie panienki. Przynajmniej taki efekt chciała osiągnąć.
- Taaa? A kto chce… czy to ty słodziutka Dalio?- przez ów pisk wziął ją za jedną ze służek sprowadzonych od cioci Mei.- Opowiedzieć ci kolejną historyjkę, ty mała diabliczko?
- Garrecie… to ja… baronessa Vandyeck. Czy jesteś w przyzwoitym stanie na rozmowę? - Kathil weszła do komnaty dalej, nie czekając na odpowiedź.
Od pasa w dół… miał przyzwoity ręcznik. Od pasa w górę wcierał sobie jakieś olejki w umięśnione ciało. Uśmiechnął się na widok Kathil.- A tak… śliczniutka kaczuszka, która mnie powitała z tym szczupłym elfikiem. Pamiętam. Jestem nieprzyzwoicie trzeźwy i przyzwoicie umyty, a to…- rzekł sięgając po białą jedwabną koszulę.- Jest nieprzyzwoicie… paskudne. Chcecie mnie przerobić na jednego z tych fagasów skaczących w rajtuzach? Nie ma mowy. Wolę już ganiać nago.
- Kehem.. - Kathil odchrząknęła niby w zażenowaniu - Tak.. więc… Garrecie… - udawała, że stara się odwracać wzrok jako niewinna żoneczka - chciałam z tobą pomówić by przedstawić ci ...kehem… sytuację. I …. - w końcu udała, że zamiera wpatrzona w jego obnażone ciało. Rozchyliła usteczka i wbiła paznokcie w dłoń by wywołać rumieniec. Przesuwała wzrokiem od pasa w górę i z powrotem.
- I jeszcze to…- rzekł podnosząc rajtuzy.- Piją strasznie w kroku… mam latać z fajfusem na wierzchu, to wolę go na świeżym powietrzu… bo tego.- wskazał bufiaste spodnie.- … przeca nie założę, będę jak błazen wyglądał i... jaka to sytuacja? Miało być jakieś przyjęcie… o ile dobrze pamiętam.
- Raczej ciężko wyobrazić mi sobie takiego błazna - sapnęła cicho Kathil i przełknęła ślinkę - To znaczy - szybko starała się pokryć “faux pas” - to znaczy… na pewno będziesz wyglądać doskonale… niezależnie od stro… to znaczy… - jąkała się jak młoda naiwna dziewuszka.
Przerwała by odetchnąć i przymknąć oczy z lekkim kręceniem głową jakby odganiała myśli.
- Garrecie- zaczęła - ...proszę byś ubrał przygotowane ubrania. Dziś przyjeżdżają wujowie mego męża… i wprost umieram z przerażenia, że coś pójdzie nie tak. Proszę - spojrzała na mężczyznę oczami niewinnej łani. Prosząco.
- No… ale… mi będzie sterczał… - jęknął Garret i podrapał się po głowie.- Nie mogą oddać mi moich ubrań? Albo dać jakieś inne… mniej fircykowate?
- Co ci będzie sterczało? - zapowietrzyła się Kathil.
- No... to...- i wypchnął bezceremonialnie krocze w kierunku Wesalt, dając jej okazję do domyślania się co pociągało w nim Favettę. Trzeci miecz Garreta wyraźnie był zarysowany pod tkaniną.
Kathil schowała buzię w dłoniach.
- Garrecie! - wykrzyknęła - Zawstydzasz mnie! Ja… - urwała. - Po prostu załóż to co przygotowano. Dla mnie. Proszę Cię. Ten jeden, jedyny raz. - zamrugała rzęskami.
- Nooo dobrzee...jeden raz.- wymruczał smętnie Garret i podrapał się po głowie.- Zupełnie nie rozumiem tych szlachcianek.
- Co to znaczy?
- Poprzednia szlachcianka rzucała się na mnie jak dzika kotka i razem swawoliliśmy na każdym meblu jaki… akurat się znalazł pod ręką.- zaśmiał się głośno Garret.- Była nienasycona i bardzo pomysłowa… i zupełnie pozbawiona wstydu.
- To czego tu nie rozumieć? - zdziwiła się Kathil przykładając wierzch dłoni do policzka.
- Jedna jest taka… a druga… owaka… całkiem inna. Nie rozumiem was dziewoje.-mruknął mężczyzna siadając i smętnie przyglądając przygotowanym dla niego ciuchom. Jak skazaniec oglądający stryczek.- Coś jeszcze muszę wiedzieć jaśnie panienko?
- Wujowie … nie wiem o nich za wiele. Ale to podobno groźni ludzie. Dlatego chcę by byli zadowoleni z wizyty. Nie chciałabym, żeby mąż pomyślał, że w czymś im uchybiłam.
Dlatego - Kathil podeszła nieco bliżej mężczyzny - chciałam cię prosić o pomoc. - powoli podniosła ubiór i zaczęła pomagać się mu ubierać.
- Pomoc… jaką to pomoc?- zakładał kubrak powoli Garret.
Zupełnie przez “przypadek” palce Kathil muskały skórę Garreta gdzieniegdzie, tudzież jego tors, zapinając, wiążąc i wygładzając tkaninę. Całkiem przez przypadek pokazywała mu również słodkie zagłębienie dekoltu. Była taka malutka w porównaniu z nim i… drobniutka… - to określenie na zawsze będzie ją prześladować.
- Żebyś jeśli możesz miał na mnie oko? - spojrzała w górę zaciągając akurat sznureczki wiązania koszuli. - Jako człek niezwiązany z rodziną, będziesz widział czy komu się tu nie podoba. I dasz mi znać.
- No niełatwo spuścić z ciebie oka, kaczuszko.- drapieżnie objął w pasie Kathil i przytulił ją do siebie.- Ale w tym stroju… ciężko cokolwiek zrobić, gdy cię własne gacie trzymając za jaja.
Drobniutka Kathil miała zaś okazję otrzeć się pupą o ów dowód drapieżnego magnetyzmu Garreta i pobudzić go do aktywności.
- Garrecie… - szepnęła - … to nie uchodzi… - jakby dziwnie osłabionym głosem. - Jestem mężatką. - wyswobadzała się z uścisku mężczyzny, ale nie siłowała z nim. Łagodnymi gestami. - A w tym stroju wyglądasz niezwykle przystojnie. - dodała.
- No… nie uchodzi, ale jak to mówią… nie ma słodszych owoców nad zakazane.- zaśmiał się Garret, ale też i nie utrudniał Kathil ucieczki… ani też nie ułatwiał.
Zatem Kathil znienacka zaatakował przyciągając jego twarz do swojej i całując go. Delikatnie z razu. By potem ujawnić nieco dzikości. I znowu zakończyć delikatnymi muśnięciami warg. To wystarczyło… Garret przylgnął ustami do warg Kathil całując namiętnie i pieszczotliwie, przycisnął mocniej do siebie baronessę wodząc dłonie po jej stroju i próbując go sforsować. Kolejne namiętne pocałunki mężczyzny pieściły zachłannie szyję bardki z wyraźnym wigorem.
- Trzeba by coś zrobić z twoimi… ciuszkami.- mruknął delikatnie kąsając płatek uszny Wesalt. Pieścił i całował tak jak walczył. Gwałtownie i namiętnie i instynktownie. A że instynkt miał dobrze rozwinięty…
Te słowa jakby otrzeźwiły dziewczynę, która odsunęła się gwałtownie od siwowłosego.
- To się nie może powtórzyć. - postawiła stwierdzenie, wiedząc doskonale, że zadziała ono zupełnie odwrotnie. - Po prostu, jeśliś tak dobry, pomóż mi we wspomnianej kwestii. Dobrze? - zaczęła się powolutku cofać do drzwi..
Pochwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie… wylądowała plecami na łóżku. Usta Garreta pieściły jej szyję i dekolt, gdy dłoń podciągała suknię odsłaniając już jej łydki.
- Co się nie może powtórzyć… kaczuszko?- wymruczał siwobrody wojownik.
Kathil drżała leciutko ale wciąż nieśmiało powstrzymywała go, próbując osunąć suknię, a w rzeczywistości wijąc się pod mężczyzną i pobudzając go coraz bardziej.
- Ga…Garrecie… ja… muszę wracać do przyjęcia. - Kathil uznała, że próba generalna przed przyjazdem wujów się przyda - to ...jest… nieprzyzwoite - szepnęła. - złapała siwowłosego za rękę by odciągnąć ją i odsunąć. Uniosła się lekko i … wtuliła twarz w jego twardą dłoń. Niewinna, naiwna kaczuszka, którą Garret kusił do złego…
- Przyjęcie nie zając… nie ucieknie…- wymruczał Garret coraz bardziej rozbawiony sytuacją.
Znów pocałował ją drapieżnie, zachłannie rozkoszując się niewinnymi ustami dziewczęcia.
Dłoń władczo podwinęła suknię Wesalt i odsłoniła bieliznę. Twarda dłoń wodziła po udach dziewczęcia… nieco chropowata i stanowcza w pieszczocie.
- Garrecie - Kathil wzdychała przez przyspieszony oddech - Puść. Proszę. - chociaż jej prośby można było odczytać dwuznacznie. “Odruchowo” zacisnęła uda, próbując zwalczać dłonie mężczyzny i resztką sił odsunąć się od jego wielkiego ciała.
Jednakże sam mężczyzna jej nie pozwalał, zresztą zaciśnięte jej uda uwięziły jego dłoń między nimi.
Garret znów pocałował drapieżnie jej usta, zachłannie muskając jej wargi czubkiem języka.
- Jesteś pewna kaczuszko? Bo drżysz.. ale z niecierpliwości. -mruknął składając gorące pocałunki na dekolcie Wesalt.
- Ttt… - bardka zamruczała pod pieszczotą wyginając ciało w słodki łuk i kusząc “dzikusa” - aaakkk - jęknęła. Ponownie pozostawiając interpretację Garretowi. W końcu jednak stwierdziła, że dość zabawy i zdyszana zaczęła się unosić.
Przyglądając się temu Garret delikatnie chwycił bardkę za włosy i pocałował namiętnie, gdy już znalazła się w pozycji siedzącej. Jego dłoń uwięziona między jej udami próbowała się przybliżyć bardziej jej bieliźnie i dotknąć ją w intymnym obszarze ciała. Nawet jeśli okrytym bielizną.
Kathil mimo odczuwanego lekkiego dreszczyku nie zamierzała niszczyć kreacji i wizerunku figlami z siwowłosym. Odpowiedziała co prawda na jego pocałunek po kilku sekundach przypuszczanego przez niego szturmu, ale odsunęła jego dłoń i zerwała się z łóżka oddychając ciężko. To ostatnie było tylko na pół udawane. Pieszczoty “pijusa” były przyjemne. Postanowiła jednak dać mu satysfakcję z rozpalenia “kaczuszki”... i podrażnić jego ciekawość.
- Garrecie… - powiedziała poprawiając fryzurę - … nie zezwalam na kolejny raz… tego typu. - powiedziała “kaczuszkowym” tonem, który raczej miał rozbawić drapieżnika w nim.
- Och… a miałem wrażenie żeś dobrze się przy tym bawiła.- uśmiechnął się mężczyzna leżąc na łożu niczym rozleniwione lwisko.
- Będę się bawić dobrze, jeśli założysz ubiór… - odwróciła się do drzwi z zamiarem wyjścia.
Musiała się jednak pospieszyć, bo usłyszała skrzypienie łoża. Garret nie zamierzał jej chyba wypuścić tak łatwo ze swoich rąk, toteż była to ostatnia szansa by ocalić kreację… i może wizerunek.
Rzuciła okiem przez ramię i otworzyła drzwi by wymsknąć się z jego komnaty. W przyspieszonym tempie. I udało jej się ledwo… Garret był szybki, a co gorsza… miała wrażenie, że szybszy niż to udawał przed kaczuszką. Mógł ją złapać, gdyby naprawdę chciał.
Raczej chciał pogonić za …”kaczusią”, Kathil oparła się nieco zdyszana o drzwi i przytrzmywała klamkę za plecami. Odetchnęła, opanowała się i odeszła. Czas był najwyższy bo oto dał się słyszeć rumor służby witającej pierwszego gościa.


Kathil wiedziała, że Saskia i pani Percy poprowadzą wuja i jego prawą rękę ku sali gościnnej. Resztę zaś zaczną rozlokowywać po uprzednio ustalonych komnatach.
A zatem powtórzyła cały rytuał ze spóźnieniem, zapowiedzią i wielkim wejściem.
Tym razem jednak minkę przywdziała niepewną i nieco przestraszoną, gdy wkraczała za oznajmiającym ją sługą.
Wchodząc do komnaty rozejrzała się po sali, ponownie wywołując lekki rumieniec, mający nadać jej “przejęcia”.
Powoli i trwożnie zbliżała się do Archibalda, którego widziała już wcześniej. Wpatrzona w jego postać niczym niewinny króliczek złapany w sidła.
Wyciągnęła delikatną dłoń przed siebie niczym do pocałunku i dygnęła nisko, jak grzeczna żoneczka.
- Witaj, szanowny sir Archibaldzie. - zaczęła lekko niepewnie. - Niezwykle cieszę się na odwiedziny krewnego mego drogiego męża.
Uśmiech, spojrzenie... była w nich drwina. Było zdziwienie. Był triumf. Widział w niej to co chciałaby widział. Naiwną i głupiutką gąskę, którą mógł zastraszyć i zdominować.
- Witaj baronesso… spodziewałem się jednak zastać mego bratanka. Gdzież on jest?- zapytał nachylając się i dworsko całując dłoń Kathil.
Bródka Kathil lekko drgnęła na pytanie o męża i bardka poruszyła się jakby zawstydzona.
- Mąż mój wraz ze swym stryjem wyjechali w interesach. Nie.. nie znam szczegółów, mości Archibaldzie. Z woli męża zostałam w posiadłości by przywitać rodzinę. Nie wypadało już odwoływać zaproszenia - z każdym słowem mówiła nieco szybciej i nieco bardziej drżącym głosem jakby przepraszała w imieniu męża i swoim przede wszystkim - Postaram… postaram się by ta wyprawa jednak nie była uprzykrzeniem dla ciebie. - spojrzała na Archibalda szeroko otwartymi oczętami, lekko zagryzając wewnątrz ust dolną wargę, próbując pokryć zmieszanie, jakie prawie doprowadzało ją do płaczu. Chciała pokazać, że bardzo się starała nie wybuchnąć łzami z przykrości zadanej przez męża.
- Przygotowałam rozrywki, i ucztę i muzykantów… - wyliczała wciąż stojąc przed nim jak uczniak przed nauczycielem. - Jeśli masz jakieś inne, specjalne życzenia, postaram się z całych sił je spełnić - zapewniła składając nerwowo zaciśnięte dłonie na podołku sukni.
- Cóż…- mruknął Archibald z satysfakcją obserwując reakcję dziewczyny. - Chciałbym więcej dowiedzieć się o tym stryju i o tobie pani i o Ortusie. Nasz drogi chłopiec wszak szykował się do kariery kapłańskiej.
- Oczywiście! - wykrzyknęła Kathil z gotowością niemalże i buzia rozpogodziła jej się nieco z radości, że Archibald jej nie złajał za zmarnowany czas. - Zaprowadzę cię do komnaty, jaką dla ciebie wybrałam. Po drodze odpowiem na wszelkie pytania. - Kathil dodała żarliwie - A możeś głodny? Spragniony? Znużon po podróży. - wprost wychodziła z siebie, próbując nie dopuścić, by wuj był nie w humorze. - Powiedz jeno, a służba jest na twe rozkazy, jak i ja. - dodała naiwnie. Jej ostatnią wypowiedź można było interpretować …. dowolnie. Potoczyła również spojrzeniem po towarzyszącym mu ludziach.
- Doprawdy? A jakież są te… rozkazy, które spełnić jesteś gotowa?- zapytał z drapieżnym uśmieszkiem, zerkając w dekolt Wesalt. - Co do moich ludzi, niech się rozlokują w swych pokojach, a co do mnie… udajmy się do tej komnaty.
Kathil klasnęła w dłonie przywołując służbę i Saskię i wydała rozkazy by rozlokować świtę Archibalda. Sama zaś, jeśli Archibald nie ujął jej dłoni pod ramię, ujęła w paluszki suknię i popłynęła koło wuja, trzymając się pół kroku za nim, jak wypadało posłusznej kobietce. Po drodze ćwierkała zaś starając się zająć mężczyznę:
- Mój poprzedni mąż, pokój nad jego duszą, zmarł ponad półtora roku temu. Sytuacja ta stanowiła powód wyswatania mnie przez szacownego stryja za Ortusa, najbliższego krewnego. Stryj w mądrości swej uznał to za najlepsze rozwiązanie. - peplała “co jej ślinka przyniesie na język”. - A ja … - zawahała się nieco -... wdzięczność mu winnam, że o sierotę zadbał. I memu mężowi też. - zamilkła raptownie. - A oto i komnata - wykrzyknęła z ulgą jakby temat zmieniając. Otworzyła drzwi i wprowadziła gościa do środka.
- Ładna.- mruknął Archibald rozglądając się i biorąc od razu za rozbieranie. Nie było w tym nic dziwnego, wszak nie mógł łazić po całej posiadłości w zbroi.- Więc… od jak dawna jesteś żoną Ortusa?
Kathil odwróciła się tyłem stojąc tuż przy drzwiach komnaty.
- Czy… mam przysłać służbę? Zostawić cię samego… sir Archibaldzie? - głos jej lekko drżał - Od miesiąca… - postąpiła jeszcze jeden niepewny kroczek ku drzwiom.
- I to małżeństwo cię satysfakcjonuje?- mruknął rycerz uśmiechając się niczym wilk na widok dorodnej owieczki.- Jakiś młodzik, który może ma urodę ale nie ma postawy, charakteru, doświadczenia.
- Nie kobiecie oceniać decyzje mężczyzn - odpowiedziała wymijająco jakby cytowała kogoś, jednak główkę schyliła wciąż odwrócona do niego tyłem. - Nie do mnie należy ocenianie, co dobre dla rodu… - zamilkła jakby nie mogąc kontynuować i schowała głowę w ramionach. - Wybacz… - szepnęła po chwili -... może drobna przekąska w ogrodzie? - zmieniła temat, nakładając znowu uśmiech na buzię. Jak dobrze wytresowany piesek.
Archibald podszedł przypierając Kathil swym ciałem do drzwi i ujął dłońmi podbródek dziewczyny, by patrzyła mu w oczy.- A może przekąska teraz? Twój chłoptyś z pewnością jest uroczy, ale tobie trzeba mężczyzny z krwi i kości. Tobie przyda się wolność od stryja i rozkosz, której nie zdołałaś jeszcze zaznać w małżeństwie. Możesz… wiele zyskać moja droga jeśli masz odwagę po to sięgnąć.
Kathil wyglądała na przerażoną i zafascynowaną. Głęboki rumieniec wywołała ponownym wbiciem paznokci w dłoń. Patrzyła na Archibalda szeroko otwartymi oczami.
- Ja…. - zająknęła się i jakby lekko szarpnęła na tyle by mężczyzna poczuł kuszące krągłości ocierające się o niego - … Przekąska? - wpatrzyła się w usta wojownika - Ja nie wiem….- wydukała - … nigdy… mnie nikt ..nie pytał. - zamrugała szybko, jakby odganiając łzy.
Nachylił się i pocałował ją władczo, namiętnie, drapieżnie… i całkowicie bez polotu. To nie był pocałunek jaki budziłby motylki w jej brzuchu. Archibald nie był Condradem którego spojrzenie i ton głosu budziły w niej słodkie dreszcze, którego pocałunki obezwładniały. To nie był nawet Garret z tym kuszącym zwierzęcym magnetyzmem.
Archibald miał niezłą technikę całowania, to musiała przyznać. Ale pozbawiony był pasji, narcystyczny w swym samolubstwie i przekonany o swej doskonałości. To nie był nieprzyjemny pocałunek, tylko taki… cóż… bez wyrazu.
- Pomyśl… czy chcesz czegoś więcej od życia, piękniejszych sukien, większego pałacu, splendoru..- wymruczał po pocałunku naiwnie sądząc że swą stanowczością i urokiem podbił serce naiwnej gąski.
Kathil skręcała się w środku słysząc całą typową listę podawaną bez przekąski na surowo.
Przełknęła jednak rozczarowanie - cóż, nie zawsze trafić można na godnego przeciwnika - a Archibald wykładał wszystkie karty na ławę bezpardonowo.
- Chcę… - szepnęła Kathil z przymkniętymi powiekami słuchając kuszenia i oblizując lekko usta jakby smakowała pocałunek - ale… Ortus… stryj… oni… nie …- dukała.
- Ale ich tu nie ma… a ja jestem…- i znów ją pocałował władczo i namiętnie i budząc jedynie odrobinę przyjemności tą pieszczotą. Nie był kiepski, ale Wesalt mając do dyspozycji usta lepszych kochanków jakoś nie czerpała z tego dużej satysfakcji. Może po paru głębszych…byłoby lepiej ? No i jeszcze to wyraźne samozadowolenie w pieszczocie, które czuła smakując ustami jego wargi. On myślał że jest wspaniałym kochankiem, który przyciągał do siebie kobiety… i nawet nie próbował swych pieszczot uczynić przyjemnymi dla nich.- Ty pomożesz mnie, a ja… pomogę tobie.
- Ale… jak - drżała w jego ramionach - oni wszystko wie…. wiedzą…. służba im ...pow...tórzy - Kathil dodatkowo zarzuciła haczyk by trzymać Archibalda z dala od służby i próby plotkowania z nią - Ja … nie mam … głowy do … jestem tylko kobietą… - w duchu sama przewróciła oczami na siebie. Otworzyła oczy i spojrzała przerażona na wuja Ortusa. - Co miałabym zrobić? - jej drżące ciało ocierało się “przypadkiem” o jego.
- Nie martw się… o wszystko zadbam.- Archibald chwycił ją za pierś masując drapieżnie. Trochę za mocno i mało instynktownie, ale to była miła i nawet ekscytująca odmiana po mdłych i nudnych pocałunkach. No cóż… minęło od tego wiele lat, ale Kathil potrafiła sobie radzić z kiepskimi kochankami. A Archibald zapowiadał się przeciętnie. Znów ją pocałował, eeech żeby jeszcze próbował ją wyczuć zamiast pchać język na siłę.- Poczekamy aż mój brat przyjedzie i wspólnie zaplanujemy jego koniec.
“ Acha to jednak będziesz chciał zrobić ze mnie ofiarę“- Kathil pomyślała do siebie.
Na głos zaś rzekła:
- Koniec? - próbując się wyplątać z uścisku mężczyzny - Jak… jak to koniec? Czemu koniec? - wyglądała na przestraszoną - Jak ko-koniec ma pomóc w piękniejszych sukniach? - zgrywała idiotkę.
- Pomożesz mi go zabić.- mruknął ugniatając dłonią pierś Kathil i całując jej usta zachłannie, a Wesalt marzyła by jednak skupił się na tylko macaniu jej ciała. Wychodziło mu to lepiej niż te pocałunki, które miały ją oczarować. Przynajmniej pieszczota ta była szczera i wywoływała odrobinę ekscytacji w jej ciele.- Nie martw się… Nie będziesz na to patrzyła i nie będziesz w niebezpieczeństwie. Po prostu zarządzisz swej służbie parę poleceń, które ci podam.
- Ale… - chciała jakby zapytać ale w końcu poddała się. W końcu była tylko kobietą. - Jesteś mądrzejszy ode mnie, Archibaldzie. Tylko nie pojmuję jak te zlecenia mają ci pomóc. - wykrzywiła buźkę w podkówkę i niby to chcąc pogładzić mężczyznę po policzku trąciła jego podbrzusze. - Och tak mi przy...ykro… wy… bacz. - schowała twarz na jego piersi zawstydzona.
- Niech się o to twoja śliczna główka nie martwi.- mruknął coraz bardziej pobudzony Archibald obejmując ją w pasie i ciągnąc w kierunku łóżka.- Po prostu rób co powiem i wszystko będzie dobrze.
- Doo...obrze, Archibaldzie. Jak każesz. - powiedziała potulnie dając się ciągnąć i nagle hamując - Ale… ale.. Archibaldzie… to się nie godzi… ja nie… nie mogę… to grzech, nie przystoi… - próbując odsunąć jego obejmujące ją ramiona. Szamotała się by pokazać mu jak słaba jest. - Proszę - spojrzała błagalnie na niego zaś jej piersi unosiły się szybko i...kusząco.
- Co mówiłem o słuchaniu mnie…- pochwycił ją mocniej i znów zaczął całować drapieżnie i namiętnie próbując przełamać jej opór. I w pewnym sensie mu się to udawało. Czy Wesalt była dłużej w stanie wytrzymać te umizgi, czy może lepszym byłoby jak najszybciej załatwić sprawę. Ostatecznie jeszcze trochę tych pocałunków i uśnie tu z nudów.
Kathil zamrugała i na policzki wymsknęły się dwie łezki:
- Archibaldzie… jesteś taki… taki… wspaniały - powiedziała nabożnie i szeptem - ale… służba doniesie stryjowi. A stryj… ma ciężką rękę…. ja … - zadrżała - … się go boję… on ma oczy wszędzie… - wtuliła się w niego jak ostatniego obrońcę uciśnionych. - Zabierz mnie stąd, a będę twoją… - chwyciła jego dłoń i zaczęła prosząco całować jej wierzch.
- Dobrze… zabiorę cię, słodka Kathil.- mruknął Archibald i przewidywalnie wypuścił Wesalt ze swych objęć. Kto by pomyślał, że ten planujący bratobójstwo drań nadal widzi w sobie rycerza w lśniącej zbroi.- Ale masz się mnie słuchać. Gdy pozbędę się brata… wtedy stąd wyjedziemy.
- Tylko ciebie, Archibaldzie. Wiem, że mnie obronisz. A ja … ja postaram się być godną ciebie. - wymamrotała Kathil zawstydzona. - Zostawię cię teraz? Życzysz sobie czegoś, mój panie? - dorzuciła czeresienkę na czubek.
- Słodkiego widoku twych piersi.- a jednak… lubieżnik nie odpuścił sobie tej odrobiny zabawy kosztem gospodyni. A może chciał sprawdzić jak dużą miał nad nią władzę?
Stawiała na to ostatnie. Odsznurowała nieco gorset i rozsuneła pierwsze dwie dziurki wiązania. Drżącymi dłońmi odsunęła nieco dekolt z nieśmiałym lecz i kusząco dziewczęcym uśmiechem, dziewicy ukazującej swemu wielbicielowi skarby. Tylko troszkę i tylko przez chwilę. Szybko zasznurowała gorset i zasłaniając twarz dłońmi uciekła w kierunku drzwi.
Na szczęście… zadowolony ich widokiem i wyraźnie zachwycony Archibald jej nie powstrzymał i wyszła bezpiecznie z jego pokoju.
“Uffffff” - Kathil westchnęła ale nie opuszczała swej roli. Przecież świta Archibalda mogła się kręcić w pobliżu.
 
corax jest offline