Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2016, 09:52   #71
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Przed tym jak wszyscy zasiedli do stołu przedstawiła Jaegere jako swego bliskiego przyjaciela z dzieciństwa, który pod nieobecność stryja i męża zastępuje męską opiekę i czuwa nad nią.
Podczas samego posiłku perorowała na temat męża chwaląc go pod niebiosa, a przy okazji ród Vilgitzów. Wiedziała, że jej ludzie będą obserwować reakcję zebranych i … podsłuchiwać rozmowy. Dziewczynki Mei i służba mieli za zadanie lać wina ile się da. Ciekawa też była, czy ktokolwiek ze świty Archibalda z nią porozmawia poważniej, czy wszyscy jeno będą się z niej naśmiewać traktując pobłażliwie i zagadując “o pogodzie”.

Po zakończonym posiłku zaproponowała Archibaldowi wyjście do ogrodu.
- Archibaldzie, piękna pogoda sprzyja przecież spacerom, a ja właśnie czytam cudną książkę o dzielnym rycerzu. Może chciałby posłuchać fragmentów rozkoszując się lekką drzemką pod starym dębem?

Opadła na narzutę z wdziękiem siadając.

Gdy Archibald ułożył się objedzony i pełen wina obok, ułożyła niewielka poduszeczkę pod jego głowę.
- Czy Ci wygodnie, Archibaldzie? - spytała nieśmiało.
- Bardzo wygodnie…- mruknął Archibald spoglądając łakomie na swą gospodynię.
Rozpoczęła czytanie na głos.
Cytat:
“Wtem spostrzegli na polu trzydzieści czy czterdzieści wiatraków. Skoro je Jeran Kichot zobaczył, rzekł do swego giermka:
– Tymora lepiej kieruje naszymi sprawami, niżbyśmy tego chcieć mogli. Oto, przyjacielu Sancho, ukazuje się nam srogi hufiec olbrzymów, z którymi myślę bitwę wszcząć i zgładzić ich wszystkich z tego świata. Piękny łup stanie się początkiem naszego bogactwa. Jest to sprawa słuszna, a i Tyrowi będzie miłe, jeśli to podłe plemię zniknie z oblicza ziemi.
– Gdzie są te olbrzymy ? – zapytał niziołek Sanczo.
– Widzisz ich przecie przed sobą – odparł jego pan. – Niektórzy mają tak okrutne ramiona, że im nawet na dwie mile sięgają !
– Zważcie wielmożny panie, że nie są to olbrzymy, lecz wiatraki. Skrzydła, które poruszane wiatrem obracają młyński kamień, wzięliście za ramiona.
– Oto widać zaraz, że w rycerskich przygodach żadnej nie masz eksperiencji. Są to olbrzymy, a jeśli strach cię obleciał, uciekaj stąd i odmawiaj modlitwę, ja zaś tymczasem wyzwę ich na nierówną i okrutną rozprawę.
I mówiąc tak, spiął swego rumaka ostrogami, puściwszy koło uszu krzyki Sancza, który starał się go jeszcze raz przekonać, że z wiatrakami ma do czynienia.
Tak sobie wbił do głowy, że są to olbrzymy, iż nawet stanąwszy przed wiatrakami nie poznał grubej swej omyłki, ale przeciwnie, gromkim głosem zawołał:
– Nie uciekajcie, podli tchórze, nie uciekajcie nikczemnicy, jeden tylko rycerz na was uderza !
Właśnie zerwał się lekki wiatr i skrzydła jęły się obracać. Ujrzawszy to Jeran krzyknął:
– Zapłacicie mi za to, że z większym impetem łapami machacie niż olbrzym Briareus.
Rzekłszy to i poleciwszy się z całego serca damie swojej, Dulcynei, prosząc ją, aby go w tym wielkim hazardzie na pieczy miała, zasłonił się dobrze tarczą, zniżył kopię, z całą furią na pierwszy wiatrak się rzucił i wymierzył srogi cios w skrzydło. Ale wiatr obrócił śmigę z taką gwałtownością, że połamała ona kopię na kawałeczki, rycerza zaś wraz z koniem w nader żałosnym stanie daleko na pole odrzuciła. Sanczo niziołek, co sił w ośle, pognał na ratunek, a stanąwszy przed panem ujrzał, że ruszać się nie może. Tak ciężkiej doznali obrazy on i Rosynant po społu.
– Niech mnie Brandobaris skarze – rzekł Sanczo – jeśli nie mówiłem, aby wasza miłość dobrze zważył, co uczynić zamyśla. Dosyć było mieć oczy, aby poznać, że są to wiatraki, chyba żeby komuś inne wiatraki po głowie się snuły.
– Zamilcz przyjacielu Sanczo – odparł Jeran Kichot. – Sprawy wojenne, bardziej niż każde inne, podległe są zmienności losu. Prawda to jest oczywista, że czarownik Freston, który mi księgi ukradł i pokój zniszczył, teraz tych olbrzymów w wiatraki przedzierzgnął, aby mi odjąć chwałę zwycięstwa nad nimi, tak wielką bowiem urazę do mnie żywi. Ale koniec końców te jego złośliwe sztuczki na niewiele się zdadzą wobec dzielności mego ramienia.”
- Archibaldzie… nic z tego nie rozumiem… - mruczała - Jak można pomylić wiatraki z bestiami? - mruknęła strapiona w zamyśleniu. - Dziwny ten fragment. A ty rozumiesz?
Sięgnęła, by w zamyśleniu zerwać rosnący niedaleko kwiat maku i wsunęła go niby to odruchowo we włosy. Ściągnięte brewki oznaczały niezwykłe skupienie na lekturze, którego nie przerywało nawet bezczelne zaglądanie Archibolda w jej dekolt ani muskanie jej ramienia.
Przerwało je za to coś innego. Przyjazd jego brata. Kathil podniosła się spiesznie i skinęła na ochroniarza Archibalda, by pilnował swego pana. Sama, zdenerwowanymi ruchami poprawiała suknię i włosy i pospiesznie ruszyła by powitać drugiego gościa.


Drugi z braci Bertold prezentował się o wiele barwniej i był o wiele mniej przystojny. Jego drużyna i przyjaciele też wydawali się bardziej barwni i mniej sztywny. Było coś jednak w spojrzeniu i gestach Bertolda co przypominało Kathil łasicę, bardzo śliską i bardzo chciwą łasicę.
Taką, co to na którą pułapki trzeba zastawiać.
Dygnęła z zaskoczeniem i zaciekawieniem spoglądając to na drugiego brata to na jego świtę. Nerwowo uśmiechnęła się do jego ludzi wodząc spojrzeniem od jednego do drugiego, szczególnie do obserwującego ją … łotrzyka.
- Witaj, sza...szanowny Bertoldzie. Wraz z twą barwną świtą. - wyciągnęła dłoń do ucałowania - Jestem Kathil. Cieszę się, żeś znalazł cza...czas na odwiedziny. - uśmiechnęła się i jąkała nieśmiało ze zdenerwowania. Spuściła oczy. - Zapraszam. - zrobiła gest prowadząc wuja do sali gościnnej. - Czyś głodny? Spragniony? Służba zajmie się zakwaterowaniem. Pozwól, że wskażę Ci twą komnatę. - ujęła sukienkę w dłonie i zaczekała na odpowiedź Bertolda.
- Miło to z twej strony… zapewne mój brat już przybył?- odparł z kwaśną miną Bertold.- Byłbym wcześniej, ale ktoś… jakiś sługa zaniedbał moje konie podtruwając mi je. Przez co podróż miałem dość… powolną. Oczywiście ów niedojda za swą nieporadność i lenistwo został należycie ukarany.
- Tak, tak.. przybył po śniadaniu. Jest w ogrodach, odpoczywa, ciesząc się drzemką na słońcu odpoczywając po obiedzie. Każę służbie posiłek przygotować, i wina i miody podać. Byś i ty po trudach podróży szanowny Bertoldzie odpocząć mógł. - wprost wychodziła ze skóry. Dłoń zawiesiła w powietrzu by mógł ją ująć i pod ramię wsunąć. - To wprost nie do wiary jak ciężko o dobrą służbę teraz. Stryj sam niedawno narzekał na brak odpowiedniej opieki i staranności, jakiej doświadczył podczas podróży. Ja sama niewiele podróżuję, więc wybacz mój brak znajomości w tym temacie. - spłoniła się z nieszczęśliwą minką. - Mam jednak nadzieję, że wizyta u nas, zatrze złe doświadczenia z drogi. - spojrzała na mężczyznę z miną łani i uśmiechem anioła. Tylko przez króciutką chwilkę, krócej niż stateczna żona by sobie pozwoliła. Prowadziła go do jego komnaty.
- Zobaczymy… wielce liczę na to, że będzie ona dla mnie szczęśliwa. A gdzież twój stryj… i mój bratanek?- zapytał Bertold wyraźnie zamyślony i skupiony na czymś innym niż Wesalt.
- W ostatniej chwili musieli wyjechać - wyjaśniła Kathil cichutko - w interesach. Przykazali… zostawili mnie bym godnie ich reprezentowała i nie uchybiła niczym w waszych życzeniach. Za późno było odwoływać wizytę, nie wypadało. - tłumaczyła się, jakby wstydząc takiej decyzji ale udając, że ją zaakceptowała - Jeśli zatem jest coś czego sobie życzysz, panie, proszę powiedz jeno.
- Z chęcią bym zwiedził tą posiadłość. Wygląda na dobrze utrzymaną, pewnikiem sporo warta, co?- zapytał Bertold rozglądając się po komnacie.
- Nie wiem, Bertoldzie - rozłożyła ręce Kathil z niespokojną minką - stryj i teraz Ortus trzymają rękę na pulsie - brzmiało jak cytat - Moją powinnością jeno jest upewnienie, że czysto i godnie. - dodała z dumą i godnością - Stryj zezwala mi na zarządzanie służbą - stwierdziła, jakby znowu kogoś cytowała.
- To urocze…- odparł pobłażliwym i nieco protekcjonalnym tonem Bertold.- To od czego zaczniemy?
- Może od ogrodów? Będziesz mieć okazję przywitać się z bratem, panie? - zaproponowała z uroczym uśmiechem pewna, że z pewnością nie może doczekać się spotkania. - Mogę kazać - znowu duma zabrzmiała w głosie - podać tam jedzenie i napitek.
Planowała znowu wyjść z Bertoldem pod ramię i wzbudzić nieco zdenerwowania w Archibaldzie, który z dala nie będzie wiedział o czym mówią
- Ach… nie… nie mam ochoty spotykać się z bratem.- zaprotestował flegmatycznie Bertold.- Widziałem dziś końską lewatywę, więc mam dość nieprzyjemnych widoków na cały dzień.
- Och… - zmartwiła się Kathil - … szkoda… bo chciałam pokazać Ci również przyległe do posiadłości tereny. Cudne i sięgające daleko… - zachwyciła się Kathil - ale… oczywiście, jak sobie życzysz. Zatem oprowadzę Cię po skrzydle prawym, które zajmujecie z mości Archibaldem. - bardka powolutku sączyła oliwę do ognia.
Gdy ruszyli spytała cichutko:
- Jeśli można … wybacz mą śmiałość… nie ma między tobą a Archibaldem miłości braterskiej? - wyglądała jakby się o coś martwiła.
- Och… jest sporo miłości, bardzo dużo. Ale braci najlepiej kochać z daleka. Z bliska ta miłość za bardzo iskrzy.- uprzejmie wyjaśnił Bertold.
- Och - nie wydawało się, by Kathil załapała ironię - to się cieszę. - głupiutka gąska odetchnęła z ulgą - Bo zaplanowałam wiele atrakcji i już bałam się, że będzie trudno je zrealizować, jeśli rodzinne …. trudności stoją na przeszkodzie.
Po dziewczęcemu z uroczym, niewinnym uśmiechem podskoczyła i wyciągnęła do Bertolda dłoń w zaproszeniu.
- A teraz… pierwsza z komnat - pociągnęła go jak młodziutka trzpiotka do lekko przyspieszonego kroku - tutaj zazwyczaj przyjmujemy gości. Sala gościnna mniejsza. - obróciła się wokół własnej osi - Czy lubisz tańce, Bertoldzie? - zatrzymała się z rumieńczykiem na licu.
- Nie jestem najlepszym z tancerzy, ale nie powiem bym ich nie cierpiał.- wyjaśnił Bertold przyglądając się Kathil, bardziej uważnie. W końcu… dopiero korzystając ze swych bardowskich i kobiecych sztuczek zdołała bardziej przykuć jego uwagę.
Powróciła do niego i dygnęła głęboko (przy okazji ukazując dekolcik acz bez ostentacji):
- Czy zatem wyświadczysz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną? Ile razy tu wchodzę, tyle razy chcę tańczyć unoszona w rytm melodii. - podniosła się z twarzyczką pełną nadziei i oczekiwania. - Ja zanucę melodię - dodała z uśmiechem chochlika.
-To dość…- zaskoczony jej prośbą i zachowaniem Bertold wyraźnie się pogubił nie bardzo wiedząc co robić. Ostatecznie z miną męczennika się zgodził.- Ale tylko jeden taniec.
Kathil zaczęła nucić melodię i pociągnęła go w tan. Jej szczęśliwy śmiech rozbrzmiał wkrótce echem po korytarzu prowadzącym do komnaty. Wiedziała, że na pewno zwróci uwagę tych licznych uszu polujących na jakiekolwiek plotki, szczególnie archibaldowych uszu.
Po kilkunastu obrotach uwolniła biednego Bertolda i spytała zdyszana:
- Czy życzysz sobie wina?
- Tak wina… z pewnością… życzę… sobie wina.- Bertold był kiepskim tancerzem i w nieco gorszej kondycji od młodszej i zwinnej Kathil, która zdołała biedaka zmęczyć.
Kathil, której o to dokładnie chodziło poprowadziła go zatem do sali jadalnej i kazała służbie podać jadło i wino i miody. Zasiadła koło Bertolda i podsuwała coraz to smaczniejsze kąski:
- A czy ty, Bertoldzie dużo podróżujesz? Czy zechciałbyś opowiedzieć o swoich wyprawach?
- Nie bardzo… w zasadzie to nie podróżuję.- mruknął Bertold posilając się i popijając wino.- A gdzie się udali: twój mąż i stryj?
- Nie wprowadzają mnie w takie szczegóły. Stryj twierdzi, że to nie jest rzecz kobieca i damom nie przystoi się interesować męskimi zajęciami. - urwała na chwilę - Ja nie mam głowy do interesów - przyznała z zakłopotaniem. Nie brzmiała jakby miała głowę do czegokolwiek tak naprawdę. Czekała zaś aż Archibald się wtoczy, by nadzorować przedłużające się sam na sam Kathil z Bertoldem.

Mężczyzna jakoś jednak się nie zjawiał osobiście uznając zapewne, że… Właściwie Wesalt nie wiedziała co planuje. Dopiero krzyki na korytarzu uświadomiły jej, że ludzie Archibalda i sam Archibald są… gdzieś w pobliżu. I zapewne nie dopuszczani do brata, przez bertoldowych ludzi.
- Ojej! Co się tam dzieje! - wykrzyknęła przestraszona i zerwawszy się wybiegła na korytarz.
Wypadła by ocenić sytuację i stanęła jak wryta - dokładnie tak jakby stanęła “gąska”.
- Co tu się dzieje? Co to ma … co to ma znaczyć? - tupnęła nóżką ze łzami w oczach i płaczem na końcu nosa.
- To nie jest jakaś karczma! Tu… tu się… nie bije… - mrugała często odganiając łezki. - Psujecie braciom wizytę. I mi. - zrobiła kilka kroków do Archibalda jakby ona, naiwna gąseczka chciała go bronić - Wyście tu na służbie, a on tu gość. - uniosła drżący podbródek, drżąc cała widocznie.
- Oni są bardziej przyjaciółmi, którzy ze mną przybyli.- wyjaśnił Archibald wrogo patrząc na Bertolda chowającego się za Kathil i murem swoich najmitów przed nią.- Poza tym obdartusy mego braciszka śmiały mi zastąpić drogę!
- Bertoldzie! Zrób coś. Mówiłeś, że… - Kathil odwróciła się do “łasicy” - Tak być nie może! - uniosła głosik jakby zaraz miała się rozpłakać. W końcu jakby sobie przypomniała, że stryj pozwala jej rządzić służbą. - Odsunąć się, ale już!- tupnęła obcasikiem, rzuciła okiem na Archibalda czy widzi jej próby i czy popiera jej zachowanie. - To rodzinna wizyta. - spojrzała na Bertolda - Bertoldzie, czyż to coś mi mówił nie było prawdą? - spytała zawiedziona, naiwnym głosem.
- Obawiam się że mój brat i jego gwałtowność nie sprzyja rozmowom w małym gronie.- odparł z przekąsem Bertold.
- A ja się obawiam braciszku, że już rozmyślałeś na pokazywaniem swej kolekcji pejczy… i bałamucić chciałeś naiwną dziewuszkę.- oj przygadał kocioł garczkowi, acz trafnie sądząc po zaperzonej minie Bertolda, który odwarknął.- Bzdura… to twoja kuśka nie potrafi się utrzymać w jednej dziurze dłużej niż przez jeden wieczór.
Sytuacji nie poprawiło pojawienie się Garreta z “przypadkowymi strażnikami” Saskii, którzy z pewnością nie pojawili się przypadkowo.
-Tak czy siak… zostawianie naszej gospodyni z tobą sam na sam… jest niewłaściwe i niebezpieczne.- rzekł Archibald podając ramię Kathil.
Kathil stała ze skołowaną miną:
- Pejcze? Gwałtowność? - patrzyła to na jednego to na drugiego brata z przestraszoną minką. - Stryj nic o tym nie wspominał… ja… - zamrugała szybko. - Może jednak siądziemy do stołu… wina przednie podane… muzykanci zaraz będą… - zrobiła dwa kroczki ku Archibaldowi prawie w zasięg jego ramienia. - A potem uczta… - spojrzała na Betolda i znowu ruszyła ku niemu - z samymi frykasami sprowadzanymi z Ordulinu.
- Dobry pomysł.- Archibald zagarnął Wesalt niczym zdobycz obejmując jej ramię.- Chodźmy moja droga porozmawiać, a potem uczta.
Bertold nie zareagował na to ni słowem… ale widać było w jego spojrzeniu gniew.
Kathil rzuciła spojrzeniem na Bertolda i wyciągnęła ku niemu ramię, ale cóż mogła ona sama porwana przez Archibalda?
W drodze zahaczyła spojrzeniem o Garreta.
- Archibaldzie… ja… nie rozumiem… co za pejcze… o co chodzi? - dopytywała się rozedrgana i prawie we łzach. - Bertold mówił… - urwała jakby dla złapania oddechu.
- Mój brat od dzieciństwa miał chore fascynacje… nie potrafił się zadowolić dziewką. Musiał wpierw ją skrępować, odsłonić jej goły zadek, zlać pejczami i dopiero wtedy gotów był się z taką zabawić.- rzekł z wyraźnym obrzydzeniem w głosie Archibald.- Lubi się powyżywać zanim pochędoży.
Kathil schowała zaczerwienioną twarz w dłoniach.
- Ale… my tylko … tańczyliśmy… rozmawialiśmy… on … nie sądzisz chyba… - spojrzała na Archibalda ze strachem.
- On by nie uwiódł ropuchy nawet w wiadrze z żabami.- stwierdził pogardliwie Archibald. - Za to bezpieczeństwo służek twych to inna bajka. Któraś może nawinąć się do jego sypialni na nocną sesję, jak mu się będzie nudzić.
- To co mam robić? - podeszła blisko szukając pocieszenia, porady, ochrony.
- Mogłabyś sypiać ze mną w komnacie, a w przyszłości… przecież pomożesz mi w moich planach, prawda?- przypomniał jej Archibald.- A wtedy mój brat, a potem twój stryj i mąż przestaną być zmartwieniem twojej ślicznej główki.
- Archibaldzie - zagryzła dolną wargę - nie wódź mnie na pokuszenie. Jeśli stryj się dowie, że naraziłam imię rodu na szwank, zabije mnie. - odwróciła się - A ja… ja nie wiem, czy… - wyszeptała ledwo słyszalnie resztę - zdołam się oprzeć… poza tym… nie śpię sama w komnacie… mąż i stryj będzie wiedzieć…
Oddalili się od Bertolda i jego ludzi, toteż Arichald drapieżnie objął i przytulił Kathil.- Nie bój się stryja… martwy będzie i twój mąż też. Nie masz potrzeby się opierać swym pragnieniom względem mnie.
“Urok” Archibalda przełamał opór Kathil. Odwróciła się w jego ramionach, wtuliła cała mocno przyciskając swe krągłości. Zarzuciła ramiona na szyję i zaczęła obsypywać jego twarz gorączkowymi pocałunkami:
- Zabierz mnie… pozwól mi być blisko… jesteś… taki… taki… jak rycerze z książek… - szepnęła z uwielbieniem. Zaczęła też mruczeć przy okazji zaklęcie odczytania myśli, upuszczając niewielką miedzianą monetkę. Jej ręce błądziły po twarzy i włosach Archibalda w delikatnej lecz namiętnej pieszczocie, by odwrócić uwagę mężczyzny od jej poczynań. Nakierowała jego myśli na niecne plany - Wiem, że … spełnisz swoje plany… i uzyskasz co chcesz...uwolnisz mnie…
Musiała przy tym dużo się poświęcić, bo usta Archibalda przylgnęły do jej warg w kolejnym namiętnym i gorącym, co prawda tylko w jego mniemaniu, pocałunku.
I o dziwo… myśli jego były dość przewidywalne. Zamierzał zabić brata, zagarnąć majątek, zabić swego bratanka, zagarnąć majątek, zabić stryja i zagarnąć Kathil. I ożenić się z nią, mieć rozkoszną głupiutką żonę w alkowie i masę kochanek na boku. Jego plany jednak nie sięgały jeszcze dalej… nie miał pojęcia jak zabije Bertolda i Ortusa, nie wspominając o strasznym stryju. Całując Wesalt coraz bardziej myślał o tym co zrobi z nią w alkowie.
Kathil odsunęła się by udać łapanie tchu i odepchnęła lekko Archibalda.
Mdlejącym tonem głosu rzekła:
- Uuu...uczta, Archibaldzie. Cze- czekają na nas. - drżącą dłonią poprawiała włosy.
- No tak… uczta.- mruknął Archibald nieco rozdrażniony faktem, że coś mu wchodzi w paradę.
- A na jutro… - Kathil podeszła znowu do mężczyzny ujmując go nieśmiało pod ramię - ...zaplanowałam polowanie. - spojrzała szeroko otwartymi oczętami na twarz Archibolda. Liczyła, że może ta wiadomość “natchnie” go do zaplanowania działań. - Lubisz polowania? I wiesz, że ja też poluję? Złapałam nawet raz fretkę! - pochwaliła się dumnie ciągnąc go powoli do sali jadalnej - Mufkę sprawił mi mój mąż z niej.
- Bardzo lubię… tyle że na jelenie, wilki, rysie…. niedźwiedzie nawet i dziki. Nie fretki. To polowanie nie będzie jednym z tych...fikuśnych polowań z sokołem?- zapytał uprzejmie Archibald, kalkulując możliwości i zamierzając poinformować o tej sytuacji swych podwładnych.
- Na grubego zwierza będą mężczyźni polować. Będą naganiacze. A ja z mą przyjaciółką, będziemy polować na drobne zdobycze. Ona sokoły ma i lubi. Ja… ja aż tak zdolną nie jestem. Ale na pewno, ubijesz jakiegoś groźnego zwierza, - zacisnęła dłoń na jego bicepsie - Mocarny Archibaldzie - uśmiechnęła się kokieteryjnie acz pochylając się nieco bliżej by przez przypadek otrzeć się piersią o jego ramię. Kokietowała jak głupiutka gąska. Więc można było tę próbę przejrzeć na lewą stronę. Kolejny znak dla niego, by myślał, że ma ją w garści.
- A jak… ugościsz mnie po uczcie?- wymruczał Archibald całkowicie ulegając jej kokietowaniu. Nie potrzebowała zaglądać mu do głowy, by wiedzieć że myśli jego są sprośne.
- Gorącym…. - zarumieniła się jakby myśli stały się bardzo niegrzeczne - … ogniskiem w ogrodach, i ucztą ze złapanych zwierząt? - uśmiechnęła się naiwnie, że taki fortel wywinęła. Ale od razu przepraszająco ucałowała wierzch dłoni. - Nie gniewaj się… proszę...- wyglądała nagle na przestraszoną.
- Ale.. uczta z upolowanych zwierząt będzie jutro, a tej nocy.- mruknął Archibald. - Przyjdziesz do mej komnaty i mego łoża.
Subtelność kowadła.
- Archibaldzie, nie zezwoli na to ma… opiekunka - Kathil zadrżała bródka.
- To ją do wora , a wór do jeziora.- rozwiązał ten problem Archibald, po czym dodał zaskoczony.- Jaka znowu opiekunka?!
- Czy nie wspominałam, że w mej komnacie śpi zawsze ktoś wyznaczony przez stryja? Mają mnie pilnować…
- Co za chory… kto to wymyślił!- burknął Archibald rozczarowany kolejną kłodą rzucaną mu pod nogi.
- Stryj wraz z Ortusem. Dbają o mą cnotę i dobre imię rodu. - rzuciła kolejnym “cytatem” - Ale… - zatrzymała się nagle - … w twym zamku będę sypiać sama? - spytała jakby niedowierzając lecz w głosie pobrzękiwała nadzieja.
- Z pewnością czasami, ale zawsze możesz odwiedzić moją komnatę przed snem.- kombinował Archibald.
- Może podczas zabaw w ogrodzie uda się jakąś schadzkę zaplanować. - zasłoniła usta Kathil wtulając się nieco w Archibalda i kusząc go widokiem dekoltu. - Tylko trzeba by zająć czymś twego brata by naszej nieobecności nie zauważył. - spojrzała na Archibalda niczym ufna łania.
- Braciszek będzie… zajęty i to bardzo.- uśmiechnął się złowieszczo Archibald.
- Czy… czy coś … mam mówić służbie, jak kazałeś? - spytała chowając twarz na jego piersi.
- Jutro ci powiem, na razie muszę się naradzić… -mówiąc to rozkoszował się miękkością tyłeczka Wesalt pod swoją dłonią.
- Dobrze, Archibaldzie. Jak każesz. - wtuliła się ciaśniej kładąc dłonie płasko na piersi - Bertoldowi ani słówka. - jakby powtarzała sama sobie.
 
corax jest offline