Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2016, 17:20   #25
Googolplex
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Ylvaan

Sny powróciły gdy tylko zaczął trans.
Ukryty w leśnych ostępach obserwował lodowe giganty. Potężni poganiacze niewolników prowadzili gdzieś blisko setkę elfów. Przyglądał się uważnie lecz jego bystre oczy nie znalazły ani jednego mężczyzny. Połączone łańcuchami przytwierdzonymi do żelaznych obroży prowadzone były tylko kobiety. Wiele z nich całkowicie nagich inne w strzępach ubrania. Wszystkie z ogolonymi głowami na których pozostało wiele śladów świadczących o tym, że proces pozbywania się włosów nie był delikatny.
Ylvaan przygotował swój wierny łuk, naciągnął go kilka razy rozgrzewając siebie jak i drzewce. Te rutynowe czynności uspokoiły jego umysł. Nie miał teraz czasu na wahanie, musiał działać. Gdzieś wśród niewolnic były jego córka i… ból przeszył czaszkę elfa. Nie potrafił sobie przypomnieć. Ilekroć próbował natrafiał na ścianę której nie był w stanie sforosować a wszelkie próby powodowały tylko większy ból.
Wziął kilka głębokich oddechów, to nie był czas by zmagać się ze słabością umysłu. Teraz musiał tylko działać. Naciągnął cięciwę obierając jednego z gigantów za cel, wyszeptał słowa nienawiści a z nich uformowała się gorąca, rozpalana gniewem strzała.
Posłał ją do celu, pewną i niechybną. Niczym wyrok skazujący giganta na śmierć za wszelkie cierpienia jakich doświadczył, za całe zło jakie wyrządzono jego rodzinie. Pomknęła ze świstem trafiając cel. Jej żar był żarem jego uczuć, potężnym i nieustępliwym, trawiącym ciało giganta od wewnątrz. Wrzask agonii niósł się daleko pomiędzy drzewami gdy Ylvaan wypuszczał kolejne żądła swego gniewu.
Był szybki i cichy kryjąc się przed wrogiem w koronach drzew. Nie mogli go znaleźć, nie potrafili z nim wygrać. Oni którzy skazali jego rasę na niewolę gorszą od śmierci nie potrafili powstrzymać jego jednego. Padali martwi jeden za drugim, ginęli w ogniu niezdolni by się obronić lecz to było ciągle mało. Musieli zapłacić! Całą swoją nienawiść i żal przekuwał z pomocą magii w broń, aż nie zostało w nim nic prócz pustki. Wycieńczony walką rozejrzał się po pobojowisku. Przy życiu nie został żaden z gigantów.

- Tato! - Młoda elfka wyrwała się w jego stronę, biegła ile sił w nogach a w jej oczach dostrzegał łzy. Czuł jak wielki ciężar spada z jego barków, ulga odebrała mu resztkę ził.

- …! - Zdołał wykrzyknąć jej mię kiedy niebo zasnuł olbrzymi cień. Elfka zamarła z przerażenia, nie zdolna zrobić ani kroku. Potężny ryk rozdarł powietrze i biała śmierć niczym rwąca rzeka spłynęła z góry pokrywając wszystko wokół.

Spadła z nieba niczym srebrny grom. Piękna i zabójcza. Jej łuska lśniła w promieniach słońca, jej oddech parował, skrzydła przesłaniały Ylvaanowi cały świat. Przybyła po niego, jego własna śmierć. Czuł zbliżający się koniec gdy nabierała tchu. Widział jak prężą się jej mięśnie, lecz nie słyszał nic prócz ciszy gdy jego ciało powoli zamieniało się w lód.

Avaliye

Była przygotowana na wiele. Na trening który wyczerpie jej wszystkie siły. Na zruganie Nystana. Nawet na powrót koszmaru. Jednak na to czego doświadczyła nie przygotowało ją nic.

Stała samotnie na środku szarej mroźnej pustyni. Powietrze choć mroźnie nie orzeźwiało lecz dusiło smrodem spalenizny. Jej oczy przeszywały ciemności lecz nie było nic na co mogła by patrzeć. Jedynie szary popiół pod jej stopami i obojętne gwiazdy daleko w górze. Przyglądała się im dłużej. Nie rozpoznawała, żadnej z konstelacji. To gdzie była pozostawało dla niej tajemnicą.

Szła przed siebie. Nie wiedziała już jak długo. Monotonna pustynia nie zmieniała się ani odrobinę. Szła czując jak opuszczają ją resztki sił i cała nadzieja. Jej duma rozpadała się nie znacząc nic w tym ponurym mrocznym świecie. Jej pragnienia traciły na znaczeniu. Jej obowiązki… nie było nikogo kto mógłby jej o nich przypomnieć.

Tylko szarość i mrok.

Wszechogarniająca, bezduszna, martwa pustynia.

Jej ubranie powoli traciło barwy. Wysychało na popiół i rozpadało stając częścią krajobrazu. Czymkolwiek był ten świat Avaliye czuła do niego głęboką odrazę. Nawet drowy nie budziły w niej takich uczuć. Czarnoskórzy kuzyni jasnych elfów byli przesiąknięci złem i zdradą lecz ciągle płonęła w nich iskra życia. Ciągle byli lepsi niż ten zimny świat pozbawiony wszelkiej nadziei.

Upadła kiedy jej naga stopa uderzyła o coś twardego. Pierwszą rzecz jaką znalazła w tym świecie wszechogarniającej szarości. Z nadzieją, na klęczkach podeszła do kamienia. Dłonią odgarnęła z niego szary pył, jej oczom ukazał się napis. Mroźny wiatr przeszył jej ciało chłodem sięgającym aż do kości.

Częściowo zatarte elfickie runy głosiły:

“Dom dla wszystkiego co w nas najlepsze
niech po wsze czasy rozkwita najpiękniejsze z miast
Myth Dranor”

Pamięć podsunęła jej obrazy z przeszłości, kiedy pierwszy raz ujrzała te słowa wyryte na kamieniu-mythalu miasta gdzie niemal zakończył istnienie jej ród. W wyobraźni potrafiła dostrzec inne miejsca. Pamiętała w którym miejscu kończyło się miasto a zaczynał przepiękny Cormanthor… teraz była tam tylko szarość pustyni.

Revalion
Mimo sporej ilości trunków jakie w siebie wlał Rev zachował zimną krew a nawet wbrew wysiłkom Paskuda chłodną ocenę sytuacji…
- Nie… w..ozić… - Wydukał czytając wielkie litery wypisane na solidnych drzwiach, po czym je zignorował i zaczął mocować się z drzwiami. Marudzenie chowańca wcale nie pomagało czarodziejowi w pokonaniu przeszkody, ciągnął ile sił lecz drzwi nie ustępowały.
Zakasał więc rękawy, wziął głęboki oddech i wypowiedział słowa zaklęcia tak strasznego, że nigdy już potem nie potrafił ich sobie przypomnieć. Przeklinał na czym świat stoi a z każdym kolejnym przekleństwem drzwi porastała coraz grubsza warstwa lodu, błękitne płomyki pełgały na ich całej powierzchni by po chwili zmienić się w lodowe narośla. Mróz wywołany zaklęciem był tak nieznośny, że nawet Paskud zadrżał z zimna. W końcu i drzwi ustąpiły. Z potwornym trzaskiem rozpadły się na tysiące lodowych okruszków.
Oczom maga ukazała się znajoma puszcza i znajome owoce. Oj miał on z nimi na pieńku za te wybałuszone w niego gały. Tak jak i miał wiele pomysłów jak się z nimi rozprawić, ostatecznie jednak zerwał kilka i ze smakiem przegryzając - zaczął od gałek - udał się, za namową mefita, do sypialni.
Drogę znał dość dobrze by po drodze nie zabłądzić. Ostrożnie wyładował resztę owoców na łóżko. Zdjął swą szatę i gotów na miłe sny zaczął gramolić się do śpiwora. Posłanie było jednak zbyt ciepłe, zdecydowanie zbyt ciepłe. Z pomocą przyszła mu magia, ledwie kilka słów i gestów wystarczyło by temperatura znacząco spadła. Teraz mógł się wyspać!

Jhin

Nie minęło wiele czasu kiedy Jhin odzyskał swoje ciało. W brew obawom zaklęcie Revaliona nie miało długotrwałych skutków ubocznych, a przynajmniej tak mu się wydawało w pierwszej chwili. Gdy znów mógł odczuwać chłód, przeszedł go dreszcz. Wzrok mu się zmącił i zasnuły go cienie. Lecz już po chwili wszystko było w porządku.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy nim Jhin zdał sobie sprawę, że jest światkiem dziwnego zjawiska. Cienie płynęły w jednym kierunku zupełnie jakby źródło światła dzięki któremu istniały przesuwało się za obiektami owe cienie rzucającymi. Lecz żadnego źródła światła nie było a za każdym razem gdy w cieniu znalazło się jego ciało, drżał z zimna.

Gnany ciekawością i być może brakiem rozsądku powodowanym alkoholem ruszył wzdłuż korytarzy śladem cieni. Wielokrotnie skręcał i kluczył tak, że miał wrażenie, iż kręci się w kółko. Jakby zaprzeczając odczuciom człowieka korytarz otworzył się na rozległą łąkę porastająca niewielkie wgórze. Na szczycie wgórza wznosiła się altanka a w niej cicho śpiewając przygrywała sobie na lutni widmowa niewiasta.

W pierwszej chwili Jhinowi zdawało się, że ma zwidy lecz kiedy ruszył przed siebie wyraźnie poczuł, że pod butem ma ziemię nie kamień. Zbliżał się powoli. Niewiasta choć zapewne zauważyła go nie reagował na jego obecność. Grała smutną balladę o utraconej miłości, lecz niczego innego nie spodziewał się po widmie.

Wyciągnął dłoń, sam nie wiedząc co pragnie tym sposobem osiągnąć. Niewiasta zrozumiawszy, że nie jest dla Jhina niewidoczna wydała z siebie przeraźliwy krzyk…

Obudził się w swym łożu z potwornym bólem głowy i czymś zimnym w zaciśniętej kurczowo dłoni. Kiedy ją otworzył zobaczył, że trzyma ozdobny medalion. Jednak co było najbardziej niezwykłe, ozdoba była materialna jedynie w połowie. Zupełnie jakby trzymał przedmiot należący do świata duchów.
 
Googolplex jest offline