23-02-2016, 19:02
|
#107 |
| Nie trzeba chyba wspominać, że obecna sytuacja wcale nie podobała się Gaspardowi. Revald wprawdzie nie żył, a przynajmniej wszelkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały, ale nadal nie mógł opuścić placu bitwy. Nie, póki przy życiu pozostały wierne psy Legionu. Nie, póki istnieje chociaż cień szansy, że prawda o tym wydarzeniu dojdzie do uszu jego przełożonych i brata. Tym razem nie wybaczono by mu zdrady, a ucieczka oznaczałaby porzucenie ukochanej.
“Zabawne” - Jauffret pomyślał. - “Morduję, zdradzam i oszukuję w imię tak czystej świętości jaką jest miłość. Ale jestem szlachetny!”.
Szlachcic nie wiedział nadal, o co dokładnie chodziło krasnoludowi. W zasadzie miał to dupie. Jednak nadętemu kurduplowi najwyraźniej nie spodobała się jego zdrada, ani ogólny kodeks honorowy, którym kierował się Gaspard - “Za wszelką cenę, nie daj się zabić!”. Według tej zasady Jauffret postępował przez całe życie i żaden brodaty pokurcz tego nie zmieni. Musiał skończyć martwy.
Kiedy tamci postanowili przeprowadzić taktyczny odwrót z karczmy, twarz szlachcica przybrała szelmowski wyraz. Sięgnął do mieszka i wyciągnął z niego niewielki obiekt, przypominający zwykły kamień.
- Zobaczymy jak ta suka będzie śpiewać swoje zaklęcia, kiedy nie będzie mogła słyszeć.
Gaspard wybiegł z karczmy zaraz za nimi i, biorąc szeroki zamach, cisnął kamieniem w kierunku uciekających. Zatkał uszy nim kamień trafił w cel. Czekał na głośny wystrzał. Dopiero potem planował naszpikować plecy Gnorriego i Kaeasy strzałami. W końcu musiało udać mu się trafić.
- Strzelać! Bić! Ciąć! Cokolwiek, byleby skończyli martwi! - krzyknął jeszcze. |
| |