Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2016, 17:45   #120
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Na wyciągniętą w jego kierunku kolbę, Portner spojrzał z niejakim zaskoczeniem. Nie wiadomo, czy bardziej zdziwiony tym, że Seth tak szybko oddaje mu broń, czy tym czego od niego wymaga. Ich spojrzenia skrzyżowały się kilka centymetrów nad uniesioną brwią chromowanej kierowej damy, gdzie przez moment coś zazgrzytało nieprzyjemnie… Coś dawnego… Sprzed wielu lat...
Chwycił gwałtownie pistolet wyciągając go z rąk Setha. Obrót. Dwa kroki. Dwa strzały do leżącego i bezbronnego. W serce i głowę. Z przyzwyczajenia. Z tą armatą można było zapomnieć o upewnianiu się. Gun zdążył tylko po raz ostatni zamrugać i otworzyć szeroko oczy.
Gdy echo wystrzałów umilkło, a jęk rothsteinowej małżonki zdusiło ramię podstarzałego mężczyzny, Portner powoli wrócił do Setha.
- Chciałeś coś sprawdzić? - spytał wystawiając pytająco kolbę przodem do Setha - Zapomniałem ci powiedzieć, że Posterunek też się tym miejscem interesuje. Więc jeśli już się zabawiłeś, to proponuję przejść do rzeczy bez zbędnego paskudzenia.
Zgasił niedopalone do końca cygaro.
- Tak czy inaczej poza infrastrukturą jak się zorientowałem sporo tu toksycznego szajsu. O tym Fala pewnie zapomniała ci powiedzieć. A nasza chemiczka zupełnie przypadkiem dogorywa właśnie nieopodal. Przydałaby się…
Brigsby wygiął usta w grymas nieskrywanej satysfakcji.
- Byłem ciekaw kiedy zejdziesz na jej temat… - podszedł do Rothsteina przeskakując wzrokiem z niego na jego ciężarną żonę i z powrotem. - Twój wybryk był rozczarowaniem, jej… ciosem w serce. Nie myślałem, że aż tak jej odbije. Wybrała własną śmierć z pełną świadomością, no i uciekła ode mnie. Ode mnie! Dlaczego mielibyśmy odraczać jej własne wybory? - zaatakował jak wąż, błyskawicznie. Złapał Esterę za włosy i pociągnął w dół. Kobieta złożyła się wpół jak scyzoryk i krzyknęła. Rothstein skoczył jej na pomoc ale Rodriguez uspokoił go ciosem kolby w głowę.
- Niech ci będzie - skwitował dobrodusznie Seth. - Ale rozgrzeszenie Moniki będzie cię więcej kosztowało. To chyba fair, co? Oko za oko. Życie za życie. Równowaga musi być zachowana.
Cisnął ciężarną pod nogi Portnera, a ta wywróciła się na żwirze w ostatniej chwili przekręcając na bok i za wszelką cenę chroniąc napęczniały brzuch.
- Proszę nie… - podniosła na Aidena zalane łzami oczy.
- Pobrudź się - Seth rzucił wojskowy wyważony nóż, ostrożnie, rękojeścią w przód . - Podaruj mi ten widok w zamian za życie Moniki.
Rozdanie zatoczyło kółko... Doszła nowa karta. Zapłakana i roztrzęsiona blotka pod nogami Portnera. Zdecydowanie mniej mu pasowała niż samozwańczy walet z karabinem. Zdecydowanie bardziej cieszyła trzymającego inicjatywę Setha. Który swoim zwyczajem sprawdził rękę przeciwnika...
Trzymając nóż, Aiden przez chwilę przypatrywał się Esther. Jej brzemiennemu brzuchowi. Błagalnemu spojrzeniu. Trudno było zgadnąć nad czym się zastanawia. Czy naprawdę się waha. Przecież ostrzegał Rothsteina, że dla Moniki zrobi dosłownie wszystko i będzie najgorszym skurwielem jeśli zajdzie potrzeba. A jeśli się nie waha, to po co kurwa przedłuża ten moment pomiędzy życiem, a nie życiem tej biednej kobiety i płodu w jej brzuchu?
W końcu odwrócił się do dawnego druha i odrzucił mu nóż pod nogi.
- Nie Seth. Nie będę ci ułatwiał wyboru. Na pewno nie po tym jak mnie urządziłeś i nie w taki chory sposób. Chcesz, żeby żyła, to jej daj te prochy i nie zasłaniaj się swoim sadyzmem. Nie chcesz, to po prostu zróbmy porządek z Love’m.
- Hej, to ty negocjujesz jej życie, nie ja - Seth rozłożył ręce jakby nie miał na to wpływu. - Nie ma życia za życie to będzie śmierć. Ja nawet wolę żeby suka zdechła ale chciałem dać ci wybór. Przez wzgląd na dawne czasy.
Pochylił się nad McCarthym, który musiał być dalej w szoku bo na przemian czynił znaki krzyża i zbierał w twarzy resztki mózgu Guna.
- Rodriguez, klecha ma nas zaprowadzić do swojego boga. Popracuj nad tym.
Meks zabrał się do roboty wyjątkowo ochoczo, tyle, że najpierw kopał a później zaczął zadawać pytania. Brigsby odszedł od nich zniesmaczony tą sceną przemocy, klepnął Aidena w bark.
- Jak chcesz zrobić porządek z tym Lovem? Jakiś konkretny pomysł? Im mniej osób wie o tym miejscu tym lepiej...
Gdzieś w oddali, od strony hacjendy zbliżał się jakiś punkt, najpewniej koń i jeździec.
- Strata czasu - powiedział gdy gladiator zabrał się za pogawędkę z McCarthym - Już próbowałem. To wszystko pionki. Zasłona dymna. Nic nie wiedzą. Dowiesz się co najwyżej co cię czeka w piekle. Zamiast tego zostawiłbym przy wozach kilku ludzi i od razu ruszyłbym w góry. Cholera jak nie jesteś pewien to daj mi Falę i Rodrigueza i sam to zrobię. Byle szybko. Love coś dużego planował na dzisiaj… A już na pewno wie, że tu jesteście…
Dahlia? Aiden poczuł ukłucie niepewności na widok jeźdźca… Przecież wyraźnie im powiedział...
Rodriguez tłukł kaznodzieję, brutalnie i bez opamiętania zamieniając jego twarz w bezkształtną miazgę. Tamten mamrotał coś o górze i błagalnie składał jak do pacierza ręce co Meksa ewidentnie bawiło.
- Gdzie jest twój bóg, he? - powtarzał w kółko z silnym hiszpańskim akcentem.
Seth w skupieniu słuchał Aidena choć, jak on, patrzył w dal na galopującego konia. Im mniejsza dzieliła ich odległość tym jaśniejsze się stało, że to nie jeden koń a dwa.
- Nikogo ci nie dam Portner, niech cię nie ponosi. Na powrót na łono ekipy będziesz sobie musiał zapracować a ja, przez cały ten czas, będę gapił ci się na ręce, rozumiesz? Mówisz, że meritum tego miejsca leży w tamtej górze? No to sobie je obejrzymy. Ale najpierw trzeba zadać sobie pytanie - obejrzał się na zbitych w kupę Betelczyków. - Czy my ich wszystkich potrzebujemy?

- Ekipa... - powiedział Portner po chwili z jakąś nostalgią w głosie, ale zaraz jego ton uderzył w bardziej suchy i ostry tembr. Zdecydowanie bardziej pasujący do słabnących jęków McCarthy’ego i mokrych od krwi razów mexa - Mam w dupie powrót do twojej ekipy, Seth. Odszedłem, bo miałem dość. Niemal zajebałeś mnie za to na środku pustyni. I zanosi się na to, że rykoszetem zajebiesz Monikę.
W końcu spojrzał na Brigsbiego.
- Szczerze mówiąc, jak ty to ująłeś wolałbym, żebyś za to zdechł skurwielu. Ale bardzo chcę wykończyć Love’a zanim zrobi to co zamierza. Mam swój powód. A, że mam za mało siły ognia, wykalkulowałem, że najłatwiej mi zaprosić ciebie do tej roboty. Na czym jak już wiesz możesz się obłowić jak nigdy. Poza tym… nie za bardzo masz teraz wybór. Podejrzewam, że Love zamierza bardzo niedługo wyjebać w Betel sporej wielkości krater. I wszystko to co można wygrać wyparuje. Razem z nami zresztą. Sorry, że nie było tego w zaproszeniu. Odpowiadając więc na twoje pytanie, nie. Potrzebujemy nie tych ludzi, a czasu. I nie marnowałbym go na strzelanie do pustynnych nędzarzy. Patrz mi więc na ręce ile chcesz, ale ruszmy się już, dobrze?
Po czy odwrócił się do przesłuchania.
- Rodriguez… on już ma dość. - Powiedział do gladiatora, którego rozmówca przestał się już modlić.

Eddie miał w planach wywabić po cichu Rothsteina z tej miłej pogawędki pomiędzy znajomkami Portnera a resztą, ale szybko się okazało że guzik z tego będzie. Pojęcia nie miał czy Aiden zauważył go w ogóle, ale chłop miał swoje problemy. Prowadził grę o wysoką stawkę, Mikrus bał się że jak otworzy gębę to mu ją zepsuje. Ale jak wziął do ręki nóż… Crispo kolbę spaślaka w uchwycie na plecach puścił dopiero jak Portner odsunął się od dziewczyny. Podszedł ostrożnie do doktora, który podnosił z ziemi żonę.
- Musimy stąd odejść. - szepnął do niego, pomagając mu dźwignąć ciężarną. - Zanim się zrobi tu całkiem źle. Ani słowa, panie doktorze. Niech pan myśli o niej. - wskazał głową na bladą dziewczynę.
- Mam leki, musi pan pomóc Monice, ale najpierw zanieśmy ją do przyczepy. Oni zdaje się stracili zainteresowanie na razie tubylcami.

Seth skwitował przemowę splunięciem i zabezpieczeniem strzelby.
- Masz rację - omiótł wzrokiem tłum gapiów a do ucha Portnera dodał. - Amunicja nie leży pod każdym drzewem a wyłapywanie ich i wyrzynanie jakoś mnie nie bawi. Co zaś do twojego powrotu do rodziny… oczekiwałem raczej wdzięczności niż “spierdalaj Brigsby”.
Nic więcej nie powiedział, doszedł za to do zbliżających się koni. Na grzbiecie jednego z nich siedział facet, ewidentnie Teksańczyk, w kowbojskim kapeluszu, uzbrojony w rewolwery. Z siodła drugiego wierzchowca zeskoczyła wymalowana Indianka, zostawiając na grzbiecie drugiego pasażera, półprzytomną, przyklejoną do końskiego karku Monikę.
- Kupę lat Portner - puściła Aidanowi oko i zatrzymała się przed Sethem.

Tymczasem Rothstein odparł Eddiemu.
- Pomóc jej, dobra myśl, ale jak?
Mikrus potarł nerwowo brodę i zerknął szybko na Portnera. Sprawy się komplikowały… Czemu przed oczami ciągle stawały mu scenki rodem z filmów o jakich opowiadał mu w Posterunku przedwojenny przyjaciel? Mexican standoff, tak to się nazywało, nie? Wszyscy mierzą się wzrokiem, zapada cisza a potem nagle każdy łapie za giwerę i wymierza w sąsiada. Kolejna chwila ciszy a potem już masakra.
- Nie wiem, kużwa. Pojęcia nie mam. Na razie zerknij do plecaka czy coś z tego co wyszabrowaliśmy w ogóle da radę pomóc. Gdzie jest Faith? Gdzie są jej mutki z silosu?
Rothstein uniósł palec ku niebu.
- Nie przyjdą. Jest jeszcze dzień.
Eddie ocenił porę dnia.Powinno się ściemniać za dwie, trzy godziny, akurat tyle powinna im zająć potencjalna wspinaczka.
- Jest ich za dużo - doktor przerzucił kilka ampułek na wierzchu plecaka. - Muszę to wszystko wyjąć i na spokojnie przejrzeć. Jest tego cała masa, na różne schorzenia. Coś by się pewnie dało z tego wybrać. I liczyć na cud, jej stan jest bardzo poważny.

- Cześć Fala - odparł Portner rozmasowując nadal obolałe żebra.
Fala… Indiańska tropicielka, a w każdym razie na tyle indiańska na ile się robiła, była jedną z wierniejszych poddanych miłościwie panującego. Była wystarczająco szalona i krwiożercza, żeby iść dla Setha w ogień. Zresztą oni wszyscy byli. Z nim i Moniką włącznie. Ale niektórym jednak nawet puszczone zupełnie hamulce w końcu natrafiały na jakiś mniej, lub bardziej logiczny opór. Rodriguez na ten prosty przykład był przy całym swoim prostodusznym zamiłowaniu do robienia miazgi z twarzy, człowiekiem odrobinę bogobojnym. I tak jak nie sprawiło mu kłopotu lanie po pyskach pierdolniętych pustynnych kaznodziei, tak miał jakiś uraz do… cmentarzy. Ilekroć na takim był, nie szło z niego wykrzesać nawet krztyny przemocy. Z kolei pokryty liszajami strzelec Bob, kategorycznie odmawiał krzywdzenia dzieciaków, a mechanik Dell, który nijak nie umiał utrzymać kutasa w spodniach, najzwyczajniej w świecie bał się ciemności.
W przypadku Fali, tego oporu Portner jak dotąd nie odnotował. Trochę przypomniałaby mu Faith. Gdyby nie to, że tamta pozowała na zimną sukę, a ta nie udawała, że po prostu lubi zadawać ból. A teraz dumna przynosiła swojemu panu zdobycz…. Kurwa mać!
W głowie mu się nie mieściło, że Fala mogła zwyczajnie załatwić Dahlię. Teksanka chciała tylko uratować dzieciaka, a posłał ją pod nóż tej suki… Tylko, że do tej wizji nie pasował ten brodaty rewolwerowiec.
- Brawo. Złapałaś Mikę. Pogratulowałbym ci gdyby nie to, że ona ledwo może rękę podnieść, nie mówiąc o uciekaniu.
Mikrus już miał podejść do Aidena i próbować jakoś dać znać, że Rothstein chce pomóc, ale przypomniał sobie jak mężczyzna tak w ogóle to kazał się trzymać od tych ludzi z daleka. Nie za bardzo mu to wyszło, bo stał parę metrów od doktorka, poowijany w szmaty dla niepoznaki. Na szczęście usmarował się nie boskie stworzenie w kompleksie, kiedy przedzierali się przez brudne korytarze i zamuloną wodę, tak więc nie powinien się zdradzić z Posterunkowym fasonem swojego stroju pod szybko skleconym maskowaniem.
Generalnie, sprawy mocno się pokomplikowały. Nowa siła która przybyła do Bethel stała się panem sytuacji. I nie tylko dlatego że zastrzelili tutejszego szeryfa. Mikrus łypnął okiem na Portnera, nawet mu powieka wtedy nie zadrżała. No ale wiedział o co toczy się gra, sam pewnie też nie miałby oporów gdyby te zbiry trzymały w szachu bliską mu osobę. Roberta na ten przykład… Odruchowo dotknął za plecami róg plecaka, upewniając się czy laptop tkwi na swoim miejscu.
Najwyraźniej Portner zaczął się dogadywać z nowymi. Czy była to informacja dobra czy zła, ciężko powiedzieć. Jak zareaguje w końcu Faith, też ciężko było przewidzieć. Z tego co powiedział Rothstein na razie możliwości reakcji miała ograniczone, ale po zmroku może być grubo. Łypnął okiem na słońce oceniając w duchu ile jeszcze do zachodu.
- Dobra. - szepnął do doktorka. - Na razie czekamy. Jak Portner wygada tak, że puszczą Monikę, wtedy będziemy się martwić co dalej z lekami. Ona… jak podasz jej leki, jak szybko ona dojdzie do siebie? Chodzi mi o to, czy będziemy w stanie ją stąd zabrać w ogóle? Bęzpiecznie będzie ją ruszać w ogóle?
- Nie sądzę - odparł doktorek nie odrywając spanikowanego wzroku od Brigsbiego. Ten zaś łapiąc pod ramiona jak dziecko, zwlókł z siodła Monikę i przycisnął do piersi jakby witał utęsknioną przyjaciółkę.
- No wreszcie się widzimy! - kobieta zafundowała mu podszyte wstrętem spojrzenie ale uczepiła się palcami w klapy jego kurtki. Na nogach trzymała się ledwo co, drżały jak wierzbowe witki na wietrze.
- Spierdalaj Seth.
Brigsby udał urażoną minę i złapał się za serce. Zaraz jednak żal wyparował z jego twarzy zastąpiony euforią.
- Kto chce skopać Bogu dupę? - uniósł ręce w górę jakby chciał zagrzać ludzi do walki. I faktycznie, członkowie jego ekipy wybuchnęli salwą śmiechu potrząsając strzelbami.
- A ty? - zerknął pytająco na cowboya w siodle. - Idziesz z nami do wnętrza góry? Zobaczyć Chrystusa?
- Nie przegapiłbym tego - odparł tamten oszczędnie uchylając ronda kapelusza. - Poza tym może znajdę tam moją krnąbrną małżonkę.
- No to w drogę! Hej, dzieci Betel, przyłączcie się także, będzie ubaw po pachy!
I cała karawana zgodnie ruszyła w stronę gór. Fala zgarnęła z ziemi dyszącą w kuckach Monikę, choć widać, że nie w smak było jej targanie jej na własnym ramieniu. Ruszył też Rothstein chociaż żonie dał znać aby wracała do przyczepy. Większość Betelczyków z przestraszonymi minami stała w miejscu.



Mikrusowi coraz bardziej nie podobała się cała sytuacja. Tak w sumie to do Betelczyków nic nie miał. Świry bo świry. Cyborgi, choć to akurat mógł być tylko jego ześwirowany mózg. Ale trzy minuty obcowania z tym całym przywódcą harcerzyków i już najchętniej przegryzł by mu gardło. Mało było ludzi na świecie którzy wzbudzali taki wkurw u spokojnego w sumie Eddiego. Ten zaś robił to jakoś odruchowo. Jak Portner z nim wytrzymywał?
Teraz zdaje się że wszystko zmierzało do wielkiego finału. Mikrus oglądał się na boki i za siebie jak tylko ruszył za całym towarzystwem. No bo ruszył, nie było wyjścia. Gdzieś tam przecież była Hope i Dhalia. Obejrzał się znowu. No? Gdzie jest Faith? Liczył we łbie czy zrobi się ciemno zanim dojdą w te góry i chciał by tak właśnie się stało. Bo jak dojdzie do zadymy, to Mikrus stanie po stronie małpoludów. Dziwne, no ale tak mu z rachunków wychodziło.
 
Harard jest offline