Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2016, 19:52   #64
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rozciągnięty nad przepaścią most linowy okazał się być wyjątkowo zdradliwy. Gęste strugi deszczu sprawiły, że łatwo można było się poślizgnąć, wilgotne od parującej wody deski z łatwością pękały pod stopami nieostrożnych wędrowców, zaś grube sznury łączące oba brzegi rzeki głośno trzeszczały przy najmniejszym nawet ruchu. Nie wróżyło to nic dobrego, lecz dla zrozpaczonych mieszkańców Krasunick nie istniała żadna inna droga. Z pogardą dla śmierci i z zaciśniętymi w uporze zębami, jeden po drugim, próbowali przedostać się na drugą stronę rozpadliny, modląc się do wszystkich znanych im bogów o łaskę.
Ów akt odwagi najwyraźniej udobruchał duchy lasu. Chwiejny most okazał się być przeszkodą możliwą do sforsowania, a płynąca w dole wzburzona rzeka, nie pochłonęła życia żadnego ze śmiałków. Jedyną ofiarą przeprawy stały się konie, które nie można było w prosty sposób przeciągnąć na drugą stronę rozpadliny bez utraty na cennym czasie. Zwierzęta szybko zabito, a niesione przez nie zapasy rozdano pomiędzy wszystkich uczestników wyprawy. Pozostawała tylko nadzieja, że ściganym zwierzoludziom przeprawa ta sprawiła równie wiele kłopotów, co mieszkańcom Krasunick i towarzyszącym im najemnikom...

Przez ostępy Lasu Cieni, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe

Po kilku długich i męczących godzinach spędzonych na przedzierania się przez gęsty las, deszcz w końcu ustał, a burza powoli oddalała się, o czym świadczyło coraz cichsze grzmienie, które echem odbijało się wśród drzew. Słońce jednak nie wyszło zza chmur, które wciąż przykrywały niebo szaroburą warstwą.
A przynajmniej tyle mogli powiedzieć opatuleni przemoczonymi płaszczami wędrowcy, którzy w sercu głuszy nie widzieli nic poza gęstymi koronami drzew rozciągającymi się wysoko nad ich głowami. Panował tu półmrok; cichy, zimny i zdradliwy. Prowadzący pochód ludzie Lamberta co chwila wpadali na wystające korzenie, czy też pojawiające się znienacka krzewy. Idący wśród nich chłopi też nie byli w lepszej sytuacji; w przeciwieństwie do najemników, którzy od wielu tygodni przemierzali szlaki Imperium i do długich podróży byli już przyzwyczajeni, mieszkańcy Krasunick byli zdecydowanie gorzej przygotowani na tą wyprawę.
Ich stare, znoszone buty obcierały obolałe stopy, przemoczone ubranie bardziej przeszkadzało niż pomagało w przedzieraniu się przez gęste zarośla, zaś zgromadzone zapasy żywności kurczyły się w zastraszającym tempie. Dość szybko stało się dla wszystkich jasne, że czas, z którym tak nieugięcie walczą, może być o wiele trudniejszym przeciwnikiem do pokonania od hordy zmutowanych najeźdźców, którzy napadli na pozbawioną walorów obronnych osadę.
W grę wchodziło bowiem już nie tylko życie ich rodzin, ale także ich własne, albowiem podróż w takich warunkach była trudna i męcząca; człowiek częściej sięgał po bukłak z wodą i szybciej opadał z sił, co przy braku dostępu do pożywienia mogło okazać się wyrokiem śmierci. Na szczęście dla nich, najemnicy wzięli ze sobą więcej prowiantu, choć nie byli równie skorzy do dzielenia się swymi zapasami, co w rozpowiadaniu bajeczek o prawie nieistniejącej współpracy. Być może klucz do przetrwania leżał nie tyle w uporze, co w zaufaniu…


Las Cieni był niczym pokręcony labirynt leśnych korytarzy, zrodzony w umyśle jakiegoś wyjątkowo szalonego czarodzieja. Krótka wycieczka przez jego odmęty była wystarczającym dowodem na to, że będą musiały minąć kolejne długie milenia nieustannej obecności człowieka, zanim las oprze się ogniom i toporom drwali.
Wielkie, głęboko zakorzenione dęby o konarach przesłaniających niebo stały tu od setek, a może nawet i tysięcy lat, i wyglądały równie trwale jak wykute w Górach Grzbietu Świata twierdze krasnoludów. Las sprawiał wrażenie jakby czas upływał tu w zupełnie innym, znacznie wolniejszym tempie.
Po tej stronie rzeki drobnej zwierzyny było jeszcze mniej; tylko nieliczne okazy były na tyle odważne lub głupie, by wychylić się ze swych nor, aby przyjrzeć się intruzom. Szare, obumarłe drzewa chyliły się ku ziemi, a ich nieliczne wysuszone liście zastygły w bezruchu, jakby w oczekiwaniu na upragniony powiew wiatru, który oderwie je od skamieniałych gałęzi i zaniesie gdzieś daleko. W miejscu tym każdy szmer, nawet najdrobniejszy szelest, rozbrzmiewał jak fałszywie zagrana melodia na skrzypcach - tak jakby ten las nie przywykł do życia, którego w Ostlandzkich borach zawsze było pod dostatkiem.

Bohaterowie parli przed siebie, nerwowo reagując na każdy nienaturalny dźwięk, którego źródłem najczęściej byli inni członkowie wyprawy. Choć rozpościerał się przed nimi wyraźny ślad poszukiwanych bestii, wciąż mieli nieodparte wrażenie, że krążą w kółko, mijając po drodze te same drzewa i zarośla.
Wszystkie rośliny wyglądały identycznie, sprawiając, że nie trudno było się zgubić w takim miejscu. Idący na czele pochodu zwiadowcy zostali zmuszeni znakować mijane drzewa, a mimo to żadne z nich nie odważyło się oddalić na więcej niż dwadzieścia kroków od reszty grupy. Zaniepokojenie, które malowało się na ich twarzach było wyraźnym sygnałem dla pozostałych, który nakazywał mieć się na baczności.

Wydawało im się, że podróżują już od wielu godzin, choć tak naprawdę minęło ledwie kilka minut. To las szybko się zmieniał; wszelkie życie w nim pałało nieposkromioną żądzą mordu wobec naruszających sakralność tego miejsca ludzi. Sama ich obecność wydawała się zaburzać równowagą otoczenia, tak jakby okrywała ich aura, która wchodziła w konflikt z pierwotnymi siłami puszczy. Te ponure, przygnębiające wręcz uczucie bezustannie prześladowało wędrowców, nie napawając ich optymizmem, tym bardziej, że wszyscy wyraźnie obawiali się tego co mogą skrywać otaczające ich cienie.

Drzewo wisielców, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe

Po pewnym czasie udało im się wydostać z labiryntu leśnych korytarzy, wprost na niewielką polanę, na której znajdowało się niewiele drzew. Odetchnęli z ulgą, sądząc, że ich koszmar się skończył, lecz w rzeczywistości to był jedynie początek - ledwie zapowiedź ponurych wydarzeń, które czekały na nich w sercu przeklętej puszczy.
Pośrodku okrągłej polany, stał potężny dąb, lecz ten był znacznie większy od każdego wcześniej spotkanego. Z początku wcale nie wydawał się być wyjątkowy, poza swym niecodziennym rozmiarem, rzecz jasna. Dopiero dłuższą chwilę zajęło pochłoniętym cichą rozmową bohaterom dostrzeżenie pewnej bardzo wyraźnej anomalii.
Wysoko, na grubych i rozłożystych gałęziach zostało powieszonych na sznurach kilkanaście osób; głównie kobiet, lecz wśród ofiar tego okrutnego mordu były również dzieci. Mieszkańcy Krausnick rzucili się w ich kierunku jak poparzeni, szukając wśród martwych członków swych rodzin i przyjaciół.

Schulz z łzami w oczach obracał każdym kolejno wisielcem, na szczęście dla niego ofiarą nie padł nikt z jego rodziny. Tego samego nie mógł powiedzieć o sobie Magnus, który srogo zaszlochał, gdy odnalazł martwego Matthiasa. Przeciął okalający szyję chłopca sznur i wziął jego małe ciałko w swe potężne ramiona, tuląc jak do snu. Wielkie łzy spływały po zarośniętej twarzy na ziemię, kiedy wielki mężczyzna klęcząc na ziemi kiwał się w przód i w tył, niezdolny do jakiejkolwiek formy komunikacji.
Wśród ofiar była też Natalya; opiekująca się Katariną kapłanka Ulryka, która jako jedyna nie została powieszona. Jej obdarte z ubrania, pozbawione godności ciało zostało przepołowione; górna część była przywiązana sznurami do wielkiego dębu, zaś dolnej połowy nie sposób było znaleźć nigdzie w okolicy. W miejscu, gdzie kora była mniej chropowata i bardziej płaska, zapisano jej krwią:

,,Poznajecie? Ragush Krwawy-Róg powrócił!”


Ogarnięta niekontrolowanymi drgawkami, Katarina powoli zbliżała się do drzewa nie mogąc dać wiary własnym oczom. Na kilka kroków przed swoją mistrzynią, młoda dziewczyna zatrzymała się jak wryta i upadła na kolana równie nagle. Coś wstrząsnęło ciałem kobiety i wykrzywiło ją w nienaturalny sposób. Katarina chwyciła się za głowę, po czym szarpnęła za włosy jakby chciała je sobie wyrwać z głowy. Z jej szeroko otwartych ust wydarł się nieludzki krzyk, który echem potoczył się po lesie.
Chłopi zaskoczeni tym niezrozumiałym dla nich zachowaniem, zamiast ruszyć kobiecie na pomoc mimowolnie cofnęli się o krok, wyraźnie przerażeni tym widokiem. Niewiele brakowało, a wszyscy w panice rozbiegliby się po lesie.
Tylko Dziadek Rybek stał niewzruszony, podpierając się na grubym kiju, który znalazł po drodze. Stał tak nieruchomo, zwrócony plecami do reszty, po czym przechylił się na bok sztywny niczym kłoda i upadł ciężko na ziemię, a w chwili uderzenia coś nim wstrząsnęło. Podobnie jak w przypadku Katariny; jego ciało wykrzywiło się w niemożliwej do opisania agonii, zaczął obracać się wokół własnej osi, a oczy wywróciły się, odsłaniając zaczerwienione białka.

Znajdujący się o krok dalej od opętanych członków wyprawy, najemnicy przyglądali im się nerwowo z orężem wyciągniętym przed siebie. Tylko Severus wydawał się nie zwracać uwagi na dziwnie zachowujących się chłopów. Stał tuż obok Wilhelma z nieobecnym spojrzeniem, kiedy nagle zawładnęły jego ciałem potężne konwulsje, a jego głowa zaczęła szarpać się na wszystkie strony, tak jakby miała zaraz złamać kark.
Wszyscy gwałtownie odsunęli się od niego, lecz po krótkiej chwili mężczyzna opanował drgawki, a jego nieobecny wzrok oraz zmysły powróciły do świata żywych. W tym samym momencie, reszta opętanych członków wyprawy zaczęła z trudem podnosić się z ziemi.
- Wrogowie… - wysapał zapowietrzając się.
- Wrogowie nadchodzą…

Z lekkiej mgły, która otaczała polanę, wynurzyło się kilka potężnie umięśnionych, odrażających kształtów. Wysokie na przeszło na dwa metry minotaury, twardo stały na kopytach i ważyły więcej niż dwóch rosłych mężczyzn razem wziętych. Oblicza bestii wykrzywione były w żądnym krwi groteskowym grymasie, który był czymś pomiędzy drwiącym uśmieszkiem, a groźnym wyszczerzeniem kłów, tym samym nie pozostawiając wątpliwości co do ich prawdziwych intencji.
Kolejne przerażające sylwetki wyłaniały się z mgły, podczas gdy bliscy obłędu bohaterowie zbili w się w ciasną gromadę, która pierścieniem otoczyła dąb z wisielcami. W dłoniach twardo ściskali oręż, który w porównaniu do potężnych i nieporęcznych toporów oraz zakończonych czaszkami kiścieni wrogów, wyglądał jak tanie zabawki.
Tylko Magnus wciąż klęczał pod starożytnym dębem niewzruszony, w ramionach ściskając ciało adoptowanego syna. Kiedy tylko zauważył wrogów, delikatnie ułożył chłopca na ziemi jak do snu, styranymi pracą palcami zamykając mu szeroko otwarte oczy, po czym powoli podniósł się na równe nogi, ściągając z pleców potężny zweihänder, którym następnie okręcił w powietrzu młyniec.

- Chodźcie koźle syny, posmakujcie ostlandzkiej stali! - Warknął przez zaciśnięte zęby, czując jak krew w nim wre od ogarniającego go gniewu.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 26-02-2016 o 04:59.
Warlock jest offline