Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2016, 23:37   #61
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Nim ktokolwiek odważył się ruszyć przez most, Wilhelm długo wpatrywał się weń. Serce wygrywało głośny rytm w jego piersi. Wiedział, że to on ze wszystkich ma największe szansę na przedostanie się na drugą stronę, bez uszczerbku na zdrowiu. On mógł przeciągnąć tam linę. Wahał się jednak. Tylko jeden błąd dzielił go od śmierci. A po drugiej stronie mogły czaić się na nich dzikie bestię. Czekał długo, za długo, aż w końcu zebrał się na odwagę.

- Ja mo… - Nikt go nawet nie usłyszał. Wioskowy imieniem Magnus przerwał mu, nim zdążył się zgłosić.

Westchnął z ulgą. Nie lubił podejmować ryzyka, a śmierć wioskowego nie znaczyłaby dla niego aż tyle. Odstąpił od przepaści i podszedł w stronę koni, z których wyciągnął dla siebie jedną tarczę. Może i rana już nie bolała go dzięki pomocy Katariny, jednak Wilhelm nie mógł opierać się tylko i wyłącznie na zdolnościach medycznych dziewczyny. Liczył, że przy następnym starciu nie będzie potrzebował jej pomocy.

Załadowywał garłacz, spoglądając jak kolejni towarzysze jego podróży znikają we mgle. W końcu przyszła i jego kolej. Podszedł do mostu i na kilka sekund zamknął oczy. Myślami przeniósł się gdzie indzie. Do spokojniejszych, szczęśliwszych czasów. Ponownie westchnął i spojrzał ostatni raz na Katarinę.
- Bogowie, sprzyjajcie mi…
Po tych słowach ruszył. Wyraz jego twarzy zmienił się znowu. Już po paru krokach wiedział, że nie spadnie. Nie on. Zwinnie i z wielką finezją przemknął po zmurszałych deskach, ani na moment nie tracąc równowagi. Jakby nic innego przez całe życie nie robił. Widząc drugi brzeg rozpadliny, Andree uśmiechnął się lekko. Niepotrzebnie się obawiał. Jednak zszedłszy na twardy i pewny grunt, znowu przybrał srogą minę najemnika.
 
Hazard jest offline  
Stary 23-02-2016, 21:50   #62
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Znajdujący się na ich drodze most był niczym idealnie odbicie charakteru tego lasu - chwiejny, niepewny, pełen czychających na uważnych i mniej czujnych przechodniów zasadzek. Mgła oraz ryk wody potęgowały jedynie strach przed przejściem na drugą stronę. To były odczucia Katariny spoglądającej zaniepokojonym wzrokiem na znajdujący się przed nią krajobraz. Miała bardzo złe przeczucia.

Nie minęła chwila, kiedy nagle zaczęto przystępować do jakichś działań sprawdzania stabilności mostu. W cuda przestała wierzyć już dawno temu, kiedy musiała się samotnie mierzyć z kislevskimi mrozami, więc nie odzywała się, chociaż bardzo chciała. Nie mieli czasu. Musieli biec i walczyć, by odbić swoich najbliższych. Miała wrażenie, że z każdą sekundą przebytą w miejscu tracili minutę marszu. Ze smętną miną kopnęła okoliczny kamień i usunęła się na bok, by nikomu nie przeszkadzać.

I tak sobie stała, póki nie usłyszała rozmowy o mordowaniu koni. W trakcie sprzeczki krasnoluda z niejakim Severusem podjęła decyzję, że nie chce na to patrzeć, więc pobiegła szukać jakiegoś innego przejścia na drugi brzeg, a za nią żwawo ruszył Grom. Nie cierpiała, kiedy zabijano zwierzęta. Często widziała w nich więcej człowieczeństwa niż w innych ludziach, a ich emocje były znacznie bardziej szczere. Okrucieństwo i zakłamanie szerzyło się w zastraszającym tempie, a słyszała, iż w Imperium jest to prawdziwa plaga.
Szacunek do zwierząt to coś, czego brakowało w czasach, w których żyła - tak przynajmniej twierdziła. Na myśl, że z zimnym sercem ktoś mógłby zabić Groma aż się jej serce krajało. "Prędzej ja kogoś zabiję, niż pozwolę go tknąć" - pomyślała, bowiem nie wyobrażała sobie życia przez swojego przyjaciela.

Ostatecznie zwiady nie przyniosły nic poza jednym - rozczarowaniem. Wracała cała przemarznięta z powodu wilgoci, którą nasiąkły jej ubrania. Myśląc jedynie o tym, by wszystko już się dobrze skończyło, zamieniła kilka słów z Lexą. Była to kobieta, która naprawdę sprawiła, że jej ogólne przygnębienie paskudną sytuacją minęło przynajmniej na chwilę dzięki dwóm miłym gestom. Pożyczone futro, bowiem miała zamiar je oddać przy najbliższym postoju, było naprawdę ciepłe, a fakt, że wzięła Groma ze sobą... Wątpiła, czy ktoś z wioski by chciał brać dodatkowy balast na swoje ramiona, a ta, choć wiedziała o istnieniu Katariny zaledwie kilka godzin, jakby nigdy nic pomogła jej.

W końcu nadeszła pora, by sama przeszła przez most. Próbując uspokoić szaleńczo bijące serce ruszyła prawie pewnie przed siebie. Prawie, bowiem nogi miała jak z waty. Wzięła jedynie swój ekwipunek i ruszyła naprzód. Fakt, że jeden z mieszkańców Krausnich prawie spadł w czeluść wcale nie pomagał.
W trakcie przeprawy błagała bogów, by mieli ją w swej opiece, bowiem jak raz zawiało, to prawie się poślizgnęła na wilgotnych deskach. Jej buty jednak całkiem nieźle trzymały się podłoża, za co pozwoliła sobie podziękować bogom za to, że obdarzyli jakiegoś szewca wspaniałym talentem do tworzenia dobrego obuwia. Trzymając się kurczowo lin - kroczyła dalej ku mgle. Żołądek podchodził jej do gardła, gdy patrzyła w ziejącą pod nią przepaść, ale jakoś zwalczyła odruch wymiotny. Stres chyba zaczynał dawać się we znaki. Sekundy zmieniały się w minuty, a minuty w godziny.

Prawie padła na kolana, gdy stanęła na gruncie po drugiej stronie. Nigdy nie sądziła, że tak bardzo będzie tęsknić za stałym gruntem. Gdy odrobinę ochłonęła, zaczęła się rozglądać za Gromem oraz Lexą. Czy byli gdzieś tutaj? Podniosła wzrok i ujrzała poszukiwaną dwójkę.
Katarina puściła się biegiem w ich stronę. Z niewypowiedzianym szczęściem na twarzy objęła psa ciesząc się, że nic się mu nie stało, a następnie popatrzyła na Lexę. Dłonie dziewczyny trzęsły się z powodu mijającego zdenerwowania czy strachu spowodowanego przechodzeniem przez chwiejny most. Odetchnęła głośno, by głos jej nie drżał.
- Dziękuję Lexo - zwróciła się do kobiety - Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
Kobieta założyła ręce na biodra i skrzywiła swoją posturę względem osi długiej ciała. Patrzyła na dziewczynę z ponura miną a jej usta nawet nie drgnęly w jakiejkolwiek odpowiedzi. Kiwnęła jedynie głową, a jej spojrzenie było chłodne jak zawsze. Na próżno szukać w tej kobiecie wsparcia czy uczucia. Najwyraźniej dobre cechy przejawiała jedynie czynami.

Do rozmowy pozwolił się następnie włączyć Pyotr chyba ewidentnie niezadowolony, że jego rodaczka zadaje się z Norsmenką, a kiedy ta druga sobie poszła - odezwał się Willhelm. Wynikła z tego jakaś rozmowa, której nie poświęcała za wiele uwagi, bowiem coś jej mówiło, że za niedługo znów może stać się coś złego. Coś naprawdę, ale to naprawdę złego. Potwierdzał to chłód, który czuła będący niczym gorący powiew w zimny kislevski dzień.
Pobiegła kilka kroków za Lexą. Nie chciała, by przypadkiem zginęła z powodu jakiegoś koszmaru zdolnego wyłonić się z tego przeklętego lasu.
- Nie oddalaj się, czuję jakby coś strasznego stało nam na drodze - powiedziała stając niecałe pół kroku za nią. W rękach kurczowo trzymała swój łuk.
Zastanawiała się, czy jej przeczucie znowu się sprawdzi. Miała wielką nadzieję, by tak się tym razem nie stało.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 23-02-2016, 22:10   #63
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

- Szczęście choć raz nam wszystkim sprzyja – odezwał się Dziadek Rybak, który także był już po drugiej stronie. Uśmiechał się lekko widząc radość Groma ze spotkania swojej pani. Jego podróż przez most, choć powolna i nie pozbawiona nerwów, przebiegła bez problemów. Dokładnie tak jak przemówiły karty. Teraz mówił bardziej do Katariny niż do Lexy, lecz patrzył na tę drugą. – Oby to był początek lepszych dni... - dodał.
Ciężko było stwierdzić co dokładnie tkwiło w oczach Dziadka Rybaka, lecz sprawiało to wrażenie jakby wiedział o czymś więcej. Chwilę przyglądał się Norsmance, zaraz jednak spojrzał na swoją rodaczkę. Jego wyraz twarzy sugerował, że chce ja przed czymś przestrzec, lecz nie chciał tego czynić w tym towarzystwie.

Mimo to Lexa nie zareagowała, jej postawa nie uległa zmianie, podobnie jak mimika. Mimo to Katarina nie miała czego się obawiać, jej zmysły nie wyczuwały złych zamiarów. W końcu, gdyby blondynka je miała, nie wzięłaby na barki psa dziewczyny, tylko z obojętnością pozostawiła na pastwę losu. Na szczęście w takich kwestiach miała wolą rękę i mogła sugerować się własnym sumieniem czy chceniem. Ponownie jedynie spojrzała na młodą Kileviankę i kiwnęła głową, na znak, że nie trzeba dziękować, że takie zachowanie powinno być normą.

Ponieważ sytuacja nie była najodpowiedniejsza do prawienia morałów, Pyotr ostatecznie postanowił zaniechać mówienia co myśli o swego rodzaju poufałości między obcymi, a Katariną. Zresztą poniekąd sam był wdzięczny Norsmence. Lubił Groma, jak własnego psa, choć nawet nie potrafił spamiętać jego imienia. Często nazywał go “Burzą” czy “Grzmotem”. Uznał, że w sytuacji w jakiej się znaleźli, uprzedzenia można było tymczasowo odstawić na bok.
Dziadek Rybak sięgnął po coś do kieszeni. Była to zwykła, stara zapinka od płaszcza.
- Moja pamięć zbladła z wiekiem... - zwrócił się do Lexy- ...jeśli kiedyś będę mógł jakoś pomóc, jeno w wielu sprawach wiele nie poradzę, ale jeśli będę mógł pomóc.., okaż to, a cokolwiek to będzie zrobię co w mojej mocy. - Dziadek Rybak wyciągnął ku Norsmence sprzączkę, chcąc ją wręczyć - ...a to na przypomnienie. Burza to dobry pies. - w jego głosie nie czuć było aż tak wyraźnego Kislevskiego akcentu, jak u Katariny, lecz czasem dało się wychwycić podobieństwa.

Lexa zmrużyła oczy przyglądając się bacznie rzeczy, którą to starszy mężczyzna próbował jej podarować. Przez dłuższą chwilę stała jak posąg, jedynie głowę nieco przechyliła w bok, jakby chciała dojrzeć artefakt pod innym kątem.
- Dziękuja - odrzekła krótko i ruchem ręki oznajmiła, że nie chce nic w zamian - Lexa pomóc dobra dusza, nie za pieniądz, nie błyskotka. Pomóc, bo móc i chcieć. Lambert człowiek w porządku, bo nie mówić Lexie wszystko, co można a co nie można. Lexa decyzje podjąć, wziąć pies, bo Kata dobra dziewka. - zmarszczyła czoło, jak to zwykła robić w chwili, gdy myślała nad słabo znanym jej językiem - Starsza Pan też miła człowiek, Lexa będzie pilnować - mówiąc to skinęła głową i odeszła kawałek dalej, aby swą spostrzegawczością móc ocenić ewentualne zagrożenie.

Dziadek Rybak jeszcze stał chwilę z wyciągniętą ręką, w końcu schował przedmiot z powrotem do kieszeni i podrapał się po głowie. Nie rzekł nic. Wyglądał na odrobinę rozeźlonego, niemniej jednak wrażenie to szybko uciekło.


Coś się zmieniło w odgłosie spadających z nieba kropel. Starzec poczuł, że ktoś za nim stoi. Kiedy obejrzał się zobaczył za sobą wielkiego akolitę, który właśnie przeszedł przez most. Wziął na plecy część dobytku niesionego przez konie. Był ostatnią osobą, która przeszła.
- Willhelm, chłopcze… to już wszyscy, prawda? - zapytał Pyotr Koldun. Dobór słów brzmiał niezwykle komicznie, bowiem Akolita był niezwykle rosłym mężczyzną, a Dziadek Rybak mierzył ledwie metr i sześćdziesiąt centymetrów.
Odpowiedział starcowi skinieniem zakapturzonej głowy. Akolita odpiął jedną ręką miskę od sznura, którym przepasał habit, i podstawił naczynie pod ściekające po liściach stróżki deszczówki.
- Dziwię się… że zwierzoludzie przeszli przez most. Są ciężsi od nas. Ich futra są nasiąknięte wodą. - podzielił się swoją myślą z Dziadkiem Rybakiem.
Staruszek wydawał się w porządku, chociaż niektórzy bracia w klasztorze szeptali, że jest to jeden z tych wioskowych znachorów czy innych leśnych dziadków, którzy bawią się w gusła i zabobonne czary.
- A bo ten… Oni nie mieli kogoś, kto potrafił władać magią? - zapytała się Katarina dotychczas patrząc za odchodzącą Lexą. Nie spodziewała się, że Willhelm się włączy do rozmowy, jednak dopiero chwilę temu dotarł do niej ten fakt.
- Szukałam innych przejść po tamtej stronie… Nic nie znalazłam - dodała strapiona - W sumie zwierzoludzie są chyba ciężsi od nas, a most był nietknięty, kiedy ten pod nami się dosłownie zapadał - drgnęła na paskudne wspomnienie bujających się lin połączonych deskami - Willhelm ma rację.

Pyotr zamyślił się i cmoknął głośno. Wpadła mu do głowy myśl, że faktycznie, mógł źle odczytać karty. Śmierć, głupiec i koło losu. Głupiec symbolizował podróż, spontaniczne podróże, ale także błąd. Czy most był błędem? Z drugiej strony wszystko zgadzało się z pierwotną wersją wróżby.
- Już wcześniej, zastanawiało mnie, jak zgubiliśmy trop po raz pierwszy. Nie ja jestem tu od śledzenia tropów. Wierzę, że Magnus i ten… ten drugi…
- Klaus - podpowiedział akolita.
- Tak… tak… owszem... Klaus… zresztą... - nie dokończył wcześniej rozpoczętej myśli - trop przed mostem, trop za mostem, nie ma co… - nagle jakiś grymas bólu przeszył twarz Dziadka Rybaka. Starzec złapał się za pierś i z trudem łapał oddech.
- Co się stało? - zapytał Willhelm.
- O bogowie - szepnęła pod nosem, kiedy zmroziło jej krew w żyłach, a chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach. Zmusiła się do biegu za Lexą, co dla przeciętnego obserwatora wyglądało całkowicie bez sensu. Chciała ostrzec ją o zbliżającym się zagrożeniu.

Pyotr uniósł dłoń, dając znać, by umilkł, a drugą dłoń, którą wcześniej złożył na klatce piersiowej zasłonił sobie oczy. Nie widzieli tego, lecz jego gałki oczne wywróciły się na drugą stronę. Ból w klatce najwyraźniej zelżał, bowiem Pyotr tkwił tak w bezruchu przez jakiś czas, wreszcie odsłonił oczy.

- Nie wiem...- Pyotr zakaszlał dwa razy - ...nie wiem. Will, drogie dziecko - zwrócił się do mężczyzny- biegnij i powiedz… powiedz... Schulzowi by nie iść w tamtym kierunku. Powołaj się na mnie, niech będą gotowi - Pyotr przysiadł na pobliskim kamieniu i w nawracających atakach kaszlu, próbował dojść do siebie.
Młody duchowny posłał za biegnącą dziewczyną ciężkie spojrzenie. Takie z gatunków tych, które gdyby się materializowały to zamieniłyby się w ciśnięty kamień. Nie wiedział czy dziewczyna biegnie po pomoc czy się po prostu przestraszyła. Wyciągnął do starca miskę w której zbierał dla siebie samego deszczówkę.
- Napij się, dziadku.
- Biegnij! - krzyknął, głośniej niż można by się spodziewać po osobie w takim stanie, przyjął jednak wodę i łapczywie wziął kilka łyków. Wciąż sapał i rzęził głośno, lecz powoli oddech się uspokajał.

Akolita bez słowa, czy zmianie wyrazu twarzy wstał i ruszył ku reszcie grupy szybkim krokiem zmierzając ku staremu weteranowi. Dziwne zachowanie Dziadka Rybaka już by mu zapewniło uwagę co bardziej krewkich Sigmarytów. Ale ten człowiek jednak był stary - gdyby był jakimś czarownikiem już dawno by ściągnął na siebie i na Krausnick nieszczęścia, które w porównaniu do ich obecnej sytuacji były niczym. Tak czy tak wolał przekazać wiadomość… chociażby po to, aby starzec lepiej się poczuł i go potem nie męczył.
Wielka dłoń akolity klepnęła starego wiarusa w ramię. Willhelm dość spokojnie wskazał kciukiem dziadka, który jeszcze odpoczywał na kamieniu.
- Staruszek... ma jakieś przeczucia i mówi aby nie iść w tamtą stronę. - powiedział patrząc po wszystkich - Jeżeli już obstawiałbym pułapki albo zasadzkę. Łatwo przy skarpie nas otoczyć i zepchnąć z niej. Jakby co… ciężkozbrojni na czoło i przebijamy się. Taka moja sugestia.
 
Rewik jest offline  
Stary 24-02-2016, 19:52   #64
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rozciągnięty nad przepaścią most linowy okazał się być wyjątkowo zdradliwy. Gęste strugi deszczu sprawiły, że łatwo można było się poślizgnąć, wilgotne od parującej wody deski z łatwością pękały pod stopami nieostrożnych wędrowców, zaś grube sznury łączące oba brzegi rzeki głośno trzeszczały przy najmniejszym nawet ruchu. Nie wróżyło to nic dobrego, lecz dla zrozpaczonych mieszkańców Krasunick nie istniała żadna inna droga. Z pogardą dla śmierci i z zaciśniętymi w uporze zębami, jeden po drugim, próbowali przedostać się na drugą stronę rozpadliny, modląc się do wszystkich znanych im bogów o łaskę.
Ów akt odwagi najwyraźniej udobruchał duchy lasu. Chwiejny most okazał się być przeszkodą możliwą do sforsowania, a płynąca w dole wzburzona rzeka, nie pochłonęła życia żadnego ze śmiałków. Jedyną ofiarą przeprawy stały się konie, które nie można było w prosty sposób przeciągnąć na drugą stronę rozpadliny bez utraty na cennym czasie. Zwierzęta szybko zabito, a niesione przez nie zapasy rozdano pomiędzy wszystkich uczestników wyprawy. Pozostawała tylko nadzieja, że ściganym zwierzoludziom przeprawa ta sprawiła równie wiele kłopotów, co mieszkańcom Krasunick i towarzyszącym im najemnikom...

Przez ostępy Lasu Cieni, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe

Po kilku długich i męczących godzinach spędzonych na przedzierania się przez gęsty las, deszcz w końcu ustał, a burza powoli oddalała się, o czym świadczyło coraz cichsze grzmienie, które echem odbijało się wśród drzew. Słońce jednak nie wyszło zza chmur, które wciąż przykrywały niebo szaroburą warstwą.
A przynajmniej tyle mogli powiedzieć opatuleni przemoczonymi płaszczami wędrowcy, którzy w sercu głuszy nie widzieli nic poza gęstymi koronami drzew rozciągającymi się wysoko nad ich głowami. Panował tu półmrok; cichy, zimny i zdradliwy. Prowadzący pochód ludzie Lamberta co chwila wpadali na wystające korzenie, czy też pojawiające się znienacka krzewy. Idący wśród nich chłopi też nie byli w lepszej sytuacji; w przeciwieństwie do najemników, którzy od wielu tygodni przemierzali szlaki Imperium i do długich podróży byli już przyzwyczajeni, mieszkańcy Krasunick byli zdecydowanie gorzej przygotowani na tą wyprawę.
Ich stare, znoszone buty obcierały obolałe stopy, przemoczone ubranie bardziej przeszkadzało niż pomagało w przedzieraniu się przez gęste zarośla, zaś zgromadzone zapasy żywności kurczyły się w zastraszającym tempie. Dość szybko stało się dla wszystkich jasne, że czas, z którym tak nieugięcie walczą, może być o wiele trudniejszym przeciwnikiem do pokonania od hordy zmutowanych najeźdźców, którzy napadli na pozbawioną walorów obronnych osadę.
W grę wchodziło bowiem już nie tylko życie ich rodzin, ale także ich własne, albowiem podróż w takich warunkach była trudna i męcząca; człowiek częściej sięgał po bukłak z wodą i szybciej opadał z sił, co przy braku dostępu do pożywienia mogło okazać się wyrokiem śmierci. Na szczęście dla nich, najemnicy wzięli ze sobą więcej prowiantu, choć nie byli równie skorzy do dzielenia się swymi zapasami, co w rozpowiadaniu bajeczek o prawie nieistniejącej współpracy. Być może klucz do przetrwania leżał nie tyle w uporze, co w zaufaniu…


Las Cieni był niczym pokręcony labirynt leśnych korytarzy, zrodzony w umyśle jakiegoś wyjątkowo szalonego czarodzieja. Krótka wycieczka przez jego odmęty była wystarczającym dowodem na to, że będą musiały minąć kolejne długie milenia nieustannej obecności człowieka, zanim las oprze się ogniom i toporom drwali.
Wielkie, głęboko zakorzenione dęby o konarach przesłaniających niebo stały tu od setek, a może nawet i tysięcy lat, i wyglądały równie trwale jak wykute w Górach Grzbietu Świata twierdze krasnoludów. Las sprawiał wrażenie jakby czas upływał tu w zupełnie innym, znacznie wolniejszym tempie.
Po tej stronie rzeki drobnej zwierzyny było jeszcze mniej; tylko nieliczne okazy były na tyle odważne lub głupie, by wychylić się ze swych nor, aby przyjrzeć się intruzom. Szare, obumarłe drzewa chyliły się ku ziemi, a ich nieliczne wysuszone liście zastygły w bezruchu, jakby w oczekiwaniu na upragniony powiew wiatru, który oderwie je od skamieniałych gałęzi i zaniesie gdzieś daleko. W miejscu tym każdy szmer, nawet najdrobniejszy szelest, rozbrzmiewał jak fałszywie zagrana melodia na skrzypcach - tak jakby ten las nie przywykł do życia, którego w Ostlandzkich borach zawsze było pod dostatkiem.

Bohaterowie parli przed siebie, nerwowo reagując na każdy nienaturalny dźwięk, którego źródłem najczęściej byli inni członkowie wyprawy. Choć rozpościerał się przed nimi wyraźny ślad poszukiwanych bestii, wciąż mieli nieodparte wrażenie, że krążą w kółko, mijając po drodze te same drzewa i zarośla.
Wszystkie rośliny wyglądały identycznie, sprawiając, że nie trudno było się zgubić w takim miejscu. Idący na czele pochodu zwiadowcy zostali zmuszeni znakować mijane drzewa, a mimo to żadne z nich nie odważyło się oddalić na więcej niż dwadzieścia kroków od reszty grupy. Zaniepokojenie, które malowało się na ich twarzach było wyraźnym sygnałem dla pozostałych, który nakazywał mieć się na baczności.

Wydawało im się, że podróżują już od wielu godzin, choć tak naprawdę minęło ledwie kilka minut. To las szybko się zmieniał; wszelkie życie w nim pałało nieposkromioną żądzą mordu wobec naruszających sakralność tego miejsca ludzi. Sama ich obecność wydawała się zaburzać równowagą otoczenia, tak jakby okrywała ich aura, która wchodziła w konflikt z pierwotnymi siłami puszczy. Te ponure, przygnębiające wręcz uczucie bezustannie prześladowało wędrowców, nie napawając ich optymizmem, tym bardziej, że wszyscy wyraźnie obawiali się tego co mogą skrywać otaczające ich cienie.

Drzewo wisielców, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe

Po pewnym czasie udało im się wydostać z labiryntu leśnych korytarzy, wprost na niewielką polanę, na której znajdowało się niewiele drzew. Odetchnęli z ulgą, sądząc, że ich koszmar się skończył, lecz w rzeczywistości to był jedynie początek - ledwie zapowiedź ponurych wydarzeń, które czekały na nich w sercu przeklętej puszczy.
Pośrodku okrągłej polany, stał potężny dąb, lecz ten był znacznie większy od każdego wcześniej spotkanego. Z początku wcale nie wydawał się być wyjątkowy, poza swym niecodziennym rozmiarem, rzecz jasna. Dopiero dłuższą chwilę zajęło pochłoniętym cichą rozmową bohaterom dostrzeżenie pewnej bardzo wyraźnej anomalii.
Wysoko, na grubych i rozłożystych gałęziach zostało powieszonych na sznurach kilkanaście osób; głównie kobiet, lecz wśród ofiar tego okrutnego mordu były również dzieci. Mieszkańcy Krausnick rzucili się w ich kierunku jak poparzeni, szukając wśród martwych członków swych rodzin i przyjaciół.

Schulz z łzami w oczach obracał każdym kolejno wisielcem, na szczęście dla niego ofiarą nie padł nikt z jego rodziny. Tego samego nie mógł powiedzieć o sobie Magnus, który srogo zaszlochał, gdy odnalazł martwego Matthiasa. Przeciął okalający szyję chłopca sznur i wziął jego małe ciałko w swe potężne ramiona, tuląc jak do snu. Wielkie łzy spływały po zarośniętej twarzy na ziemię, kiedy wielki mężczyzna klęcząc na ziemi kiwał się w przód i w tył, niezdolny do jakiejkolwiek formy komunikacji.
Wśród ofiar była też Natalya; opiekująca się Katariną kapłanka Ulryka, która jako jedyna nie została powieszona. Jej obdarte z ubrania, pozbawione godności ciało zostało przepołowione; górna część była przywiązana sznurami do wielkiego dębu, zaś dolnej połowy nie sposób było znaleźć nigdzie w okolicy. W miejscu, gdzie kora była mniej chropowata i bardziej płaska, zapisano jej krwią:

,,Poznajecie? Ragush Krwawy-Róg powrócił!”


Ogarnięta niekontrolowanymi drgawkami, Katarina powoli zbliżała się do drzewa nie mogąc dać wiary własnym oczom. Na kilka kroków przed swoją mistrzynią, młoda dziewczyna zatrzymała się jak wryta i upadła na kolana równie nagle. Coś wstrząsnęło ciałem kobiety i wykrzywiło ją w nienaturalny sposób. Katarina chwyciła się za głowę, po czym szarpnęła za włosy jakby chciała je sobie wyrwać z głowy. Z jej szeroko otwartych ust wydarł się nieludzki krzyk, który echem potoczył się po lesie.
Chłopi zaskoczeni tym niezrozumiałym dla nich zachowaniem, zamiast ruszyć kobiecie na pomoc mimowolnie cofnęli się o krok, wyraźnie przerażeni tym widokiem. Niewiele brakowało, a wszyscy w panice rozbiegliby się po lesie.
Tylko Dziadek Rybek stał niewzruszony, podpierając się na grubym kiju, który znalazł po drodze. Stał tak nieruchomo, zwrócony plecami do reszty, po czym przechylił się na bok sztywny niczym kłoda i upadł ciężko na ziemię, a w chwili uderzenia coś nim wstrząsnęło. Podobnie jak w przypadku Katariny; jego ciało wykrzywiło się w niemożliwej do opisania agonii, zaczął obracać się wokół własnej osi, a oczy wywróciły się, odsłaniając zaczerwienione białka.

Znajdujący się o krok dalej od opętanych członków wyprawy, najemnicy przyglądali im się nerwowo z orężem wyciągniętym przed siebie. Tylko Severus wydawał się nie zwracać uwagi na dziwnie zachowujących się chłopów. Stał tuż obok Wilhelma z nieobecnym spojrzeniem, kiedy nagle zawładnęły jego ciałem potężne konwulsje, a jego głowa zaczęła szarpać się na wszystkie strony, tak jakby miała zaraz złamać kark.
Wszyscy gwałtownie odsunęli się od niego, lecz po krótkiej chwili mężczyzna opanował drgawki, a jego nieobecny wzrok oraz zmysły powróciły do świata żywych. W tym samym momencie, reszta opętanych członków wyprawy zaczęła z trudem podnosić się z ziemi.
- Wrogowie… - wysapał zapowietrzając się.
- Wrogowie nadchodzą…

Z lekkiej mgły, która otaczała polanę, wynurzyło się kilka potężnie umięśnionych, odrażających kształtów. Wysokie na przeszło na dwa metry minotaury, twardo stały na kopytach i ważyły więcej niż dwóch rosłych mężczyzn razem wziętych. Oblicza bestii wykrzywione były w żądnym krwi groteskowym grymasie, który był czymś pomiędzy drwiącym uśmieszkiem, a groźnym wyszczerzeniem kłów, tym samym nie pozostawiając wątpliwości co do ich prawdziwych intencji.
Kolejne przerażające sylwetki wyłaniały się z mgły, podczas gdy bliscy obłędu bohaterowie zbili w się w ciasną gromadę, która pierścieniem otoczyła dąb z wisielcami. W dłoniach twardo ściskali oręż, który w porównaniu do potężnych i nieporęcznych toporów oraz zakończonych czaszkami kiścieni wrogów, wyglądał jak tanie zabawki.
Tylko Magnus wciąż klęczał pod starożytnym dębem niewzruszony, w ramionach ściskając ciało adoptowanego syna. Kiedy tylko zauważył wrogów, delikatnie ułożył chłopca na ziemi jak do snu, styranymi pracą palcami zamykając mu szeroko otwarte oczy, po czym powoli podniósł się na równe nogi, ściągając z pleców potężny zweihänder, którym następnie okręcił w powietrzu młyniec.

- Chodźcie koźle syny, posmakujcie ostlandzkiej stali! - Warknął przez zaciśnięte zęby, czując jak krew w nim wre od ogarniającego go gniewu.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 26-02-2016 o 04:59.
Warlock jest offline  
Stary 24-02-2016, 22:49   #65
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Willhelm sięgnął ku głowie i odrzucił kaptur swojego habitu. Poprawił tarczę na lewym ręku, w prawicę ujął zaś swój młot - dobry oręż, pobłogosławiony przez zakonników.
Gniew płonął w sercu akolity. W końcu stanęli naprzeciw sług Arcywroga po tym jak zostało im zaprezentowane co czynione jest z pobożnymi mieszkańcami Imperium.
Nie było czasu na opłakiwanie.
Był za to sposób, aby ofiary uczcić... aby zadośćuczynić za te wszystkie krzywdy.

- Strzelcy! Skupcie ostrzał, wszyscy w jednego przeciwnika! - huknął Stahlmann wskazując młotem jednego z minotaurów - Zwarcie! Przytrzymać ich! Niech strzelcy robią swoje!

Zwracając się ku swojemu przeciwnikowi Willhelm wykrzywił twarz w krwiożerczym grymasie. W walce jeden na jeden mogli nie mieć szans, ale jeżeli strzelcy się spiszą... może uda się większości wyjść cało z tej potyczki.

- Za Sigmara! Za Krausnick! ZABIĆ ZWIERZOLUDZI - zakrzyknął szykując się na przyjęcie szarży.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 25-02-2016 o 00:08.
Stalowy jest offline  
Stary 25-02-2016, 13:03   #66
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Trudy podróży wszystkim dawały się we znaki, choć nie wszystkim w tym samym stopniu. Klaus należał do szczęśliwców zaprawionych w leśnych podróżach , miewał się lepiej niż najemnicy którzy ostatnimi czasy byli przyzwyczajeni do konnej jazdy, a już na pewno lepiej niż niektórzy mieszkańcy wioski, którzy nawet butów nie mieli przystosowanych do takiej wyprawy. Gdyby to była zwykła wyprawa w zwykły las, pewnie poświęcił by chwilę na lepsza organizację grupy i marszu. W tym lesie i w tej wyprawie jego głowę zaprzątało zupełnie co innego. Myśli o Hannie, przeplatane z poszukiwaniem śladów i wzmożoną czujnością na każdym kroku. Ten las był złowrogi, tajemniczy, nawet ryjąc na drzewach znaki nie był pewny czy jakimś cudem nie znikną gdy będzie wracał... o ile będzie wracał.

Kiedy zobaczył drzewo wisielców pobladł. Jego wzrok pośpiesznie zlustrował całe drzewo w poszukiwaniu rodziców. Odetchnął z ulgą nie widząc ich, choć była to ulga niemrawa. Nie śmiał się oszukiwać, szanse na ich przeżycie były znikome, nie przeżyliby trudów i tempa podróży, gdyby byli ze zwierzoludźmi z pewnością zawiśliby na tym drzewie. Nikły promyk nadziei , tlący się ostatkiem sił, nie dopuszczał jeszcze ostatecznego pożegnania się z rodzicami. Nie gdy nie zostały znalezione ich ciała. To w dziwny sposób dodawało nieco sił, motywowało do dalszej podróży, choć po prawdzie robił to bardziej dla innych niż dla siebie.

Niektórzy dostali dziwnych drgawek, zrozumiałby gdyby była to jedna osoba którą wstrząsnął widok, lecz trzy? Katarina , dziadek i najemnik – każdy z nich na swój sposób wystraszył resztę. Co się z nimi działo? Czy nienaturalna moc tego miejsca w jakiś sposób owładnęła ich ciałami? Nie było czasu na rozmyślanie , gdyż gdy tylko usłyszał ostrzeżenie o wrogach naciągnął strzałę na cięciwę mierząc nią w stronę mgły, pierwej słysząc nadchodzących przeciwników, chwile później ich widząc.

Głębszy wdech, skupienie na potworze , wydech i strzał. Strzały miały świszczeć tak długo jak tylko się dało nie ryzykując trafienia swoich. Taktyka bitewna mogła się w każdej chwili zmienić a Klaus jako dobry myśliwy wiedział, że będzie musiał się dostosować do zmiennych okoliczności. Tym razem miał przy sobie nie tylko miecz, ale i tarcze i zbroje po poległym Franzie. Miał tylko nadzieje, że pomogą mu bardziej niż jemu.
 
Eliasz jest offline  
Stary 25-02-2016, 21:30   #67
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Przeprawa przez most, nie była karkołomnym zadaniem, lecz sama świadomość tego jak jest on kruchy i niestabilny, tylko pobudzał już i tak bogatą wyobraźnię. Myśl o tym że głupie próchno stoi na przeszkodzie do osiągnięcia celu, nie tylko nie ułatwiał przejścia ale i tworzył strach w środku młodego mężczyzny.

Las, ciemny i ponury tylko potęgował to uczucie, i sprawiał że idącemu młodzieńcowi, z każdym krokiem wydawało się, że jest obserwowany. Myśl o tym że z mrocznej gęstwiny wypadnie jakieś zagrożenie, wzmagało tylko czujność i uwagę. Nawet zgrabna dupcia Lexy przestała mieć znaczenie. Gad ukryty w jego wnętrzu zdawał się spać. Przestał szeptać mu “do ucha”. Przestał prosić o coś więcej. O ten dreszcz, gdy czuł jak kobieta pod nim wije się jak węgorz. Cisza. Jedynie cisza teraz panowała w duszy i na ciele Severusa.

Dłoń ciągle wędrowała mimowolnie ku rękojeści broni, co było niezwykłym odruchem u tego mężczyzny. Przeszłość go nauczyła wiele o zagrożeniu, jakie niesie ze sobą zderzenie się z mocą czterech potęg. Odczuł to na własnej skórze. Pamiątka miała zostać mu na całe życie. Na samą myśl skrzywił się mimowolnie. Śmierć. Widział ją tak wiele razy. Odczuwał ją nie raz każdą cząstką swojego ciała, a mimo tego bał się teraz. Może nie był to paraliżujący strach, ale taki, który trzymał go cały czas w napięciu.

Severus szedł jako jeden z ostatnich z reguły. Milczący i zamyślony. Nawet delikatne podgryzanie Marty, zdawało się nie robić na nim wrażenie. Wzrok młodego akolity był utkwiony gdzieś hen daleko. Nieobecny ale i chłodny. Miał w dupie docinki czy to innych ludzi czy krasnoluda, bowiem wiele razy w życiu spotykał się z nimi. Miał postawiony jasno przed sobą cel, do którego zmierzał. Jeśli przy tym miał poświęcić nawet i Lamberta, wiedział że zrobi to bez wahania. Zadanie stało ponad wszystkim i wszystkimi.

Nim doszedł do drzewa, czuł już dziwne mrowienie na ciele. Zmysły jego szalały, ale nie poddał im się całkowicie. Szyderczy uśmiech, i dziwny błysk w oku pojawił się na moment. A potem dostrzegł drzewo wisielców. Widział wiele zła, ale to był idealny symbol tego z czym mieli się zmierzyć. Czyste w swojej postaci okrucieństwo. Z tym mieli się zmierzyć, ale przedtem czekała ich kolejna próba.

A potem równie nagle przyszły konwulsje i drgawki. Jego głowa zaczęła ruszać się we wszystkie strony, tak jakby miała zaraz złamać kark. Gdy jednak wszystko wróciło do normy wysapał:
- Wrogowie. Wrogowie nadchodzą.

A potem wszyscy mogli dostrzec jak z lekkiej mgły, która otaczała polanę, wynurzyło się kilka potężnie umięśnionych, odrażających kształtów. Minotaury. Pot pojawił się na czole cofającego się Severusa. Ostrze znalazło się w jego dłoniach, choć wiedział że, nie wiele mu po tym. Jedyne co mógł to bronić się i modlić się do Sigmara. O przeżycie. Potwory. Przy nich młody akolita mógł i czuł się mały. Nic nie znaczącym pyłkiem na wietrze. Co nie znaczyło, że zamierzał czekać grzecznie aż mu któraś z bestii rozszarpie gardło i wypije krew.
- Nie wychodź - szepnął do swojej fretki, która na widok bestii schowała się głęboko za pazuchę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 26-02-2016, 02:03   #68
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Podkład muzyczny
https://www.youtube.com/watch?v=Fy7FzXLin7o

Przedłużająca się sprawa przy moście powoli poczynała mierzić krasnoluda, mimo że dwoił się i troił by znaleźć sposób jak przeprawić zwierzęta na drugą stronę, uważał, że błędną decyzją było pozostawianie ich i ubicie, jednak nie mógł na to nic poradzić, nie on dowodził ani też nie były to jego zwierzęta. Tłumaczenie swych decyzji pośpiechem przy ratowaniu wioskowych nie były dla niego wystarczające, każdy, kto miał coś więcej we łbie oprócz mchu i kupki gruzu zdawał sobie sprawę, że jeńcy już dawno zostali zeżarci, poświęceni lub zakatowani na śmierć, reszta była jedynie płonną nadzieją. Wspomagał swymi umiejętnościami człeczyny badające wytrzymałość tej przeprawy. Szalę goryczy przelała Lexa, która nie bacząc na nic przekroczyła most jak gdyby nigdy nic. Thravar fuknął pod nosem, tej to było łatwo ważyła tyle, co jego lewy but czy też leciwa sztacheta, co tylko utwierdzało go w nieufności względem dyndającego nad przepaścią skurwysyństwa. Sapnął ciężko, wziąwszy tyle pakunków z koni ile tylko zdołał ruszył jej śladem krok po kroku ciskając w niebiosa wszelkie znane przekleństwa, stąpając niepewnie po chyboczącym się moście. Gdy poczuł w końcu twardy grunt pod nogami nie dał poznać po sobie, jaką ulgę i radość ten fakt ze sobą przyniósł.





Ówczesną radość o pozostawieniu za sobą tego jebanego mostu pochłonął las i przeprawa przez niego. Był tak samo mroczny… jak niegdysiejsi jego panowie… elfy… bo innych ten świat stąpających nie widział. Jednak jego rasa umiała sobie radzić z mrokiem, najlepiej działał na niego stal i ogień.
Z tymi myślami kroczył jeno poprzetykane były one miotanymi klątwami na te przegniłe wyrośnięte drzewska, które co rusz jakby na złość wciskały mu pod nogi kolejne korzenie. Jednak i tak radził sobie lepiej niż człeczyny, które mrużyły ślipia w tej ciemnicy, jego rasa była przystosowana do znacznie ciemniejszych miejsc.
Gdy w końcu wychynęli z kręcących się labiryntów na jakową polanę, na której stało wielkie ponad miary drzewsko dębem zwane.Widać było ulgę na wszystkich licach jednak ten stan nie miał potrwać zbyt długo.
Radość towarzyszy została przerwana z prędkością, jaką sztylet rżnie gardło, gdy dojrzeli, iż nie owoce wiszą na owym Dębie, a zmasakrowane ciała ich rodzin i przyjaciół.
Krasnolud stał jeno w pobliżu drzewa z kamienna twarzą przyglądając się wiszącym szczęściarzom, może był cyniczny, ale on wiedział, że te jednostki zaiste je miały. Jednak o prawdzie jego słów dopiero człeczynom przyjdzie się dowiedzieć, gdy dotrą do ich miejsca kultu. Tam dopiero obaczą cóż znaczy brutalność i okrucieństwo w wykonaniu i słowniku zwierzoludzi, on już tego doświadczył. Tych załatwili szybko po drodze. Dlatego też wiedział, że nie istnieje żaden sposób by przygotować ich na to, co ujrzą, gdy czas ku temu przyjdzie. Wiedział, że to ich zmieni na zawsze, a te obrazy zostaną z nimi do końca ich krótkich żywotów.
Współczuł tym biednym człeczynom jednak, gdy tak począł obchodzić drzewo jego oczom ukazały się wiszące dziatki, niektóre ledwie długości jego ramienia. Krasnolud zamarł jak głaz nie mogąc oderwać wzroku od wiszących i lekko chyboczących się małych kukiełek. Sine oblicza i wybałuszone oczy wpatrywały się tępo w niego. Odruchowo zacisnął dłoń na stylisku młota, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, krasnolud spuścił głowę, a oczy zaszkliły się zauważalnie. Kujący żal i smutek w sercu jego wezbrał niemożebny, podniósł na powrót wzrok, wyciągnął dłoń ku maluteńkiej nagiej stópce chłopca lekko ja muskając palcami jakby jakim widmem była. Jednak nie rozpłynęła się, nie znikła, była jak najbardziej realna. Zacisnął mocniej wargi i począł potrząsać głową nerwowo warcząc najpierw cicho, a potem coraz głośniej i coraz wścieklej, uderzając pięścią w hełm, następnie szarpiąc brodę, coraz mocniej i mocniej, aż zawył furiacko potępieńczym głosem. Krasnolud wybuchł, dzierżąc młot opuścił tarczę na ramię i począł w nią uderzać bokiem bitni, zawodząc głośno w niebiosa swoje oskarżenia.
Nie zwracał uwagi na to, co się działo wokoło skupiony jeno na swym żalu i niesprawiedliwości, jakie dopadły dziatwę. Nigdy nie żałował dojrzałych jednak dzieciątka to była całkowicie inna kwestia, jego rasa traktowała dziatwę z wielką czcią i to był tak naprawdę ich największy skarb. Jako że płodność krasnoludzka żadną miarą nie przystawała do człeczej, nikt, kto nie jest krasnoludem owej sprawy nie ogarnie należycie.

Gdzieś zza pleców doszedł go głos jak zza mgły
- Wrogowie nadchodzą…

Nie tracąc ni chwili dawi wyszedł z boku drzewa by ogarnąć całą polanę i obaczył ów minotaury wyłaniające się z gęstwiny. Krwiożerczym spojrzeniem mierzył je chwil kilka, by następnie rozpostrzeć szeroko ramiona, w których oręż się znajdował, wydając z siebie głośny ryk w stronę minotaurów.
Jego ramiona jak i klatka piersiowa unosiła się szybko, a z oczu sączyła się chęć mordu
Wyciągnął głownię młota w stronę przeciwników rycząc dalej
- DZIŚ ZATAŃCZE NA WASZYCH TRUPACH!!! ROZŁUPIĘ WAM CZASZKI I NASRAM DO ŚRODKA OBKURWIEŃCE!!! AHAHAHAHA!!! – Począł uderzać bitnią młota w swą opancerzoną klatkę piersiową

Następnie ryknął do towarzyszy całą mocą spoglądając pewnie po ich licach unosząc młot nad głowę
– LUDZIE KRAUSNICK!!! DZIS SIĘ NIE COFNIECIE!!! NIE PODDACIE!!! DZIŚ JEST WASZ DZIEŃ ZEMSTY!!! ARRRGHHHHH!!! – W krasnoludzkim licu nikt nie ujrzał ni cienia wątpliwości tudzież zawahania, wręcz płonął z nienawiści
 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 26-02-2016 o 02:21.
PanDwarf jest offline  
Stary 27-02-2016, 22:43   #69
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Niedowierzanie


W kilka godzin wszystko się zawaliło niczym obrócona w gruz katedra. Katarina stała niczym sparaliżowana i patrzyła szeroko otwartymi oczami nie wierząc w to, co widzi. Czuła rosnącą w sercu rozpacz. Miała nadzieję, że obudzi się zaraz z koszmaru, w którym się znalazła, lecz nic takiego jednak nie nastąpiło. Oczy jej zaszły łzami. a z ust szeptem wydobyło się imię osoby opiekującej się nią od wielu lat.
Natalya.
To była ona.
Była tego pewna.
Ten kolor włosów rozpoznałaby wszędzie.
Nie mogła uwierzyć w to, że nie żyje.
Nie wierzyła w to, że została tak bestialsko potraktowana.
Nie chciała uwierzyć że... Jej już nie będzie. Że to koniec. Że wszystkie jej starania zostały zniweczone.
Nie myślała o innych wioskowych. Nie myślała o najemnikach. Nie myślała o wisielcach. Nie myślała o dalszej wyprawie. Chwiejnym powolnym krokiem ruszyła przed siebie mając jedynie w myślach swą nauczycielkę.
Każde wspomnienie z nią związane, które teraz szarżowały po to, by o sobie przypomnieć, dodatkowo ją raniły. Natalya była dla niej wzorem. Chciała być taka, jak ona.
A teraz ten wzór nie żyje.


Słabość


Z każdym krokiem czuła, jak uchodzą z niej siły i wola jakiejkolwiek walki. Tak jakby coś z niej wysysało całą chęć życia. Co teraz ze mogła zrobić? Powrót do Kislev nie wchodził w grę, tak samo podróż do Middenheimu. Pozostało tylko iść naprzód - tyle że ona już nie miała nadziei na szczęśliwe zakończenie tej wyprawy.
Czuła się słaba. Bezsilna. Nie mogła zrobić nic, by pomóc Natalyi. Obwiniała się o to, że nie było jej w wiosce w trakcie ataku i że zignorowała wszelkie znaki dawane jej przez las. Myślała, że gdyby wróciła wcześniej do osady, to wszystko by było jak dawniej. Lub być może ochroniłaby choćby własnym życiem Natalyę, by ta mogła ochronić siebie i pozostałych. Kolejny krok sprawił, że prawie się przewróciła, a oczy zaczęły ją nieznośnie piec.
"Jesteś słaba" - mówił jej pewien głos pełen pogardy - "Wracaj do domu. Nie jesteś potrzebna."
Nie mogła tego znieść.


Ból


Jej świadomość tonęła pod naporem fatalistycznych myśli. Przed oczyma miała jedynie rude proste włosy oraz zielone, pół otwarte oczy swej mistrzyni. Czuła taki ból, jakby ktoś wbijał w jej ciało szpilki jedną po drugiej. Nie mogła się z tym wszystkim pogodzić. Rozpacz trzymała ją w niesamowicie twardym uścisku.

Poczuła nagle coś innego, co na chwilę jej przywróciły do porządku. Drzewo emanowało silną mroczną energią, zaś jego konary otulały okolicę niczym skrzydła samej śmierci. Ciemność wychodząca od drzewa nagle urosła w siłę pochłaniając ciało jej mistrzyni, a następnie resztę wisielców. Katarina już chciała biec po swoją mentorkę, kiedy to jej drogę zagrodził portal o hebanowej barwie, a z niego zaczęły wychodzić demony. Były straszne i poskręcane ze sobą. Przybywało ich coraz więcej i wpatrywały się w nią łapczywie chcąc ją pochłonąć. Rozpacz zastąpił strach. Chciała się obrócić na pięcie i uciekać, lecz jej ciało nie słuchało jej rozkazów. Jedna z bestii chwyciła ją za przedramię.
Bólu, który po tym nastąpił, nie dało się znieść, tak jakby niezliczona ilość sztyletów wbiła się w tym samym momencie w każdy mięsień w jej ciele, lecz był on najwyraźniejszy w głowie. Chciała sie szarpać, krzyczeć, lecz nie dała rady. Traciła powoli świadomość otoczenia.
Będąc na skraju wytrzymałości i blisko utraty przytomności mętnym wzrokiem spostrzegła pewnego mężczyznę, którego rozpoznała jako najemnika - tego bezużytecznego, ośmieszanego przez wszystkich. Widziała demony otaczające go, lecz nic sobie z nich nie robił. Stał dumny i wyprostowany będąc jednocześnie odpornym na wszystkie ataki przeprowadzane przez potwory. Nagle wystawił dłoń przed siebie, a z niego wystrzelił snop bladego światła niszczącego otaczające go kreatury. Reszta przestraszyła się i uciekła.


Wątpliwość


Wszystko nagle wróciło do normy. Leżała na ziemi. Zrozumiała, że to wszystko było jedynie wytworem jej wyobraźni, jednak to wszystko było tak realistyczne, że aż sprawdziła, czy na pewno wszystko z nią w porządku, zaczynając od tego, czy wszystkie kończyny miała na swoim miejscu. Wszyscy dookoła patrzyli na nią, jak na oszalałą. Nie chciała wiedzieć, co wyprawiała. Wstała z ziemi i ciężkim krokiem powędrowała do zwłok Natalyi, lecz wtedy to usłyszała wieść o zbliżających się przeciwnikach.
Kim był Severus? Nie miało to dla niej teraz znaczenia. Nikt poza Natalyą nie miał dla niej teraz znaczenia.


Furia


W Katarinie zawrzała krew. Kolejne potwory nawinęły się w najmniej odpowiednim dla nich momencie. Poczuła do nich i do ich podobnych nienawiść - tak wielką, że wszyscy walczący z Chaosem razem wzięci takiej nie czuli. Żądała krwi za krzywdę wyrządzoną jej i Natalyi. Krwi wszystkich tych, którzy się przyczynili do tego wołającego o pomstę do bogów czynu. Dopiero teraz zrozumiała, co Schulz czuł, kiedy jego rodzina została zabrana wgłąb lasu. Jego działania przeciw najemnikom potraktowała jako całkowicie bez sensu, lecz teraz wiedziała, że on po prostu by zabił kogokolwiek na swej drodze. Teraz ona chciała to zrobić, a jej wrogiem były minotaury.
W sercu obudziła się jej pierwotna żądza zemsty, taka gorzka, a jednocześnie tak słodka. Nie miała po co już ukrywać swych zdolności. Jeśli w trakcie nawiedzenia przez demony wyobraźni robiła jakieś dziwne do zrozumienia rzeczy, to prawdpodobnie Lambert i tak będzie chciał ją zabić.

Chciała, by Natalya była z niej dumna.
Chciała przynajmniej raz być łowcą, a nie zwierzyną.
W jej sercu przebudził się wilk.

Rzuciła futro Lexy na ziemię i zdjęła z szyi splamiony krwią biały szal. Otarła załzawiony policzek, po czym przybrała lodowaty wyraz twarzy. Sięgnęła po magię znajdującą się dookoła zaczynając ją splatać.
- Teraz zobaczycie, czym jest gniew kislevskich wiedźm - rzekła pod nosem w swym rodzimym języku pełnym niepohamowanej złości tonem, tym samym wykładając wszystkie karty na stół.

Przypominajac sobie magiczne formuły magii lodu, których ją uczyła Natalya, wybrała swój cel i wypowiedziała pierwsze słowa zaklęcia.

~ Grom, wybacz mi ~ w myślach powiedziała bardziej do siebie, niż do niego. Miała nadzieję, że jeśli polegnie w walce. to Lexa się nim zajmie.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 27-02-2016 o 22:50.
Flamedancer jest offline  
Stary 27-02-2016, 22:44   #70
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Dalsza część drogi. kiedy już wszyscy przeprawili się przez chybotliwy most, wcale nie była łatwiejsza. Ta część Lasu Cieni od wieków pozostawała dzika i nieokiełznana, nawet węglarze woleli pozostawać na jego obrzeżu i nie zapuszczać się w tak odległe od cywilizacji miejsca. Tutaj nic nie było takie, jak powinno - zwierza mało, światło ledwie przedzierało się przez gęste korony prastarych drzew, sama puszcza zdawała się wręcz emanować jeśli nie wrogością, to przynajmniej niechęcią. Byli tutaj intruzami i czuli to na każdym kroku.

Ale szli po to, co mieli najcenniejsze. Swoich bliskich.

Ilekroć Magnus pomyślał o dzieciakach jego zwątpienie i znużenie gdzieś ulatywało, ustępując miejsca gniewowi i uporowi, z którego znani byli mieszkańcy północnej części Imperium. Świadomość, jak bardzo przerażona musiała być cała trójka i tego w jaki sposób mogły być traktowane przez bestie, które zniszczyły Krausnick dodawała mu sił aby iść dalej. Nie mówił przy tym nic, a o wzburzeniu drwala świadczyły zacięta mina i pięści zaciskające się na broni. Parł do przodu nie bacząc na zdradliwe korzenie, opadłe i śliskie od wilgoci liście oraz wciąż padający z nieba deszcz.

Zaiste bogowie musieli ronić łzy nad tragedią mieszkańców wsi.
"Czemu nie zrobiliście nic, aby temu zapobiec!?" - podnosząc na chwilę wzrok do góry wykrzyczał nieme oskarżenie.

Odpowiedzi oczywiście nie było, jedynie deszcz przybrał na sile jakby próbował zagłuszyć niewypowiedziane pytania mężczyzny.

Hoff zmełł w ustach przekleństwo i przyśpieszył kroku.

Niedługo później natknęli się na dowód, że idą właściwym tropem.

Ogromny dąb stał się narzędziem terroru w rękach bandy za którą podążali. Widok ciał powieszonych mieszkańców wsi zmroził krew w żyłach tym, którym dane było przeżyć atak zwierzoludzi na osadę. Większość po chwili odetchnęła z ulgą, ale nie Magnus.

Drwal szukał wzrokiem znajomych sylwetek, ubrań, warkoczy... zimne ciała ocierały się o niego jakby lgnąc do ciepła żywej istoty, jakby domagając się zauważenia swej śmierci, słowa pociechy, obietnicy pomsty i pochówku...
Magnus zdawał się tego nie zauważać - owładnięty niepokojem obchodził z wolna szeroki pień i spoglądał w wykrzywione w przedśmiertnych konwulsjach twarze. Każda twarz, którą poznawał, ale która nie należała do żadnego z trójki przygarniętych dzieciaków sprawiała, że był w stanie zmusić płuca do płytkiego chociaż oddechu.

- Elsa... Kristen... Matthias... Kristen... Elsa... - szeptał bezwiednie. Aż wreszcie dostrzegł dobrze znaną czuprynę. Przez kilka długich niczym wieczność uderzeń serca stał w miejscu nie mogąc uczynić ani kroku naprzód.
- Matthias... - wydusił przez ściśniętą krtań.



Straszliwa prawda dotarła do niego boleśnie kłując w piersi. Opuścił wzrok, nie mogąc znieść widoku umęczonego ciała chłopca. Po chwili zebrał się w sobie i odciął sznur, biorąc drobie ciało w ramiona. Ciężkie łzy padały na nieruchomą twarz dziecka i spływały po niej niczym krople deszczu. Już nigdy nie usłyszy jego radosnego śmiechu, pełnego wyrzutu głosu, gdy wychodził w las i nie chciał małego zabrać ze sobą... nigdy więcej...

]

Ogarnięty żalem i rozpaczą Magnus nie zauważył dziwnego zachowania Katariny, Dziadka i jednego z najemników, jakby cały świat skurczył się do niewielkiej przestrzeni wokół niego. Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Dopiero po chwili usłyszał ostrzegawcze okrzyki towarzyszących mu ludzi.

Delikatnie ułożył ciało przybranego syna na ziemi, zdejmując i odkładając obok swój plecak i tarczę. Chwycił za ostrze, którym nie przyszo mu jeszcze walczyć. Miecz kowala Lobena, któremu w drodze, sam nie wiedząc czemu nadał imię. Lobensrache. Zemsta Lobena, a teraz także jego zemsta.

Podniósł się znad ciała Matthiasa i poszukał wzrokiem najbliższego wroga. Zbierający się w nim gniew przelał się, wyrwając z piersi pełen wściekłości krzyk.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 29-02-2016 o 17:54.
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172