Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2016, 23:05   #122
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Portner/Crispo

Gdy doszli do górskiego masywu rolę przewodniczki przejęła Fala z ulgą pozbywając się balastu w postaci charczącej krwią Moniki. Nawet jeśli Portner był chętny by ją podtrzymać, wesprzeć lub choćby w całości ponieść to Brigsby skutecznie trzymał go na dystans. Sam teraz prowadził chemiczkę zdając się nie zauważać jej poważnego stanu, zagadywał, uśmiechał się, pogwizdywał jakby w tle owego marszu odbywali romantyczną schadzkę.

Pierwszy kilometr wspinaczki był dosyć łagodny, choć nie dla wszystkich jednakowo. Najgorzej miała się oczywiście Mika, która wyrzucając z siebie litanię najgorszego sortu inwektyw odmówiła postawienia choćby jednego więcej kroku, skończyła więc na rękach Rodrigueza, który, trzeba przyznać, obchodził się z nią jak z jajkiem. Mimo braku wrodzonej ogłady miał do chemiczki słabość, lubił jej towarzystwo i teraz czuł się wyraźnie nieswój, że Seth usadził ją niejako po przeciwnej stronie barykady. Lekka jak piórko nie przysparzała zwalistemu Meksowi najmniejszych problemów a on przemawiał do niej łagodnie, półszeptem aż odpłynęła w płytki letarg.

Teren zmienił się wyraźnie w połowie drogi do szczytu. Zgromadzili się na ostatnim rozleglejszym wypłaszczeniu na moment odpoczynku. Milczący Teksańczyk pochylił się nad przepaścią dostrzegając drepczącego w wąwozie srokatego konia i zrozumiał, że jest na dobrej drodze do swojej małżonki. Rothstein ocierał czoło kawałkiem szmaty i świszczał jak miechy, chyba wyprawa przerastała jego zaawansowany wiek. Eddie usiadł w kupie z kilkoma betelskimi mężczyznami a dwójka najemników krążyła nad nimi jak sępy, patrząc na każdy ruch. Rodriguez wyczarował skądś manierkę z wodą i dzielił się nią z Moniką, tak jak i użyczał kawałka błogiego cienia swoimi szerokimi plecami. Bob korzystając z postoju polerował swoją wyświęconą snajperkę a Fala zniknęła gdzieś za załomem, najpewniej badając dalszy szlak.

Muzyka

Opadła z góry, lekko jak liść. Naga, z połyskującą w słońcu łysą czaszką i atletycznym nieskazitelnym ciałem. Pierwszy dostrzegł ją technik Brigsbiego. Wydał z siebie tylko zaskoczony okrzyk podskakując na równe nogi i nieopatrznie zastępując Faith drogę. Jego głos uciął się w połowie sylaby i rozmył bezpowrotnie, za to z poziomej pręgi na gardle chłopaka trysnęła czerwona fontanna. Jak to się stało? Przecież Faith się nawet nie ruszyła! W skupieniu stawiała kroki, opuszczone wzdłuż tułowia ręce ani drgnęły ale... tak, coś wyrastało zza jej pleców! Trzy wąskie mechaniczne ramiona, wygięte w nieregularne łamańce i zakończone długimi na pół metra ostrzami. To jedno z nich wyskoczyło w przód ku chłopakowi i cięło na odlew. Twarz Faith nie wyrażała nic, szła tylko z niezmąconym spokojem choć z każdym ruchem wyglądała inaczej, przepoczwarzała się w coś coraz mniej przypominającego człowieka.

Krok.
Głowa sunęła pionowo w górę na rosnącej niebotycznie antenie ciągnąc za sobą splot żywcem wyrwanych kręgów i postrzępionej tkanki.

Krok.
Klatka piersiowa rozpękła się na dwoje, później na czworo, jak moduły skomplikowanego mechanizmu, pierwszy raz otwarta puszka Pandory. Zachrzęściły prawdziwe kości, ciurkiem chlusnęła zaskakująco czerwona posoka. We wnętrzu otwartego ciała zamigotały jakieś kontrolki, zakotłowały się półżywe węgorze przewodów wyrastające wprost z krwawiących organów.

Krok.
Ręce i nogi zwarły się w jednej płaszczyźnie i mocno osadziły w ziemi na kształt trójnogu pod wielkokalibrowy karabin. Stalowe fragmenty wysuwające się z klatki piersiowej wskakiwały na swoje miejsca jak zgrane elementu układanki i po jednym uderzeniu serca z ociekającego krwią korpusu wyłoniła się ogromna obrotowa lufa. Tułów zakręcił się kilkakrotnie wokół własnej osi rozchlapując części wyrwanych z zawiasów tkanek i chrząstek, łamiąc miednicę i kręgosłup. Trzy zabójcze ostrza na wysięgnikach zawisły powyżej stwora, wygięte niby ogony skorpiona.

Na małej, wywindowanej na wysokość trzech metrów główce zabłysły czerwienią szpilki oczu wypuszczając asynchroniczne wiązki celowników optycznych.
Gdzieś w zmasakrowanych trzewiach, niby beknięcie zdychającego potwora kliknął mechanizm odbezpieczający karabin.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-02-2016 o 09:22.
liliel jest offline