Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2016, 19:46   #121
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dhalia Crowl

Muzyka

Dzięki Boże, że zesłałeś mi Czachę, Allelujah!

Ten koń musiał być inkarnacją jakiegoś przedwojennego geniusza lub chociaż wynikiem genetycznej mutacji bo czasem roztropnością prześcigał właścicielkę, tak jak teraz.
Dhalia wiedziała tylko gdzie chce się znaleźć, na jednym z czerwonawych szczytów gdzie, jak zapamiętała, figurował wlot do podziemnej komory. Teraz jednak nijak nie mogła odszukać wiodącej ku górze ścieżki i w sukurs przyszedł jej nikt inny jak czworonożny inteligent. Jak gdyby nigdy nic zatoczył łuk wokół wzniesienia i odnalazł stromy przesmyk, a dalej kamienistą ścieżkę i wygodne wypłaszczenie. Szedł po swoich śladach jak pies tropiący odciążając głowę Dhalii od skomplikowanego obowiązku.

W połowie drogi, tak jak poprzednio, musiała pozostawić wierzchowca i fatygować się pieszo. Podragowe zejście utrudniało fizyczne manewry tym bardziej, że góry nie oszczędzały ale spięła swoją upartą teksańską dupę. Hope na nią liczyła, prawda?

Noga omsknęła się na kamieniach, kilka pojedynczych odłamków potoczyło się w dół a Dhalia zawisła na jednej ręce. Miała dość. Pot zalewał czoło, oddech świszczał. Obiecała sobie w duchu, że zacznie ćwiczyć. Biegać obok Czachy albo trzaskać pompki bo kondycji jako rasowa ćpunka pejotlu nie poświęcała zbyt dużo czasu a owa odpłacała się pięknym za nadobne.

Zamarła w tej cholernej półwiszącej pozycji słysząc szuranie gdzieś nieopodal. Co to za dźwięk? Skąd dochodził? Spróbowała się podciągnąć ale brakowało sił, pozostało więc jedynie ześlizgnąć się na półkę poniżej i znaleźć kryjówkę. Już miała zluzować palce i odpuścić ale naraz poczuła szarpnięcie. Ktoś wciągnął ją na górę, nakrył dłonią usta i wciągnął za skalnego grzyba, przytrzymując nisko przy podłodze. Rozważała czy walczyć ale dostrzegła zaciętą twarz Jill. Tamta ułożyła palec na ustach a później wskazała na źródło dźwięków.

Faith schodziła w dół po pionowej niemal ścianie. Jej ciało z rozczapierzonymi szeroko ramionami i nogami przypominało skalną jaszczurkę, która na opak grawitacji sunęła głową w dół od czasu do czasu przystając z ciałem skręconym pod dziwacznym kątem, zlewając się ze ścianą piaskowca w jedną czerwonawą plamę. Nie miała na sobie ubrania a nagie ciało wraz z pozbawioną włosów czaszką korzystało z jakiejś formy kamuflażu.
Poczekały w bezruchu aż stworzenie się oddali, zniknie za załomem, prędkie i słabo widoczne. Dopiero wtedy Jill wypuściła Dhalię z ciężkiego uścisku, zupełnie jakby mięśnie nie były w stanie wcześniej zluzować napięcia. Westchnęła.
- Dobrze, że dziwka sobie poszła.
Na białej koszulce nadal przebijała plama po opatrzonym postrzale. Jill nie prezentowała się dobrze. W zasadzie jej stan mógł być nic nie lepszy niż Moniki. Obie jedną nogą tańcowały już w grobie. A i nic dziwnego. Po postrzale winno się dochodzić do siebie w wyrze a nie ganiać po stromiznach niby kozica. I pewnie nikt nie oczyszczał jej rany od tych trzech felernych dni kiedy opatrunki założył jej Rothstein. Szlag. Dhalia jako obeznana w tematach życia i śmierci westchnęła ciężko pojmując ważny szkopuł. To ona będzie musiała zabrać stąd Hope. Ona. Bo Betel to będzie ostatnie miejsce dane Jill do oglądania.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-02-2016 o 19:50.
liliel jest offline  
Stary 24-02-2016, 23:05   #122
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Portner/Crispo

Gdy doszli do górskiego masywu rolę przewodniczki przejęła Fala z ulgą pozbywając się balastu w postaci charczącej krwią Moniki. Nawet jeśli Portner był chętny by ją podtrzymać, wesprzeć lub choćby w całości ponieść to Brigsby skutecznie trzymał go na dystans. Sam teraz prowadził chemiczkę zdając się nie zauważać jej poważnego stanu, zagadywał, uśmiechał się, pogwizdywał jakby w tle owego marszu odbywali romantyczną schadzkę.

Pierwszy kilometr wspinaczki był dosyć łagodny, choć nie dla wszystkich jednakowo. Najgorzej miała się oczywiście Mika, która wyrzucając z siebie litanię najgorszego sortu inwektyw odmówiła postawienia choćby jednego więcej kroku, skończyła więc na rękach Rodrigueza, który, trzeba przyznać, obchodził się z nią jak z jajkiem. Mimo braku wrodzonej ogłady miał do chemiczki słabość, lubił jej towarzystwo i teraz czuł się wyraźnie nieswój, że Seth usadził ją niejako po przeciwnej stronie barykady. Lekka jak piórko nie przysparzała zwalistemu Meksowi najmniejszych problemów a on przemawiał do niej łagodnie, półszeptem aż odpłynęła w płytki letarg.

Teren zmienił się wyraźnie w połowie drogi do szczytu. Zgromadzili się na ostatnim rozleglejszym wypłaszczeniu na moment odpoczynku. Milczący Teksańczyk pochylił się nad przepaścią dostrzegając drepczącego w wąwozie srokatego konia i zrozumiał, że jest na dobrej drodze do swojej małżonki. Rothstein ocierał czoło kawałkiem szmaty i świszczał jak miechy, chyba wyprawa przerastała jego zaawansowany wiek. Eddie usiadł w kupie z kilkoma betelskimi mężczyznami a dwójka najemników krążyła nad nimi jak sępy, patrząc na każdy ruch. Rodriguez wyczarował skądś manierkę z wodą i dzielił się nią z Moniką, tak jak i użyczał kawałka błogiego cienia swoimi szerokimi plecami. Bob korzystając z postoju polerował swoją wyświęconą snajperkę a Fala zniknęła gdzieś za załomem, najpewniej badając dalszy szlak.

Muzyka

Opadła z góry, lekko jak liść. Naga, z połyskującą w słońcu łysą czaszką i atletycznym nieskazitelnym ciałem. Pierwszy dostrzegł ją technik Brigsbiego. Wydał z siebie tylko zaskoczony okrzyk podskakując na równe nogi i nieopatrznie zastępując Faith drogę. Jego głos uciął się w połowie sylaby i rozmył bezpowrotnie, za to z poziomej pręgi na gardle chłopaka trysnęła czerwona fontanna. Jak to się stało? Przecież Faith się nawet nie ruszyła! W skupieniu stawiała kroki, opuszczone wzdłuż tułowia ręce ani drgnęły ale... tak, coś wyrastało zza jej pleców! Trzy wąskie mechaniczne ramiona, wygięte w nieregularne łamańce i zakończone długimi na pół metra ostrzami. To jedno z nich wyskoczyło w przód ku chłopakowi i cięło na odlew. Twarz Faith nie wyrażała nic, szła tylko z niezmąconym spokojem choć z każdym ruchem wyglądała inaczej, przepoczwarzała się w coś coraz mniej przypominającego człowieka.

Krok.
Głowa sunęła pionowo w górę na rosnącej niebotycznie antenie ciągnąc za sobą splot żywcem wyrwanych kręgów i postrzępionej tkanki.

Krok.
Klatka piersiowa rozpękła się na dwoje, później na czworo, jak moduły skomplikowanego mechanizmu, pierwszy raz otwarta puszka Pandory. Zachrzęściły prawdziwe kości, ciurkiem chlusnęła zaskakująco czerwona posoka. We wnętrzu otwartego ciała zamigotały jakieś kontrolki, zakotłowały się półżywe węgorze przewodów wyrastające wprost z krwawiących organów.

Krok.
Ręce i nogi zwarły się w jednej płaszczyźnie i mocno osadziły w ziemi na kształt trójnogu pod wielkokalibrowy karabin. Stalowe fragmenty wysuwające się z klatki piersiowej wskakiwały na swoje miejsca jak zgrane elementu układanki i po jednym uderzeniu serca z ociekającego krwią korpusu wyłoniła się ogromna obrotowa lufa. Tułów zakręcił się kilkakrotnie wokół własnej osi rozchlapując części wyrwanych z zawiasów tkanek i chrząstek, łamiąc miednicę i kręgosłup. Trzy zabójcze ostrza na wysięgnikach zawisły powyżej stwora, wygięte niby ogony skorpiona.

Na małej, wywindowanej na wysokość trzech metrów główce zabłysły czerwienią szpilki oczu wypuszczając asynchroniczne wiązki celowników optycznych.
Gdzieś w zmasakrowanych trzewiach, niby beknięcie zdychającego potwora kliknął mechanizm odbezpieczający karabin.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-02-2016 o 09:22.
liliel jest offline  
Stary 07-03-2016, 09:40   #123
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Pojęcia nie masz, jak dobrze Cię widzieć - sapnęła gdy tylko uścisk Jill rozluźnił się na tyle, że mogła zaczerpnąć powietrza. Język stał jej w wysuszonej gębie kołkiem. - Miałam nadzieję Cię znaleźć, sssłuchaj… Hope jest tam, wiesz? Buduje coś w środku. Wiem, byłam tam... górą.
Przed oczyma wciąz migotały jej światełka wykrawające z mroku pęki kabli. Jak żywy organizm. Jak śpiący gigant, gotów w każdej chwili łypnąć elektronicznym okiem i zerwać się na nogi, unosząc ze sobą zamykającą jego leże skorupę ziemską jakby to był koc.

Jill jej przytaknęła.
- Jest też drugie wejście, trochę dalej. Bezpośrednio na front jaskini. No i tylne, podziemne, z kompleksu pod fabryką ale ono jest zbyt niebezpieczne.
- No to już, trzeba się spieszyć - lekko błędny wzrok wyławiał detale z otoczenia. Upuściła zakrętkę z gorączkowo otwieranej manierki - Kurrrr… a Ty? Dasz radę?
- Przec chwilę jeszcze dam - Jill uśmiechnęła się na siłę. - Masz broń?
Z zadowoleniem poklepała umocowaną pod pachą kaburę. Coś ją tknęło, bo wyszarpnęła broń, żeby przejrzeć magazynek.
- No to mam nadzieję, że długo nam nie zejdzie. Ale czekaj - przez chwilę macała w niedużej skórzanej torbie jak ślepy ćpun za strzykawką. Zaoferowała manierkę - Zjedz to i przepij. Życia Ci nie uratuje, ale będzie mniej boleć.
Nie wahała się ani chwili. Przyłożyła manierkę do ust i pociągnęła dwa spore łyki.
- Głównym wejściem? W środku jest Love i Hope i… dwa pomniejsze problemy. Nie wpadłam na pomysł jak je ugryźć ale kto wie, może nie będzie trzeba.
- Better safe than sorry. Kulki połknąć nie umieją - skończyła przeładowywać broń. Po raz drugi. Ciężar rewolwera dodawał jej otuchy. Bo może się jednak uda?

Ciszę przecięły salwy wystrzałów. Walnęło. Skalne odłamki okryły plac boju z upiornie mokrym stukotem. Brzmiało jak regularna wojna. Ktoś krzyczał, ktoś strzelał. Pachniało krwią i napięciem.
Heath… czy ruszył za nią? Czy ciągnęła go za sobą na niewidzialnej smyczy prosto w paszczę śpiącego pod Betel zła?

- Chodźmy - pośpieszała Jill. - Oni mają swoje problemy, my swoje.
Obejrzała się przez ramię, i może nawet chciałaby coś powiedzieć, ale.. darowała sobie.
- Biegiem, póki mają zajęcie.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 05-04-2016, 19:14   #124
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Mikrusa nie wmurowało w ziemię tym razem, co było poniekąd sporą niespodzianką. Nie rozdziawił gęby, nie zaparł się kopytami w jednym miejscu jak osioł kiedy zobaczył Faith w transformacji do wersji bojowej. Od razu doszedł do wniosku że pora spierdalać. Na razie za najbliższy głaz, ale tak generalnie - to z tego miasteczka. I to jak najszybciej. Kątem oka zerknął za siebie, skoczył i pociągnął za rękę doktorka, by i ten miał choć trochę osłony. Racjonalne i pewne działanie kontrastowało mocno z paniką jakiej namiętnie się oddawał w wojskowym kompleksie.
Otarł pot z czoła i przeładował spaślaka, dokładnie kiedy zaczęła się kanonada a kule zaczęły pruć skały wokół.

- Posłuchaj Eddie - przyklejony plecami do skał Rothstein z trudem łapał oddech. - Ja dalej nie pójdę, jestem za stary. Ci najemnicy są szaleni a Pan Love... On wiedział. Wiedział, że dzisiaj zginie. Ludzie już raz zabili Boga, nie możemy po raz drugi do tego dopuścić.
Początkowo Mikrus chciał pytać czy doktorek też właśnie widzi co się w koło wyprawia. Czy to nie dalsza część jego zwidów z kompleksu. No ale skoro wszyscy zaczęli pryskać a kaem zaczął pruć seriami to raczej jest to prawdziwe.
- Kurwa, ja od początku coś czułem... Że to pieprzone blaszaki. Tylko ich trójka, czy są też inni? - Popatrzył na Rothsteina, ale nie czekał na odpowiedź. - Co Love tam robi, co oni tu kombinują od początku? Co buduje Hope?
- Realizują plan Boga - doktor był święcie przekonany o słuszności strony jaką obrał. - Ludzie czy maszyny, wszyscy jesteśmy narzędziami w jego rękach. Nie ma czasu na dyskusje. Posłuchaj mnie Eddie, każdy z nas wiele zawdzięcza panu Love. Dlatego za nim poszliśmy, tu do Betel. To Mesjasz. Na wielu z nas czynił cuda. Moją Esterę... wyciągnął dosłownie znad grobu. Przepełnia go dobroć i boża łaska, ja to widziałem. On może pomóc Monice. Jest jej jedyną nadzieją.
- No moment, przecież Monice pomożesz ty! - Mikrus skulił się kiedy w ich maluteńką skałkę rypnęły pociski rykoszetując na wszystkie strony. - A ja nie zawdzięczam mu nic. Wóz mi rozjebał, a to świrnięte babsko z cekaemem w bebechach chce mnie rozpylić po pustyni. Z całej tej Trójcy Jedynej Prawdziwej tylko Hope jest w porządku! Gadaj co to jest ten plan Boga...
Wyglądnął szybko zza osłony, szukając wzrokiem Portnera i Setha. Najlepiej by było jakby cyborg rozpirzył szefa najemników, ale Mikrus wiedział że szczęściu czasami należy dopomóc. Jakoś nawet nie zdążył się jeszcze zestrachać tak na prawdę. Za wiele rzeczy działo się za szybko na raz aby móc panikować.
- Nie jestem pewien... To ma związek z Instytutem Badań Kosmicznych i ostatnim aktywnym satelitą, z którą nikt nie miał kontaktu od dwa tysiące dwudziestego. Faith wyciągnęła stamtąd jakiś sprzęt komunikacyjny a Hope... Hope zrobiła coś co powoduje wyładowanie elektryczne aby zasilić jakiś hipergenerator...

Stop. Mikrus zerknął na doktorka, a puzzle wirujące we łbie zaczęły się układać w porąbaną całość.
- Zaraz, chwila. Na dole widzieliśmy dwa wahadłowce, a przynajmniej tak to coś wyglądało. To rzeczywiście jakaś stacja eksploracyjna kosmosu? Instytut Badań Kosmicznych, tak? To by pasowało… Ale po co Love w tym grzebie? - skulił się kiedy seria poleciała im nad głowami. Otworzył szerzej oczy, jakby mu się lampka zapaliła.
- To prawda co mówią w Posterunku? Że na Orbitalu jest broń jądrowa? Że tam są jeszcze sprawne głowice? To dlatego ten kompleks był taki tajny? Oni kontrolowali to stąd? A teraz pozostała jedna, jedyna droga by uzyskać połączenie i kontrolę?
Panika powróciła w jednej chwili, bo Eddie próbował dodać dwa do dwóch. Pieprzone roboty chcą uzyskać nad tym kontrolę, to raz. No a dwa, komu zrzucą w pierwszej kolejności atomówki na łeb? Z kim walczą od tylu i kto stanowi cierń w dupie Molocha? I wtedy już nie będzie trzy…
Wychylił się już we właściwym sobie stanie paniki i rąbnął ze spaślaka do cyborga.
- Aiden!! - rozdarł się - musimy ich powstrzymać!
Przeładował i strzelił znowu, kryjąc się za kolejnym głazem.
 
Harard jest offline  
Stary 06-04-2016, 23:33   #125
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jatka zaskoczyła wszystkich. Włącznie z Portnerem, który przecież spodziewał się oporu. Ale idąc w kolumnie najemników wypatrywał między skałami pokrak Faith. A tu… Cholerny mech hybrydowy… Nawet przez chwilę o tym wcześniej nie pomyślał. Jakby podświadomie za pewnik wziął rewelację Beswicka o mutantach…

Zasłonę znalazł jeszcze zanim o niej pomyślał. Szybki rzut oka… Rodriguez szczęśliwie też. I sukinsyn nie zapomniał przy tym o Monice. Portner mógł skupić się na wirujących w powietrzu ostrzach i terkotaniu miniguna...
Ludzie Setha ogniem odpowiedzieli z opóźnieniem. Faith zdążyła rozchlastać kilkoro betelczyków. Zdawała się nie wybierać swoich celów w jakiś specjalny sposób. Decydowała chyba bliskość i prawdopodobieństwo trafienia. Czuła się pewnie…
A potem Bob przełamał jej hegemonię ładując w metaliczne bebechy dwucalowy pocisk. Mech zachwiał się. A zaraz potem poleciały serie z broni maszynowej. Portner miał tylko chwilę na wybranie stron.

W dupie miał dawnych kompanów. Krecha na wszystkich. Nie z zemsty. Za zasługi. Nie żeby jemu, czy Monice się nie należały. Roztaczane w przypływie wizji śmierci romantyczne wizje miały w sobie teraz tyle realizmu co świat sprzed końca. Tornado dwojga przyjaciół. Bzdura. Ale wszystko po kolei. Najpierw Seth. Brigsby nadal miał ze sobą prochy Moniki na wypadek gdyby te z plecaka nic nie dały. I Portner planował go zwyczajnie wykrwawić z ludzi. A potem Love i Faith. Problem polegał na tym, że napuszczanie na siebie przeciwników niesie za sobą oczywiste ryzyko…

Faith przegrywała. Po wstępnej rzeźni, jej działko słabo sprawdzało się w ostrzale zasłoniętych najemników, a na dystans trzymał ją sztucer Boba. Portner bez żalu zaczął wywalać w nią magazynek…

- Aiden!

Eddie? Chłopak mimo słyszalnej w głosie paniki, właśnie przemieszczał się między kamieniami, osłaniając się ostrzałem.
Portner pokazał mu gestem by ten się schował, ale nie odniosło to skutku. Kurwa mać. W ułamek sekundy podjął decyzję i ostrzeliwując się zmienił zasłonę kierując się do chłopaka…

***

- Co ty tu w ogóle robisz???! - syknął uchylając się pod pryskającymi z boku załamu odłamkami jakie wzbiła seria z miniguna. Młody zaczął coś szybko opowiadać. Słabo go słuchał, biorąc jego słowa za kolejny napad paniki. W końcu przerwał mu w połowie słowa - Słuchaj mnie. Tam na dole został cały konwój Setha. Bez obstawy. Uruchom co możesz i zbierz ilu się Bethelczyków, niech stąd spierdalają. Gdzieś tam musi też być Dhalia. I Fala zniknęła mi z oczu… Dasz sobie radę chłopaku. A potem czekajcie na nas z Rothsteinem. Koniecznie żywym. Jeśli… - kolejna seria obróciła połowę ich zasłony w piach i zmusiła obu do padnięcia plackiem na skały. Aiden syknął boleśnie i wykaszlawszy pył, spojrzał na prawą rękę, po której zaczęła suto ciec krew. Ciężka giwera zawisła mu bezwładnie w dłoni. A potem huknął granat. Jeden… drugi…

Zgrzyt poharatanych mechanizmów oznajmił kolejną przemianę. Faith. Suka zwiała.
- Co to kurwa było??? - Rodriguez podnosił się ze swojego załomu oglądając z wkurwem w oczach cięcie na boku, które przy okazji rozpieprzyło mu ukochany pas amunicyjny.
Portner wcisnął Eddiemu damę karową do łap.
- Spierdalaj - syknął.
Po czym wstał ciężko.
- Cholera… Widziałem już ją w Bethel. Byłem pewien, że jest mutantką. Ona i Love. Pierdolniętą mutantką.
- Jebany Moloch - Seth splunął pod buty i zmienił magazynek. Nieźle oberwał.
Straty były większe. Piach gryźli Wielebny, Sam i Dell. I wszyscy Bethelczycy poza Rothsteinem i Eddiem. Najlepiej trzymał się Bob który jeszcze teraz zafundował Faith na pożegnanie uszkodzenie jednego z odnóży. Trzy sekundy. Tyle minęło czasu między wystrzałem, a potknięciem mecha. Ospowaty snajper uśmiechnął się. A Eddie i Portner patrzyli na jeszcze jednego trupa. Teksańczyk.
Rodriguez miał już w nosie pilnowanie i trzymanie Moniki na dystans od Portnera. Wcisnął mu ją i zaczął łatać bebech.
Szczęka Portnera zacisnęła się mocno. Smród choroby był mocno wyczuwalny. Popatrzyli sobie w oczy, choć Aiden nie był pewien, czy jej spojrzenie było świadome. Jeszcze godzina. Może dwie. Nie więcej. Uda się. Uda.
A jak nie to jak mu bóg miły, oboje odejdą stąd z wieeeeeeeelkim hukiem.
Pozwolił jej zawisnąć na swoim prawym ramieniu. Lewym przeładował wyciągniętego z martwych rąk Wielebnego, karabin Rugera.
- Faith chroni Love’a. Trzeba ją dobić. - stwierdził.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-04-2016, 12:04   #126
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
wszyscy

Dhalia i Jill podkradły się tyłem do rozległej jaskini wypełnionej po brzegi skonstruowaną przez Hope machinerią. Ułożyły się płasko na skale i z wysokości obserwowały scenę.
Pierwszą zauważyli Hope. Dziewczynka śmiała się i dokazywała w zabawie z... trzema insektoidalnymi robotami sięgającymi jej połowy uda. Te, jakby w odzewie na jej zaczepki składały się w coś na kształt kulek i sunęły po kamiennej podłodze otaczając ją pętlami, to doturlając się do niej to znów uciekając. A mała śmiała się jeszcze głośniej i goniła je w tym niedorzecznym berku.

- Kurwa – zaklęła szpetnie Jill odbezpieczając strzelbę. - Teraz albo nigdy, Dhalio. Musimy ją stąd zabrać.

Na środku posklejanego z elektroniki nasypu trwał za to pan Love, pod długim połyskującym słupem, którego iglica biegła w stronę nieosłoniętego sufitem nieba. Z głośników wmontowanym w elektroniczną masę, z tych samych z których niedawno płynęła audycja z Orbitala, teraz dochodziła rozmowa.
- Dragon 1, this is Dragon 5, do you copy?
I tak kilka razy aż ktoś zaregował.
- Słyszę cię Dragon 1, czysto i wyraźnie.
- Dzieje się coś dziwnego. Nieprawdopodobnego. Siergiej... Ja myślę, że ktoś z ziemi chce nawiązać z nami łączność!
- Skąd... - mężczyznę najwyraźniej zamurowało. - Jesteś pewna?
- Dostałam właśnie prośbę o autoryzację. Proszą o dostęp do naszego serwera aby przesłać dane odnośnie sytuacji na ziemi, pytają też... o nasze zasoby. Ludzkie i materialne, tu na stacji.
- Dragon 1, zachowaj ostrożność. Odbierz plik z danymi ale nie udzielaj żadnego dostępu, zaraz do ciebie idę, spotkamy się na mostku, bez odbioru.

Siedzący w kwiecie lotosu Love poruszył się nagle. Otworzył jaskrawoniebieskie oczy, rozejrzał się dookoła. Dhalia zobaczyła supeł kabli zwisający ze złącza na tyle jego czaszki.

W tym czasie frontowym wejściem wdarli się ludzie Setha, a przynajmniej pozostająca przy życiu ich garstka. Kawałek za nimi kuśtykał Portner prowadzący zanoszącą się kaszlem Monikę.

- Wreszcie mamy przyjemność z panem Bogiem? - rzucił drwiącym głosem Brigsby opierając kolbę strzelby na ramieniu. Obrzucił nienawistnym spojrzeniem Love'a medytującego pod gigantyczną anteną. - Ha! Nawet połowę krzyża już postawili, zaoszczędzi nam to roboty!

Trzy pająkowate roboty poturlały się na front, w jedną schludną linię. Osiadły na tylnych kończynach, z przednich wyrosły niewielkie pistoletowe lufy. Z obu stron posypały się kulę, nie trwało to jednak długo bo robaczki szybko pierzchły na boki, rozbiegły się na różne strony i poznikały im z oczu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-04-2016 o 12:06.
liliel jest offline  
Stary 17-04-2016, 23:19   #127
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Prowizoryczny opatrunek tylko odrobinę powstrzymywał upływ krwi. Ramię pulsowało charakterystycznym obrzydliwym zimnem, którego nie należało ignorować. Niestety Portner ostatnio zignorował zbyt wiele alarmowych sytuacji. I zaczęło mu to wchodzić w krew. Ostrożnie posadził Monikę na zimnej skale w załamaniu wejścia do legowiska Love’a. Miała tu i osłonę i co tu dużo mówić, zajebisty widok na całe zajście. Przypadkiem wybrał jej honorową lożę. W sam raz odpowiednią do poziomu zaczynającego się widowiska. Złapała go za rękaw i szarpnęła. Otworzyła spierzchnięte od choroby i upału usta, po czym coś powiedziała bierna na stróżkę wolno sączącej się po podbródku krwi. Usłyszał jednak wyłącznie zlepek chrapliwych głosek połączonych kaszlem skwitowanych czymś co wyraźnie było rozczarowanym swoim wysłowieniem “kurwa mać”.
- To już tu Mika… - powiedział w odpowiedzi wysilając się na uśmiech, który ku jego zaskoczeniu przyszedł mu bez większego trudu.
W środku rozbrzmiał ogien maszynowy. Ostatnie starcie. Najemnicy Setha przeciwko zabawkom małej Hope. Kaprawe i jakże reprezentatywne oblicze pozostałej przy życiu ludzkości przeciw zdumiewająco charyzmatycznej i ludzkiej twarzy Molocha. Taki postapokaliptyczny psikus grzybowej wróżki… - Widzisz? Jak w kinie w dawnych czasach. I nawet film jakich Holywood nie widziało… nie wlókł bym cię tu przecież na darmo. - Aiden pocałował rozgrzane czoło chemiczki. - Idę odebrać nasz pop corn.

***

Brakowało Fali. Brakowało Faith… Trudno. Lepiej nie będzie. Wziął kilka głębszych oddechów i wszedł do elektronicznego legowiska. Zawodowy zmysł, który związał jego los z losem Setha, odpalił się teraz automatycznie. Kryjówki najemników, ruchy ostrzeliwujących ich automatów… cholera. Szkoda, że dostał w prawą rękę. Mogłoby być naprawdę bezbłędnie… Trudno.
Zagłębił się w labirynt skał i zeskładowanego żelastwa na pierwszy ogień biorąc najbardziej skrytego Boba, który właśnie spokojnie wypatrywał mechów. Potem Rodriguez. I w końcu Seth.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-05-2016, 09:55   #128
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Eddie bał się sytuacji, w które zaczynały się od “kurwa, a nie mówiłem!”. Jeszcze nie skończyło go trząść po rozróbie z Faith, jej przemianie i wymianie huraganowego ognia. Nie wszystko poszło tam tak jak sobie ubzdurał. Mieli się przecież powibijać na wzajem. Najemnicy i roboty. Tak by było najlepiej, nieprawdaż. Wtedy dało by się wpaść do środka i zorientować w czym rzecz. Bo może jednak nie jest tak “jak mówiłem”. Jakby przecież to był Moloch i jego twory, to po co była by ta cała religijna otoczka? Po to neomormońskie bzdury, przecież ludzie tacy jak Rothstein teraz w ostatecznym starciu nie pomagali im wcale.

Eddie rozglądnął się pilnie po wnętrzu jaskini, wysłuchał w skupieniu rozmowy rozmowy, wśród trzasków komunikatora. No to jednak Moloch? Jednak wszystko szło o głowice? No bo co innego chcieli od Orbitala? Na szczęście Stiepan i koleżkowie zachowali zdrowy rozsądek i nie zapowiadało się że oddadzą ot tak kontrolę. Eddie jednak wiedział, że pana Love to nie powstrzyma. Jakoś tak patrząc na pęk kabli zwisających mu z potylicy był o tym przekonany.
A słowa Rothsteina ciągle mu wibrowały w głowie… Spojrzał na Monikę wciśniętą we wnękę w skale przez rannego Aidena. Pora wybierać, choć może raczej ułożyć sprawy w odpowiedniej kolejności. Gdyby był swoim bratem, strzeliłby do tych cholernych kabli, by od razu zerwać kontakt z Orbitalem. Jednak Roberta tu nie było, a on znał swoje możliwości. Spaślak jako snajperka w jego rękach to kupa śmiechu. To więc musi poczekać. To wszystko było jak film akcji, ale taki który zaczęło się oglądać od końca i nie do końca wiadomo kto jest ten zły. Faith? Zrobiła to do czego byłą stworzona, broniła trójcy. Hope? No bez jaj. Taka fajna dziewuszka i skaner mu zrobiła i w ogóle. Love? Roboci psychopata, czy jednak zaprogramowane narzędzie dnia ostatecznego? No to dlaczego nie chce go jeszcze zabijać tylko z nim pogadać? Znowu zerknął na Monikę.

Dylematy szybko straciły na znaczeniu, bo Portner wyskoczył i zaczął walić po najemnikach. Kolegach swoich jakby nie było, Mikrus zaś skoczył za nim szukając osłony. Może początkowy plan był jednak dobry. Seth uniemożliwiał porozumienie, owszem był potrzebny, bo bez niego Faith zrobiła by siekane kotlety, ale teraz…

Spaślak skierował się na najbliższego faceta z bronią. Jadące na adrenalinie ciało rozglądnęło się jeszcze czy kulki z zabawy Hope nie czają się gdzieś do skoku po czym Mikrus ścisnął spust i spaślak wypluł chmurę śrutu w kierunku celu.
 
Harard jest offline  
Stary 07-05-2016, 12:26   #129
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Music

Hangar jaskini rozbrzmiał hukiem wypluwanych łusek. Portner decyzję podjął szybko, jak zresztą zwykł to zawsze robić. W jego fachu wahanie nie jest wskazane.
Nie spodziewający się niczego Bob nawet nie kwęknął. Jego głowa pękła jak soczysty melon siejąc dookoła strzępami mózgu i kości.

- Dragon 1, coś jest nie tak... Plik, który otworzyłam... Zaczął się powielać i wsiąkać w różne warstwy naszego systemu... To jakiś kurewski wirus! Dragon 1, Siergiej, ja pierdolę zasuwaj do sterowni! Wszystko jest zablokowane, słyszysz! Odcięło mnie od systemu operacyjnego!

Słowa były bardzo wyraźne. Płynęły przez gigantyczne membrany głośników jak w dobrym, przedwojennym kinie.
Rodriguez nie dał się wyeliminować tak łatwo. Skrył się za zasłoną i odpowiedział ogniem.
- Portner, ty jebana mendo! - wyrzut w jego tonie potęgował ostry latynoski akcent. - Za dobry dla nas byłeś, co? Śmierdzieli ci bracia i siostry?

Lewa ręka to jednak nie prawa. Ale prawdziwy zabójca potrafi się dostosować. Przymierzał długo, z pewnym sztywnym ramieniem. Czekał aż baniak Rorigueza wychyli się zza skały. Bang! Olbrzym odskoczył w tył, pociągnięty pędem kuli.
Eddie strzelał w kierunku Setha. Większość kul zatrzymywała się na skałach ale powstrzymywała Setha przed zawadiackimi ruchami. Odpowiadał ogniem ale w sposób precyzyjny i punktowy. Eddie poczuł to dotkliwie w swoim lewym ramieniu, które zapiekło i zalało mu ubranie ciepłą czerwienią.

Mała Hope w odzewie na strzelaninę wpełzła gdzieś w labirynt elektorniki jej własnej roboty. Dosłonie zanurkowała w jakimś tunelu a w ślad za nią rzuciła się blada jak śnieg Jill.
- Zajmę się nią - poinformowała Dhalię i zniknęła w odmętach kabli, scalonych płyt i pozlepianych w chaotyczny melanż fragmentów obudowy.

Dhalia musiała również umykać przed gęsto prującą amunicją. Na cel wzięła sobie Lova, siedzącego ze spokojem Buddy na swoim miejscu. Z przymkniętymi oczami i spokojem wymalowanym na twarzy.

- Dragon 3, słyszycie mnie? Coś przejęło nasz system. Dragon 2? Dragon 4? Wprowadzamy kod czerwony. Powtarzam, wprowadzamy kod czerwony...

Dhalia szturchnęła Love'a za ramię. Nie zareagował.

A pole bitwy ucichło. Bo wszyscy zdawali się zignorować ważny, w tych dzikich czasach fakt. Amunicja jest produktem deficytowy.
Ostatnia kulka świsnęła z hukiem i wszystko zamilkło. Eddie nie miał już pocisków do spaślaka. Aiden zostawił sobie ostatnią kulę. A Seth? Wywalił magazynek z tego co Portner liczył bezwiednie, z zawodowym przyzwyczajeniem. Zawisł impas. Przynajmniej tak się przez chwilę zdawało, bo Aiden poczuł uścisk stalowej lufy z tyłu głowy.
- Wstawaj skurwysynu.
Fala się znalazła.
 
liliel jest offline  
Stary 20-05-2016, 11:36   #130
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wszystko szło nie tak! Eddie myślał, że bandziory od Setha i on sam szybko padną, że będzie można przerwać to co robił właśnie Love. Jezu… zaraz Posterunek wyparuje…
Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu i władował do komory dwa ostatnie naboje. Przecież miał go na muszce, szarpnął za spust pewien że trafi. Najemnik jednak zareagował za szybko. No albo Mikrus spartaczył strzał, co było chyba nawet bardziej prawdopodobne. Nie był przecież żołnierzem jak brat, był monterem.

Łowił jednym uchem komunikaty płynące z głośników. Cyborgi przejmowały kontrolę nad Orbitalem. Nie było już czasu! Chciał wyskoczyć zza swojej zasłony i ruszyć biegiem w kierunku Love’a, ale gdy tylko podniósł się, dostał w ramię. Szarpnęło jak cholera, cisnęło nim na ziemię, ale spaślaka z rąk nie wypuścił. Skierował go jedną ręką w stronę Setha i wcisnął spust. Chmura śrucin zagrzechotała znowu o skały, nie robiąc szefowi najemników krzywdy.

Coraz bardziej zaczynał panikować. Przeładował ostatni nabój, przywarł mocniej do skały. Skupił się musiał trafić, nie mógł czekać na dogodny moment, musiał trafić teraz i zatrzymać Love’a. Buuum! I wszystko w pizdu… Seth znowu skrył się za zasłoną, odruchowo przeładował i strzelił ponownie, ale iglica uderzyła w pustkę. Zaklął i wypuścił bezużyteczną broń, która z klekotem potoczyła się po kamiennej posadzce. Podniósł jakiegoś szpeja, który wyglądał jak skrzyżowanie młotka z wąską siekierką.



Byli w czarnej dupie. Kątem oka zauważył jak Hope chyba ucieka, za nią pełznie ostatkiem sił Jill. Gdyby był czas… dopadłby do nich, kazałby to zatrzymać. Mała musiała wiedzieć jak zerwać łączność. Teraz było już na to za późno. Pozostawał tylko Love.

Zobaczył jak Portner stoi z lufą wycelowaną w czaszkę. Wszystko wokół zwolniło jakby pływali w gęstej smole. Nawet ramię przestało boleć, choć zwisało bezwładnie, kiedy Mikrus stęknął i wyskoczył zza swojego głazu. Ruszył biegiem w kierunku tronu na którym zasiadał Love. Zacisnął nóż w prawej dłoni. Nie miał pojęcia jak działała machina zbudowana przez małą, ale tyle wiedział że on jest jej najważniejszą częścią. Może jeszcze nie było za późno.
Rzucił się by przeciąć pęk kabli sterczący z jego potylicy.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172