Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2016, 14:00   #105
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Ból był okropny. Trwanie w półświadomości, w której jedynym stałym i pewnym elementem był palący ból brzucha wydawało się ciągnąć przez nieskończenie długi czas. Dochodziły do niej jakieś dźwięki, czasem wydawało się, że jej bezwładne ciało jest przemieszczane, raz nawet wyczuła jakiś drażniący zapach. Tak jej się przynajmniej wydawało. Ostrożnie otworzyła oczy. Nie widziała wiele spod pół przymkniętych powiek. Spróbowała się ruszyć, szybko jednak tego pożałowała. Prawą stronę brzucha przeszył potworny ból.

- Co się stało? - spytała cicho nie wiedząc nawet czy ktoś ją słyszy.

- Oberwałaś - odpowiedział jej głos Beri. Kobieta pojawiła się w polu widzenia Meggie, podnosząc przy okazji jej głowę i unosząc powieki. - Wygląda na to, że to tylko postrzał. Może się nawet wyliżesz.

- Było by miło - odpowiedziała patrząc na Beri prawie przytomnym wzrokiem. - Gdzie jesteśmy?

- Fountain Valley - odpowiedziała Beri, odsuwając się i przysiadając na piętach. - Lucky ma tu swoich ludzi. Zostaniemy na jakiś czas, dopóki wszyscy nie dojdą do siebie.

- Yhmm - kiwnęła lekko głową jakby kogoś interesowało jej zdanie. - Ktoś jeszcze oberwał?

- Szybciej będzie wymienić tych którzy nie oberwali. - W westchnieniu Beri byłą równa doza zniechęcenia co zmęczenia. - Chyba tylko Rohow jest w pełni na chodzie.

- Z kimś jest źle? - zadała kolejne pytanie a jej twarz wykrzywił grymas bólu.

- Wolf oberwał najgorzej - odpowiedziała Takino, rzucając spojrzenie na drzwi. - Wyliżecie się - dorzuciła pocieszającym głosem.

- Nie jest z nim tak źle - wtrącił się jakiś męski głos. - Właśnie uprawia, jak sam to ujął, dziki bezpruderyjny seks z Lucky - dokończył głos, a w progu pojawiła się sylwetka Rosjanina. Na jego twarzy gościł lekki uśmiech, a troskliwe spojrzenie spoczęło na Meggie.

- Dzik seks mówisz? -
spojrzała w jego kierunku. - Znaczy nie jest z nim lepiej niż ze mną. Ja bym nie dała rady - spróbowała się uśmiechnąć. - Mamy coś do picia? - spytała przygryzając spieczone usta?

Orest uśmiechnął się szerzej, widząc, że jeszcze nie został stąd przegoniony.
- Mam tylko wodę - odpowiedział kobiecie, wchodząc do pokoju i poklepując swoją manierkę.

- Dobrze - stwierdziła Beri wstając. - Zajmij się Meggie, a ja sprawdzę co u pozostałych. Widziałeś gdzie się ulokował Stoner? - zapytała jeszcze, kierując się w stronę drzwi.

- Woda będzie idealna - wyciągnęła ku niemu prawą rękę i aż zawyła z bólu.

- Trzecie drzwi od schodów, to będzie, jeśli dobrze zapamiętałem. Po prawej - odpowiedział Beri, podchodząc do rannej i wyciągając swoją manierkę. - Trzymaj.

- Pogonię Mark’a jak go spotkam - oznajmiła Beri tuż przed tym jak zniknęła za drzwiami, zostawiając ich samych.

Strasznie ją suszyło. W normalnych okolicznościach wypiłaby łapczywie zawartość butelki. Teraz jednak zwilżyła tylko usta i wzięła mały, ostrożny łyk. - Tego mi było trzeba - stwierdziła ponownie przykładając usta do szyjki. - Opowiesz mi w skrócie co się stało?

- W skrócie? - zadumał się Rohow, podchodząc do okna i wyglądając na zewnątrz.
W momencie przywołał obraz kilkunastoletnich dzieci, które w aktach samobójczych rzucały się na ich pojazdy z granatami w dłoniach.
- Dostaliśmy niezłe baty, tam, na drodze - zaczął spokojnym głosem, próbując pozbyć się obrazów z głowy. - Wolf w pojedynkę szturmował budynek, z którego nas ostrzelano, a potem dołączył do niego Sander. Struktura musiała być podminowana, bo zaraz potem wyleciała w powietrze. Nasz dowódca nie przeżył - dokończył temat, odwracając się w stronę kobiety. - To była masakra, Meggie.

- Wygląda na to, że miałam mnóstwo szczęścia - stwierdziła sucho. - Zostajemy tu aż wszyscy się wyliżemy?

Rosjanin ponownie odwrócił się do okna, o które oparł obie dłonie.
- Nie jestem do końca pewien, co planuje Lucky. Wygląda na to, że teraz ona tu dowodzi - zaczął, wtapiając spojrzenie gdzieś w dal. - Połatanie naszych, to na pewno. Ale potem? Diabli ją wiedzą. Może zaciągnie swoich przyjaciół z tego miejsca. W końcu mamy już straty, a nie jesteśmy nawet w połowie drogi.

- Nie brzmi to najlepiej -
powiedziała nie wiedząc jak właściwie powinna zareagować na te informacje. W tym momencie chciała tylko uśmierzyć ból. Z palącą dziurą w brzuchu nie potrafiła myśleć o bliżej nieokreślonej przyszłości. - Dzięki za wodę - odezwała się po chwili milczenia podnosząc rękę z manierką, z której prawie nic nie ubyło.

- Nie ma sprawy - odpowiedział Orest, odbierając manierkę, którą zaraz też przytwierdził do pasa. - Potrzeba ci jeszcze czegoś? - zapytał, siląc się na zatroskany ton.

- Czegoś na ból - odpowiedziała natychmiast.

- Wszyscy dzisiaj błagają o wódkę - zaśmiał się mężczyzna. - Szkoda, że mój przyjaciel Siergiej z nami nie pojechał. U niego alkoholu zawsze było pod dostatkiem - powiedział, przechodząc się kilka kroków po pokoju. - Jeśli chcesz, przyszpilę Mark’a, ewentualnie ludzi z muzeum. Na pewno mają jakieś prochy.

- Jesteśmy w muzeum?

- Cóż, jest tu dużo starych i zakurzonych rzeczy, więc można tak powiedzieć - zaśmiał się pod nosem, przystając przed łóżkiem, na którym spoczywała Meggie.

- Nie ułatwiasz -
przewróciła oczami. - Odpocznę trochę.

- Staram się jak mogę. Byłoby miło, gdybyś to doceniła - powiedział poważnym tonem. - W takim razie nie będę już przeszkadzał. Wracaj do zdrowia - mówił, kierując się już powolnym krokiem w stronę drzwi.

- Doceniam. Nie wymagaj za dużo od kogoś z dziurą w brzuchu czy czymkolwiek to jest ale boli jak cholera - zrobiła minę bezbronnego szczeniaka.

Orest uśmiechnął się półgębkiem, przystając przed drzwiami.
- Załatwię ci te prochy - powiedział, spoglądając na nią. - Albo wódkę. Spodziewaj się mnie niedługo - dokończył, znikając za progiem.

***


W pokoju była tylko Maggie. Zamknął ostrożnie za sobą drzwi i podszedł do rannej kobiety. Blada, niemal przeźroczysta twarz z wyrazistymi oczami zwróciła się w jego stronę.
“Jak się czujesz? Słyszałem, że oberwałaś?” zatrzymał te i inne bezsensowne w tej sytuacji pytania.
- Przyszedłem cię obejrzeć. - nachylił się nad ranną. Wielka, nasączona krwią plama na brzuchu była nie do przeoczenia, całkiem inaczej niż niemal niewidoczna cętka, która była przyczyną tego całego ambarasu. Skrzywił się, gdy jego obawy się potwierdziły. Meggie straciła dużo, naprawdę dużo krwi. Zdał sobie sprawę, że jego grymas został dostrzeżony przez pacjentkę i że to z pewnością nie podbuduje jej morale. “Efekt placebo diabli wzięli” skarcił się w myślach i postanowił zwrócić uwagę rannej na pozytywy.
- Mamy wszystko czego potrzeba. Antybiotyki, skalpele, igły nici, biożel, surowicę krwi do wypełnienia ubytków… - uniesione brwi Maggie dały mu do zrozumienia, że wie, że nie mówi wszystkiego. - Z małym wyjątkiem - dodał niechętnie. - Straciłaś dużo krwi. Będziesz musiała jeść dużo mięsa po wszystkim. Ale póki co… Zaczniemy od tego - uniósł w górę dłoń, w której trzymał przeźroczystą fiolkę wypełnioną lekko żółtawym płynem. - Jako twój anestezjolog zadam parę pytań, ale lepiej, żeby wszystkie odpowiedzi brzmiały “nie”. Odczekał chwilę aż kobieta skinęła głową i kontynuował.
- Czy masz stwierdzoną chorobę serca? Albo czy ma ją ktoś z bliskiej rodziny? Czy jesteś uczulona na którykolwiek z leków? A może już miałaś wcześniej kontakt z anestezjologiem? Na to pytanie najlepszą odpowiedzią byłoby tak.

- Nie, nie, nie wiem, nie - odpowiadała na wszystkie, padające szybko pytania. - Masz zamiar uśpić - spytała z wyraźną obawą - czy raczej znieczulić?

- Na razie znieczulić. - Powtórzył, tym razem bez pośpiechu, ten sam proces, który wcześniej zaaplikował sobie. Z doświadczenia już wiedział, że Meggie będzie mogła liczyć na bezbolesną… kurację.
- Obejrzę cię teraz. Muszę sprawdzić, co z pociskiem. - Ostrożnie obrócił kobietę na bok, by przyjrzeć się plecom. Niestety, nie było śladu rany wylotowej. Przygryzł wargi zastanawiając się co dalej.
- Kula została - wymamrotał niechętnie. Obrócił Maggie z powrotem na plecy i kontynuował - Nie będę cię kroił. Dostaniesz antybiotyki, środki gojące, zszyję ranę, ale pocisk musi poczekać aż Lucky skończy z Wolfem.Blada twarz kobiety pojaśniała jeszcze bardziej, więc szybko dorzucił tą garstkę dobrych wieści, jakie miał - Nie jesteś rozpalona, krwotok też ustał, więc najprawdopodobniej nie doszło do uszkodzenia wewnętrznych organów. No i mamy od groma tego znieczulacza co teraz dostałaś. - Wygiął usta w grymasie, mając nadzieję, że wygląda jak pocieszający uśmiech.
Zabrał się do roboty. Oczyścił ranę i przygotował do operacji. W żyle na przedramieniu Meggie umieścił wenflon, do którego podpiął woreczek z surowicą krwi. Zrobił wszystko co mógł, pozostało już tylko czekać na Lucky.

- Chcesz mnie szyć przed wyjęciem kuli? - zrobiła zdziwioną minę. - To chyba trochę bez sensu.

Lucky pojawiła się w drzwiach pokoju jakiś kwadrans później.
- Jak ci idzie? - pytanie skierowała do Mark’a uśmiechem maskując zmęczenie, które jeszcze chwilę wcześniej widoczne było na jej twarzy.

- Wygląda na stabilną, ale pocisk został. Nie ma rany wylotowej - Mark wyrzucał z siebie kolejne słowa jakby były zżerającą go trucizną. - Nie dam rady go wyciągnąć.

- Trzeba to zrobić zanim się przemieści - stwierdziła Lucky podchodząc bliżej i obdarzając Meggie pokrzepiającym skinięciem głowy ozdobiony niekoniecznie przekonywującym uśmiechem. - Widzę, że James zadbał o to żebyś dostał wszystko co potrzeba. Przygotuj zestaw - poleciła, odkładając swój plecak na podłogę i zabierając się za przeszukiwanie jego zawartości. - Co do tej pory podałeś?

- Coś na znieczulenie i antybiotyk - wskazał puste opakowania. - No i surowicę krwi.

- Pracowity dzień? - ranna uśmiechnęła się słabo. - Jeśli masz jeszcze siłę to miejmy to już za dobą, co?

- Bywały gorsze -
odpowiedziała Lakis, delikatnie sprawdzając ranę. - Wolisz na samym znieczuleniu czy masz ochotę na drzemkę?

- Postaram się nie patrzeć więc może być samo znieczulenie - odpowiedziała. - Środki przeciwbólowe to taki wspaniały wynalazek - powiedziała tonem pełnym wdzięczności.

- Dostaniesz coś dodatkowo. Przyspieszy gojenie i wstrzyma ból na dłużej - poinformowała ją Lucky, czekając aż Mark przygotuje niezbędne narzędzia.

- Mam nadzieję, że wiecie co robicie - wzięła głęboki oddech, pierwszy od momentu odzyskania świadomości. Nie czuła bólu. Uśmiechnęła się radośnie. - Jestem wasza.

- Chirurgiem nie jestem -
odpowiedziała Lakis, niezbyt pokrzepiająco. - Z czasem jednak człowiek uczy się tego i owego. Szczególnie teraz.

- Jesteś pewnie najlepszym chirurgiem na jakiego mogę teraz liczyć - powiedziała starając się by w jej głosie nie dało się usłyszeć strachu i niepewności.

- Nie martw się, przeżyjesz - pocieszyła ją Lucy.

Uwierzył w słowa Lakis, tak bardzo chciał aby były prawdą. Przytaknął jej skinięciem głowy i zacisnął dłoń na barku rannej.
- Zaczynamy. Jest wszystko co potrzeba - wskazał na przygotowane narzędzia chirurgiczne, środki dezynfekujące, sączki, gazy, rękawiczki, igły i nici. - Jedyne czego brakuje to szpitala…

- Postaraj się nie ruszać. Najlepiej też żebyś nie patrzyła - poinstruowała Lucky zakładając rękawiczki i sięgając po przygotowany skalpel. - Jeżeli zaboli, daj mi natychmiast znać.
Co mówiąc przyłożyła ostrze do rany, ostrożnie nacinając skórę i ciało, tworząc nieco tylko większy otwór w ciele Meggie.
Napięcie, jakie odczuwał, na szczęście nie związało mu rąk. Uważnie obserwując każdy gest Lucky, oczekiwał chwil, gdy jego obecność będzie potrzebna. Z rozcięcia wypłynęła stróżka krwi, którą natychmiast osuszył. Na całe szczęście się nie lało, wyglądało to zaskakująco dobrze. Przeklął się w myślach, że zapeszy i odsunął na bok wszelkie dywagacje na temat powodzenia operacji. Wypatrzył pośród narzędzi kleszcze, która wydawały się najbardziej pasować, do tego co zamierzała Lucky i spoglądając pytająco wyciągnął w jej kierunku.
Lucky skinęła głową oddając mu skalpel i biorąc kolejne narzędzie do ręki.
- Nie wydaje się być głęboko - poinformowała pacjentkę, pochylając się nad raną. - Powinieneś mieć gdzieś latarkę, przyświeć proszę - rzuciła do Mark’a, delikatnie odsuwając brzegi rany.

Nachylił się do stołu z narzędziami i wypatrzył coś, co mogło wyglądać jak latarka. Wziął do ręki, odnalazł przełącznik i sprawdził czy działa. Odetchnął z ulgą gdy się okazało, że nie musi szukać baterii.
- Jest latarka - potwierdził ustawiając się tak, by jak najlepiej oświetlać rozcięcie w brzuchu Meggie.

- Dobrze - mruknęła w odpowiedzi Lucy i korzystając z dodatkowego źródła światła zagłębiła kleszcze w ciele Meggie.
Kula faktycznie musiała nie być głęboko, bowiem po krótkiej chwili narzędzie zostało wyjęte, a Meggie miała okazję zobaczyć pocisk, który sprawił jej tyle bólu.
Poszło… wyglądało na to, że poszło dobrze. - Mark odebrał od Lucky kleszcze, a w zamian przekazał igłę z nawleczoną już samorozpuszczalną nicią. Czuł ulgę, bo tyle rzeczy mogło pójść nie tak. Kula mogła się schować za narządami, nie mówiąc o tym, że któryś z nich zniszczyć. Poszło szybko, więc musiało być dobrze. Chciał w to wierzyć i nie psuło mu humoru nawet usuwanie resztek krwi z rany. To wszystko działało na korzyść Meggie.
Lucy skinięciem głowy podziękowała i sprawnie zabrała się do zszywania rany.
- Przez jakiś czas nie powinnaś się ruszać - poinformowała Meggie, krytycznym okiem sprawdzając szwy. - Załóż opatrunek - dorzuciła, kierując te słowa do Mark’a i wstając.
Po chwili wszystko było gotowe. Załatana Meggie, zapakowana w nowy, czyściutki opatrunek miała już tylko zdrowieć. Mark się zastanawiał co dalej. Czy Maggie będzie w stanie ruszyć z nimi? Chyba jej nie zostawią samej tutaj, to zbyt niebezpieczne. “Tak jakby dalsza podróż z nami była bezpieczna” pokręcił głową znów zły na siebie, że za bardzo wnika.
- Jeśli czegoś potrzebujesz, lub będziesz potrzebować, to od razu mów. - zapewnił o gotowości do pomocy.

- Ile trwa “jakiś czas”? - spytała zaskoczona tym, że cała akcja łatania jej brzucha była szybka, bezbolesna a krew nie bryzgała po ścianach. Wyobrażała to sobie zupełnie inaczej.

- Przynajmniej parę godzin, najlepiej dni ale nie wiem czy będziemy mieć ten luksus - odpowiedziała Lakis. - Oboje powinniście odpocząć.


- Dziękuję wam.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline