Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2016, 02:20   #1
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zaris - Cień Luksa [18+]

Cień Luksa



Południowe szczyty Gór Światła. Krystalicznie czysta woda szumiąca w potokach spływających ze zboczy górskich, po to tylko by znaleźć swój koniec w bezkresie Trupich Wód. Szmaragdowe łąki lśniące w blasku słońca i falujące niczym morze na którym wśród radosnego bzyczenia pszczół pasie się bydło. Wreszcie nieliczne lasy z gęstymi koronami drzew odcinającymi dostęp światła i kryjącymi w swym mroku zarówno rzeczy straszne jak i piękne, niekiedy zaś takie, które obie te cechy łączyły. Oto południowe Bontar, prowincja Zanes. Kraina położona na wąskim pasie ziemi wcinającej się w morze jakby chciała pokazać, że to ona jest silniejsza, że to ona przetrwa. Każdego roku przekonuje się jednak, że jest inaczej. Trupie Wody są okrutne nie tylko dla tych, którzy po nich pływają. Swoją porcję gniewu żywiołu otrzymuje także ląd i lud, który go zamieszkuje. W większości są to ludzie prości, skupieni głównie na hodowli bydła i uprawie roli. Ich codzienne życie obraca się wokół zbiorów, zasiewów, narodzin i śmierci. Regularnie płacą podatki, oddają wyznaczoną ilość nadających się do walki młodzieńców i dziewcząt, nie skarżą się na swój los. Tak żyli ich ojcowie i ojcowie ich ojców przed nimi. Inne życie wydaje się straszną niekiedy, niekiedy pociągającą, ale w większości po prostu bajką, którą niekiedy opowiadają bardowie lub żeglarze, których statki odwiedzają większe porty Zanes. Im głębiej w ląd, im bliżej gór, tym życie spokojniejsze, monotonniejsze i rzec można iż nijakie, a przynajmniej tak by rzekł każdy kto urodził się po północnej stronie gór..
Niekiedy jednak fortuna postanawia się zabawić i zrzucić na głowę niczego nie podejrzewającego podróżnika los, o którym później opowiada się przy kominkach, ogniskach i na drogach Oler.
Czy tak stać się miało tego jakże urokliwego poranka, od którego opowieść ta się zaczyna? Cóż, usiądźcie i słuchajcie cierpliwie. Tak się bowiem zdarzyło, że…





Karczma Złoty Riv była jedną z wielu podobnych przybytków na trakcie wiodącym z Ostur, portowego miasta na południowym krańcu Zanes, do stolicy prowincji, Kuser. Kupcy, wojacy i wieśniacy podróżowali tą drogą w celach sobie tylko znanych. Cześć z nich duszę miała czystą i dobro drugiej istoty leżało im na sercu, inni zaś najchętniej zaszlachtowaliby każdego, kto akurat się nawinął, chociażby dla jednego miedziaka. Tak to już było i ponoć życiem było zwane. Karczma zaś stała, otwartymi drzwiami witając tych strudzonych drogą podróżnych, którym szczęśliwie udało się dotrzeć w jej progi. O tej zaś porze, gdy słońce wesołymi promieniami witało się z wciąż pogrążoną we śnie ziemią, żegnała. Jeden za drugim, goście Złotego przeciągali się, płacili za pokój, za śniadanie i ewentualnie zostawiwszy coś za stanikiem służącej, ruszali dalej by sprawdzić czy szczęście po ich stronie stoi.

Nie wszyscy jednak z taką ochotą wychodzili na światło nowego dnia. Byli i tacy, którzy niechętnie przyglądali się jasnemu prostokątowi, który tworzyła framuga drzwi wejściowych. Nie spieszyło się im z tego czy innego powodu. Jadło było dobre, obsługa milutka, a łóżka wygodne i zwykle wiele nie było trzeba by nie były puste. Unis Kasun, krasnolud, do którego ów przybytek należał, dbał o swoich gości tak, jak wymagało tego dobro interesu i jego sakiewki. Tej ostatniej zaś to już od dawna dna nie widziano. Powiadano po kątach, gdy już mówiący upewnił się że ucho krasnoluda nie jest w stanie słów owych dosłyszeć, że Unis głęboko siedzi ręką w nieco innej sakiewce, która to podobno należeć miała do Luksa, herszta bandy, która napadała na podróżnych od samego Ostur, aż po Kuser.

Wspominać Luksa nie należało i wiedział o tym każdy, kto choć raz traktem łączącym te dwa miasta podążać miał okazję. Demon ów, do tej ponoć rasy miał ów bandyta należeć, uszy miał wszędzie, a niektórzy powiadali że i oczy. Od dobrych dziesięciu lat unikał pułapek jakie na niego straż cesarska urządzała, ośmieszając ich za każdym razem tak, że wkrótce wstyd się im było pokazać na owym trakcie. Wyznaczono nagrodę za jego schwytanie, która wpierw za żywego była wypłacana, jednak dość szybko to kryterium przestało mieć znaczenie. Nic to jednak nie dało. Niczym koszmarny sen Justera Nasor, dowódcy zbrojnych sił cesarstwa w prowincji Zanes, Luks wciąż wisiał nad losem podróżnych, wybierając spośród nich co lepsze ofiary by nasycić swój głód na krew i złoto.

Tego poranka jednak, tak przyjemnie rozpoczętego i tak piękny dzień zapowiadającego, nic nie wskazywało na to by problemy jakiekolwiek czekać miały czy to tych, co w karczmie zostali, czy tych co ją opuścili. Ptaki świergotały wśród liści stojącego przy stajni drzewa. Kury głośno upominały się o poranną porcję ziarna, a kundel przy budzie ujadał jak zwykle, na zbyt wścibskie gołębie. Było sielsko. Było błogo. Było…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline