Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2016, 17:31   #169
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Post przy wspołpracy: MG, AdiVeb i Leminkainen

Obudził go głód, ssanie w żołądku było nieznośnie. Ostrożnie poprzewracał się jeszcze na łóżku, nie chcąc porozrywac opatrunków. Zaschło mu w gardle, złożył to wszystko na karb zmęczenia ranami. Posapałby jeszcze, ale ciało domagało się strawy. Wstał i założył drugi komplet łachów, jego spodnie mundurowe i mocna bluza, która nosił na co dzień pod kamizelką taktyczną, były w opłakanym stanie. Czyszczenie ubrań mieli w standardzie, co wynikało z kwitów od szeryfa, ale na ubrania musiał poczekać do jutra, obiecał dziewczynie, która miała się nimi zająć, że jak je poceruje i pozszywa to dostanie od niego parę papierosów albo drobnej amunicji, w zależności co wybierze. “Podobnie jak trzy posiłki” - przypomniało się snajperowi, który analizował kwit od Daltona. Prawdziwy przedwojenny formularz, z prawdziwego przedwojennego bloczku. Czasami zastanawiał się ile sensu jest w tej biurokracji Szeryfa… przewiesił krótki karabinek Hecklera przez pierś i zamknął na klucz drzwi od pokoju.

Na korytarzu spotkał się z Gordonem, którego też pewnie obudził głód. Zabójca maszyn rzucił, że zaraz też będzie na dole. Zwiadowca z byłego Drugiego Zwiadowczego podszedł do lady. Czekając na Jacka zlustrował wzrokiem obecnych na sali, zwłaszcza typek, który wyglądał mu na wędrownego medyka go zainteresował. Mierzył też wzrokiem chwilę gościa, którego pierwszy raz widział w “Łosiu”. Siedział w kącie sali, z ponurą i zaciętą miną.

Właściciel wreszcie się pojawił i mężczyzna mógł wreszcie zamówić kolację. Wyboru wielkiego nie było, ryba i kufel piwa do tego, w ramach uposażenia od Szeryfa, jednak Lynx od siebie dorzucił jeszcze pięć “dziewiątek”. Miał do barmana parę pytań i miał nadzieję, że naboje extra, sprawą, że Jack będzie chętniej na nie odpowiadał. Zagaił do właściciela knajpy, kiedy ten przyjął zamówienie: - Widzę, że dorobiłeś się szyb nowych - kiwnął głową na okno, które było świeżo wstawione - ja nie wyrobiłem, nie wiedziałem, ze na tych pieprzonych bagnach tyle zejdzie. W każdym razie przepraszam, nie lubię nie dotrzymywać słowa.

- Na bagnach rzadko komu schodzi krótko a jeszcze rzadziej przyjemnie. - rzekł Jack podnosząc z lady jeden złocisty nabój i oglądając go pod światło jakby właśnie ten mały detal skupiał całą jego uwagę. - Mnie właściwie nic do tego. Ja wreszcie mam wstawioną nową szybę. Może parę dni czy tydzień i jakoś uzupełni się resztę. Ale Yelena musiała znaleźć kogoś innego do pomocy bo te szyby cholernie ciężkie są di dźwigania i noszenia. No i to szkło. - uśmiechnął się właściciel lokalu na koniec przenosząc spojrzenie z naboju na rozmówcę. A jak ciężkie i łatwe do dźwigania są te okna to snajper nie wiedział ale łatwo szło się domyślić, że do manewrowanie do knajpy z cała szklaną taflą przez Ruiny niekoniecznie musi być takie łatwe. No i rzecz była spora wcale nie głupie na dwie osoby było ją dźwigać. Gdy wspomniał monterkę kiwnął niec trzymanym nabojem na rozmawiających gdzieś z boku baru Yelenę z Sandersem.

- Podobno do miasta przyjechali żołnierze z Nowego Yorku? - zarzucił pytaniem. - Szeryf coś wspominał, że rozbili obóz niedaleko wioski Czerwonych. Byli u Ciebie? Dużo ich przyjechało? Chyba nie widywaliście ich w Cheb zbyt często? Na Front raczej tędy nie mają po drodze - ostatnie zdanie było raczej komentarzem.

- Tak, też słyszałem, że przyjechali i że się rozbili koło ludzi Burzowej Chmury. Ale nie wiem więcej bo nie było mnie tam. Jak widzisz mam tutaj koło czego chodzić. - rzekł barman wrzucając gdzieś pod ladę drobny w jego paluchach nabój i biorąc następny z leżących na ladzie. - Podobno przyjechali wczoraj wieczorem. Ludzie mówią, że całkiem sporo. Ciężarówki, namioty i takie tam. Ale tutaj ich właściwie nie było. Może teraz jest wieczór to przyjdą… - zamyślił się barman i w głosie bez trudu dało się wczytać, że myśl o żołnierzach zostawiających u niego swoje fanty za obsługę wcale nie jest mu niemiła. Taka ilość klientów na pewno dałaby niezły zastrzyk tych fantów właścicielowi lokalu gdzie by się zatrzymali. - Tylko jeden z nich tu przyjeżdża co rano. Hummerem. I ten był tu wcześniej bo już chyba ze trzy dni temu. Chyba jakiś oficer. Przychodzi na śniadanie, zamawia, zjada i wychodzi. Daje dobre napiwki. - zaznaczył od razu z przyjemnością barman. - Ale trochę dziwny bo zawsze się pyta czy są dla niego jakieś wieści. Ale jak tak płaci to ci powiem, że i większe dziwactwa jestem w stanie znieść. - machnął obojetnie dłonią uśmiechając się znowu lekko. Póki ludzie zostawiali mu swoje fanty i nie demolowali lokalu Jack potrafił być oazą cierpliwości, tolerancji i dobroci dla swoich klientów.

- Sporo gości masz dzisiaj, to chyba dobrze dla interesu - pociągnął z obtłuczonej szklanki spory łyk piwa - sporo nowych twarzy. Ten z tym regałem - delikatnie wskazał wzrokiem, o kogo mu chodzi - sprzedaje coś? Wygląda na medyka czy coś w tym stylu? Nie wiesz, czy ktoś prócz Kate jeszcze sprzedaje jakieś bandaże, czy podstawowe leki? Może Czerwoni?

- Nie mam pojecia co to za jeden. Pierwszy raz go widzę. Przyszedł może z godzinę temu. Pytał o nocleg. Ale jeszcze nie zamówił. No i chyba głodny jak wilk jak widzisz. - rzekł barman przy okazji lustrując szamiącego przy stole faceta. Faktycznie tamten się dossał do talerza jakby cały tydzień nic nie jadł. Jedzenie zdawało się pochłaniać całą jego uwagę i nie zważał na resztę otoczenia. - A z bandażami to teraz niewesoło. Podobno co parę bardziej przedsiębiorczych kobiet zaczęło coś się wymieniać między sobą czy podróżnymi. - rzekł niezbyt pewnie chyba nie będąc pewny tej informacji. - Ale z czerwonymi to ciężko teraz się na cokolwiek wymienić. Burzowa Chura powiedział, że nie no i znasz ich trochę. Trzymają sie tego. Więc jak ktoś coś ma od nich to albo ze starych zapasów albo znalazł jakąś lukę w systemie. Bo tak jak coś się pójdzie z czymś do nich to stopują na bramie i mówią, że później albo, że przykro ale nie. No nie pogadasz. - Jack skrzywił się mówiąc o tej popsutej relacji pomiędzy miejscowymi “dzikusami” a resztą osady. Ale faktycznie wódz pospołu z szamanem w tamtej społeczności posłuch mieli może na swój sposób to większy niż w wojsku czy jakiejś bandzie. Jeśli postanowili coś to z indiańskim uporem raczej byli w stanie trwać przy tym a wraz z nimi całe ich plemię.

Żołnierz zbierał się już od lady, trzymając w jednej ręce talerz, a w drugiej kufel z piwem, chciał skierować swoje kroki do stolika. Wtedy postawnowił zapytać się Jacka jeszcze o tajemniczego gościa, który najwyraźniej wolał trzymać się na uboczu: - A tamten tam, w kącie? Nigdy go tu nie widziałem, kim jest? Może ma coś ciekawego na handel? - próbował przykryć zainteresowanie nieznajomym, chęcią handlu.

- Nie wiem kim jest, pierwszy raz tu jest. Przyjechał dziś po południu, zostawił samochód na podwórzu. Ma broń, jakiś karabin ale widocznie zostawił w pokoju bo zszedł bez niej. - wspomniał o tym barman wskazując brodą na żelastwo przytroczone do snajpera. - Sam widzisz jak mu z gęby patrzy. Mam nadzieję, że zje, napije się, wróci do pokoju i pojedzie rano w cholerę. Nie chcę tu żadnych kłopotów. - odparł właściciel lokalu zgarniając resztę kulek z lady jednym ruchem i wrzucając je znowu gdzieś pod ladę. Sądząc z tonu głosy żywił do potencjalnego problemotwórcy takie same ciepłe uczucia ja tamten rozsiewał wokół swoje spojrzenie.

Gordon zeszedł chwilę po Lynx’ie i również ruszył w kierunku baru. Zamówił u barmana nadaną mu przez kwit kolację i kolejkę whisky nie zważając na rozmowę Jack’a ze snajperem. Nie zareagował też zbyt wymownie na rzucony im tekst Sanders’a. Zauważył przy stoliku Nico i ruszył z kolacją w jej stronę. Chwilę po nim przy stoliku zasiadł Lynx. Usiedli spokojnie i zaczęli jeść posiłek. Walker rozglądał się spokojnie po barze. Wiele nowych twarzy nie poprawiało mu humoru. Szczególnie kiedy przez drzwi wszedł barczysty urodzony morderca Cass. Gordon wiele słyszał o jego dokonaniach. Na froncie krążyło wiele ciekawych opowieści o najemniku.

Lynx wytrzymał wzrok najemnika z Pazurów, może i nie miał takiej renomy jak Cass, ale też byle popychadłem nie był. Swoją porcję prochu zjadł. Jego spojrzenie było podobne do spojrzenia najemnika, nie patrzył na niego jak wroga, raczej starał się oddać szacunek i respekt. Z drugiej strony miał nadzieję, że nie był tu po niego, zresztą gdyby tak było, to już świstałyby kule. Nachylił się nad swoim talerzem i zaczął konsumpcję, dopiero kiedy wielgaśny najemnik z obstawą podszedł od baru, odezwał się: - Ciekawe czego on tu szuka? - starał się mówić ciszej, żeby nie wzbudzać zainteresowania postronnych - Widzę, że i Ty go poznałeś Gordon - zabójca maszyn patrzył gdzieś w ścianę nad głową Lynxa.

Walker kiwnął głową:
- Mhm… słynny Anthony Rewers… niejaki Cass… zasłużony bohater Posterunku… - rzekł ze stoicką sobie ironią spoglądając na Lynx’a - zwykły najemnik… nie lepszy ode mnie i mojego wcześniejszego życia...

- Pieprzyć to kim jest, pytanie co ma tu za interesy? I dla kogo teraz robi? Coś mi mówi, że wiosna w Cheb nie będzie spokojna tego roku. Maszyny, żołnierze, bunkier, Cass i wizja perspektywy Runnerów na wyprawie wojennej? - pokręcił głową z niedowierzaniem - Ojciec kiedyś mi mówił, że czasy są historyczne, jak się dzieje dużo i szybko, wydaje mi się, że dla Cheb takie czasy nadeszły… - pociągnął łyk robiącego się coraz cieplejszego piwa.

Zabójca maszyn uśmiechnął się i kiwnął głowa znakiem że się zgadza ze słowami Lynx’a:
- Tak, to będzie ciekawa wiosna… już mówiłem… za dużo się tu dzieje jak na taką mieścinę pośrodku bagna… - wypił jednym haustem whisky i dodał - wspominałem już że zaczyna mi się tu podobać? Nawet już nazwa “Wesoły Łoś” jakoś mniej działa mi na nerwy… teraz bardziej na nerwy działa mi cokolwiek związanego z nocą na bagnach…

Lynx wyraźnie posmutniał, rozmowa z Kate nie przyniosła spodziewanego efektu, zastanawiał się przez chwilę nawet nad wyjazdem… ale dokąd miałby się udać? :
- Ja też zostaję, muszę przez ten tydzień znaleźć jakieś lokum, bo noclegi w Łosiu mnie puszczą z torbami. Dlatego wziąłem robotę u Szeryfa… bo Kate chyba miała rację, nie nadaję się do spokojnego życia chyba.

Walker zareagował na pociągłą minę swego bagiennego kompana:
- Oho… komuś się włączył ból egzystencjonalny… nie martw się… podobno najlepszym sposobem na wyleczenie chandry jest wyżycie się… tak się składa że będziesz miał do tego mnóstwo okazji w najbliższym czasie… - rzekł z uśmiechem Gordon i dodał - gangi, maszyny, to wszystko tylko po to żeby wyciągnąć cię z dołka… wszechświat chce poświęcić Cheb żebyś ty odzyskał wiarę w życie… - rzekł z lekceważeniem, zrobił chwilę przerwy i dokończył już bardzo poważnie - lepiej zakop to złamane serce czym prędzej do bardzo głębokiego dołu… przecież wiesz ilu zginęło bo myśleli złą głową w okopie…

Pomyślał chwilę i rzekł:
- Myślicie że Runnersi naprawdę przyjadą się układać z Cheb? Ja się obawiam że to się skończy rzeźnią… ktoś pęknie… a wtedy polecą łby…

Żołnierz pokiwał głową, Gordon miał trochę racji, ale sam wiedział, że o Austin będzie mu bardzo trudno zapomnieć. Tak samo jak o Marii, dziewczynie z Teksasu, którą poznał w ruinach Nashville, zginęła. Nie potrafił jej wtedy ocalić, uważał, że nie jest na tyle odpowiedzialny, by znowu się z kimś związać. Dopiero Kate wyleczyła go z takiego myślenia, teraz musiał się z tym pogodzić. Nie wątpił, że rutyna i służba u Szeryfa jakoś mu w tym pomogą:
- Cholera wie co z tymi Runnerami. Szeryf chciałby, żeby było po staremu, czyli przyjeżdżają, biorą swoje i odjeżdżają. Pytanie co zrobią teraz. Moim zdaniem, jeśli Dalton nie chce przygotowywać się do walki z nimi, powinnismy się skupić na chronieniu kobiet, dzieci i co cenniejszego dobytku. Ale to i tak od Szeryfa zależy.

Gordon rzucił odchylając się i jakby przeciągając:
- Hmm… szeryf chce żeby było po staremu… ale przecież wiadomo jak to działa z takimi grupami bandytów… zemsta musi się dokonać… albo jeszcze bardziej przycisną Cheb “opłatą za ochronę” albo będą chcieli po prostu urządzić rzeź… jak zastaną nieprzygotowane miasto to pójdzie im bardzo łatwo… powiem tak… i powiem to szczerze… chętnie pomogę w obronie Cheb… bajka o Dawidzie i Goliacie to moja ulubiona opowieść... ale w obronie… - zwrócił się zastępców szeryfa siedzących z nim przy stoliku - nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rekami i czekać jak potoczą sie rozmowy… chcę żeby to było jasne… Wiem że szeryf chce zrobić to bez przelewu krwi ale… to naiwny stary człowiek… zadarliście z nimi zeszłej zimy, nikt nie będzie przyjeżdżał się układać… muszą zamazać tę plamę na honorze, która im zrobiliście… a nie daj boże wieść się rozejdzie w Detroit że dali sobą pomiatać i że ich kilkunastu mieszkańców powstrzymało… źle to się skończy… bardzo źle… - wspomnicie moje słowa...

- Też tak sądzę, oni bazują jedynie na szacunku wynikającym z brutalności i siły, nic więcej. Będą na pewno chcieli większego okupu, pytanie tylko co ludzie z Cheb mogą im dać? Moim zdaniem nic więcej, miasteczko i tak jedzie na ostatnich zapasach, a do lata daleko jeszcze. Zresztą, pogadamy jutro o tym u Szeryfa, zobaczymy co wymyśli za robotę. Nie będziemy się martwić rzeczami na które nie mamy wpływu, przynajmniej dzisiaj. Póki co ciekaw jestem po co przyjechał tu Cass - siedział tyłem do baru, więc delikatnie poprawił karabinek leżący mu na kolanach. - Zachowajmy czujność - postukał dłonią łoże karabinku.

Uwagę Lynx’a zwróciło zdawałoby się przesadnie głosne pyknięcie balonówki. Dziewczyna z obstawy Cass’a nadal z pozorną beztroską zawzięcie żuła gumę ale tym razem patrzyła prosto na niego. Musiała zauważyć jego gest bo z bezczelną miną poklepała swój karabin praktycznie w bliźniaczym do jego geście. Nie do końca mógł rozczytać czy była to prowokacja czy ostrzeżenia.

W tym czasie Cass schował wyjęty wcześniej papier takim samym, niespiesznym i spokojnym ruchem jakim go wyjął. Snajper dostrzegł tym razem, że chyba była to gazeta albo coś podobnego. Gordon dostrzegł nawet charakterystyczną trzcionkę dla nowojorskiego NYT. Ale o czym rozmawiali dłuższą chwilę z barmanem nie udało im się podsłuchać. Ale wyglądało na to, że najemnicy zwyczajnie zamówili pokój bo w końcu łysol odwrócił się w stronę schodów gdy barman w typowy dla siebie sposób zazwyczaj tłumaczył gościom który pokój jest ich i jak tam dojść a potem olbrzym kiwnął głową, i machnął na swoich ludzi. Przechodząc obok stolika łowców robotów, snajperów i zastępców szeryfa spojrzał ponownie na nich beznamiętnym wzrokiem ale czy dlatego, że akurat ich mijał czy z innego powodu nie potrafili powiedzieć. Potem zaś zniknął na górze wraz ze swoimi ludźmi.

Gordon nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Siedział sobie rozglądając się spokojnie i dyskretnie po barze. Nie podobała mu się ta cisza przed burzą. Rzucił do współbarowiczów siedzących przy stoliku:
- I co tu o tym wszystkim sądzić… - chwycił swoją pustą szklankę i wstał nie czekając na błyskotliwe odpowiedzi współrozmówców i leniwym krokiem ruszył w stronę baru, oparł się o blat barowy i rzucił do krzątającego się Jack’a - Nie masz przypadkiem jakichś ciuchów na sprzedaż? Moje są nieco… jak wyciągnięte psu z gardła… - uśmiechnął się do rozmówcy - przydałoby się nieco odświeżyć garderobę… - postawił pustą szklankę na blat baru i dodał - możesz jeszcze polać… wiesz z kim miałeś przed chwilą do czynienia Jack?

- Tak, nie wątpie. - rzekł dyplomatycznie Rudy na uwagę sapera o wyglądzie swoich ubrań w jakich wrócił z dwudniowej wyprawy na bagna. Wszcycy chyba co byli wówczas w lokalu czy nawetmiajli ich na ulicy zwracali uwagę na ich żałosny wygląd. Teraz w zapsaowych zestawach wyglądali w dużo bardziej cywilizowany sposób.

- Hej Carla! Przynieś tu ten kosz z ubraniami z piwnicy! - krzyknął do dziewczyny wracającej z pustą tacą z sali głównej. Ta kiwnęła głową szefowi i znikła gdzieś w tylnych drzwiach.

- To już ostatni z tego kwitu od szeryfa. - rzekł spokojnie Jack nalewając do szklanki promilowego płynu. - Nie wiem z kim miałem własnie do czynienia poza tym że wynajął pokój w moim lokalu. Ale jak coś o nim wiesz to chętnie się dowiem. - rzekł stawiając szklankę przed saperem. Najwyraźniej z tonu rozmówcy trafnie domyślił się, że ten wie o jego gościu nieco więcej od niego.

Walker kiwnął głową i dodał z uśmiechem:
- Kawał twardego sukinkota… jest sławny w każdym zapadłym kącie który ma do czynienia z Frontem czy Posterunkiem i niekoniecznie jest to ta sława o której gość prowadzący lokal w małym miasteczku chciałby słuchać… i jego pojawienie się tutaj nie zwiastuje spokoju… - spojrzał wymownie na Jack’a - Nie opowiedziałbyś mi o tej gazecie, o której rozmawialiście? Rzadko widuje się nowojorskiego Times’a tak daleko od Zgniłego Jabłka… - chwycił szklankę i upił odrobinę - pytam z czystej ciekawości… po prostu może trochę wścibski ze mnie gość… mam nadzieję że to żadna tajemnica… lubię wiedzieć co się dzieję wokół mnie...

Lynx skończył jeść i odniósł naczynia do okienka, gdzie dziewczyny od Rudego, zabierały je do zmywania. Potem podszedł do baru, gdzie Gordon rozmawiał z właścicielem. Stanął z boku, czekając, aż skończą rozmowę. Dopijając piwo, rzucił do nich:
- Nie przeszkadzajcie sobie, panowie. Ja tylko po dwie lufy twojej produkcji, Jack - rzucił zachowując dystans, tak by nie krępować obu mężczyzn ewentualnym podsłuchiwaniem ich rozmowy. Nie musiał, zaufał zabójcy maszyn i wiedział, że ten na pewno podzieli się z nim nowościami na temat Cass’a. Kiedy otrzymał swoje zamówienie, zostawił swego kompana rozmowie z Jack’iem ruszając w stronę nieznajomego, o którego wcześniej pytał Rudego, chciał się dowiedzieć kim jest. Coś ostatnio za dużo nieznajomych zjeżdżało do Cheb.

Barman kiwnął głową do odchodzącego snajpera i ponownie zwrócił się do sapera stojącego po drugiej stronie baru. - A pewnie, że ci mogę opowiedzieć o tej gazecie. Kobiety szukał. - uśmiechnął się pod wąsem barman pozwalając sobie na drobny żarcik. - Tej lekarki co tu była w zimie i pojechała do Detroit z tymi bandytami. I pewnie, że mogę o tym powiedzieć bo wręcz prosił mnie o to. Jak ktoś ma jakieś informacje o niej to by śmiało iść do niego. Zapłaci. Za konkret. Ale nie będzie miły jak ktoś będzie zalewał. Tak powiedział. Więc jak coś wiesz o tej lasce to możesz z nim pogadać. - odpowiedział Jack kiwając kciukiem w stronę schodów na górę gdzie niedawno zniknął Revers ze swoją świtą. W międzyczasie wróciła ta dziewczyna którą posłał po ubrania. Faktycznie przyniosła jakiś sporawy kosz jaki kiedyś używało się do trzymania prania a obecnie nadal jak widać zdarzało się, że trzyma się ubrania. - Możesz zerknąć czy coś by cię nie interesowało. Jak coś chcesz to Carla cię obsłuży. - rzekł właściciel lokalu wskazując głową na dziewczynę która położyła kosz na jednym z nieużywanych stolików przy samych drzwiach na zaplecze.

Gordon zamyślił sie:
- Hmm… jak się nazywała ta lekarka? I dlaczego pojechała z gangerami do Detroit? Porwali ją? Czy była częścią ich grupy? Chodzi o tych samych gangerów co urządzili wam w mieście ten cały bajzel? - zalał gradem pytań barmana - Mówił czemu jej szuka?

- Mówił, że szuka a ja się nie pytałem dlaczego. Chcesz to sam się go spytaj. - odrzekł nieco kwaśnawo Jack najwyraźniej całkiem świeżo mając w pamięci olbrzymią aparycję swojego niedawnego rozmówcy zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów od siebie. - I tak chodzi o tych samych Runnerów co byli tu w zimie. Nazywała się Alice Savage. I pojechała z nimi wracając do Detroit ale czy była z nimi czy co to nie wiem. Naszych też leczyła i na początku myśleliśmy, że tak tu się kręci. - barman nie był pewny chyba co myśleć o tak enigmatycznej osobie której osobiście nie spotkał a znał tylko z relacji innych. Często wyrywkowych i wzajemnie sprzecznych.

Gordon kiwnął głową i dodał:
- Dziękuję Jack - dodał kładąc sztukę śrutu na blat baru i podchodząc do kartonu z ciuchami zaczynając w nim szperać - Wezmę koszulę i te spodnie… - odłożył ciuchy na bok, odsunął karton i wypłacił Jack’owi jeszcze odpowiednią ilość amunicji śrutowej za ubrania - odłożysz pod bar? zgarnę jak będę wracał do pokoju…

Walker chwycił znowu swoją szklankę i oparł się plecami o blat baru i upił kolejny łyk. Był odwrócony do Jack’a plecami i rozglądał się spokojnie po pomieszczeniu barowym. Pilnował Lynx’a który przekornie poszedł do gościa z zaciętą miną. Był pewny że nic się nie stanie, pogadają i się rozejdą ale… przezorny zawsze ubezpieczony.

Saper widział jak snajper podszedł do stolika z obcym, pogadał chwilę po czym usiadł przy stoliku wcześniej stawiając na nim szklankę z browarem. W tym czasie Walker wymienił prawie pół tuzina naboi śrutowych na spodnie i koszulę z kosza. Carla zabrała z powrotem kosz znikając gdzieś na zapleczu. Barman machnął ręką i para ubrań znikła gdzieś pod ladą. Spojrzał ku schodom bo rozległ się odgłos po schodach świadczący, że ktoś nimi schodził Faktycznie na dole pojawił się Cass i jego dwójka żołnierzy tym razem już bez broni długiej i wierzchnich ubrań w jakich tu weszli. Dziwne ale Gordon miał wrażenie, że łysy olbrzym wali prosto na niego jak już znalazł się na dole tych schodów.

Walker jednak dalej tkwił w bezruchu oparty spokojnie o blat baru czekając na rozwój sytuacji. Jeśli faktycznie Cass i jego świta szła do niego to pewnie za chwilę dowie się o co chodzi. Chyba że odstrzelą mu łeb… to może skomplikować przepływ informacji, a z tymi najemnikami frontowymi nigdy nic nie wiadomo - to akurat udało mu się wynieść z własnych doświadczeń życiowych.

Nie szli po niego. Szli po Jack’a a właściwie do niego. Choć prawie do ostatniej chwili Walker nie był tego pewny. Wyglądali jakby to własnie jemu poswięcali głowną uwagę, zwłaszcze te przeszywające, czujne spojrzenia Rewers’a budziło respekt i nie dało się nie zauważyć, że gdyby po kogoś naprawdę “szedł” to ten ktoś mógłby mieć powody do obaw. Tymczasem Cass usiadł przy barze niedaleko Gordona poswięcając mu niewiele więcej niż jedno spojrzenie jakie zazwyczaj posyłają ludzie gdy dosiadają się do kogoś czy wchodzą do pomieszczenia gdzie ju ktoś jest. Laska usiadła z perspektywy sapera to za łysym i podobnie jak Walker oparła się o bar mając widok na większość sali. Trzeci z paczki zaś nie mając miejsca obszedł poharatanego speca od maszyn i przysiadł się z drugiej strony. W ten sposób Walker znalazł się między nim a sławnym najemnikiem. Ten zaś zaczął z barmanem gadkę i wyglądało na to, że zwyczajnie rozmawiają o zamówieniu kolacji.

Gordon stał dalej sącząc drinka. Nie miał zamiaru na razie zagadywać Cass’a. Zobaczy o czym będą gadać i czy w ogóle będą gadać. Ewentualnie jak nic się nie rozwinie zagada na odchodne. Pozostał w bezruchu rozglądając się po barze.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline