Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2016, 00:19   #71
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
- ”Biegnij!”
Jego własne słowo powtarzalnym echem uderzało w podświadomość, mącąc spokój ducha. Chwilę zajęło nim Dziadkowi Rybakowi wrócił oddech na tyle, by był w stanie podnieść się z kamienia przy moście. Został nieco z tyłu, wciąż widział jednak resztę towarzyszy i rozmawiającego z Shulzem akolitę Willhelma. Widział jak ten pierwszy obraca się, by spojrzeć na niego. Dziadek Rybak przytaknął w niemym porozumieniu.


- Nie wiem com widział. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej ilości czystego zła w jednym miejscu – Dziadek Rybak mówiąc to kręcił głową, wciąż nie mogąc dojść do siebie. Słowa kierował do idącego obok Alberta Schulz. Kroczyli ramię w ramię, a Pyotr Koldun mówił cicho, więc sens ich rozmowy pozostał między nimi. – Coś... coś jakby brama, jeno czarna jak śmierć. Duszący smród zgnilizny ludzkich ciał. – Pyotr pogładził brodę w zastanowieniu
- Cos jeszcze? – zapytał weteran
- Wiem, jak to brzmi, ale twój ojciec usłuchałby mnie w tej sprawie... – Dziadek Rybak najwyraźniej wziął to pytanie za obrazę. Zmrużył wzrok i zmarszczył czoło, szybko jednak wrócił do sedna – Drzewo. Ziejące grozą drzewo. Nie pamiętam nic więcej. Nie wiem jakie jest znaczenie mych słów. Wiem, jednak że tam... – wskazał kierunek ich wędrówki- ...tam czeka nas śmierć. Zapamiętaj moje słowa, może choć to nas uchroni...

Dziadek Rybak zwolnił i pozwolił, temu upartemu człowiekowi przemyśleć jego słowa. Chwile szedł rozpamiętując okropną wizję. Krocząc tak obserwował otoczenie. Czas płynął jakby wolniej, wydawało się, że podróżują znacznie dłużej niż wynikało to ze zmiany krajobrazu. To była ponura panorama. Drzewa chyliły się ku nim, wyciągając swe powykręcane ramiona. Las niczym pole nagich kości, organicznych szczątków wystających z poharatanej ziemi. Liście nieruchome, jakby zawieszone w długich epizodach pomiędzy jednym nikłym podmuchem wiatru, a drugim. Wszystko zaś owiane tajemniczą grozą i strachem przed tym co ich czeka. Strachem zwielokrotnionym przez nieuniknioną wizję, jakiej Dziadek Rybak był świadkiem.
Deszcz miał się ku końcowi. Starzec zachował na tyle rozsądku by wykorzystać ostatni moment by uzupełnić manierkę. Szedł dalej wbrew swej woli. Nie był gotów na to co zobaczy i wiedział o tym.


Choć to miejsce zakłócało odczucie upływu czasu, minęło go niewiele aż stanęli przed dokonanym aktem niewyobrażalnej kaźni. Polana. Potężny dąb. Ciała mniej i bardziej znane i... zmasakrowana pani Natalya. Sam nagi tors.

Widok i wszechobecny zapach krwi wzbierał na wymioty, lecz nie dotyczyło to Dziadka Rybaka. Smutek był zbyt dominujący. Przytłaczający. Obezwładniający.

Kiedy jego wzrok natrafił na zmaltretowaną twarz, a bolesny krzyk Katariny zadźwięczał w jego zdruzgotanym umyśle przystanął. Jego powieki zakryły niezdolne do patrzenia oczy, a spod nich wypłynęły kolejno ciche łzy. Stał tak, podpierając się na grubym kiju, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Ból straty był przeogromny, lecz w owej niemocy było coś jeszcze...

Dąb na środku polany począł emanować jakaś magiczna energią. Energia koiła jego brutalnie rozszarpane zmysły i wzywała go. Słyszał coś na kształt odległego zewu. Zewu z zaświatów. Pyotr postąpił niepewnie kilka kroków. Każdy kolejny stawał się coraz trudniejszy. Umysł kazał zatrzymać się nogom, lecz te nie chciały ulec jego woli. Wkrótce całe ciało przestało funkcjonować, lecz w umyśle starca wciąż rozgrywała się wewnętrzna walka.


Dziadek Rybak kilkukrotnie zachwiał się w prawo. Udało mu się odzyskać władzę nad nogami, lecz jego ruchy wciąż były sztywne i niekontrolowane. Upadł. Upadł ciężko na ziemię, a w chwili uderzenia coś nim wstrząsnęło. Ciało starca wykrzywiło się w agonii niemożebnego bólu. Ból wykrzywiał jego ciało, obracając nim wedle swego nieludzkiego zamysłu. Cierpienie wywróciło jego przerażone oczy do tyłu, odsłaniając białka i wrota do świata wizji.

Starożytny dąb wybuchnął z potężną siłą, zostawiać po sobie czarny jak heban portal, od którego cuchnęło na milę aurą śmierci. Smród mdlił niemiłosiernie uniemożliwiając oddychanie. Pozbawiony władania nad swym ciałem, Pyotr dusił się jedynie i kaszlał na przemian. Wtem z unoszącego się w powietrzu dysku wyskoczyły wielkie jak pies czerwie. Obślizgłe paskudztwo, przegryzało się przez ziemię, to znikając, to pojawiając się na powierzchni. Wszystkie wiły się w jego stronę, nieuchronnie zbliżając się w jego kierunku. Chciał uciekać, lecz strach paraliżował silniej niż ból, który odczuwał. Próbował odciągnąć od siebie robactwo, które mnożyło się w oczach, lecz był za słaby. Mniejsze czerwie oblazły go, wchodziły do ust i nozdrzy. Wszystko było już stracone. Ogarnęła go ciemność.


Snop bladego światła rozświetlił ciemność w pobliżu. Spalił i odrzucił czerwie. Dziadek Rybak odwrócił głowę, dopiero później uświadamiając sobie, że ponownie stał się panem swego ciała. Jego starczy wzrok, dostrzegł w otoczonej ciemnością postaci młodego najemnika o słomianych włosach. Wyglądał inaczej niż pamiętał. Dostojny mężczyzna stał z dumnie uniesioną głową pośród otaczającej go energii, bardzo podobnej do tej z portalu. To on był źródłem ratunku, lecz czy i to było częścią wizji? Jego ciałem przestały wzdrygać spazmy konwulsyjnego bólu, a oczy otworzyły się patrząc na świat rzeczywisty, lecz nie mniej okrutny. Patrzył błagalnym wzrokiem na Sawerusa, jakby oczekując wyroku.
- Wrogowie… Wrogowie nadchodzą…

Ktoś pomógł mu wstać. Nie zganił nawet w myślach Katariny za jawne używanie magii, sam sięgnął po coś przewieszonego od wewnętrznej strony płaszcza i kiedy był gotów, ciężko wdychając powietrze sięgnął po wiatry magii.
 
Rewik jest offline