|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-02-2016, 00:19 | #71 |
Reputacja: 1 |
|
28-02-2016, 14:03 | #72 |
Reputacja: 1 | Szarak podróżując przez Las Cieni, nie oddalał się na długość ramienia od innych członków pochodu. Drżał na każdy szelest i dźwięk, który z jakimś piekielnym szeptem mu się kojarzył. Choć życie go nie rozpieszczało i przez wiele lat musiał znosić ciężką pracę, będąc jednocześnie celem pogardliwych uwag i okazyjnych kopniaków, nigdy nie musiał się mierzyć z czymś takim. Groza tego przeklętego miejsca zdawała się go przytłaczać, a mnogość ponurej flory odbierała mu oddech. To nie było miejsce dla ludzi takich jak on. Czuł się, jakby był bydłem pędzonym na nieubłaganą rzeź. Żałował, że nie ma w sobie więcej odwagi. Czy to mogło się kiedyś zmienić? Na dobry początek poprosił o tarczę, którą bez szemrania mu wręczono. Drzewo wisielców miało być apogeum grozy i bestialstwa. Na widok tego potwornego dzieła nogi Adara zadrżały i o mało co nie upadł na kolana, powalony przerażeniem. Wtedy jednak kilku jego kompanów padło w konwulsjach, a on z trudem powstrzymywał się przed paniczną ucieczką. Nikt jednak się nie poddał i nawet powaleni wkrótce się pozbierali. Zapowiedź, która padła z ich ust nie wróżyła jednak niczego dobrego. A potem nadeszły potwory. Sługa Adar sprawnie zajął swoje miejsce w kordonie okalającym drzewo wisielców, i może gdyby nie to, że na jego gałęziach zwisały umarlaki, wdrapałby się na nie, szukając schronienia. Obecność pozostałych towarzyszy, ich zapał i żądza zemsty dodawały mu otuchy, toteż po kilku głębszych oddechach opanował drżenie rąk. Szarak stał pomiędzy dwójką ludzi spoza wioski. Po swojej prawej ręce miał kobietę najemników, hardą wojowniczkę z dwoma toporami, która swoim wyglądem i zachowaniem nijak nie przypominała niewiasty z Krausnick. Po lewej natomiast stał emanujący potęgą Sigmara brat Lambert, przewodzący grupie najemników. Oboje wyglądali na nieustraszonych – ba, oni pragnęli tej walki. Niemal fizycznie wyczuwał ich dreszcz emocji. Adar nie rozumiał, jak można do takiego stopnia panować nad sobą. Sam między nimi wyglądał jak nędzarz; nikt godny uwagi, zwłaszcza w bitwie. W jednej chwili poczuł potrzebę, by im zaimponować. - Pani - powiedział słabym głosem, które przerażenie niemal doszczętnie stłumiło. Zwracał się do kobiety Harpią zwanej. - Kiedy ten stwór do nas podejdzie, spróbuję go zająć. Dam ci czas, byś mogła go wykończyć. - Jakby na potwierdzenie swoich słów uniósł tarczę i potrząsnął mieczem. Nie był do końca pewien, co właściwie robi. Czy był aż tak szalony, że chciał ściągnąć całą uwagę tej potężnej, przerażającej bestii na jego skromnej osobie? To nie było w jego stylu. Był Szarakiem, zawsze wmieszany w tłum, nie wyróżniający się i nie wychodzący przed szereg. A już na pewno nie był wojownikiem. Słowa jednak padły. Nie wycofa się, chociaż instynkt podpowiadał mu coś innego. Choć jeden raz chciał nie czuć strachu. |
28-02-2016, 21:57 | #73 |
Reputacja: 1 | Naprzód, krok za krokiem, bez wytchnienia, ani chwili przerwy. Przeklęty, nieobliczalny w swej dzikości las zdawał się nie mieć końca, a ślady zwierzoludzi stanowiły jedynie złudę - kłamstwo, które stawiało ich w przekonaniu, że ta mordercza wędrówka kiedyś się skończy. Jednak wycieńczony Wilhelm, w swej straceńczej walce z zarośniętym szlakiem, skrył się w myślach własnych, uciekając od brutalnego świata, który go otaczał. W jego głowie narodziło się przekonanie - wizja - iż przekraczając granicę lasu, przekroczyli w rzeczywistości wrota do krainy Morra. A teraz, uwięzieni w iluzorycznym świecie, mieli przez wieczność tułać się po bezmiarach klaustrofobicznej przestrzeni jaką tworzył sobą Las Cieni. |
28-02-2016, 22:50 | #74 |
Reputacja: 1 | Podróż przez las była męcząca nawet dla niego, mimo, że przedzieranie się przez ostępy nie było mu niczym nowym. Coraz większa beznadziejność ich wyprawy działała na niego jak dodatkowy ciężar, przygniatający do ziemi. Uzupełnił wodę w manierce deszczówką, kiedy jeszcze padało. Tyle mógł zrobić w drodze. Mrok tego miejsca miejsca boleśnie dawał do zrozumienia, że nie ma co liczyć na polowanie, bo i nie było na co. Oprócz nich... W końcu wyszli na polanę. Początkowo Daniel przywitał z uśmiechem dotyk słońca na twarzy. Zaraz jednak las dał znać, po co ich tu przywiódł. Widok był makabryczny. Dobrą chwile zajęło mu zebranie się w sobie, aby sprawdzić do kogo nalezą zwłoki. Rozpoznawał większość. Nie było wśród nich narzeczonej Franca. Czerwone korale, które nadal ściskał w dłoni... Wiedział, że nie może się załamać. Całe to zło, cały ten ból... Musiał go wykorzystać, musiał o przekuć w gniew i nienawiść. Tylko to trzymało go jeszcze przy zdrowych zmysłach. Jeśli można to tak nazwać... I jeszcze ten napis. Cóż, teraz ich wróg ma nawet imię. Dziwne zachowanie Dziadka Rybaka i Katriny było jak ostrzeżenie. Daniel od razu nałożył strzałę na cięciwę łuku i cofnął się plecami pod drzewo. Wrogowie zjawili się zaraz potem. ~~ Najpierw przerośnie psy a teraz zmutowane krowy. Co dalej? Mroczne wieprze chaosu? ~~ Myśl był tak irracjonalna, że aż uśmiechnął się pod nosem. Uśmiech szaleńca, który właśnie zobaczył swoją śmierć... Akolita wskazał cel dla strzelców. Grot strzały posłusznie powędrował w kierunku wskazanego wroga. Daniel wstrzymał oddech, wycelował i od razu sięgnął dłonią po następną strzałę. Miał zamiar strzelać z łuku póki się da. Potem chwyci za miecz, tarcze i zaatakuje tego wroga, który będzie najbardziej zagrażał mieszkańcom wioski. |
29-02-2016, 10:29 | #75 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
01-03-2016, 01:35 | #76 |
Reputacja: 1 | Kas patrzył na drzewo w milczeniu. Ciała kobiet i dzieci kołysały się bezgłośnie pomimo braku wiatru. A może mu się wydawało? Przysiągłby, że jedno z trucheł się poruszyło, ale gdy tylko skupiał się na którejś z postaci... Speszony, odwrócił wzrok, zanim uświadomił sobie, że dla zamordowanej nie ma już różnicy, że jej zalane krwią piersi są wystawione na widok grupy mścicieli. Nie było w niej już nic z człowieka. Jej seksualność rozpłynęła się wraz z tym kim była, kim miała jeszcze zostać. Na drzewie wisiało tylko mięso, jak ciężkie, soczyste owoce, nabrzmiałe od ropy i pełne muszych jaj. Chłopak wziął głęboki oddech i podszedł bliżej. Byli tylko kilka godzin drogi piechotą od Krausnick. Krótki spacer od wsi, w której Kasimir spędził całą swoją egzystencję, żyło i prosperowało zło którego nie mógł nawet opisać. Wierni słudzy ciemności kotłowali się, rozmnażali i rośli w siłę w samym sercu ludzkiego imperium. Kiedy chcieli, opuszczali nieprzebyte knieje by siać zniszczenie w domenie ludzkości, i zaraz potem zniknąć jak leśne duchy. Tam, gdzie było światło, musiał być cień. Ile takich potworów żyło pośród nich, dzień, dwa dni marszu od śpiących dzieci? Ile takich drzew, obciążonych szkieletami zarżniętych wieśniaków, rośnie w Ostlandzie? W Imperium? Ich usta oddają cześć bożkom Chaosu, oddychając tym samym powietrzem co świątobliwi kapłani Sigmara, okadzeni kadzidłem, lśniący i śliscy od namaszczeń, jak tłuste, łyse robaki, przegryzające się przez skórę, przez ciało, przez kość i mózg i... Kas potrząsnął głową. Aura tego splugawionego miejsca przytłaczała, myśli ginęły lub zwracały się ku obrzydlistwom i okrucieństwom. Z początku ostrożnie, a potem z większą swobodą Kas poddawał się tej atmosferze. Czuł się pusty i opuszczony. Chciał, żeby czerń tego miejsca wypełniła go i uformowała na nowo. Czuł chęć, nie, potrzebę, by rzucić się w stronę drzewa i przyssać się do nisko wiszących zwłok, nasycić się krwią która z nich skapywała, zedrzeć z nich skórę i poczuć jej dotyk na swojej, nosić ją jak płaszcz... Kilka głębokich oddechów. Skostniałe palce drgały spazmatycznie, przygryziona warga rozlała po jego ustach upragniony przed chwilą płyn, jego własny. Smak krwi otrzeźwił go, aż się zadławił. Naraz ogarnęło nim przerażenie - o kurwa, oszalałem! Na Sigmara, straciłem rozum! No to chuj, no to cześć... Prawie chciało mu się śmiać. Miał wrażenie, jakby dyndające na drzewie truposze zaraz same miały wybuchnąć zdrowym rechotem. Czekał chwilę w napięciu, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego, wokół dębu rozegrał się chwytający za serce dramat. Magnus i Katarina rozpoznali na drzewie swoich bliskich. Ich ból był niemal namacalny. Kas chciał ich czymś pocieszyć, ale do jego skołotanej głowy nie przychodziło nic godnego wypowiedzenia. Gdyby scena ta była spisana na kartach jakiejś księgi, opowieści które przecież tak uwielbiał, jej bohater miałby pięknie złożone i starannie dobrane słowa otuchy, które zgniotłyby ciemność w sercach słuchaczy jak obcas buta miażdży karalucha. Wszystko byłoby dograne, i teatralne, i każdy mówiłby po kolei, a trupy zmartwychwstałyby w majestacie czystej sprawiedliwości i dołączyły z innymi do wesołego śpiewu... Ale to działo się naprawdę. Jego kompani wyli, parskali śliną, rwali włosy z głowy. Jak mógł im powiedzieć, że ci na drzewie byli pewnie tymi szczęśliwcami, którzy nie muszą już dalej trwać w strachu, w bólu i rozpaczy? Śmierć... była dobra. Dla nich przynajmniej musiała być piękna. Musieli jej już naprawdę bardzo pragnąć. Ale co to za pociecha dla tych, co zostali? Przynajmniej mogli mieć nadzieję, że śmierć oprawców ich bliskich oznaczała dla nich spotkanie z ich bogami, w odmętach Wielkiego Oceanu. Nic nie mogło być gorsze niż to. Ostatnia szansa, Kas. Gotowy do drogi? Zostawiłeś już w tym lesie swoją duszę, pogrzebaną w korzeniach drzewa uginającego się pod ciężarem mięsa twoich sąsiadów, dziewczyn które chyba przeruchałeś, dzieci z którymi być może się bawiłeś. Po takim widoku, nikt nie nazwie cię tchórzem, jeśli odwrócisz się i odejdziesz, no nie? Valmir von Raukov. Boris Todbringer. Markus Wulfhart. Ludwig Schwarzhelm. Volkmar Ponury. Wolfgart Krieger. Magnus Pobożny. Oni nazwaliby mnie tchórzem! Bohaterowie powieści, z którymi Kasimir dorastał, których bitwy odtwarzał na polanach z patykiem w garści i głową pełną bzdur. Żyjący i martwi herosi Imperium, którzy stali między Nią a Jej wrogami murem stali i determinacji. Zwykli ludzie, tacy jak on, krew i kości rzucone w wir wydarzeń większych niż one same. Pojedyncze karty, które potrafiły wygrać całą partię. Dosyć marzeń o odejściu z tego miejsca, postanowił Kas. Dosyć wątpliwości. Widział już, do czego zdolny jest wróg człowieka. Niemalże oderwało mu to duszę od ciała. Wiedział, że nigdy nie będzie już taki sam, że widok drzewa śmierci na zawsze pozostanie wypalony w jego zwichniętym umyśle. A wraz z nim świadomość, że do takiej tragedii mogło dojść gdziekolwiek. Słyszał legendy, ale teraz posmakował krwi. Wyjście było jedno - całkowita ekstermincja jednej lub drugiej strony konfliktu. Przebrane za determinację szaleństwo zaczęło nadgryzać esencję jego jestestwa, zmieniając go w istotę zobojętniałą na wszystko prócz żądzy zemsty. Czy z takiej podróży można wrócić? Ostrze jego topora z głuchym stuknięciem uderzyło w wymalowane na pniu imię, przecinając je na pół cienką, ciemną linią. -Wrogowie... wrogowie nadchodzą.- Severus. Kas rozejrzał się, powoli, mechanicznie, jakby ktoś inny pociągał za jego sznurki. W mgle widział brutalne sylwetki. Grabarz sztywnym ruchem zrzucił z ramienia plecak i wyrwał topór z drzewa. Byli otoczeni. Zmęczeni, zziębnięci, wytrąceni z równowagi tym co widzieli. Przed nimi - monstra które znali tylko z opowieści. Za nimi, zmasakrowane zwłoki ich bliskich, zbezczeszczone i wystawione na żer dla zmutowanego ptactwa. Kasimir miał wrażenie, że się nie boi. W jego głowie wykluła się myśl, że w jakimś sensie i tak już nie żył. Może była to tylko atmosfera panująca w tym trupim gaju, a może nie. Z tarczą i toporem w garści stanął u boku srogiego Lamberta, czerpiąc z obecności walecznego kapłana dziką satysfakcję. W innym życiu mogliby być wrogami, lecz teraz, mimo wszystkiego co mogło ich dzielić - wieśniaka z paznokciami czarnymi od grobowej ziemi i kapłana-wojownika na świętej misji - stali ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi. Jak zresztą wszyscy Mściciele. Inspirujące. Rogate głowy i błyszczące czerwienią ślepia wpatrywały się w drużynę głodnym wzrokiem. Ironia faktu, że herbem Ostlandu był byczy łeb nie umknęła Kasimirowi. -No to chuj, no to cześć.- Mruknął pod nosem, kręcąc ciężkim toporem rozluźniającego nadgarstek młyńca. Ostatnio edytowane przez Krieger : 01-03-2016 o 01:53. |
02-03-2016, 19:38 | #77 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Drzewo wisielców, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Południe Konary wiekowego dębu uginały się pod ciężarem kilkunastu wisielców, których z trudem podtrzymywały. Ten groteskowy widok zmroził krew w żyłach nie tylko mieszkańcom wioski, ale także najemnikom, którzy choć zwiedzili połowę znanego im świata, to nie byli przygotowani na podobne obrazy. Jak się wkrótce okazało; nie musieli czekać zbyt długo, aby móc wyładować pokłady drzemiącego w nich gniewu.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
03-03-2016, 13:15 | #78 |
Reputacja: 1 | Klaus przez chwilę nawet cieszył się z walki i jej końca. Miał świadomość, że pokonali licznego i silnego wroga praktycznie nie ponosząc większych strat. Przez dłuższa chwilę odżył, pamięć o Hannie i dziecku wciąż w nim tkwiła, jednak nie była już tą emocją która przebijała wszystkie inne. Po raz pierwszy tak właściwie rozejrzał się po zebranej kompanii na nowo im się przyglądając. Spojrzał na Katarinę która ryzykując wszystko ujawniła się z swymi mocami próbując pomóc w walce i która nie podniosła się jeszcze po stracie swej pani, a obecnie i psa do którego najwyraźniej była przywiązana. Spojrzał na tak zwanego Dziadka Rybaka , który pokazał dziś więcej niż kiedykolwiek i stanowił jeszcze większą zagadkę niż do tej pory. Wreszcie na Magnusa któremu szczerze współczuł straty. Zdążył w zasadzie tylko podejść i położyć mu dłoń na ramieniu starając się podzielić jego smutek i rozpacz. Wiedział, że sam będzie musiał to przetrawić, ale chciał tez by wiedział, że nie będzie tak właściwie sam. Zamierzał podejść do Katariny kiedy Lamber rzucił się na nią i przygwoździł do drzewa. Klaus w milczeniu napiął łuk celując w Lamberta. Nie zamierzał dozwolić mu na zabicie Katariny. Niewiele też brakło do tego by strzała poszybowała w jego kierunku, na szczęście dla nich wszystkich w obronie Katariny stanął Schultz i rozbroił szalonego kapłana. Klaus z ulgą odetchnął, i opuścił nieco łuk, choć trzymał go z strzałą w pogotowiu obserwując scenę pod drzewem. Gdy w końcu Lambert zdecydował się odłączyć od chłopów Klaus tylko splunął za nim na ziemię. Nie obchodziło go już czy odnajdą resztę wieśniaków, czy odnajdą zasrany kielich przez który najwyraźniej zginęła jego Hanna. W tej chwili miał na głowie tych co pozostali i miał zamiar się nimi zająć. W końcu podszedł do Katariny i podobnie jak wcześniej Magnusowi ostrożnie położył na ramieniu dłoń. - Wiem że wiele dziś straciłaś. Jednak jestem z tobą i będę cie bronić. Zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc, to co zrobiłaś w walce było piękne i przerażające zarazem, nade wszystko było jednak odważne. Stanęłaś w naszej obronie ryzykując odkryciem swoich mocy przed tym szaleńcem – wzrok powiódł za odchodzącym kapłanem – wiedz że i ja stanę w twojej obronie. Po chwili ponurym już głosem dodał - Pochowamy twoją panią i dzieci Magnusa. I każdego kogo zdążymy nim ranni odpoczną i dojdą do siebie. Potem... potem chyba ruszymy dalej, tak długo jak będzie jeszcze jakaś nadzieja. - powiedział smutnym głosem. Coraz bardziej zależało mu na zachowaniu przy życiu tych ludzi z którymi spędził ostatnie godziny podróży i walki, nawet z najemnikami. Porwani chłopi stawali się coraz bardziej niewiadomą. Nie widział ich i coraz słabiej oceniał szanse na ich przeżycie, a co dopiero odzyskanie. Ci którzy go otaczali – ich widział, ich czuł, o nich zaczynał się troszczyć. Wiedział że jeszcze nie jest za późno by powrócić, bu uciec jak najdalej z tego miejsca. Wiedział tez że im głębiej zajdą tym powrót będzie trudniejszy, być może w końcu nawet niemożliwy. Nie zamierzał wchodzić w kłótnie i dyskusje jakie rozgrywały się między najemnikami, ani rozmowy w jakich uczestniczyli chłopi. Robił to co do niego należało, systematycznie to szykując mały obóz z ogniskiem tuż za okropną polaną , to pomagając grabarzowi w pochowaniu przynajmniej części zwłok. |
03-03-2016, 21:01 | #79 |
Reputacja: 1 | - Lambercie zaczekaj! - niespodziewanie zawołał Wilhelm, trzymając się za roztrzaskane przez kiścień minotaura ramię. Rana obficie krwawiła, a wykrzywiona z bólu twarz najemnika wskazywała, że był zdesperowany. - Jakie mamy sami szansę z całą bandą takich stworów? Gdyby nie oni - wskazał na mieszkańców wioski - to byśmy tutaj w piątkę zginęli. A zapewne to była jedynie niewielka część całej watahy tych bękartów chaosu. Jaki jest sens tak bardzo ryzykować? Ruszymy pozostawiając ich samym sobie i co potem? Zginiemy starając się odbyć kielich? Przemyśl to Hieronimie.
__________________ # Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 04-03-2016 o 19:44. |
03-03-2016, 21:25 | #80 |
Reputacja: 1 | - Zaczekaj mości panie krasnoludzie, Thravarze , tak?. Proszę wysłuchaj słowa rozsądku, sam mówiłeś by nie decydować gdy gorączka uderza do głowy. Zakrzyknął Klaus na krasnoluda stojąc ledwie parenaście metrów dalej i mimo że nie słyszał dobrze całej rozmowy a jedynie co głośniej wypowiedziane zdania, to końcówki mógł nie słyszeć nawet wcale by domyśleć się jak przebiegła i jak się zaraz skończy. - Pozwól mu zdechnąć w tym lesie w walkach z chaosem. To wariat prowadzący swoich ludzi na stracenie. Rozumiem że chcesz zmazać zniewagę, jednak tą walką możesz osłabić i siebie i jego. Niech lepiej zdechnie walcząc z chaosem który nie uszanuje pewnie jego ciała , tak jak naszych, niż miałby zginąć szlachetnie z krasnoludzkiej ręki. Klaus nie wiedział czy krasnolud posłucha. Wcześniej podczas przeprawy zdawał się być dość rozsądny i rozumny, zapewne jako jeden z nielicznych tutaj. Inna sprawa , że chodziło tu o krasnoludzki honor a była to kwestia i legendarna i nieznana bliżej człekowi, zwłaszcza takiemu jak Klaus. Nie musiał być jednak prorokiem, czy choćby wieszczem jak Dziadek Rybak, żeby wiedzieć że starcie tych dwóch sprawie się nie przysłuży. Nie wiedział czy khazad zareaguje na zawołanie czy nie, ale musiał spróbować. - Nie ma co wyręczać chaosu ... - dodał na koniec licząc że choćby to przekona Thravara. |