Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2016, 00:19   #71
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
- ”Biegnij!”
Jego własne słowo powtarzalnym echem uderzało w podświadomość, mącąc spokój ducha. Chwilę zajęło nim Dziadkowi Rybakowi wrócił oddech na tyle, by był w stanie podnieść się z kamienia przy moście. Został nieco z tyłu, wciąż widział jednak resztę towarzyszy i rozmawiającego z Shulzem akolitę Willhelma. Widział jak ten pierwszy obraca się, by spojrzeć na niego. Dziadek Rybak przytaknął w niemym porozumieniu.


- Nie wiem com widział. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej ilości czystego zła w jednym miejscu – Dziadek Rybak mówiąc to kręcił głową, wciąż nie mogąc dojść do siebie. Słowa kierował do idącego obok Alberta Schulz. Kroczyli ramię w ramię, a Pyotr Koldun mówił cicho, więc sens ich rozmowy pozostał między nimi. – Coś... coś jakby brama, jeno czarna jak śmierć. Duszący smród zgnilizny ludzkich ciał. – Pyotr pogładził brodę w zastanowieniu
- Cos jeszcze? – zapytał weteran
- Wiem, jak to brzmi, ale twój ojciec usłuchałby mnie w tej sprawie... – Dziadek Rybak najwyraźniej wziął to pytanie za obrazę. Zmrużył wzrok i zmarszczył czoło, szybko jednak wrócił do sedna – Drzewo. Ziejące grozą drzewo. Nie pamiętam nic więcej. Nie wiem jakie jest znaczenie mych słów. Wiem, jednak że tam... – wskazał kierunek ich wędrówki- ...tam czeka nas śmierć. Zapamiętaj moje słowa, może choć to nas uchroni...

Dziadek Rybak zwolnił i pozwolił, temu upartemu człowiekowi przemyśleć jego słowa. Chwile szedł rozpamiętując okropną wizję. Krocząc tak obserwował otoczenie. Czas płynął jakby wolniej, wydawało się, że podróżują znacznie dłużej niż wynikało to ze zmiany krajobrazu. To była ponura panorama. Drzewa chyliły się ku nim, wyciągając swe powykręcane ramiona. Las niczym pole nagich kości, organicznych szczątków wystających z poharatanej ziemi. Liście nieruchome, jakby zawieszone w długich epizodach pomiędzy jednym nikłym podmuchem wiatru, a drugim. Wszystko zaś owiane tajemniczą grozą i strachem przed tym co ich czeka. Strachem zwielokrotnionym przez nieuniknioną wizję, jakiej Dziadek Rybak był świadkiem.
Deszcz miał się ku końcowi. Starzec zachował na tyle rozsądku by wykorzystać ostatni moment by uzupełnić manierkę. Szedł dalej wbrew swej woli. Nie był gotów na to co zobaczy i wiedział o tym.


Choć to miejsce zakłócało odczucie upływu czasu, minęło go niewiele aż stanęli przed dokonanym aktem niewyobrażalnej kaźni. Polana. Potężny dąb. Ciała mniej i bardziej znane i... zmasakrowana pani Natalya. Sam nagi tors.

Widok i wszechobecny zapach krwi wzbierał na wymioty, lecz nie dotyczyło to Dziadka Rybaka. Smutek był zbyt dominujący. Przytłaczający. Obezwładniający.

Kiedy jego wzrok natrafił na zmaltretowaną twarz, a bolesny krzyk Katariny zadźwięczał w jego zdruzgotanym umyśle przystanął. Jego powieki zakryły niezdolne do patrzenia oczy, a spod nich wypłynęły kolejno ciche łzy. Stał tak, podpierając się na grubym kiju, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Ból straty był przeogromny, lecz w owej niemocy było coś jeszcze...

Dąb na środku polany począł emanować jakaś magiczna energią. Energia koiła jego brutalnie rozszarpane zmysły i wzywała go. Słyszał coś na kształt odległego zewu. Zewu z zaświatów. Pyotr postąpił niepewnie kilka kroków. Każdy kolejny stawał się coraz trudniejszy. Umysł kazał zatrzymać się nogom, lecz te nie chciały ulec jego woli. Wkrótce całe ciało przestało funkcjonować, lecz w umyśle starca wciąż rozgrywała się wewnętrzna walka.


Dziadek Rybak kilkukrotnie zachwiał się w prawo. Udało mu się odzyskać władzę nad nogami, lecz jego ruchy wciąż były sztywne i niekontrolowane. Upadł. Upadł ciężko na ziemię, a w chwili uderzenia coś nim wstrząsnęło. Ciało starca wykrzywiło się w agonii niemożebnego bólu. Ból wykrzywiał jego ciało, obracając nim wedle swego nieludzkiego zamysłu. Cierpienie wywróciło jego przerażone oczy do tyłu, odsłaniając białka i wrota do świata wizji.

Starożytny dąb wybuchnął z potężną siłą, zostawiać po sobie czarny jak heban portal, od którego cuchnęło na milę aurą śmierci. Smród mdlił niemiłosiernie uniemożliwiając oddychanie. Pozbawiony władania nad swym ciałem, Pyotr dusił się jedynie i kaszlał na przemian. Wtem z unoszącego się w powietrzu dysku wyskoczyły wielkie jak pies czerwie. Obślizgłe paskudztwo, przegryzało się przez ziemię, to znikając, to pojawiając się na powierzchni. Wszystkie wiły się w jego stronę, nieuchronnie zbliżając się w jego kierunku. Chciał uciekać, lecz strach paraliżował silniej niż ból, który odczuwał. Próbował odciągnąć od siebie robactwo, które mnożyło się w oczach, lecz był za słaby. Mniejsze czerwie oblazły go, wchodziły do ust i nozdrzy. Wszystko było już stracone. Ogarnęła go ciemność.


Snop bladego światła rozświetlił ciemność w pobliżu. Spalił i odrzucił czerwie. Dziadek Rybak odwrócił głowę, dopiero później uświadamiając sobie, że ponownie stał się panem swego ciała. Jego starczy wzrok, dostrzegł w otoczonej ciemnością postaci młodego najemnika o słomianych włosach. Wyglądał inaczej niż pamiętał. Dostojny mężczyzna stał z dumnie uniesioną głową pośród otaczającej go energii, bardzo podobnej do tej z portalu. To on był źródłem ratunku, lecz czy i to było częścią wizji? Jego ciałem przestały wzdrygać spazmy konwulsyjnego bólu, a oczy otworzyły się patrząc na świat rzeczywisty, lecz nie mniej okrutny. Patrzył błagalnym wzrokiem na Sawerusa, jakby oczekując wyroku.
- Wrogowie… Wrogowie nadchodzą…

Ktoś pomógł mu wstać. Nie zganił nawet w myślach Katariny za jawne używanie magii, sam sięgnął po coś przewieszonego od wewnętrznej strony płaszcza i kiedy był gotów, ciężko wdychając powietrze sięgnął po wiatry magii.
 
Rewik jest offline  
Stary 28-02-2016, 14:03   #72
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Szarak podróżując przez Las Cieni, nie oddalał się na długość ramienia od innych członków pochodu. Drżał na każdy szelest i dźwięk, który z jakimś piekielnym szeptem mu się kojarzył.
Choć życie go nie rozpieszczało i przez wiele lat musiał znosić ciężką pracę, będąc jednocześnie celem pogardliwych uwag i okazyjnych kopniaków, nigdy nie musiał się mierzyć z czymś takim. Groza tego przeklętego miejsca zdawała się go przytłaczać, a mnogość ponurej flory odbierała mu oddech. To nie było miejsce dla ludzi takich jak on. Czuł się, jakby był bydłem pędzonym na nieubłaganą rzeź.
Żałował, że nie ma w sobie więcej odwagi. Czy to mogło się kiedyś zmienić?
Na dobry początek poprosił o tarczę, którą bez szemrania mu wręczono.


Drzewo wisielców miało być apogeum grozy i bestialstwa. Na widok tego potwornego dzieła nogi Adara zadrżały i o mało co nie upadł na kolana, powalony przerażeniem. Wtedy jednak kilku jego kompanów padło w konwulsjach, a on z trudem powstrzymywał się przed paniczną ucieczką.
Nikt jednak się nie poddał i nawet powaleni wkrótce się pozbierali. Zapowiedź, która padła z ich ust nie wróżyła jednak niczego dobrego.
A potem nadeszły potwory.

Sługa Adar sprawnie zajął swoje miejsce w kordonie okalającym drzewo wisielców, i może gdyby nie to, że na jego gałęziach zwisały umarlaki, wdrapałby się na nie, szukając schronienia. Obecność pozostałych towarzyszy, ich zapał i żądza zemsty dodawały mu otuchy, toteż po kilku głębszych oddechach opanował drżenie rąk.
Szarak stał pomiędzy dwójką ludzi spoza wioski. Po swojej prawej ręce miał kobietę najemników, hardą wojowniczkę z dwoma toporami, która swoim wyglądem i zachowaniem nijak nie przypominała niewiasty z Krausnick. Po lewej natomiast stał emanujący potęgą Sigmara brat Lambert, przewodzący grupie najemników. Oboje wyglądali na nieustraszonych – ba, oni pragnęli tej walki. Niemal fizycznie wyczuwał ich dreszcz emocji. Adar nie rozumiał, jak można do takiego stopnia panować nad sobą. Sam między nimi wyglądał jak nędzarz; nikt godny uwagi, zwłaszcza w bitwie. W jednej chwili poczuł potrzebę, by im zaimponować.

- Pani - powiedział słabym głosem, które przerażenie niemal doszczętnie stłumiło. Zwracał się do kobiety Harpią zwanej. - Kiedy ten stwór do nas podejdzie, spróbuję go zająć. Dam ci czas, byś mogła go wykończyć. - Jakby na potwierdzenie swoich słów uniósł tarczę i potrząsnął mieczem.
Nie był do końca pewien, co właściwie robi. Czy był aż tak szalony, że chciał ściągnąć całą uwagę tej potężnej, przerażającej bestii na jego skromnej osobie? To nie było w jego stylu. Był Szarakiem, zawsze wmieszany w tłum, nie wyróżniający się i nie wychodzący przed szereg. A już na pewno nie był wojownikiem.
Słowa jednak padły. Nie wycofa się, chociaż instynkt podpowiadał mu coś innego.

Choć jeden raz chciał nie czuć strachu.
 
MTM jest offline  
Stary 28-02-2016, 21:57   #73
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Naprzód, krok za krokiem, bez wytchnienia, ani chwili przerwy. Przeklęty, nieobliczalny w swej dzikości las zdawał się nie mieć końca, a ślady zwierzoludzi stanowiły jedynie złudę - kłamstwo, które stawiało ich w przekonaniu, że ta mordercza wędrówka kiedyś się skończy. Jednak wycieńczony Wilhelm, w swej straceńczej walce z zarośniętym szlakiem, skrył się w myślach własnych, uciekając od brutalnego świata, który go otaczał. W jego głowie narodziło się przekonanie - wizja - iż przekraczając granicę lasu, przekroczyli w rzeczywistości wrota do krainy Morra. A teraz, uwięzieni w iluzorycznym świecie, mieli przez wieczność tułać się po bezmiarach klaustrofobicznej przestrzeni jaką tworzył sobą Las Cieni.
Zmęczenie nie było jedynym rezultatem karkołomnej wyprawy. Andree coraz częściej zaczął przyłapywać się na swojej nieuwadze. Coraz częściej ze srogiego, wytrwałego najemnika, przemieniał się w zagubionego w tej sytuacji chłopaka. Wyglądał wtedy jak chłop, który został przyjęty na bal do domu szlacheckiego. Zlękniony, zdezorientowany, z poczuciem iż pasuje do tego miejsca jak pięść do nosa.
Zawsze jednak w końcu przyłapywał się na tej chwili słabości. Karcił się i znowu przeobrażał w najemnika, jednak jego mina zdawała się co raz to bardziej okazywać zdenerwowanie i niepewność.
“Miny! Miny – ta broń, a zarazem tortura!” - lamentował w myślach, starając się skoncentrować.

Mimo wszystko, Wilhelm kilkukrotnie jeszcze zamieniał maski. Zmęczenie, monotonia i poczucie ciągłego niebezpieczeństwa przerastały go. Wybawienie nadeszło niespodziewanie, jednak Andree szybko pożałował tej odskoczni od standardowego krajobrazu jaki przywitali po wkroczeniu do puszczy. Malownicze drzewo z początku piękne w swej wyjątkowości, zaraz przeobraziło się w symbol bólu, strachu i beznadziejności ich sytuacji.
Najemnik zamarł wpatrując się w wiszące trupy mieszkańców wioski, przestając być tym samym najemnikiem. Maska zniknęła z jego twarzy, ukazując beznadziejną i zdruzgotaną widokiem pozera. Widząc załamaną Katarinę chciał jej pomóc, pocieszyć, jednak najpierw ktoś jego musiałby uratować, wyrwać z szoku. Gorączkowo zaczął myśleć:
“Skąd oni się tu wzięli? Dla kogo te istoty pozostawiły wiadomość? Czyżby wiedzieli już, że…”
Wybałuszył oczy. Katarina padła na ziemię, a zaraz za nią jakiś staruszek. Wilhelm odruchowo dobył miecza i garłacza, przeczesując wzrokiem otoczenie. Coś ich zaatakowało? Nie widział strzał… Odskoczył jak opętany, kiedy dziwne konwulsje dopadły także Severusa. Andree cudem opanował się, nim trzymany w ręku garłacz pozbawił akolitę głowy. Chwilę później podziękował swoim “stalowym nerwom”, które powstrzymały go od tej głupoty. Nie żeby utrata Severusa miałaby dla wyprawy jakiekolwiek znaczenie, jednak naładowana broń okazała się wkrótce o wiele bardziej potrzebna...

Z lasu wyłoniły się monstrualne bestie. Przy nich zmutowane wilki przypominały zaledwie bezpańskie psy.
Wilhelm dołączył do towarzyszy, którzy otoczyli kręgiem drzewo wisielców. Ostrożnie wycelował w pierwszego minotaura, który potencjalnie mógł ruszyć na niego.
 
Hazard jest offline  
Stary 28-02-2016, 22:50   #74
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Podróż przez las była męcząca nawet dla niego, mimo, że przedzieranie się przez ostępy nie było mu niczym nowym. Coraz większa beznadziejność ich wyprawy działała na niego jak dodatkowy ciężar, przygniatający do ziemi. Uzupełnił wodę w manierce deszczówką, kiedy jeszcze padało. Tyle mógł zrobić w drodze. Mrok tego miejsca miejsca boleśnie dawał do zrozumienia, że nie ma co liczyć na polowanie, bo i nie było na co. Oprócz nich...

W końcu wyszli na polanę. Początkowo Daniel przywitał z uśmiechem dotyk słońca na twarzy. Zaraz jednak las dał znać, po co ich tu przywiódł. Widok był makabryczny. Dobrą chwile zajęło mu zebranie się w sobie, aby sprawdzić do kogo nalezą zwłoki. Rozpoznawał większość. Nie było wśród nich narzeczonej Franca. Czerwone korale, które nadal ściskał w dłoni... Wiedział, że nie może się załamać. Całe to zło, cały ten ból... Musiał go wykorzystać, musiał o przekuć w gniew i nienawiść. Tylko to trzymało go jeszcze przy zdrowych zmysłach. Jeśli można to tak nazwać... I jeszcze ten napis. Cóż, teraz ich wróg ma nawet imię.

Dziwne zachowanie Dziadka Rybaka i Katriny było jak ostrzeżenie. Daniel od razu nałożył strzałę na cięciwę łuku i cofnął się plecami pod drzewo. Wrogowie zjawili się zaraz potem.
~~ Najpierw przerośnie psy a teraz zmutowane krowy. Co dalej? Mroczne wieprze chaosu? ~~
Myśl był tak irracjonalna, że aż uśmiechnął się pod nosem. Uśmiech szaleńca, który właśnie zobaczył swoją śmierć...

Akolita wskazał cel dla strzelców. Grot strzały posłusznie powędrował w kierunku wskazanego wroga. Daniel wstrzymał oddech, wycelował i od razu sięgnął dłonią po następną strzałę. Miał zamiar strzelać z łuku póki się da. Potem chwyci za miecz, tarcze i zaatakuje tego wroga, który będzie najbardziej zagrażał mieszkańcom wioski.
 
malahaj jest offline  
Stary 29-02-2016, 10:29   #75
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Po drugiej stronie mostu, początkowo nie czekało ich nic wartego uwagi. Ot, dalsza część lasu, jakieś krzaki, krzewy, drzewka, nawet nie było się czym interesować. Czujne oko blondynki ogarniało okolice, świdrując każdy możliwy ruch, ślad czy zwykłe przeczucie wynikające z czujności. Zdziwiło ją to, że nagle ludzie zaczęli do niej gadać. Po co? Jakieś święto i myślą, że nagle zwierzę przemówi ludzkim głosem? Owszem, odpowiedziała, mimo iż miała ochotę kogoś po prostu strzelić przez łeb. Dziadek Rybak jeszcze śmiecia chciał jej wcisnąć, że niby jak zacznie nim machać, to jakaś eskorta przybędzie. A na co jej pomoc? Oj dziadek, się w głowie już miesza. Słowotok Katy natomiast wcale jej nie zaskoczył, a mimo to na twarzy Harpii nie zagościł cień uśmiechu. Dosyć szybko oddaliła się o kilka kroków od zbieraniny, jaka zaczęła się ciaśnić tuż przy ujściu mostu - nie chciała w tym uczestniczyć.

Dalsza podróż mijała jej w błogiej ciszy; prawie. Co rusz jakiś nieprzystosowany do dziczy uczestnik marszu nastawał na uschnięty badyl, krusząc go swoją stopą w drażniącym ucho trzasku. Lexa nic powiedziała, krzywiła się jedynie jakby zjadła cytrynę lub wdepnęła w wielki, krowi placek. Jej mina nie była ani przyjemna, ani sympatyczna, a już na pewno nie ładna czy kobieca. W sumie, to lepiej było na nią nie patrzeć.

Sytuacja nabrała dramatycznego tempa dopiero, gdy grupa natrafiła na drzewo pełne wisielców. Lexa z zaciekawieniem uniosła brew dając kilka kroków w kierunku rosłego dębu i zadzierając głowę w górę patrzyła to na lewo,to na prawo. Na jej twarzy wciąż na próżno szukać było emocji. Nawet, gdy kilka osób rzuciło się w stronę wiszących już trupów i poczęło krzyczeć, płakać lamentować, ona nic nie zrobiła. Zastanawiała się raczej, czy powieszenie akurat tych konkretnych osób, było celowe, czy po prostu wieszali kogokolwiek, na losowankę. To jedyna rzecz, jaka mogła być istotna.

Widok płaczącej Katariny nie wzruszył blondwłosej. Podobnie jak późniejsze konwulsje trzech osób. Jedynie wyjęła broń, w razie, gdyby tym rzucającym się jak karpie ludziom, było trzeba oderżnąć łeb. Ewidentnie byli nawiedzeni, chorzy; takie jednostki nie były wcale potrzebne. Jakieś czary i gusła najlepiej było ukrócić, jednym sprawnym machnięciem ostrza. Jednak to nie był rozkaz Lamberta.

Przypileni do drzewa nie mieli już szans odwrotu. Kilku minotaurów otoczyło obiekt, ciasno ich przy nim przytrzymując, jak w klatce. Nie dało się już zrobić manewru, pozostało tylko stanie plecami do kory dębu i oczekiwanie. Jakieś szare chuchro, którego wcześniej nie zauważyła, zwróciło się do niej słowami, na które miała ochotę parsknąć. Przerzuciła jednak oczami i po prostu kiwnęła głową, jednocześnie przy tym jej ramiona uniosły się jakby sugerując, że jej obojętne. Adar nie mógł wiedzieć, czy czytać to jako zgodę, czy może po prostu ona ma to w nosie i i tak zrobi to, na co będzie miała ochotę? Niedługo miał się o tym przekonać.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 01-03-2016, 01:35   #76
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację

Kas patrzył na drzewo w milczeniu. Ciała kobiet i dzieci kołysały się bezgłośnie pomimo braku wiatru. A może mu się wydawało? Przysiągłby, że jedno z trucheł się poruszyło, ale gdy tylko skupiał się na którejś z postaci... Speszony, odwrócił wzrok, zanim uświadomił sobie, że dla zamordowanej nie ma już różnicy, że jej zalane krwią piersi są wystawione na widok grupy mścicieli. Nie było w niej już nic z człowieka. Jej seksualność rozpłynęła się wraz z tym kim była, kim miała jeszcze zostać. Na drzewie wisiało tylko mięso, jak ciężkie, soczyste owoce, nabrzmiałe od ropy i pełne muszych jaj. Chłopak wziął głęboki oddech i podszedł bliżej.

Byli tylko kilka godzin drogi piechotą od Krausnick. Krótki spacer od wsi, w której Kasimir spędził całą swoją egzystencję, żyło i prosperowało zło którego nie mógł nawet opisać. Wierni słudzy ciemności kotłowali się, rozmnażali i rośli w siłę w samym sercu ludzkiego imperium. Kiedy chcieli, opuszczali nieprzebyte knieje by siać zniszczenie w domenie ludzkości, i zaraz potem zniknąć jak leśne duchy. Tam, gdzie było światło, musiał być cień. Ile takich potworów żyło pośród nich, dzień, dwa dni marszu od śpiących dzieci? Ile takich drzew, obciążonych szkieletami zarżniętych wieśniaków, rośnie w Ostlandzie? W Imperium? Ich usta oddają cześć bożkom Chaosu, oddychając tym samym powietrzem co świątobliwi kapłani Sigmara, okadzeni kadzidłem, lśniący i śliscy od namaszczeń, jak tłuste, łyse robaki, przegryzające się przez skórę, przez ciało, przez kość i mózg i...

Kas potrząsnął głową. Aura tego splugawionego miejsca przytłaczała, myśli ginęły lub zwracały się ku obrzydlistwom i okrucieństwom. Z początku ostrożnie, a potem z większą swobodą Kas poddawał się tej atmosferze. Czuł się pusty i opuszczony. Chciał, żeby czerń tego miejsca wypełniła go i uformowała na nowo. Czuł chęć, nie, potrzebę, by rzucić się w stronę drzewa i przyssać się do nisko wiszących zwłok, nasycić się krwią która z nich skapywała, zedrzeć z nich skórę i poczuć jej dotyk na swojej, nosić ją jak płaszcz...

Kilka głębokich oddechów. Skostniałe palce drgały spazmatycznie, przygryziona warga rozlała po jego ustach upragniony przed chwilą płyn, jego własny. Smak krwi otrzeźwił go, aż się zadławił. Naraz ogarnęło nim przerażenie - o kurwa, oszalałem! Na Sigmara, straciłem rozum! No to chuj, no to cześć... Prawie chciało mu się śmiać. Miał wrażenie, jakby dyndające na drzewie truposze zaraz same miały wybuchnąć zdrowym rechotem. Czekał chwilę w napięciu, ale nic takiego się nie stało.


Zamiast tego, wokół dębu rozegrał się chwytający za serce dramat. Magnus i Katarina rozpoznali na drzewie swoich bliskich. Ich ból był niemal namacalny. Kas chciał ich czymś pocieszyć, ale do jego skołotanej głowy nie przychodziło nic godnego wypowiedzenia. Gdyby scena ta była spisana na kartach jakiejś księgi, opowieści które przecież tak uwielbiał, jej bohater miałby pięknie złożone i starannie dobrane słowa otuchy, które zgniotłyby ciemność w sercach słuchaczy jak obcas buta miażdży karalucha. Wszystko byłoby dograne, i teatralne, i każdy mówiłby po kolei, a trupy zmartwychwstałyby w majestacie czystej sprawiedliwości i dołączyły z innymi do wesołego śpiewu...

Ale to działo się naprawdę. Jego kompani wyli, parskali śliną, rwali włosy z głowy. Jak mógł im powiedzieć, że ci na drzewie byli pewnie tymi szczęśliwcami, którzy nie muszą już dalej trwać w strachu, w bólu i rozpaczy? Śmierć... była dobra. Dla nich przynajmniej musiała być piękna. Musieli jej już naprawdę bardzo pragnąć. Ale co to za pociecha dla tych, co zostali? Przynajmniej mogli mieć nadzieję, że śmierć oprawców ich bliskich oznaczała dla nich spotkanie z ich bogami, w odmętach Wielkiego Oceanu. Nic nie mogło być gorsze niż to.

Ostatnia szansa, Kas. Gotowy do drogi? Zostawiłeś już w tym lesie swoją duszę, pogrzebaną w korzeniach drzewa uginającego się pod ciężarem mięsa twoich sąsiadów, dziewczyn które chyba przeruchałeś, dzieci z którymi być może się bawiłeś. Po takim widoku, nikt nie nazwie cię tchórzem, jeśli odwrócisz się i odejdziesz, no nie?

Valmir von Raukov. Boris Todbringer. Markus Wulfhart. Ludwig Schwarzhelm. Volkmar Ponury. Wolfgart Krieger. Magnus Pobożny. Oni nazwaliby mnie tchórzem! Bohaterowie powieści, z którymi Kasimir dorastał, których bitwy odtwarzał na polanach z patykiem w garści i głową pełną bzdur. Żyjący i martwi herosi Imperium, którzy stali między Nią a Jej wrogami murem stali i determinacji. Zwykli ludzie, tacy jak on, krew i kości rzucone w wir wydarzeń większych niż one same. Pojedyncze karty, które potrafiły wygrać całą partię.

Dosyć marzeń o odejściu z tego miejsca, postanowił Kas. Dosyć wątpliwości. Widział już, do czego zdolny jest wróg człowieka. Niemalże oderwało mu to duszę od ciała. Wiedział, że nigdy nie będzie już taki sam, że widok drzewa śmierci na zawsze pozostanie wypalony w jego zwichniętym umyśle. A wraz z nim świadomość, że do takiej tragedii mogło dojść gdziekolwiek. Słyszał legendy, ale teraz posmakował krwi. Wyjście było jedno - całkowita ekstermincja jednej lub drugiej strony konfliktu. Przebrane za determinację szaleństwo zaczęło nadgryzać esencję jego jestestwa, zmieniając go w istotę zobojętniałą na wszystko prócz żądzy zemsty. Czy z takiej podróży można wrócić? Ostrze jego topora z głuchym stuknięciem uderzyło w wymalowane na pniu imię, przecinając je na pół cienką, ciemną linią. Ragush. Chuj ci w krzyż, krasulo. Będzie z ciebie niezły befsztyk, gdy do dupska dobiorą ci się Mściciele z Krausnick. Tylko wpierw trzeba było im wymyślić chwytliwszą nazwę - Mściciele z Krausnick nie spływało samo z języka... no i nie wszyscy byli z Krausnick. Chwila, chyba dzieje się coś ważnego?

-Wrogowie... wrogowie nadchodzą.-

Severus. Kas rozejrzał się, powoli, mechanicznie, jakby ktoś inny pociągał za jego sznurki. W mgle widział brutalne sylwetki. Grabarz sztywnym ruchem zrzucił z ramienia plecak i wyrwał topór z drzewa. Byli otoczeni. Zmęczeni, zziębnięci, wytrąceni z równowagi tym co widzieli. Przed nimi - monstra które znali tylko z opowieści. Za nimi, zmasakrowane zwłoki ich bliskich, zbezczeszczone i wystawione na żer dla zmutowanego ptactwa.

Kasimir miał wrażenie, że się nie boi. W jego głowie wykluła się myśl, że w jakimś sensie i tak już nie żył. Może była to tylko atmosfera panująca w tym trupim gaju, a może nie. Z tarczą i toporem w garści stanął u boku srogiego Lamberta, czerpiąc z obecności walecznego kapłana dziką satysfakcję. W innym życiu mogliby być wrogami, lecz teraz, mimo wszystkiego co mogło ich dzielić - wieśniaka z paznokciami czarnymi od grobowej ziemi i kapłana-wojownika na świętej misji - stali ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi. Jak zresztą wszyscy Mściciele. Inspirujące.

Rogate głowy i błyszczące czerwienią ślepia wpatrywały się w drużynę głodnym wzrokiem. Ironia faktu, że herbem Ostlandu był byczy łeb nie umknęła Kasimirowi.

-No to chuj, no to cześć.- Mruknął pod nosem, kręcąc ciężkim toporem rozluźniającego nadgarstek młyńca.

 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 01-03-2016 o 01:53.
Krieger jest offline  
Stary 02-03-2016, 19:38   #77
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Drzewo wisielców, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe


Konary wiekowego dębu uginały się pod ciężarem kilkunastu wisielców, których z trudem podtrzymywały. Ten groteskowy widok zmroził krew w żyłach nie tylko mieszkańcom wioski, ale także najemnikom, którzy choć zwiedzili połowę znanego im świata, to nie byli przygotowani na podobne obrazy. Jak się wkrótce okazało; nie musieli czekać zbyt długo, aby móc wyładować pokłady drzemiącego w nich gniewu.
Albert Schulz wzniósł poszczerbiony miecz na widok przeciwników wyłaniających się z otaczających polanę zarośli. Przebijające się przez korony drzew światło słoneczne odbiło się od wiekowej klingi, nadając jej rzucający się w oczy poblask. Stary wojownik nie odezwał się nawet słowem; nie musiał, gdyż przedzierające się przez gęste krzewy potężne bestie o głowie byka i tułowiu człowieka, spowodowały wystarczająco wiele hałasu, aby zwrócić na siebie uwagę reszty jego towarzyszy. Na moment zapadła ponura cisza, którą przerywało jedynie trzeszczenie naprężonych sznurów, na których powieszeni zostali mieszkańcy Krasunick.

Ściągnięta twarz byłego żołnierza Imperium nie zdradzała żadnych kryjących się w jego sercu emocji, lecz jego błękitne niczym letnie niebo oczy, błyszczały od kryjącej się za nimi furii i z łatwością rozbłysnęłyby żywym ogniem, gdyby było to fizycznie możliwe.
Uzbrojone w potężne topory i kiścienie, minotaury głośno zawyły, gdy znalazły się dostatecznie blisko, aby rzucić się ślepą szarżą w stronę chłopów, ci zaś wycelowali w ich stronę znajdujące się pod ręką łuki, kusze, rusznice i garłacze. W jednej chwili zasypano by wrogów lawiną pocisków, gdyby nie stanowczy rozkaz ze strony Schulza, który dzięki dekadom spędzonym na froncie, dobrze wiedział, że zbyt wczesna salwa może się okazać kompletnie bezskuteczna.
- Czekać…! - Jego donośny, zachrypnięty głos przetoczył się po polanie, a zgromadzeni wokół dębu chłopi z trudem powstrzymali cięciwy przed wypuszczeniem strzał.
- Czeeeeeekać...! - Powtórzył, kiedy dzielił ich dystans zaledwie dwudziestu metrów od szarżujących bestii. Pod ich rozpędzonymi, masywnymi cielskami ziemia zadrżała.
- OGNIA! - Wzniesiona ku niebiosom klinga opadła w dół i w tym samym momencie zawtórował jej potężny wystrzał z broni palnej oraz zsynchronizowane ze sobą brzęczenie zwolnionych cięciw. Gęsty dym z garłacza przesłonił na chwilę obraz bitwy, lecz przerzedził się niemalże równie szybko jak się pojawił. Wśród przekraczających dziesiąty metr wrogów, kilku przewróciło się pod siłą uderzenia, lecz po chwili wstali na równe nogi, pokonujące ostatnie kroki dzielące ich od ludzi.
- Chwytać za broń! Wyślemy ten czarci pomiot z powrotem do piekieł, z których się wynurzyli! - Schulz krzyknął na całe gardło i nie czekając na zbliżającego się minotaura, sam popędził w jego stronę, chcąc tym prostym aktem odwagi dodać otuchy reszcie swoich towarzyszy.

Biegnąc ku przeciwnikowi, starzec zauważył kątem oka błysk światła, gdzieś za swoimi plecami i w tym samym momencie bestia, przeciw której szarżował, upuściła niezdarnie swą broń. Natychmiast wykorzystał nadarzającą się okazję i bez chwili wahania wbił wystawione do przodu ostrze miecza w okryty skórzaną kurtą korpus potwora.
Klinga przeszyła zbroję i zatopiła się po samą rękojeść w ciele przeciwnika, który tubalnie warknął pod wpływem ogarniającego go bólu, lecz mimo to udało mu się zdusić krzyk. Ignorując agonię, monstrum naparło mocniej na ostrze miecza, które zagłębiło się jeszcze głębiej w jego tułowiu - był to niebywały wyczyn, który wywarł wielkie wrażenie na starym żołnierzu, lecz ten zdążył już na własnej skórze poznać tą starą sztuczkę zwierzoludzi i był na nią dobrze przygotowany.
Schowana w żelaznej rękawicy zaciśnięta pięść potwora pomknęła na spotkanie z twarzą wojownika, lecz ten zdążył w ostatniej chwili wykonać unik, pozwalając przeciwnikowi zatoczyć się pod impetem własnego ciosu. Mimo gwałtownego ruchu, Schulz nie puścił oręża, którego ostrze rozpruło jeszcze bardziej wnętrzności minotaura, tym samym doprowadzając do wewnętrznego krwotoku, który nie rokował świetlanej przyszłości.
Razem upadli twardo na grząskim gruncie. Przyszpilone mieczem monstrum wrzasnęło z bólu, a w jego czerwonych ślepiach po raz pierwszy pojawił się strach, kiedy dociskający go do ziemi wojownik wyciągnął z jego ciała skąpaną we krwi klingę, by na powrót zatopić ją w jego sercu. Schulz nie miał litości, podobnie jak po stokroć przeklęty Ragush Krwawy-Róg, który powiesił blisko połowę uprowadzonych mieszkańców wioski na gałęziach wiekowego dębu. W jego oczach czaiła się jedynie żądza okrutnej zemsty, której posmak był słodszy od jakiegokolwiek innego uczucia.

Wzniesiona w niebiosa klinga z impetem przebiła czarne serce potwora, który cały zadrżał pod siłą uderzenia, a następnie bezwładnie przekrzywił łeb i wywalił jęzor z na wpół otwartej paszczy.


- Do boju synowie Sigmara! Niechaj strach pozostanie obcym waszym sercom, gdy staniecie naprzeciw dzieciom Chaosu! Nie okażcie krzty litości, bo wy jej z rąk wrogów nie zaznacie! - Wydarł się na całe gardło brat Lambert, po czym minął walczącą obok z minotaurami Lexę i natarł z nadanym przez nogi impetem na najbliższego sobie przeciwnika.
Ciężki młot z wyrytymi na głowni runami, zatoczył szeroki łuk w powietrzu i opadł wprost na głowę bestii, która jakimś cudem oparła się sile ciosu. Gruba czaszka byka wytrwała pierwsze uderzenie, lecz kolejne nadeszło z nieco mniej spodziewanego kierunku, bo od dołu.
Wystrzelone w górę kolano trafiło prosto w pachwinę potwora, pozbawiając go tchu w płucach. Minotaur zgiął się z bólu, starając się złapać powietrze i był to ostatni błąd jaki popełnił w swoim mocno burzliwym życiu. Kolejny zamach młotem opadł z kowalską precyzją wprost na potylicę potwora, która pod potężną siłą uderzenia pękła jak dorodny arbuz, odsłaniając niezbyt imponujące wnętrze.
Przypominająca zwieńczenie kadłuba okrętu broń zatopiła się w mózgu potwora, posyłając jego resztki wraz z odłamkami czaszki na walczącego nieopodal Kasimira, któremu ogarnięty nieposkromionym szałem przeciwnik sprawiał wyraźne kłopoty.

Młody grabarz wyprowadził na odlew potężne cięcie krasnoludzkim toporem, które miało spore szanse, by wypruć flaki minotaura z chirurgiczną precyzją, lecz dziki stwór w porę odsunął się i wyprowadził zdumiewająco szybki kontratak ciężkim kiścieniem, którego zawieszone na łańcuchach żelazne czaszki przecięły ze świstem powietrze, mknąc na spotkanie z głową młodzieńca.
Kasimir wiedział, że stojąc w miejscu spotka go podobny los, który dotknął przeciwnika walczącego tuż obok brata Lamberta, więc postanowił zaryzykować i nie powstrzymał rozpędzonego topora, pozwalając ciężkiej broni pociągnąć siebie na bok.
Wprawiony w ruch masywny oręż przeciął powietrze kilka centymetrów od jego głowy, muskając mu włosy - co przyjął z niekrytą ulgą. Minotaur, z którym walczył był wyraźnie starszy od reszty swych pobratymców, a jego ciało znaczyło wiele imponujących blizn, co musiało przekładać się to na większe doświadczenie w walce, o czym zresztą młodzieniec szybko się przekonał.
Po pierwszym nieudanym kontruderzeniu, rogaty humanoid okręcił się wokół własnej osi, raz jeszcze posyłając trzy zawieszone na łańcuchach żelazne kule w stronę wioskowego grabarza, który w ostatniej chwili uchylił się przed tym niespodziewanie potężnym atakiem.
Unik najwyraźniej zaskoczył przeciwnika, bowiem po wyprowadzeniu chybionego ciosu, został zmuszony wypuścić z rąk broń, aby pochwycić nadlatujące w stronę jego głowy ostrze topora. Nie był to jednak zbyt dobry pomysł, gdyż starożytna klinga z łatwością pozbawiła go dłoni i uczyniłaby to samo z jego szyją, gdyby się w porę nie odsunął.
Minotaur zatoczył się o kilka kroków do tyłu, po czym zdrową ręką sięgnął za wiszący u boku postrzępiony miecz, zupełnie ignorując tryskającą strumieniem krew z rannego kikuta, lecz nim zdążył unieść broń do następnego ciosu; zza pleców spadł na niego ciężki młot Lamberta, raz na zawsze gasząc iskry życia w jego plugawych oczach.


Pokonanie kolejnego przeciwnika dało kapłanowi chwilę wytchnienia, którą poświęcił dokładnemu przeanalizowaniu otaczającego go pola bitwy. Wszystko wskazywało na to, że Sigmar stał po ich stronie, albowiem znajdujący się na drugim krańcu polany Schulz mordował z niepohamowaną żądzą krwi w oczach kolejnego przeciwnika. Nieco dalej od niego, Magnus spychał do tyłu otaczające go bestie kunsztownie wykonanym zweihänderem, a Katarina miotała magicznymi pociskami we wszystkich kierunkach, kładąc pokotem wroga za wrogiem.
Ten ostatni widok wstrząsnął potężnie zbudowanym kapłanem, który zmierzył wioskową kobietę równie morderczym spojrzeniem, którym wcześniej obdarzył swych przeciwników. Postanowił chwilo zignorować ten drobny problem, którego miał zamiar ostatecznie rozwiązać po zakończeniu walki.

Reszta chłopów wraz z ludźmi Lamberta mężnie broniła się, przyparta do grubego pnia wiekowego drzewa. Dzięki znacznej przewadze liczebnej udało im się otoczyć pozostałych wrogów, którzy szybko dołączyli do poległych za sprawą toporów Lexy i kunsztownie wykonanego młota Thravara, który walcząc z wrogiem śmiał mu się prosto w twarz, kpiąc sobie z jego niezdarnych ciosów.
Harpia z Norski po raz kolejny toczyła zacięty bój z dwoma bestiami na raz, które przyjął na swojej tarczy Adar, tym samym ignorując wszelkie zachowawcze instynkty. Dzięki odwadze młodego mężczyzny udało się im przedrzeć przez obronę przeciwników i zakończyć ich marny żywot możliwie jak najszybciej, w czym przydatny okazał się być Dziadek Rybak, którego potężne zaklęcie obezwładniło jednego z przeciwników. Potwór żyłby dalej, gdyby nie wystrzelona z łuku Klausa strzała, która przeszyła gardziel podnoszącej się z błota bestii.

W walce mieszkańcy Krausnick okryli się taką samą chwałą co zaprawieni w boju najemnicy; bili się do samego końca i pomimo przewagi fizycznej przeciwnika, udało im się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i dokonać niemożliwego. Minotaury padały pod orężem połączonych sił ludzi Lamberta oraz Schulza, którzy zgodnie ze słowami kapłana, zabijali bez krzty litości ostałych przy życiu wrogów.
Na ostatniego z przeciwników rzucił się Grom; wyrośnięty wilczur Katariny, który dzięki impetowi nadanemu przez wszystkie cztery łapy, zdołał powalić go na ziemię, gdzie próbował zacisnąć szczęki na gardzieli bestii. Stwór był jednak szybszy i na chwilę przed rozdarciem gardła, wepchnął zakrzywiony sztylet w odsłonięty bok psa, tym samym zrzucając go z siebie.
Ranny Grom natychmiast odsunął się od bestii. Zdołał pokonać jeszcze kilka kroków w stronę swojej pani, wyraźnie przy tym kuśtykając, lecz nie zdążył do niej dotrzeć, gdyż mniej-więcej w połowie drogi przewrócił się na bok, targany przedśmiertnymi konwulsjami.

Dostrzegając nadarzającą się okazję, minotaur postanowił podnieść się na nogi i uciec z otoczonej przez chłopów polany, kiedy nagle stanął nad nim Schulz z wymierzonym w gardło ostrzem miecza.
- Ani mi się waż! - Warknął przez zaciśnięte zęby weteran Burzy Chaosu. W tym samym momencie u jego boku pojawiła się Lexa z szaleńczym uśmiechem na twarzy. W zaciśniętej dłoni ściskała ociekającym krwią wrogów topór, którego wzniosła nad głowę gotowa zatopić ostrze w czaszce leżącego w błocie potwora. Jego los był już przypieczętowany…


- Ha! Na nic wasze starania! - Zaśmiał się nerwowo ranny minotaur, po czym w połowie śmiechu zakrztusił się i splunął obficie krwią na błotnistą ziemię pod sobą. - Nigdy już nie ujrzycie swych rodaków… - kontynuował w Reikspielu, choć akcent, którym się posługiwał przywodził na myśl mieszkańców Kislevu. Był jednak inny, wypaczony przez dzikość z jaką mówił mieszkaniec lasu.
- Dokąd ich zabraliście?! Gadaj, skurwysynu! - Krzyknął wyraźne wyprowadzony z równowagi Schulz; przycisnął mocniej ostrze swego miecza do szyi stwora, naznaczając ją kolejnym ociekającym krwią nacięciem. Myśl o utracie bliskich była jedyną rzeczą, z którą nie był w stanie się pogodzić.
- Daleko stąd… znacznie dalej niż sobie wyobrażasz, stary człowieku! - Odparł stwór z wyraźną kpiną w głosie. Jego przerażający pysk, wykrzywił się w drwiącym uśmiechu, którym stwór obdarzył stojących nad nim ludzi.
- Ich krew posłuży do splugawienia kielicha boga-człowieka. Nada on moc naszym wojownikom, którzy utopią waszą nędzną ziemię w morzu krwi! A wszystko to w imię Khorr… arghhh… - reszta jego słów utonęła w nieartykułowanym bulgocie, kiedy poszczerbiona klinga miecza rozpruła mu gardło.
- Sram na twego boga - warknął Schulz z wyraźnie słyszalną pogardą w głosie. Stary wojownik splunął z obrzydzeniem na splugawioną krwią potwora ziemię przed sobą, po czym obrócił się na pięcie i ruszył w stronę potężnego dębu, pod którym miało miejsce równie interesujące zamieszanie.


Podczas gdy Schulz przesłuchiwał śmiertelnie rannego minotaura, Lambert podszedł znienacka do Katariny i silnym ruchem dłoni przyparł ją do pnia drzewa, tuż obok rozciągniętej na sznurach mistrzyni.
- Nie jesteś osobą, za którą się podajesz… WIEDŹMO! - Groźnie zaakcentował ostatnie słowo, przypierając przerażoną dziewczynę jeszcze bardziej. W jego oczach czaił się gniew, a jego dłoń zacisnęła się niebezpiecznie na rękojeści młota i tylko wrodzona ludzka ciekawość powstrzymała go przed zakończeniem żywota młodej kobiety.
Kapłan bitewny bardzo wątpił, aby była ona koncesjonowaną czarodziejką, mając na uwadze jej kłamstwa, którymi zaślepiała umysły chłopów z Krausnick. Nie miał też zamiaru okazać jej krzty litości, wiedząc, że takie osoby są tykającą bombą, nawet jeśli mają dobre zamiary. Jak powiadał jego dawny mistrz; dobry czarodziej to martwy czarodziej - i tego miał zamiar się trzymać.
Przyparta do drzewa dziewczyna przez krótką chwilę próbowała w jakikolwiek sposób wyrwać się, lecz po chwili przestała. Z jej oczów wciąż płynęły łzy. Popatrzyła się na kapłana zasmucona, lecz nie był to wzrok błagający o litość. W kilka minut straciła wszystko. Dosłownie. Komuś może się odechcieć żyć.
- I co teraz zrobisz, Sigmaryto? Zabijesz mnie upodabniając się do pomiotów Chaosu, z którymi wspólnie walczymy i tu, i na północy chroniąc nasze domy? - Jej łamiący się głos był cichy, wręcz zbliżony do szeptu, lecz widać było, że próbowała zachować względny spokój.
Cała drżała. I ze strachu, i z zimna, i z tłumionego płaczu.
- Najchętniej spaliłbym ciebie na stosie, ale obawiam się, że reszta tych zasrańców rzuciłaby się tobie z pomocą - odparł pozbawionym emocji głosem, po czym przeniósł wzrok na znajdującą się tuż obok martwą kobietę, której rysy twarzy zdradzały te same kislevskie korzenie.
- Kimże ona była dla ciebie? - Zapytał poprawiając chwyt na stylisku młota.
- Niczego się nie nauczyliście w Imperium. Jesteśmy waszą ostatnią linią obrony przed Chaosem, a wy dalej nas potępiacie - skomentowała słowa Lamberta mrużąc oczy.
- To była kobieta, z którą spędziłam większość lat swego życia. Właściwie jedyna osoba, którą widziałam w ciągu tego całego czasu - odpowiadając z jej oczu popłynęła kolejna strużka łez, jednocześnie siłą się powstrzymywała od spojrzenia na to, co zostało z jej mistrzyni - Była mi jak matka - słodka niczym miód, chłodna niczym lód.
- Czarownicą podobną do ciebie, tak? - Spytał kapłan zupełnie ignorując wymijającą odpowiedź młodej niewiasty, po czym wzniósł młot do ataku.
- Nieważne skąd pochodzisz, piętno Chaosu musi zostać wymazane! Niebawem spotkasz się ze swoją mistrzynią, w piekle! - Wykrzyczał jej w twarz brat Lambert, po czym wykonał potężny zamach młotem, który miał zakończyć jej cierpienie, kiedy nagle szybkie uderzenie poszczerbionego miecza wybiło mu broń z dłoni. Końcówka znajomej klingi dotknęła jego piersi, a po chwili odezwał się głos Schulza:
- Nie waż się jej tknąć - zagroził przepychając wystawionym ostrzem miecza kapłana z dala od kobiety. Stary żołnierz stanął wtedy między nim, a Katariną, łypiąc na Lamberta spod łba.
- Nic ci nie zrobiła, a jedynie ocaliła twoich ludzi przed niechybną śmiercią. Wiele jej zawdzięczamy, ale wątpię, aby ktoś twojego pokroju był w stanie zdobyć się choćby na przeprosiny - dodał starzec nie odrywając wzroku od kapłana, który po raz pierwszy spoglądał mu w twarz z niekrytą nienawiścią w oczach.
Dotychczas czekająca z zamkniętymi oczami na niechybną śmierć dziewczyna dopiero je otworzyła nie mogąc uwierzyć w scenę, która właśnie się rozgrywała przed jej oczami. Wyrwała się z przypominającego imadło uścisku i stanęła obok Alberta wpatrując się pustym wzrokiem w ziemię, starając się stłumić poczucie winy.
- Wszyscy musimy się wspierać nawzajem, a nie zabijać. Przepraszam, panie Schulz, nie chciałam tego - wymamrotała pod nosem na tyle głośno, by obaj mężczyźni ją usłyszeli. W jej oczach nie było złości, gdy spoglądała na Sigmarytę, lecz współczucie spowodowane pewnością, że ktoś musiał mu jednak wyprać umysł nakazując mordowanie i niszczenie wszystkiego, co nawet może wyglądać na Chaos, a nim nie być.
Albert Schulz przekrzywił głowę w jej stronę nie odrywając spojrzenia od kapłana, który wciąż znajdował się na końcu jego miecza.
- Nie obawiaj się, niczym nie zawiniłaś - powiedział pocieszająco, po czym zwrócił się do kapłana:
- Daruj sobie. Katarina pomogła nam i dalej będzie nam pomagać. Nie masz prawa odbierać jej życia tylko dlatego, że jest inna... - W jego poważnym głosie czaiła się nutka groźby, szybko jednak zmienił temat, chcąc załagodzić napiętą atmosferę:
- Dowiedziałem się od rannego minotaura, że zwierzoludzie pragną splugawić ten wasz puchar krwią niewinnych. Prowadzą ich stronę Krwawego Głazu, który rzekomo znajduje się u podnóża Gór Środkowych, a przynajmniej tak mówią legendy.
- Skąd wiesz, że właśnie tam? Zdradził ci to przed śmiercią? Toż to czysty podstęp - zakpił sobie łysy sigmaryta, spoglądając z pogardą na stojącego przed nim chłopa. Po chwili przeniósł wzrok z powrotem na kobietę, która skuliła się pod jego morderczym spojrzeniem wykonując ruch taki, jakby chciała się schować za Albertem.
- Plugawe dziecię Chaosu - dodał nie kryjąc na twarzy obrzydzenia.
- Nic takiego mi nie powiedział - odezwał się spokojnym głosem Schulz, ignorując tym samym krzywe spojrzenie kapłana i jego pełne pogardy słowa, które kierował pod adresem młodej kobiety.
- Nasi wrogowie noszą symbole Khorne’a. Te same widziałem na sztandarach hord Chaosu na polach Erengradu, czego nigdy nie zapomnę. Zdradził jedynie, że chcą splugawić kielich krwią niewinnych, a to samo w sobie wiele mówi - kontynuował stary wojownik, a stojący przed nim kapłan powoli zaczął uspokajać się, chłonąc każde słowo starca z niepokojącymi iskrami w oczach. - Nieliczni, którym udało się wyrwać ze szponów bestii, opowiadali historie o ukrytym wśród górskich szczytów potężnym ołtarzu, gdzie praktykowano plugawe rytuały na cześć boga krwi. Nie mam pojęcia jak to działa, ale jeśli opowieści o magicznych właściwościach pucharu są prawdziwe, to z pewnością jego moc posłuży do wzmocnienia hord Chaosu, a wszystko to pod samym nosem Imperatora.
Mina kapłana Sigmara natychmiast stężała, a jego usta wykrzywiły się pod malującym się na twarzy nieokiełznanym gniewem. Brat Lambert obrócił się plecami do starego żołnierza, który w tym samym momencie opuścił swój miecz, lecz wciąż nie spuszczał oczu z przywódcy najemników.
Hieronim ruszył w stronę swoich ludzi, którzy stali rozproszeni zaledwie kilka metrów od niego, ściskając gotowy do użycia oręż i tylko trudna w ocenie sytuacja powstrzymała ich przed zaatakowaniem Schulza.
- Idziemy! - Sigmaryta odezwał się w ich stronę głosem, który bardziej przypominał pomruk wściekłego psa. Nim ktokolwiek z nich zdążył odpowiedzieć, kapłan minął najemników i udał się kierunku otaczających polanę zarośli.
- Mamy rannych - rzucił za nim Schulz, choć w głębi ducha cieszył się, że Lambert postanowił ich opuścić.
- Gdzieś mam twoich rannych. My sobie poradzimy - odezwał się kapłan, nawet nie racząc odwrócić się. Po krótkiej chwili zniknął on z oczu reszty pozostałych przy życiu mieszkańców Krausnick, zostawiając ich samych na polanie w otoczeniu rannych oraz martwych.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 03-03-2016, 13:15   #78
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Klaus przez chwilę nawet cieszył się z walki i jej końca. Miał świadomość, że pokonali licznego i silnego wroga praktycznie nie ponosząc większych strat. Przez dłuższa chwilę odżył, pamięć o Hannie i dziecku wciąż w nim tkwiła, jednak nie była już tą emocją która przebijała wszystkie inne.

Po raz pierwszy tak właściwie rozejrzał się po zebranej kompanii na nowo im się przyglądając. Spojrzał na Katarinę która ryzykując wszystko ujawniła się z swymi mocami próbując pomóc w walce i która nie podniosła się jeszcze po stracie swej pani, a obecnie i psa do którego najwyraźniej była przywiązana.

Spojrzał na tak zwanego Dziadka Rybaka , który pokazał dziś więcej niż kiedykolwiek i stanowił jeszcze większą zagadkę niż do tej pory. Wreszcie na Magnusa któremu szczerze współczuł straty.

Zdążył w zasadzie tylko podejść i położyć mu dłoń na ramieniu starając się podzielić jego smutek i rozpacz. Wiedział, że sam będzie musiał to przetrawić, ale chciał tez by wiedział, że nie będzie tak właściwie sam. Zamierzał podejść do Katariny kiedy Lamber rzucił się na nią i przygwoździł do drzewa.

Klaus w milczeniu napiął łuk celując w Lamberta. Nie zamierzał dozwolić mu na zabicie Katariny. Niewiele też brakło do tego by strzała poszybowała w jego kierunku, na szczęście dla nich wszystkich w obronie Katariny stanął Schultz i rozbroił szalonego kapłana. Klaus z ulgą odetchnął, i opuścił nieco łuk, choć trzymał go z strzałą w pogotowiu obserwując scenę pod drzewem.

Gdy w końcu Lambert zdecydował się odłączyć od chłopów Klaus tylko splunął za nim na ziemię. Nie obchodziło go już czy odnajdą resztę wieśniaków, czy odnajdą zasrany kielich przez który najwyraźniej zginęła jego Hanna. W tej chwili miał na głowie tych co pozostali i miał zamiar się nimi zająć.

W końcu podszedł do Katariny i podobnie jak wcześniej Magnusowi ostrożnie położył na ramieniu dłoń. - Wiem że wiele dziś straciłaś. Jednak jestem z tobą i będę cie bronić. Zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc, to co zrobiłaś w walce było piękne i przerażające zarazem, nade wszystko było jednak odważne. Stanęłaś w naszej obronie ryzykując odkryciem swoich mocy przed tym szaleńcem – wzrok powiódł za odchodzącym kapłanem – wiedz że i ja stanę w twojej obronie.

Po chwili ponurym już głosem dodał - Pochowamy twoją panią i dzieci Magnusa. I każdego kogo zdążymy nim ranni odpoczną i dojdą do siebie. Potem... potem chyba ruszymy dalej, tak długo jak będzie jeszcze jakaś nadzieja. - powiedział smutnym głosem. Coraz bardziej zależało mu na zachowaniu przy życiu tych ludzi z którymi spędził ostatnie godziny podróży i walki, nawet z najemnikami. Porwani chłopi stawali się coraz bardziej niewiadomą. Nie widział ich i coraz słabiej oceniał szanse na ich przeżycie, a co dopiero odzyskanie. Ci którzy go otaczali – ich widział, ich czuł, o nich zaczynał się troszczyć. Wiedział że jeszcze nie jest za późno by powrócić, bu uciec jak najdalej z tego miejsca. Wiedział tez że im głębiej zajdą tym powrót będzie trudniejszy, być może w końcu nawet niemożliwy.

Nie zamierzał wchodzić w kłótnie i dyskusje jakie rozgrywały się między najemnikami, ani rozmowy w jakich uczestniczyli chłopi. Robił to co do niego należało, systematycznie to szykując mały obóz z ogniskiem tuż za okropną polaną , to pomagając grabarzowi w pochowaniu przynajmniej części zwłok.
 
Eliasz jest offline  
Stary 03-03-2016, 21:01   #79
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
- Lambercie zaczekaj! - niespodziewanie zawołał Wilhelm, trzymając się za roztrzaskane przez kiścień minotaura ramię. Rana obficie krwawiła, a wykrzywiona z bólu twarz najemnika wskazywała, że był zdesperowany. - Jakie mamy sami szansę z całą bandą takich stworów? Gdyby nie oni - wskazał na mieszkańców wioski - to byśmy tutaj w piątkę zginęli. A zapewne to była jedynie niewielka część całej watahy tych bękartów chaosu. Jaki jest sens tak bardzo ryzykować? Ruszymy pozostawiając ich samym sobie i co potem? Zginiemy starając się odbyć kielich? Przemyśl to Hieronimie.

Lexa idąc tuż obok Lamberta zatrzymała się razem z nim i obejrzała na Wilhelma. Uniosła brew ku górze przyglądając się jego ranom z zaciekawieniem.
- Wdupili mu - stwierdziła odkrywczo - Wylecz choć go, jeśli iść chce - spojrzała na Lamberta jakby prosząco, choć w jej oczach płonęło niezadowolenie.

Kapłan zatrzymał się, przenosząc swoje gniewnie spojrzenie z Wilhelma, na Lexę, a później ponownie na Wilhelma. Bez słowa wyciągnął ze swojego plecaka dwie fiolki, którymi następnie potrząsnął i odkorkował. Powąchał ich mdlącą woń, a następnie podszedł do mężczyzny i wcisnął mu je siłą do rąk.
- Pij - powiedział twardo, po czym obrócił się plecami do najemników i ruszył dalej ścieżką przez las. Po pewnym czasie zatrzymał się i obejrzał się w ich stronę.
- Możecie zostać - powiedział, spoglądając także na towarzyszącą mu Lexę.
- Możecie zostać z chłopstwem i zginąć razem z nimi. Ja nie mam zamiaru się zatrzymywać póki jeszcze dzień. Większość z nich jest ranna i nie będzie w stanie dotrzymać nam kroku. Swoje opóźnienie spróbują nadrobić o zmierzchu albo zostaną daleko w tyle, ich sprawa…

Severus stał w miejscu. Spoglądał się milcząco na kapłana, lecz nie wypowiedział słowa. On już zdecydował. Lambert zdradzał oznaki szaleństwa. On nie zamierzał brać w tym udziału. Sam był ranny i nie zamierzał pchać się w tak nielicznej grupie przeciw zorganizowanym hordom zwierzoludzi. Nie wątpił że to co spotkali, było zaledwie przedsmakiem tego co ich miało czekać. Jedynie razem mieli szansę. Kapłan nie dostrzegał jednak tego oczywistego faktu.

Widząc niepewność malującą się na twarzach najemników Lambert zaśmiał się na głos, lecz jego śmiech szybko przerodził się w gniewny wyraz, gdy zrozumiał, że przynajmniej część z nich boi się tego co może czekać na nich skryte wśród drzew.
- Naprawdę sądzicie, że mamy z nimi większe szanse? - Powiedział na głos, rozkładając przy tym ramiona z bezsilności. - Ta banda obdartusów ledwie wiązała koniec z końcem, kiedy jeszcze siedzieli bezpiecznie w swojej wiosce. Nie mają nawet własnych zapasów żywności i polegają na naszych. Jeśli nie dorwą nas bestie, jeśli nie zdechniemy z głodu, to niebawem dojdzie do kolejnych sporów i poleje się krew. Poza tym… ta kobieta jest naznaczona piętnem Chaosu. Dla podobnych jej plugastw płonie niczym rozpalona żagiew w ciemnościach. Będzie sprowadzać na nas więcej kłopotów, czego chciałbym za wszelką cenę uniknąć - zamilkł na chwilę, spoglądając po twarzach zgromadzonych.
- Długo tolerowałem wybryki Schulza, ale więcej nie zdzierżę jego obecności. Śmiem sądzić, że nasi wrogowie nie wiedzą jeszcze o naszej obecności - usłyszeli jedynie o chłopach idących ich tropem, stąd te wisielce. W mniejszej grupie mamy szansę uniknąć wykrycia. Oczywiście, jeśli jakimś cudem uda się ludziom Schulza dotrzymać nam kroku to chętnie połączę siły, ale tym razem nie mam zamiaru nastawiać karku dla tej bandy obdartusów.

Severus pokręcił tylko głową. Decyzję swoją podjął. Na razie nie zamierzał jednak odzywać się słowem. Nie czuł takiej potrzeby. Lambert może i miał częściowo rację. Katrina była zagrożeniem, lecz teraz liczyło się tylko jedno. Odzyskanie kielicha. Wszelkie animozje, spory czy niesnaski powinny odejść na bok. Jeśli kapłan tego nie widział, był głupcem.

- Dziękuję - powiedział szczerze Wilhelm i wlał w siebie zawartość jednej butelki. Spojrzał niepewnie na Lamberta i przybrał pojednawczy ton. - Jaki sens ma ten forsowny marsz, skoro nim ich dogonimy, będziemy już praktycznie martwi z wycieńczenia? Mniejszą grupą może unikniemy zwierzoludzi, ale nie unikniemy ich głównych sił, które zapewne są w posiadaniu kielicha. Jako sługa najwyższego Sigmara nie powinieneś na pierwszym miejscu nie powinieneś kierować się dobrem jego reliktu, a nie uprzedzeniami wobec zdesperowanego chłopstwa, Hieronimie? Ta dziewczyna po walce z wilkami uleczyła moją ranę. Na pewno nie jest zła. Słyszałem, że magowie z kolegiów w Altdorfie często przyjmują pod opiekę dzikich magów i pomagają im zapanować nad mocami. Proszę, przemyśl to. Daj im jeszcze jedną szansę.

- Kata nie zła dziewczę - stanęła Lexa w obronie dziewczyny - Ją wziął kto pod skrzydeł, nie ona wybierała kto co ją uczy,co pokazuje. Ale nie jest wiadome juz, że skoro Pani zła, to i uczeń zła będzie. Dopiero droga wybrać może, jeśli kto mądry i z wiaro jej pomóc, to dziewczę dobra dusza będzie. Nie powinno się nawracać i drogi wskazywać, tylko do piach za łeb krwią płynący? *

Thravar obserwował w ciszy i spokoju najpierw kłótnie Lamberta z Schulzem,a następnie energicznie dyskutujących w grupie najemników. Posadził dupę przy pobliskim drzewie, charknął i splunął obficie. Zdjął hełm i uprzednio napiwszy się z bukłaka przemył twarz oraz dłonie z potu i juchy. Wyjął z plecaka ściereczkę i począł czyścić głownię młota, by odzyskała uprzedni blask. Przedłużająca się dysputa i słowa w niej wypływające zaczynały powoli wkurwiać jego ucho.
- Gridd ek Barak Karak Ril Ai Bryn Okk ek Az - zadudnił nie spoglądając nawet w stronę towarzyszy broni - po waszemu brzmi to… - zastanowił się chwilę krasnolud nad słowami jakich ma użyć - Niech twój honor zawsze lśni tak jasno jak twój oręż - ściereczka rytmicznie kontynuowała swój marsz po bitni, dał im chwilę na ochłonięcie i niezaognianie sytuacji - Na myśl przychodzą mi słowa kogoś o wiele znamienitszego niż ja czy ty Hieronimie Lambercie biczu boga swego. Król Alrik Ranulfsson z Karak Hirn wypowiedział kiedyś je, a brzmiały one…Jesteśmy synami Grungniego, samotnie jesteśmy twardzi jak kamienie, zjednoczeni jesteśmy silni jak góra, złączeni razem przez obowiązek, honor i lojalność.Tak jak kolczuga dopóki każde z jej silnych ogniw pozostaję splecione razem dopóty kolczuga nie ulegnie zniszczeniu… - beznamiętny ton przebijał się w jego głosie.
Krasnolud obejrzał młot zadowolony z efektu jakiego dokonał przez tych parę chwil, schował ściereczkę jak i bukłak do plecaka. Przeczesał swoimi grubymi paluchami gęste włosy i założył hełm, schował młot za gruby pas, spoglądając zimno w Lamberta.
- Jesteś dobrym wojownikiem Hieronimie Lambercie ale gówno wiesz o dowodzeniu. Dzielisz zamiast łączyć, opierasz się na emocjach zamiast na faktach i konkretach, które przybliżą cię do twojego celu. Oni się nie liczą, może nawet zdechną w walce gdy dorwiemy główną bandę ale przysłużą się swojej i naszej sprawie.Ty się nie liczysz i twoje fanatyczne odruchy. Liczy się Kielich tylko i jedynie na końcu, więc pohamuj się. Tak postępuje mądry wódz wykorzystuje szanse i narzędzia, które daje mu los najlepiej jak potrafi by osiągnąć swój cel. Spierdoliłeś wszystko nad czym pracowałem od jakiegoś czasu jednym nierozważnym ruchem, nie wiem jak to zrobisz ale napraw co spieprzyłeś i pamiętaj jaki jest nasz cel. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego ale sami nie wyrżniemy całego stada zwierzoludzi, a w miejscu kultu będzie ich siła, tego możesz być pewien.Bezsensowną własną śmiercią i utraceniem na wieki kielicha Sigmarowi nie przysłużysz się ani podejrzewam że zadowolony z ciebie by nie był. Przemyśl to sobie dogłębnie.Jeżeli wszyscy którzy stoją przy tobie mówią że to nie jest dobry wybór, może jednak warto się zastanowić nad tym faktem Hieronimie nie sądzisz? Obiecałem wspomóc cię w naszej misji, jednak nie mogę przymykać oczu na decyzję, które zamiast prowadzić nas do celu oddalają nas od niego. Chodzę po tym świecie znacznie dłużej niż ty Lambercie i wiem co mówię. - jego ton głosu był spokojny i pouczający,a wzrok nie opuszczał osoby Lamberta

Na pooranej bliznami twarzy kapłana bitewnego, pojawił się ponury grymas, a w jego oczach zabłysły niepokojące ogniki, te same które wcześniej widzieli na polanie, gdy konfrontował się z Schulzem. Słowa krasnoluda wywarły na nim zupełnie przeciwne wrażenie od spodziewanego, lecz Lambert powstrzymał gotującą się w nim złość, podobnie jak chęć rozwalenia czaszki Thravara.
- Spierdoliłem? - Powtórzył po przedstawicielu brodatego ludu, a po chwili ogarnął go pusty śmiech. Łysy wojownik nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. - Spierdoliłem?! - Zaśmiał się jeszcze głośniej, lecz po chwili sposępniał niemalże natychmiastowo. Mięśnie na twarzy naprężyły się ze wściekłości, kiedy cedził przez zęby następujące słowa:
- To teraz uważnie wysłuchaj mnie, dawi. Wydaje mi się, że pomyliłeś wyprawę organizowaną za pieniądze kultu Sigmara z wycieczką krajoznawczą po Ostlandzie. Nie wiele obchodzi mnie twój interes, nawet jeśli pokrywa się on z moim. Zapomniałeś, że to ja jestem tu przywódcą; że to ja wydałem własne złoto na wasze wierzchowce, których resztki chłopi teraz trzymają w swoich plecakach; to ja was dozbroiłem i zadbałem o wyżywienie oraz nocleg, a teraz odpłacacie się mi w ten sposób? Podważając moje rozkazy okazujesz mi brak szacunku, krasnoludzie. Spodziewałem się po was więcej, przynajmniej po niektórych z was - dodał, spoglądając wymownie na powoli oddalającego się Severusa, którego intencje były dość jasne - ale wygląda na to, że lepiej bym wyszedł zatrudniając do tego zwykłych zbójów, którzy nie zadawaliby zbyt wiele zbędnych pytań, ani nie kwestionowali moich rozkazów… albo kobiety - dodał po chwili, spoglądając na wciąż stojącą u jego boku Lexę, która pomimo schlebiających jej słów zachowała beznamiętny wyraz twarzy.

Krasnolud stał i bez emocji słuchał słów Lamberta - Nie mówisz z byle przybłędą, który buty ci ucałuje gdy zadzwonisz pękatym mieszkiem złota, mój ród jest wystarczająco bogaty jak i bieda jest ostatnim z moich zmartwień na tym świecie, góry srają diamentami, a kunszt mej rasy powoduję iż skarbce uginają się pod stosami bogactw jakich nigdy za swego żywota nawet nie wyśnicie, jednak nie o to w tym momencie tutaj się rozchodzi.Wyposażyłeś tą wyprawę bo Prałat tak zadecydował że koszty tej podróży poniesie twój Kult, więc nie rozwódź mi się tu nad paroma groszami, które wydałeś po drodze, bo naraża cię to na śmieszność jedynie - rzekł oschle, znacznie poirytowany faktem zasłanianie się mieszkiem nie mając lepszych argumentów do wyciągnięcia
- Nie przybyłem tu by oddawać ci hołdy i płaszczyć się przed tobą, może przywykłeś do tego typu zachowań i uważasz się za nieomylnego prawie godnego stawać u boku Sigmara.Jednak to mój ród ponad 2000 lat temu stał z nim ramię w ramię przy Przełęczy Czarnego Ognia i wspólnie siekł zieleńców. Czy możesz rzec to samo o sobie pyszałku? Ojciec mego dziada Broddi TrzyPalce Umgisson walczył w tamtej bitwie. Chcesz porównywać kutasy? Źle na tym wyjdziesz człeku.Żądasz ode mnie szacunku to sam go okaż. - splunął na glebe siarczyście, naprawdę wkurwiony by równać go do byle złodziejskiego zbója przybłędy gnijącego przestępcy chowającego się po lasach imperium, to była wręcz obraza.
- A teraz wysłuchaj mnie jeśli łaskaw na tyle i twa duma na to pozwala. Podejmowanie decyzji gdy gorączka bitwy i buzująca krew w żyłach ciągle krąży wokoło najczęściej nie jest zbyt trafna. Tacy zbóje o których tak marzysz już dawno twe złoto by rzucili w kąt i spierdolili z tej puszczy stwierdzając iż lepiej napaść jakaś karawanę po drodze niż gonić stado zwierzoludzi. Możliwe też iż podczas snu rozłupali by ci łeb i zabrali wszystkie twe monety zanim by to zrobili. W tej wyprawie potrzebujesz doświadczonych wojowników, a tacy żyją tylko dlatego tak długo by tym się poszczycić gdyż używają łba do czegoś więcej niźli walenia nim o stół tawerny. Przyobiecałem Prałatowi że będę stał u twego boku i tak będzie, jednak spamiętaj moje słowa, samemu ani ja ani ty nie odzyskamy kielicha. Skończyłem dysputy z tobą Hieronimie Lambercie gdyż są one bezcelowe, ty wiesz swoje, więc rób swoje. Nawet twój własny brat zakonny cię opuścił, pomyśl dlaczego? Może jemu Sigmar przyświecił iż błądzisz, a jemu jasną drogę okazał która pójść trza. - zakończył

Kapłan splunął z odrazą na słowa krasnoluda, który jawnie go znieważał. Jedyną rzeczą, która powstrzymała Lamberta przed zabiciem brodatego wojownika tam gdzie stoi, był szacunek do jego pobratymców, którzy z każdym zdaniem Thravara coraz więcej tracili w oczach sigmaryty.
- Nie obchodzi mnie kim jesteś, ani skąd pochodzisz. Nie obchodzą mnie dokonania twego ludu, a jedynie chęć odzyskania kielicha. Głęboko w dupie mam twoje przechwałki, podobnie jak twoje rady. Nie znasz mnie, ani moich osiągnięć, ale w przeciwieństwie do ciebie nie mam zamiaru rozpowiadać o czynach z przeszłości. Nawet chciałem spróbować przekonać ciebie do swojego zdania, choćby ze względu na rannych, którzy będą tylko spowalniać przemarsz. Mała grupka uderzeniowa złożona z najlepszych wojowników byłaby w stanie utorować reszcie drogę przez las, a później być może połączyć siły przed ostateczną konfrontacja z wrogiem - kapłan złożył ramiona na piersi, nie odrywając pogardliwego spojrzenia od stojącego przed nim wojownika.
- Myślę jednak, że nie znajdziemy już nici porozumienia, nie po tym co mi zademonstrowałeś, dlatego zrywam wszelką współpracę z tobą, krasnoludzie. Powinieneś był zostać u boku maciory, która miała nieszczęście wypchnąć ciebie na ten świat i zostawić poważne sprawy poważnym ludziom - dodał na koniec, po czym zwrócił się do stojącego nieopodal Wilhelma, kompletnie ignorując obecność krasnoluda, w którym wrzała krew ze złości:
- Idziesz z nami? Zapłacę w złocie, od razu - powiedział Lambert, podrzucając pobrzękującą sakiewką do góry. - Jej zawartość jest do waszej dyspozycji - dodał, spoglądając też na Lexę.

Andree przetarł gorączkowo czoło. Przez dłuższą chwile widocznie analizował w głowie wszelkie za i przeciw podróży z Lambertem. Spoglądał na niego, po czym przeniósł wzrok na Lexę, potem na krasnoluda, a ostatecznie oddalającego się w kierunku mieszkańców wioski Severusa. Widać było po nim, że ciężkie decyzje nie były jego mocną stroną. Westchnął, a raczej jękną żałośnie i postąpił naprzód.
- I… Idę z tobą - wybąkał, po czym zaczął mówić, jakby uważał, że koniecznie musi się wytłumaczyć. - Nie robię tego dla pieniędzy, choć i nimi nie pogardzę. Chcę jedynie przeżyć tą przeklętą wyprawę. Nie pisałem się na takie niebezpieczeństwa, kiedy przyjmowałem to zlecenie. Ale zawrócić nie mogę, bo samotnie zginąłbym tam. I nie mam nic przeciwko wioskowym, jednak oni przyszli tu po śmierć. Nie mają już nic do stracenia; pragną jedynie zemsty. A to nie moja sprawa. Więc ty jesteś jedyną opcją dla mnie.
Wilhelm zawarł w końcu gębę i nie mówiąc słowa więcej, ruszył za Lambertem.

- Mądra decyzja - odparł kapłan, po czym rzucił wypełnionym złotem mieszkiem w stronę Wilhelma, który pochwycił go w locie. Sigmaryta odwrócił się i miał zamiar pójść ścieżką przed siebie, kiedy usłyszał za swoimi plecami kolejne słowa krasnoluda, którego zamiary były dość oczywiste.

Twarz Thravara stężała na wzmiankę Lamberta urągające jego rodzicielce, dobył Młota bojowego i opuścił tarczę na ramię dobywając ją szybkim ruchem
- Wysrasz te słowa wraz z flakami i duszą swą, mam dość twoich obelg, teraz umrzesz człeczyno - jego ton głosu niósł za sobą realną groźbę...ruszył pewnie w stronę Lamberta.

- Nie mieszaj się do tego - zwrócił się do Lexy kapłan bitewny, kiedy ta zdążyła postąpić krok do przodu, wyciągnąwszy wcześniej topory. - To sprawa między mną, a krasnoludem- dodał, odpinając swój ciężki napierśnik, który z hukiem upadł na ziemię odsłaniając pokrytą dziesiątkami, a może nawet i setkami blizn klatę. Lambert poprawił chwyt na młocie, po czym ruszył do ataku wykrzykując po drodze bojowy okrzyk z Deus Sigmar.
 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 04-03-2016 o 19:44.
PanDwarf jest offline  
Stary 03-03-2016, 21:25   #80
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Zaczekaj mości panie krasnoludzie, Thravarze , tak?. Proszę wysłuchaj słowa rozsądku, sam mówiłeś by nie decydować gdy gorączka uderza do głowy.

Zakrzyknął Klaus na krasnoluda stojąc ledwie parenaście metrów dalej i mimo że nie słyszał dobrze całej rozmowy a jedynie co głośniej wypowiedziane zdania, to końcówki mógł nie słyszeć nawet wcale by domyśleć się jak przebiegła i jak się zaraz skończy.

- Pozwól mu zdechnąć w tym lesie w walkach z chaosem. To wariat prowadzący swoich ludzi na stracenie. Rozumiem że chcesz zmazać zniewagę, jednak tą walką możesz osłabić i siebie i jego. Niech lepiej zdechnie walcząc z chaosem który nie uszanuje pewnie jego ciała , tak jak naszych, niż miałby zginąć szlachetnie z krasnoludzkiej ręki.

Klaus nie wiedział czy krasnolud posłucha. Wcześniej podczas przeprawy zdawał się być dość rozsądny i rozumny, zapewne jako jeden z nielicznych tutaj. Inna sprawa , że chodziło tu o krasnoludzki honor a była to kwestia i legendarna i nieznana bliżej człekowi, zwłaszcza takiemu jak Klaus. Nie musiał być jednak prorokiem, czy choćby wieszczem jak Dziadek Rybak, żeby wiedzieć że starcie tych dwóch sprawie się nie przysłuży.

Nie wiedział czy khazad zareaguje na zawołanie czy nie, ale musiał spróbować. - Nie ma co wyręczać chaosu ... - dodał na koniec licząc że choćby to przekona Thravara.
 
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172